Spod zmrużonych powiek patrzyła, jak Fretka przywołała do siebie kolejną grupę, która będzie wspierać ich piątkę. Oczy ją bolały po sesji płaczu, której doświadczyła krótko po przebudzeniu się. Wcale nie miała ochoty tu być. Nie teraz, gdy wciąż co jakiś czas łzy uciekały jej po policzkach i pociągała nosem, nerwowo szorując ziemię ogonem, nie mogąc powstrzymać ruchu mającego rozładować jej napięcie. Normalnie byłaby szczęśliwa, że ktoś zauważył jej umiejętności i że uważał ją za pożyteczną na tyle, by przydzielić jej zadanie, ale teraz była tak zmęczona…
W ich zadaniu był ważny jednak czas, a przez deszcz w nocy już było utrudnione. Zapach Komarnicy, z którym przymusowo zapoznali się przez powąchanie jego legowiska, był ledwo wyczuwalny w obozie.
Mruknęła cierpiętniczo, przesuwając łapą po pysku, wcześniej sprawdzając nią, czy piórko jest w sierści, akurat, gdy druga grupa skończyła otrzymywać instrukcje i skierowała się do nich. Gdy uniosła z powrotem spojrzenie stali już tuż obok, więc ciężko podniosła się z ziemi, by usiąść i czekać na tego, który został jej przydzielony. W jej stronę skierował się Lukrecja i już uniosła jej się sierść na karku, że skończy z agresorem w parze, ale na szczęście przeszedł dalej, do Przebiśniega. Obaj nie byli zadowoleni z tego dobrania, pogarda względem siebie nawzajem wylewała się z nich strumieniami. Ale ich połączenie miało sens, ze słabym wzrokiem pointa i umiejętnościami siłowymi kremowego. Gruszka też krzywiła się, od kiedy tylko usłyszała, że mieli dostać asystę. Mierzyli się ze Szpakiem spojrzeniami w niemej walce o dominację.
Naprawdę, że oni wszyscy mieli na to siłę…
Lśniąca Tęcza, przewyższający umiejętnościami całą resztę tropiących, otrzymał do pomocy Padlinę, który miał pełnić funkcję łącznika, gdyby coś się działo. Starszy kocur wydawał się zirytowany i niechętnie ruszył we wskazanym im wcześniej kierunku.
Do niej przyłączył się Borsuk.
***
Szła przed siebie, wąsami wyczuwając przeszkody i nie unosząc spojrzenia znad ziemi. Nos niedługo po wyruszeniu zaczął ją boleć od ciągłego trącania przez trawę. Ciągłe informacje z wąsów zaczynały ją przebodźcowywać i z czasem śledziła zapachy z ziemi bardziej automatycznie, niż by chciała, a myśli kierowały się do nieżywego ciała Bzu, ale spazmy płaczu przestały się pojawiać tak często, wraz z oddalaniem się od obozu. Gdy się otrząsała z transu, nie była pewna, jak znalazła się w następnym miejscu, co po drodze mijała, co mówił w tle Borsuk, w głowie miała tylko pustkę. Chciała wierzyć, że gdyby trafiła na zapach Komarnicy, który wciąż pamiętała, obudziłaby się z tego dziwnego stanu, ale nie mogła mieć takiej pewności. Zatrzymała się i upewniła, że piórko jest na miejscu. Rozejrzała się po okolicznych drzewach, krzakach, szukając, czy może nie znajdzie na nich strzępków sierści. Było to wątpliwe, bo by wyczuła zapach i nic nie dało, bo niczego nie było. Spojrzała na trawę, zbierając siły, nim znowu będzie w niej grzebać. W jej polu widzenia pojawiły się białe łapy.
— Mógłbyś, proszę, iść za mną, nie przed? Mieszasz zapachy — westchnęła, unosząc na niego błagalnie oczy.
— Jasne! — niezrażony, cofnął się i od teraz pilnował, by najbliżej być końcówki jej ogona.
Wytłumiła po chwili jego paplaninę, skupiając się znowu na tym, co nosiła ze sobą trawa. Miała wrażenie, że widzi siebie gdzieś z boku, jak z oczu obcego kota, jak przesuwa patyki i buszuje w wysokiej trawie.
— Naprawdę, było tak blisko i wciąż się wymknął!
— Kto? Komarnica? — upewniła się o kontekst ledwo usłyszanego zdania, zatrzymując.
— Tak! Zaatakował Gęgawę, chociaż był całkowicie świadomy i Szpak musiał go ściągnąć, i Komarnica mu się wyrwał!
— Jestem pewna, że było to dla siebie bardzo emocjonujące przeżycie…
— Żebyś wiedziała! Wszyscy byli w takim szoku, że…— przerwał jej, gotowy wpaść w kolejną salwę słów.
— Zrobiliście, co było trzeba. — kontynuowała pomrukiem, więc zamilkł, gdy ona sprawdzała łapą jakieś krzaki — Ale, w przyszłości, nie mów o tym innym. Tego, kto brał w tym udział. Szczególnie nie wymieniaj innych niż ty sam.
Nie odwróciła się, by sprawdzić, czy zrozumiał, przed czym go ostrzegała, ale gdy znowu się odezwał, temat był już inny.
Skręciła za drzewo i zastygła. Do tej pory nie przejmowała się dźwiękami; jej koncentracja była słaba przez emocjonalne zmęczenie i nie chciała dodatkowych rozpraszaczy, gdy nimi ewentualnie miał się zająć Borsuk. Ale wyrwana z transu słyszała teraz kroki. Zjeżyła się.
Od boku nadeszła jednak tylko największa grupa poszukiwawcza i odetchnęła z ulgą. Prowadziła ją Truchło, która chyba wyczuła jej obecność i oderwała głowę od ziemi, też widocznie przestraszona niespodziewaną obecnością. Krucha machnęła jej ogonem na powitanie. Koteczka mrużyła oczy, by ją dostrzec, gdy zaczęła się zbliżać.
— Hej, znalazłaś coś? — zagadnęła, uśmiechając się, choć zbyt krzywo i smutno, by uznać go za prawdziwy.
— Nie. — odparła szybko, widocznie przestraszona, dla podkreślenia kręcąc głową. Krucha wspierająco oparła ogon na młodej.
— Ciężko złapać trop w takich warunkach, nie bierz tego do siebie. Dobrze ci idzie.
Upewniwszy się, że nie ma informacji w drugiej grupie, kiwnęła tylko eskorcie białej, czyli Gwiazdnicy pilnowanej przez Mleczyk i Świt, która nadzorowała tropicielkę, nie chcąc wchodzić w interakcję z nimi, widząc, że wszystkie są spięte swoją obecnością. Nie chciała też znowu dostać jakiegoś nieprzychylnego komentarza od Świt na temat swojej beznadziejności. Nie dzisiaj. Nawiązała z nią przypadkiem kontakt wzrokowy i starsza musiała wyczuć, że unika właśnie jej, bo drwiąco się uśmiechnęła. Krucha skuliła uszy i prędko wycofała się do Borsuka, nim tamta otworzyła pysk, nie zwracając uwagi, czy usłyszy coś z daleka. Pogoniła go ogonem na ich wcześniejszą trasę, byle jak najszybciej zniknąć z ich pola widzenia.
***
Wróciła ostatnia do obozu. Borsuk już od jakiegoś czasu narzekał na bolące łapy i w końcu dała się namówić na powrót. Fretka chyba nawet nie chciała już jej pytać, czy coś znalazła, było widać po tym, jak się ociągała z innymi sprawami, gdy kremowa wyraźnie na nią czekała i w jej wyrazie pyska widziała, że reszta też wróciła z niczym.
Idąc na klon, zawiesiła spojrzenie na pustawym stosie ze zwierzyną, ale skrzywiła się, stwierdzając, że nic nie przełknie. Wdrapując się na drzewo, miała nadzieję, że skoro po drodze się uspokoiła i nie czuła praktycznie nic, teraz nie zaleje się łzami. Nadzieje szybko zostały zniszczone, bo wystarczyło, że zbliżyła się do swojego legowiska i czuła, że znów pojawia się ciężar. Na miejscu dotknęła głowy, szukając piórka, jak robiła tego dnia wielokrotnie, i odetchnęła, że wciąż tam jest, ciężko kładąc się, jakby nie mogła już utrzymać ciała i skuliła się w swoim gnieździe.
A następnego dnia znów wysłano ją w teren. W kolejnych dobach, gdy szukali, komuś udało się znaleźć kępki białej sierści. Były już jednak pozbawione zapachu i nie mogli nawet zidentyfikować czy należały do zbiega.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz