BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

26 maja 2023

Od Miodunki

Brak partnera u boku kuł ją w serce, ale wiedziała. Wiedziała, że był gotowy wiele zrobić dla Krwawnika. A ona go zabiła. Teraz będzie chciał zemsty. Mogła wcześniej zniszczyć ich relację. Syn Poziomki już wcześniej był zagrożeniem. Był jedynym kotem któremu udało tak się zbliżyć do syna Doli jak ona. Jedynym mogącym jej go odebrać, poza Gruszką, ale na nią nie była zła i nie miała zamiaru niszczyć relacji jej i arlekina, byli w końcu rodzicem i dzieckiem.
Mogła temu zapobiec. Mogła to zniszczyć. Mogła przygotować zasadzkę na Krwawnika, i tak Nikt nie zwracał uwagi na to, gdzie była, no chyba że była blisko jego samego.
Był też jej tak wtedy oddany, że nawet gdyby wiedział, że wyszła w podobnym czasie co jego były mentor, a potem doszły do niego słuchy, że coś się kocurowi stało, nie podejrzewał by ją o to. Mogła też zagrozić Krwawnikowi, iż powie reszcie owocniaków o jego polowaniach na koty – jej podejrzenia były mocne i choć nie miała jeszcze wystarczającej w tamtym czasie pewności, czuła, że byłaby w stanie zdobyć więcej przesłanek, niż zagmatwane wspomnienia pół–nocniaka.
A teraz wszystko przez tego przeklętego czarnego mordercę zaprzepaściła. Niech go szlak trafi, a zwłoki zjedzą wrony!
Akurat szła w stronę zwłok. Ale nie tych znienawidzonych, a do zakopanych pod ziemią ciał pobratymców.
Szła na cmentarzysko.
Szybko po znalezieniu się na miejscu pochówków dotarła do grobu wyznaczonego na jej cel.
Cyprys.
Przyniosła jej kwiaty. Położyła je i dodała od siebie kostki zwierzyny. Czuła zapach Winogrona. Musiała często odwiedzać to miejsce. Miodunka jej się nie dziwiła.
Widziała, jak kotka traci siły. Co się z nią stało po śmierci rudej. Ale nie podchodziła do niej, nie pocieszała za bardzo. W końcu… bura za nią za bardzo nie przepadała, choć do utrapienia brakowało jej znacząco wiele.
Potem podeszła do następnego grobu. Dalia. Jej przyjaciółka, dla której zabiła Krwawnika. Nie żałowała samego czynu. Jedynym czego żałowała było to, że Nikt to widział. I że inni to widzieli, ale ten drugi fakt mniej ją obchodził.
Skinęła grobom łbem, po czym ze zwieszoną głową wróciła do obozu.
Śliwka starała się. Dawała jej prezenty, by ją pocieszyć. Ale za każdym razem, gdy widziała piórka zbierane przez córkę, przypominała sobie tortie. Dawną partnerkę Szpaka, razem z którą też je zbierała. I wtedy smutek ściskał jej serce, ale jednocześnie była wdzięczna. Wdzięczna, że kontynuowały zbieranie piórek, tak jak wcześniej z byłą samotniczką. I doceniała gest czekoladowej szylkretki.
Gdy wróciła do obozu, od razu w oczy rzucił jej się Borówek. Był niedaleko bocznej granicy siedziby owocniaków. Przykulony obnażał kły i syczał. Jego pazury ryły ziemię. Wpatrywał się nienawistnie w stojących obok niego Świt i Szpaka.
Czyżby zmądrzał?
Od razu dumnym krokiem podeszła w tamtą stronę. Nie miała zamiaru pozwalać, by dwójka starszych wojowników do takiego stopnia denerwowała jej Borówka. Może i wypierał się swoich rodziców, ale go kochała i nie miała zamiaru dać go skrzywdzić takim wronim strawom.
- Hej, dajcie spokój mojemu synowi – miauknęła w stronę zielonookich pewnym siebie tonem, stając za nimi i unosząc brodę wyżej, pewna swych racji.
- Jaki syn taka matka. Uspokój bachora, bo kompletnie mu odbiło. – warknęła Świt, odwracając się w jej stronę. – tylko przechodziliśmy.
– Tia, i pewnie rzucaliście komentarze przy tym, ot co. – wyraziła swą niechęć prychnięciem, po czym przybliżyła się do Borówka. Mimo, iż wiedziała, że to jej nie lubił bardziej, miała nadzieję, iż nieco się uspokoi.
– Borówku, nie warto na nich sił tracić. Odpuść sobie, ja się nimi zajmę – liliowa usłyszała z tyłu warkot Szpaka, ale go zignorowała, nawet nie przechylając głowy w jego kierunku.
Czarny wojownik natomiast napuszył futro, sycząc wściekle, po czym rzucił się w jej stronę.
Uniknęła jednak ataku, robiąc szybki unik. Nie na darmo w końcu trenowała dłużej niż niektórzy uczniowie i to pod okiem zastępcy.
– Uspokój się – powiedział niezadowolony dymny kocur, zbliżając się do wnuka Doli z grymasem na pysku – nawet twoja matka uważa, że robisz scenę.
Kolejne warknięcie i próba ataku zdziwiły Miodunkę. Co musieli powiedzieć, by AŻ TAK go zdenerwować?
– Ej, weź się opamiętaj! – wrzasnęła biała na bicolora, tymczasem Miodunka prędko umknęła, by zgarnąć wsparcie.
Nie zajęło jej dużo czasu znalezienie Śliwki odwiedzającej Bza w kalinie starszych. Tym razem we dwie wróciły na miejsce w trymiga.
– Braciszku – córka Nikogo zaszczękała zębami. Teraz będzie musiał w końcu zareagować. Miodunka wiedziała, iż bał się siostry nawet w dorosłości mimo hamowania jej… żucia wszystkich kocich części ciała w zasięgu jej pyska...
Jednak ku zaskoczeniu obu kotek ten nie przejął się pojawieniem czekoladowej i znów zareagował agresywnie, machając im łapą przed oczami. Szybko się więc wycofały, nie chcąc oberwać.
– Co mu jest? – spytał przechodzący niedaleko Żbik, przekrzywiając głowę zdziwiony.
– Nie podchodź lepiej. – burknęła Świt do burego.
Ostatecznie po dłuższych próbach uspokojenia Borówka wszyscy rozeszli się – Szpak poszedł na umówione polowanie z siostrą nie chcąc marnować czasu na młodego wojownika, bury poszedł do Jarząb z którą od niedawna był w związku, a Śliwka wróciła do dziadka.
Tylko Miodunka obserwowała jak jej syn w przykulonej pozycji obronnej siedzi w kącie obozu, obserwując go już z dalsza, póki ten nie zniknął z jej pola widzenia.
Coś wyraźnie było z nim nie tak i to ją martwiło.
Westchnęła cicho, po czym wspięła się na klon wojowników. Musiała odpocząć.
***
„Pająki zasnuły mu mózg…” „Kompletnie zwariował…” „On już tylko syczy, nie gada!”
Ciągłe komentarze i pogarszający się stan syna przytłaczały ją. Obłęd w jego oczach rósł z każdym dniem. Coraz częściej atakował klanowiczów, nie dało się do niego przemówić. Już wieczorem w dniu, w którym zauważono dziwne zachowanie Borówka, a Komar postawił przenieść go do dołu Cyprys.
Miodunkę przerażał widok syna skaczącego po wnętrzu dołu.
Zachowywał się…
Zupełnie jak jej siostra po ataku lisa.
Przynosiła mu jedzenie, dawała nawet w nim po kryjomu jastrzębiec w nadziei, że może on go choć trochę uspokoi, bo Witka zapytana nie wiedziała, co mu jest, tak jak to było u partnerki Winogrona.
– Cześć, synku – miauknęła znad dziury do kocura, który szybko przeniósł na nią złaknione spojrzenie oczu tak podobnych do tych jej. Odpowiedział jej warkotem.
– Chcesz am am? – spytała, po czym rzuciła do niego piszczkę.
Złapał ją w swe szczęki błyskawicznie, po czym przystąpił do szarpania i połykania skrawków mięsa.
Przynajmniej… teraz od niej nie uciekał.
Siedziała i obserwowała. Po skończonym jedzeniu czarno–biały oblizał pysk, aby po chwili zacząć krążyć po wnętrzu dołu bez celu, prychając i warcząc pod nosem.
– Chciałbyś, bym coś jeszcze ci przyniosła? – spytała z nadzieją. Czarny jednak tylko przeniósł na nią zwężone zierenice, po czym skoczył na ścianę dziury bezpośrednio pod nią. Obserwowała, jak niezadowolony zsunął się z powrotem w dół. Jak syczał na nią i powarkiwał, drapiąc na przemian ściany i podłoże.
Dopiero po dłuższym czasie zdecydowała się odejść spod więzienia syna. Widok był przygnębiający. Zmienił się z dnia na dzień, a oni dalej nie wiedzieli, dlaczego, mimo tego, że podobnie zachowywała się Cyprys.
Ostatni raz spojrzała na czarno–białego, po czym ruszyła w stronę nasypu do dziupli. Dotarła tam szybko, zatapiając się w odmęty legowiska medyków.
– Witko? – zawołała do kotki.
– Tak? – od razu szylkretka podeszła do niej – czy stan Borówka się poprawił?
Córka starszej medyczki westchnęła, siadając i owijając ogon wokół łap.
– Niestety nie. Ale przynajmniej nie tylko rozszarpuje, ale też je zwierzynę.
Witka wbiła spojrzenie w ziemię.
– Naprawdę, próbuję wszystkiego, co przyjdzie mi do głowy…
– Wiem. I dziękuję ci za to – tygrysio pręgowana posłała jej słaby uśmiech. – ale mam jeszcze jedną sprawę… – zaczęła, po czym obróciła w stronę córki lidera głowę tak, by jedno z jej uszu było bliżej kotki. – chyba coś zrobiło mi się w uchu. Czuje w nim ból. – stwierdziła.
– Oczywiście. Już się tym zajmę. – liliowa szybko podeszła do zbiorowiska różnorakich medykamentów, po czym wyjęła spośród nich jeden. Następnie zaaplikowała sok do ucha. Nie było to bynajmniej przyjemne, ale jako dorosła kotka i wojowniczka Miodunka zniosła to z honorem.
Dostrzegła iż nie tylko ona zachorowała. Żurawina siedział na mchu dla chorych i rozmawiał ze Żbikiem. Zielonooka szybko dojrzała opatrunek na łapie. Pewnie kolec – pomyślała. Podejrzewała również, iż Żbik przyszedł tu bo ostatnio często drapał się i ocierał o korę drzew i inne przedmioty, musiało go naprawdę swędzieć, że aż przyszedł z tym do medyczek.
No właśnie. Medyczek.
Plusk niosła właśnie medykamenty w stronę dziko pręgowanego, który znowu drapał się, tym razem za uchem.
– Dziękuję za pomoc, Witko – miauknęła, szykując się do wyjścia.
– Nie ma za co. Chociaż tyle mogę zrobić – odparła skromnie kotka, nim Miodunka nie wyszła z dziupli.
Tuż po zejściu z nasypu zatrzymała się w pół kroku.
Dostrzegła Lulka, który jęknął gdy tylko musiał przejść przez plamę słońca. Większość kotów była by ucieszona ciepłem, jakie ono dawało. Jak dotąd tylko białe dzieci Nic i Lukrecji unikały kontaktu z promieniami światła. Miodunka zmarszczyła brwi.
Coś było ewidentnie nie tak z kocurem. Zamiast wejść na klon, schował się w jednej z kalin.
Miodunka postanowiła pójść za nim, do legowiska starszych.
Wewnątrz zastała Sadzę i Maczek. Vanka podsuwała kocurowi pod nos świeżą dawkę mchu nasączonego wodą, ten jednak odwracał pysk od cieczy.
Kocur zaoponował pomrukiem niezgody, jakby mówił „nie chcę, nie potrzeba mi”.
– Skoro tak bardzo nie chcesz… – westchnęła żółtooka, po czym ruszyła do wyjścia, w którym stała szylkretka. Gdy tylko zbliżyła się na odpowiednią odległość, wnuczka martwej liderki wyszeptała do niej:
– Co z nim?
– Nie wiem. Już od kilku dni ledwie pije, uczniowie mi powiedzieli – miauknęła Maczek. – ale spokojnie, z Bzem wszystko w porządku. – posłała jej jeszcze pokrzepiający uśmiech, nim wyszła.
Po jej wyjściu bicolorka przeniosła spojrzenie na drugiego ze starszych. Miodunka skinęła głową ojcu, witając się z nim. Jednak gdy podeszła, Sadza siedzący tuż obok Bza nastroszył się niczym wiewiórka, jakby na chwilę opanował go strach. Pomarańczowooki odsunął się nieco. Dalej jednak siedział nad tą wodą i jakby wpatrywał się w nią z obawą, a z jego pyska ku jej zaskoczeniu pociekła ślina, którą szybko zlizał.
Dobra. To było dziwne. Najpierw Lulek unika słońca jak ognia, teraz Sadza nie chce pić wody i boi się podchodzącej wojowniczki, będącej tu już jakiś krótki, ale jednak, czas? Co im odbiło?
Zaproponowała na migi ojcu wyjście z legowiska starszych. Ten ku jej uldze zgodził się. Nie chciała spędzać czasu z rodzicem w takich warunkach. Gdy wychodzili z obozu, wnuczka Trzmiela powtarzała sobie w myślach, że po powrocie musi zgłosić te dziwne zachowania kotów Witce i może zastępcy albo Komarowi, jak któregoś spotka. Może zajmą się wyleczeniem cokolwiek starsze kocury trapiło.
***
Lulek został zamknięty w legowisku starszych. Było z nim coraz gorzej, reszta dziwnie zachowujących się seniorów została poddana obserwacji. Miodunka martwiła się o nich, ale przede wszystkim o Borówka i ojca. Bez przecież siedział tam z nimi! Z chorymi, nawet nie wiadomo na co! Co jak niebieski się tym czymś zarazi i zacznie odmawiać picia? Bać się wchodzących, unikać słońca? Co wtedy, przestanie wychodzić na ukochane spacery z Kruchą? Będzie unikał Śliwki? To złamałoby jej serce, widok chorego ojca i smutnej córki.
Teraz akurat czaiła się na wiewiórkę. Krok za krokiem zbliżała się do niej. Będąc w odpowiedniej odległości od drzewnego gryzonia skoczyła, przyszpilając stworzenie do ziemi i zatapiając w nim kły. Metaliczny smak ciepłej krwi oblał jej język. Lubiła go.
Uznając, że upolowała wystarczająco, wróciła do reszty patrolu. Obfitość zwierzyny tej pory nowych liści zadziwiała, więc korzystali póki mogli. Upolowali na tyle dużo, że wiedziała, iż będą się musieli wracać po część zwierzyny nawet bez świadomości, ile dokładnie złapali jej towarzysze.
Wzięli tyle, ile byli w stanie, po czym ruszyli w stronę obozu. Po jakimś czasie dotarli na miejsce, a Lśniąca Tęcza i Krecik odłożyli swe zwierzyny jako pierwsze, potem do stosu podeszli Miodunka i Żbik.
I nagle, tuż po odłożeniu swej wiewiórki, gdy cała reszta była już tuż tuż od wyjścia z obozu…
Usłyszała krzyki z legowiska starszych.
Niewielu było w obozie o tej porze, więc mogło to już jakiś czas trwać, a syki i odgłosy walki z wnętrza kaliny tłumione nieco przez jej pędy niemało niepokoiły.
– Coś złego tam się dzieje, chodźcie! – wskazała legowisko. Wraz z resztą bez zwłoki ruszyli do wnętrza krzewu, a to co zastali zmroziło krew w żyłach Miodunki i ścisnęło jej serce.
Bez skulony z boku z źerenicami szerokości ziaren piasku wpatrywał się w Lulka, który walczył z Sadzą, całym pogryzionym i podrapanym. Krew skapywała z futra dawnego przyjaciela Komara na ziemię, zdobiąc ją szkarłatem.
Wojownicy od razu przystąpili do obezwładnienia agresywnego srebrnego. Gdy tylko im się to udało, zawołali kogoś jeszcze i przetransportowali rannych do medycznego legowiska. Miodunka cały czas czuwała przy Bzie, siedząc z nim na miejscu chorych i pytając go na migi, jak bardzo boli go rana, czy nie chce wody, piszczki, czegoś do wyżycia stresu, albo choćby do zabawy.
W trakcie ich konwersacji z zewnątrz bicolorka usłyszała kolejne poruszenie. Zaniepokojona tym, że może dano Lulkowi się oswobodzić i znowu zaatakował stanęła w wejściu, gotowa bronić ojca i reszty znajdującej się wewnątrz. Na szczęście był to tylko Perkoz, który wybiegł właśnie z obozu. Po chwili pognały za nim Maczek i Lisówka.
Musiało go to przerosnąć. Gdy Mrówka wróci z patrolu granicznego na pewno mu pomoże. Liliowa postanowiła przekazać to Śliwce, by ta poczekała na złotą i w razie gdyby rudy jeszcze nie wrócił powiadomiła ją o tym, co zaszło. Natychmiast po tym córka medyczki wróciła do wnuka Myszołowa, chcąc zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa i zadbać o komfort psychiczny. Całą noc i następny dzień liliowa spędziła wraz z vanem, znosząc obecność Plusku najlepiej jak potrafiła, starając się ignorować rudą.
***
Gdy następnego ranka obudziła się u boku Bzu, dostrzegła poranione dwie zwiadowczynie leżące na pobliskich legowiskach.
– Co się wam stało? – spytała zaniepokojona, włączając tryb czujności. Nie wiadomo, co się mogło jeszcze wydarzyć, czy znów ktoś nie oszaleje i ich nie zaatakuje, a sądząc po stanie vanki i szylkretki znów coś się wydarzyło.
– Perkoz nas zaatakował, gdy go znalazłyśmy. Udało nam się go opanować, ale to było straszne. Zachowywał się nieomal jak Lulek, choć jeszcze brakowało mu do Borów… – vanka nie dokończyła, orientując się o kim wspominała. – wiesz kogo.
Miodunka spuściła spojrzenie.
– Właśnie, powinnaś do niego zajrzeć, kolejny raban tam się wyrabia – miauknęła niespodziewanie Lisówka, na której słowa Miodunka szybko wyszła z legowiska, liżąc jeszcze ojca na pożegnanie.
Gdy tylko zbliżyła się do dołu Borówka dostrzegła cały tłum owocniaków zebranych wokół dziury. Głośne syki wydobywały się z wnętrza, a co jakiś czas koty odsuwały się od swoich miejsc.
Stanęła przy dole i od razu dostrzegła czarne futro syna, drapiącego ściany więzienia.
– Borówku! – zawołała. Może nieco się opamiętał? Zrozumiał, gdzie jest, i chciał się uwolnić? Może mu się polepszyło, próby Witki dały skutek? Nadzieja zakwitła w umyśle Miodunki.
Ku jej rozczarowaniu wnuk Bezchmurnego Nieba skoczył w jej stronę, zatapiając pazury w podmokłej ziemi, warcząc wściekle.
Szepty rozległy się wokół, a koty z przestrachem patrzyły na poczynania bicolora.
Po chwili przez tłum przebiła się Fretka, aby ocenić sytuację.
– Próbuje wyskoczyć z dołu – skomentował Borsuk zza pleców zastępczyni.
– Jak na to wpadłeś, geniuszu? – matka Mniszka rzuciła kąśliwą uwagę, z powrotem przenosząc spojrzenie na Borówka.
Kocur teraz już nie chodził jak wcześniej, a biegał po swoim dole, skacząc po ścianach jak opętany. Czarne futro raz znajdowało się w jednym kącie, raz w drugim, sycząc na koty nad nim które szybko rozpierzchały się gdy ten się zbliżał. Atmosfera była napięta, a pełne niepokoju, wręcz przerażenia spojrzenia kierowały się na oszalałego bicolora. Niektórzy zerkali też na Miodunkę, jakby w nadziei, że jakoś przemówi kocurowi do rozsądku – niestety, nie ważne jak wiele mówiła, on i tak zachowywał się tak samo. Już wcześniej był uparty i nie chciał jej słuchać, a teraz…
Dalej pochylała się jednak nad dołem, uporczywie próbując jakoś słowami go uspokoić. Ktoś wrzucił mu piszczkę, pewnie sądząc, że czarny może szaleć z głodu. Ten jednak zamiast zjeść, rzucił piszczką o ścianę. To wywowało tylko większe poruszenie klanowiczy. Tygrysio pręgowana zastępczyni zmarszczyła nos, patrząc na wyczyny syna Miodunki spod przymrużonych, brązowych ślipi. Nawet ona wydawała się przejęta, jej ogon machał na boki a sierść na karku nieco się zjeżyła.
– Padlino, zawołaj Komara – burknęła do stojącego gdzieś w tłumie syna Lukrecji, który szybko skinął głową by następnie pognać na poszukiwania starego już lidera. Po jakimś czasie, który dłużył się kotom w nieskończoność, młody czarno–biały wojownik przyprowadził do nich przywódcę. Ten stanął nad dołem, podczas gdy Miodunka dalej siedząca nad dziurą syna wbiła w niego swe spojrzenie, zmartwiona sytuacją. Tak samo reszta klanowiczy uważnie przypatrywała się Komarowi, dalej jednak zwracając uwagę na szalejącego Borówka.
– Witko wciąż bez poprawy? – jego głos zdawał się pozbawiony emocji. Wzrok zaś miał utkwiony w przepełnionym szaleństwem wojowniku. Liliowa medyczka podeszła bliżej do dołu. Córka Plusku przypatrywała się mu oceniając każdą zmarszczkę, każdy ruch jego pyska, chcąc wyczytać, co siedzi mu w głowie.
– Niestety nie. Nie reaguje na głos Miodunki. Przyjmuje pokarm wybiórczo. Zdaje się nikogo nie rozpoznawać. Próbowałam wszystkiego, ale podobnie, jak u Cyprys nic nie działa. – ogłosiła smętnie medyczka ze wzrokiem utkwionym we własnych łapach. Wspomniana spojrzała na vankę. Czemu to ona odpowiadała, a nie ruda medyczka? Plusk dłużej piastowała swą pozycję, na pewno była bardziej doświadczona, ona też powinna dać swoją opinię, coś wymyślić!
– Czy cierpi? – padło proste pytanie z pyska Komara. Do czego zmierzał? Jak na razie jedynym cierpieniem kocura było siedzenie w tej dziurze nawet bez posłania. No właśnie, czemu nikt nie pomyślał by zrobić jej synu posłanie? Nawet ona sama!
– Patrząc na paraliż przez jaki umarła Cyprys wkrótce na pewno będzie.
– Więc musimy ukrócić jego cierpienia. Przykro mi, Miodunko, ale sama słyszałaś. Choroba jest niewyleczalna. Masz czas do zenitu na pożegnanie syna z rodziną. Później zostanie mu podany pokrzyk.
Liliowa szylkretka kotka zdębiała, wpatrując się w komara rozszerzonymi z przerażenia i szoku oczyma. Pysk miała otwarty, nie mogąc wykrztusić ani słowa. Nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, posiwiały kocur odwrócił się i odszedł, a za nim podążyła jego zastępczyni.
Reszta klanowiczów albo podążała wzrokiem za liderem i zaczynała się rozchodzić zerkając z litością na nią i na syna, albo stała równie zszokowana szeptając między sobą lub wyrażając swe niezadowolenie decyzją w bardziej widoczny i oczywisty sposób.
Ona zaś po prostu stała, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszała.
Ich lider skazał Borówka na śmierć.
***
Gruszka przyszła pożegnać się z Borówkiem. Miodunka obserwowała to z odległości, nie chcąc przeszkadzać kotce, która wyraźnie jej nie lubiła, może wręcz podchodziło to pod nienawiść. Dała córce przestrzeń do pożegnania się z bratem. Potem przyszedł Nikt. Powiadomiła go poprzez Wanilię, że musi teraz pożegnać się z synem. Nie chciała mu przeszkadzać, więc nim przyszedł weszła na klon. Potem miała pójść do Borówka ze Śliwką i Skorupkiem.
Ale teraz zajmowała się czymś innym.
Nie mogła znieść myśli, że mieli zabić jej syna, jej dziecko. Przyszła więc do Witki. Plusk siedziała w kącie, chyba też przygnębiona sytuacją Borówka.
– Witko, a próbowałaś pomieszać jakieś zioła? Może razem dałyby efekty, jakieś konkretne ich połączenie, słyszałam, że kaszel można leczyć mieszanką pewnych ziół, może tutaj trzeba zrobić inną? – spytała na jednym wdechu, chwytając się jak tonący brzytwy, jednocześnie podchodząc do córki Olszy. Ta spojrzała na nią swymi żółtymi oczyma przepełnionymi smutkiem.
– Próbowałam, Plusk mi pomagała – przynajmniej matka na coś się przydała – ale nic co wymyśliłyśmy nie działało. Przykro mi. Nie da się go uratować, robiłam co w mojej mocy.
Słowa uzdrowicielki dobijały ją. Ale Miodunka nie mogła, nie – po prostu nie chciała przyjąć tego do wiadomości. Słowa vanki sprawiły, iż umysł bicolorki zaczął pracować szybciej, szukając innych możliwości. Córka Komara mówiła, że użyła wszystkiego, co znała, lecz może…
– A co jeśli jakiś samotnik zna lek? Nasza wiedza pochodzi ze starych terenów, może tutejsze koty coś wiedzą? – wpadła na ten pomysł, a nadzieja zaiskrzyła w jej oczach.
– Ta choroba nie przypomina żadnej innej. Niszczy kota jako osobę. Zamienia go w potwora. Zniszczonej duszy nie naprawimy żadnymi ziołami. – stwierdziła z powagą uzdrowicielka. – Możemy jedynie skrócić jego cierpienie.
– Skąd wiesz, że to dusza jest zmieniona? Koty mające omamy też się dziwnie zachowują, ale da się je wyleczyć. Może ten proces jest odwracalny, a my po prostu nie umiemy jeszcze tego zrobić? Jeszcze jest czas, nim zacznie cierpieć, może uda nam się znaleźć tutejszego medyka, który będzie wiedział, jak to naprawić? – nie dawała za wygraną, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, iż nie może zrobić nic z chorobą syna.
– Miodunko, wiem, że jest ci ciężko. Wiem, że to pogodzenie się z tym jest niemal niemożliwe, ale uwierz mi nie ma ratunku. Starsze koty tracą pamięć z wiekiem, zioła na to nie pomagają. Gdy zmiany dojdą tutaj. – wskazała na łeb. – Rośliny nie są wstanie nam pomóc.
Wojowniczka położyła po sobie uszy, patrząc na vankę wielkimi oczyma, po czym po prostu wybiegła z legowiska. Wybyła z obozu, biegnąc w stronę granicy. Skoro Witka nie chciała szukać, to ona sama to zrobi.
Krew szumiała jej w uszach, gdy mijała kolejne drzewa i krzewy, a nawet zwierzynę łowną czającą się na podłożu. Nie zatrzymywała się, chcąc dotrzeć do granicy przeciwnej do drogi grzmotu, za którą był Klan Burzy. Tam było najwięcej wolnych terenów i włóczęg. To tam Nikt upolował dla niej samotnika.
Przeszła przez granicę, dysząc ciężko od długiego biegu. Rozglądała się w te i we wtę, po chwili zaczynając szukać śladów obcych kotów. Dopiero po jakimś czasie natrafiła na coś godnego uwagi. Ślady pachnące obcym samotnikiem, otoczone wonią ziół. Musiał być tu jeszcze niedawno. Zaczęła tropić potencjalnego uzdrowiciela, po zapachu poznając, iż był to kocur.
Śledziła i śledziła. Przebyła jakieś chaszcze, w które i kot którego tropem podążała się wcześniej zatopił. Zapach był intensywny, musiał być tu dosłownie chwilę temu.
Gdy wyszła po drugiej stronie, jej oczom ukazał się poszukiwany osobnik. Stał kilka odległości lisa dalej, zrywając jakieś jagody. W jego liliowym futrze było kilka gałązek, widocznie po spotkaniu z krzewami. Gdy tylko wydostała się z krzaków do niego, co sprawiło, iż ten odsunął się z sykiem.
– Czy jesteś uzdrowicielem? – palnęła na jednym wdechu, po czym kaszlnęła, bo przez ten pośpiech nie oddychała na tyle głęboko i często jak należy, jednocześnie przewiewając gardło.
– Wilgoć wisi w powietrzu, za niedługo będzie burza. Jeśli chcesz pomocy to musimy się udać gdzie indziej. – mruknął niechętnie, jakby nie mając ochoty czegokolwiek robić.
– Nie ma czasu. Znasz chorobę która wywołuje u kota szaleństwo, pianę z pyska i agresję? – opisała na szybko objawy Borówka - błagam, potrzebuję kogoś, kto będzie w stanie to wyleczyć.
Dziko pręgowany odwrócił się w jej stronę, mrużąc oczy. W jego oczach nie dostrzegła ani krzty współczucia czy chociaż litości, nic, co wskazywało by na to, iż byłby skłonny jej pomóc. Po prostu stał i patrzył na nią przez chłodnym spojrzeniem zielonych oczu, nim w końcu po dłużących się uderzeniach serca odpowiedział. – Nie. Brzmi poważnie, ale ja jej nie znam. Idź do swojego klanowego medyka, pachniesz grupą która żyje niedaleko, wiem, że macie tam własnych uzdrowicieli, po kiego grzyba pytasz o to obcego. – spytał nieufnie. Jednocześnie odniosła wrażenie, że chciał się jej pozbyć, by mieć spokój, ale nie miała zamiaru się poddać i odejść z niczym.
– Nasza medyczka też nie zna tej choroby. – stwierdziła z powagą.
– To idźcie do innego klanu, może oni wiedzą. – zbył ją, odwracając się, gotowy do odejścia.
– Nie mam czasu na podróż do innego klanu! – wysyczała wściekła na ignorancję obcego, zaciskając zęby. Był uzdrowicielem, a miał gdzieś życie kota! Mógł od niej zażądać czegokolwiek, dałabymu cokolwiek by zechciał, żeby uratował czarnego. Ale on wolał odejść, bo widocznie mu się nie chciało! Krew pulsowała w jej całym pysku aż ze złości, jakby gotując się w niej. Samotnik widocznie to wyczuł mimo nie patrzenia na nią, bo ruszył przed siebie.
– To radź sobie sama. Może sam wyzdrowieje – burknął – ja nie pomogę – stwierdził.
– Czekaj! – podbiegła do niego, zagradzając mu drogę – może znasz innego uzdrowiciela? – może przynajmniej to będzie w stanie zrobić ten gburowaty głupiec.
– Ten kto mnie uczył już dawno nie żyje. Daj mi przejść – powiedział chłodnym tonem, omijając ją.
Wściekła odwróciła się, rzucając na kocura. Nie zdążyła jednak go pochwycić, bo ten umknął. Wrzasnęła, ruszając za nim w pościg. Widziała jego liliowe futro migające między roślinnością, gdy pędziła za nim. Nie mogła dać mu uciec! Nie chciał po dobroci to wymusi od niego informacje siłą, ot co!
Jednak gdy myślała, że już go ma…
Odkryła, że znalazła się na granicy Owocowego Lasu.
Ten włóczęga…
Ją zmylił. Uciekł jej.
Nie…
NA TYSIĄC GROMÓW NIE!
***
Wszyscy zebrali się wokół dołu. Koty były nabuzowane emocjami, gadały i gadały, póki nie zjawił się przywódca. Wtedy na chwilę ucichły, by dać mu mówić. Miodunka tymczasem przepychała się przez tłum. Nie chciała, nie chciała tak bardzo by do tego doszło!
– Komarnico, Borsuku, obezwładnijcie go. Uważajcie, by was nie zranił. – rozkazał Komar.
– Przecież to niemożliwe! – pisnął zły Borsuk.
Surowe spojrzenie Komara szybko uciszyło jednak młodego wojownika. Miodunka podbiegła bliżej.
– Na pewno spróbowaliśmy wszystkiego, absolutnie wszystkiego? Może umknęła nam jakaś mieszanka medykamentów?
Komar spojrzał na nią raz, ale nic nie powiedział, szybko powracając do patrzenia na własnego syna i Borsuka, którzy obezwładniali Borówka.
Widząc, jak Witka szykuje się do zeskoczenia na dół z trucizną, bicolorka spróbowała ją zatrzymać.
– Witko, nie rób tego, proszę cię, może jest szansa, że sam wyzdrowieje? – miauczała, próbując zagrodzić jej drogę. Liliowa starała się ją wyminąć z zaniepokojonym wyrazem pyska.
– Na pewno jest jakiś sposób! Coś musiałaś przeoczyć! Czy Plusk wykorzystała wszystko, co znała? – nie dawała za wygraną, zasłaniając dół medyczce. Ta skrzywiła się.
– Miodunko, tłumaczyłam ci już, zrobiłam co w mojej mocy, ona też!
Gdy już miała ponownie otworzyć pysk, by zacząć się kłócić, zniecierpliwiony Komar kazał komuś ją przytrzymać. Dwa koty chwyciły wojowniczkę, odciągając od medyczki. – Nie róbcie tego! – wrzasnęła, dając po pysku Lśniącej Tęczy. Korzystając z chwili nieuwagi syna Jaskółki zrzuciła z siebie drugiego wojownika, ale jakaś trzecia osoba zagrodziła jej drogę. Tymczasem dwójka pozostałych zdołała wskoczyć na nią, przytrzymując niczym jej syna w dole. Mimo przybicia głowy do ziemi i konieczności zmrużenia oczu, widziała stąd Borówka.
Witka stanęła nad syczącym kotem, bo czym chwyciła w łapę zioło. Pokrzyk wilcza jagoda.
– Przepraszam. – wyszeptała, wpychając mu do pyska jagody.
Lament wydobył się z gardła Miodunki, gdy zobaczyła, co właśnie zrobiła córka Komara.
Zabili jej syna.
A przywódca stał tam tak, nie reagując na jej sugestie. Był jeszcze czas, ale on nie chciał szukać rozwiązań. Nie obchodziło go, że Borówek umrze. Teraz była pewna, iż argument cierpienia pochodzący z jego pyska był tylko wymówką, bo tak naprawdę nie chciał musieć zajmować się zdziczałym kocurem, którego medyczki ogłosiły kotem nie do odratowania. Patrzyła na jego kamienny pysk, nie widząc tam żadnej skruchy.
Borówek zaczął odchodzić. Jego syki powoli cichły, a on przestawał tak się szarpać. Witka gdy uznała iż to już odpowiedni moment wyszła z dołu, z pomocą owocniaków z góry, a za nią podążył Borsuk. Komarnica dalej trzymał czarnego bicolora, gdy pozostała dwójka wychodziła. Puścił go dopiero wtedy, gdy sam miał wyjść. Szybko podążył do ściany dołu, nim jednak udało się go wciągnąć, Borówek ostatkiem sił uniósł się, przybliżył do syna Komara i wpił się w czarny ogon vana.
Syn Olszy syknął z bólu. Borówek jednak dość szybko puścił pod naporem siły kotów ciągnących niebieskookiego wojownika, nie mając siły dłużej utrzymać kończyny kocura. Cały klan zmartwił się atakiem na Komarnicę, większość odwróciła spojrzenia od ćwierć nocniaka.
A ona patrzyła, jak uchodzi z tych tak podobnych do jej oczu życie. Jak jej syn wydaje ostatnie tchnienie, a potem zamiera, a ślipia zachodzą mu mgłą.
Podniosła się, nie trzymana już tak mocno, jak wcześniej. Stanęła nad dołem, chyląc łeb z którego na dół skapnęły jej łzy. Zacisnęła zęby.
Komar za to jeszcze zapłaci.

Wyleczeni: Żurawinek, Żbik, Miodunka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz