tw: przekleństwa, przemoc
— Będzie dobrze, wiesz o tym doskonale. — ciepły głos Tulipanowego Płatka dodawał mu otuchy.
Uśmiechnął się do niej nieśmiało. Ona i Popielaty Świt zawsze były dla niego w kimś rodzaju matki. Wspierającej i kochającej. Kompletnym przeciwieństwem pozbawionej duszy Kruczej Gwiazdy. Na myśl o rodzicielce nagły dreszcz przeszedł przez niego grzbiet.
— Szkoda, że Popielatego Świtu już z nami nie ma. — ledwo zdołał to powiedzieć.
Kotka zginęła na wojnie. Nie umiał tego wybaczyć Daliowej Gwieździe. Nie przejmowała się nimi. Widział to. Udawała. Tylko ona się liczyła w swojej marnej grze. Łaknął odegrania się na niej bardziej niż mógł się spodziewać. Niezdrowe i straszne uczucie rosło się w nim za każdym razem, gdy szylkretka pokazywała się w polu widzenia.
Pewnie dlatego rozmowa z Pustką przyniosła mu tyle radości. Radości, której się wstydził. Niegodnej i chorej.
— Na pewno nas obserwuje. — odparła Tulipan.
Jej uśmiech był ciężki. Też to przeżywała. Czuł gorycz w jej sercu. Lecz radziła sobie lepiej z nią niż on. Miała rodzinę. Została babcią. On miał tylko ją i Popielatą. Na swoje rodzeństwo już dawno przestał liczyć.
Stali się potworami, jak ich matka.
— No dalej. Dalej. — zachęcała go srebrna.
Kocur przełknął ciężko ślinę. Uśmiechnął się lekko do kotki. Musiał działać.
— Życz mi szczęścia. — miauknął jedynie, zbierając się.
— Nie sądziłem, że mnie zaprosisz. — miauknął bury, uśmiechając się szczerze.
Łoś położył uszy. To było takie dziwne? Podejrzewał coś? A może go nie lubił i męczył się z nim z uprzejmości? Spuścił ogon. Speszył się.
— To źle, że cię zaprosiłem...? — zapytał słabo, bojąc się odpowiedzi.
Turzyca zaśmiał się. Jego szczery uśmiech sprawił, że lęk Łosia trochę osłabł.
— Nie no co ty. Myślałem, że mnie nie lubisz... — wyznał, zerkając na płynącą powoli rzekę. — Zawsze mnie zbywałeś, jak się do ciebie odzywałem. Albo milczałeś.
Turzyca zaśmiał się. Jego szczery uśmiech sprawił, że lęk Łosia trochę osłabł.
— Nie no co ty. Myślałem, że mnie nie lubisz... — wyznał, zerkając na płynącą powoli rzekę. — Zawsze mnie zbywałeś, jak się do ciebie odzywałem. Albo milczałeś.
Arlekin zakłopotany spuścił wzrok na własne łapy.
— Przepraszam. — wydusił cicho, uciekając przed spojrzeniem tych zielonych ślepi, które wodziły po jego sylwetce.
Czuł na sobie jego czujne spojrzenie. Długo obserwował Turzycę. Jego przelotne znajomości. Kłótnie z rodzeństwem. Wieczorne rozmowy z ojcem. Wzloty i upadki miłosne, których obserwowanie za każdym razem tak strasznie bolało. Widział, jak naprawdę samotny jest. Jak skryty i niedostępny. Mimo tylu księżycy zdawało mu się, że prawie go nie znał. Tego prawdziwego Turzycę. A nie rozrywkowego kocura, którym zazwyczaj był wśród rówieśników.
— Nic się nie stało. Nie musisz przepraszać. — odpowiedział bury.
Łoś uśmiechnął się słabo. Gdyby tylko Turzyca znał prawdę o nim. Gdyby tylko wiedział jaki jest naprawdę. Na pewno teraz by z nim nie rozmawiał.
Jego niezdrowa obsesja na punkcje burego trwała zbyt długo. Dobrze czuł jak go niszczyła. Dzień po dniu. Lecz nie potrafił przestać go od tak kochać. Nie potrafił wyrzucić go z łba. Jego skryta miłość do Turzycy była jedynym trwałym elementem w jego życiu. Znajomym i stałym. Czymś z czym dorastał i żył do dziś.
Nie mógł od tak zaprzestać.
— Turzycowy Kłączu, ja muszę coś ci p-powiedzieć... — zaczął niepewnie, unikając spojrzenia kocura.
— Przepraszam. — wydusił cicho, uciekając przed spojrzeniem tych zielonych ślepi, które wodziły po jego sylwetce.
Czuł na sobie jego czujne spojrzenie. Długo obserwował Turzycę. Jego przelotne znajomości. Kłótnie z rodzeństwem. Wieczorne rozmowy z ojcem. Wzloty i upadki miłosne, których obserwowanie za każdym razem tak strasznie bolało. Widział, jak naprawdę samotny jest. Jak skryty i niedostępny. Mimo tylu księżycy zdawało mu się, że prawie go nie znał. Tego prawdziwego Turzycę. A nie rozrywkowego kocura, którym zazwyczaj był wśród rówieśników.
— Nic się nie stało. Nie musisz przepraszać. — odpowiedział bury.
Łoś uśmiechnął się słabo. Gdyby tylko Turzyca znał prawdę o nim. Gdyby tylko wiedział jaki jest naprawdę. Na pewno teraz by z nim nie rozmawiał.
Jego niezdrowa obsesja na punkcje burego trwała zbyt długo. Dobrze czuł jak go niszczyła. Dzień po dniu. Lecz nie potrafił przestać go od tak kochać. Nie potrafił wyrzucić go z łba. Jego skryta miłość do Turzycy była jedynym trwałym elementem w jego życiu. Znajomym i stałym. Czymś z czym dorastał i żył do dziś.
Nie mógł od tak zaprzestać.
— Turzycowy Kłączu, ja muszę coś ci p-powiedzieć... — zaczął niepewnie, unikając spojrzenia kocura.
Bury przybrał tajemniczy wyraz pyska. Łoś czuł, jak serce podchodzi mu do gardła.
— Zamieniam się w słuch. — mimo uśmiechu poczuł w tym zmęczenie.
Zaczerpnął mocniej powietrza. Nie mógł dalej uciekać przed tym. Musiał się tym zmierzyć. Może to sprawi, że jego wieczna farsa się zakończy.
Dobrze albo źle.
— No proszę, Kwitnący Łoś we własnej osobie. — szyderczy głos dobiegł za trzcin. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — para ciemnych ślepi pojawiła się przed nimi.
Widział, jak Turzyca napiął się. Jego spojrzenie jedynie na uderzenie serca zatrzymało się na Łosiu, który spuścił wzrok. Czuł chaos i niepokój jaki go ogarnia. Zacisnął łapy. To nie mogło dziać się naprawdę. Pustka obiecał dyskrecję.
— Czego chcesz? — warknął bury, wysuwając pazury. — Naruszyłeś tereny Klanu Nocy...
Obcy podszedł do nich. Nie zdawał się przejęty. Sprawiał wrażenie wyluzowanego. Jakby dobrze wiedział, że nic mu nie grozi.
— Jedynie rozmowy. Z Daliową Gwiazdą. — odparł. — Jej stary znajomy bardzo za nią tęskni... — dodał z udawanym przejęciem.
Łoś zadrżał. Nie umiał wydać z siebie dźwięku. Jedynie obserwował toczącą się obok rozmowę niezdolny do zaczerpnięcia tchu.
— I co myślisz, że tak po prostu cię do niej zaprowadzimy? — zakpił Turzyca nastroszony. — Wynoś się. Już.
— Nerwy są zbędne. Przekażcie jej moje słowa. "Samuraj będzie na nią czekał, gdy księżyc wespnie się na niebo w Brzozowym Zagajniku". Na pewno nie będzie wobec tego obojętna. — stwierdził, odwracając się do niej tyłem. — Tyle możecie dla mnie zrobić? Prawda, Łosiu? — zaśmiał.
Kocur skupił się całkowicie na oddychaniu. Rozbiegane spojrzenie starało się utrzymać na drżących łapach. Kołatające serce głośno krzyczało o tlen. Szum wypełnił go całego. Stał, lecz czuł, jak zapada się w sobie. Coraz głębiej i głębiej.
— Coś w ty się wpakował? — głos Turzycy nie ukrywał lęku. — Kwitnący Łosiu? Halo? Ej. Wszystko w porządku?
Poczuł, jak łzy mimowolnie moczą mu poliki. Szybko je starł i zapłakany spojrzał się na burego.
— Nie wiem.
— Zamieniam się w słuch. — mimo uśmiechu poczuł w tym zmęczenie.
Zaczerpnął mocniej powietrza. Nie mógł dalej uciekać przed tym. Musiał się tym zmierzyć. Może to sprawi, że jego wieczna farsa się zakończy.
Dobrze albo źle.
— No proszę, Kwitnący Łoś we własnej osobie. — szyderczy głos dobiegł za trzcin. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. — para ciemnych ślepi pojawiła się przed nimi.
Widział, jak Turzyca napiął się. Jego spojrzenie jedynie na uderzenie serca zatrzymało się na Łosiu, który spuścił wzrok. Czuł chaos i niepokój jaki go ogarnia. Zacisnął łapy. To nie mogło dziać się naprawdę. Pustka obiecał dyskrecję.
— Czego chcesz? — warknął bury, wysuwając pazury. — Naruszyłeś tereny Klanu Nocy...
Obcy podszedł do nich. Nie zdawał się przejęty. Sprawiał wrażenie wyluzowanego. Jakby dobrze wiedział, że nic mu nie grozi.
— Jedynie rozmowy. Z Daliową Gwiazdą. — odparł. — Jej stary znajomy bardzo za nią tęskni... — dodał z udawanym przejęciem.
Łoś zadrżał. Nie umiał wydać z siebie dźwięku. Jedynie obserwował toczącą się obok rozmowę niezdolny do zaczerpnięcia tchu.
— I co myślisz, że tak po prostu cię do niej zaprowadzimy? — zakpił Turzyca nastroszony. — Wynoś się. Już.
— Nerwy są zbędne. Przekażcie jej moje słowa. "Samuraj będzie na nią czekał, gdy księżyc wespnie się na niebo w Brzozowym Zagajniku". Na pewno nie będzie wobec tego obojętna. — stwierdził, odwracając się do niej tyłem. — Tyle możecie dla mnie zrobić? Prawda, Łosiu? — zaśmiał.
Kocur skupił się całkowicie na oddychaniu. Rozbiegane spojrzenie starało się utrzymać na drżących łapach. Kołatające serce głośno krzyczało o tlen. Szum wypełnił go całego. Stał, lecz czuł, jak zapada się w sobie. Coraz głębiej i głębiej.
— Coś w ty się wpakował? — głos Turzycy nie ukrywał lęku. — Kwitnący Łosiu? Halo? Ej. Wszystko w porządku?
Poczuł, jak łzy mimowolnie moczą mu poliki. Szybko je starł i zapłakany spojrzał się na burego.
— Nie wiem.
* * *
Siedział skryty wśród młodych brzóz z Turzycowym Kłączem. Koszmar nie miał końca. Wszystko działo się szybciej niż był wstanie pojąć. Gniew Daliowej Gwiazdy. Stres, który promieniował z jej pomarańczowych ślepi. Szum szeptów w obozowisku. Skrawki rozmowy liderki z zastępczynią, które wpadły mu do uszu. Obydwie się bały. Czuł to. Lecz zamiast satysfakcji jedynie lęk przeszywał go na skroś. Mdliło go na samą myśl o tym co miało się wydarzyć. Żałował każdej sekundy. Był taki głupi. Klan Gwiazd karał go, karał za jego głupie zachowanie. Za obrzydliwą i niegodną chęć zemsty, która tkwiła gdzieś głęboko w nim. Teraz to wszystko wydawało się nieważne.
— Skup się. Musimy trzymać się planu. — Turzyca próbował go sprowadzić na ziemię.
— Skup się. Musimy trzymać się planu. — Turzyca próbował go sprowadzić na ziemię.
Nieskutecznie.
— Łosiu. — jego głos brzmiał wyjątkowo oschło. — Nie chciałem tego mówić przy Daliowej Gwieździe, lecz... skąd on zna twoje imię? Musisz mi powiedzieć.
Jego zapłakane spojrzenie próbowało uciec przed tą parą zielonych ślepi.
Nieskutecznie.
— Nie wiem... Ja naprawdę nie wiem... — wymamrotał jedynie łamiącym się głosem.
Turzyca westchnął. Jego ogon niespokojnie się kręcił. Nie tylko on się denerwował. Daliowa Gwiazda stała sama wśród brzozowego zagajnika. Gotowa zmierzyć się ze znaną tylko jej przeszłością, którą zataiła przed klanem. Ukryci wśród drzew wojownicy czekali na jej znak. Pułapka na wroga zdawała się najlepszym rozwiązaniem jakie mieli w tej sytuacji.
— Mógłbyś choć raz być ze mną szczery. — mruknął bury, spoglądając gdzieś w dal.
Łoś nie odpowiedział. Zniszczył wszystko. Wszystko nad czym tak długo pracował. Przepadło w nicość. Czuł obrzydzenie wobec siebie. Tyle starał się być kimś lepszym niż jego matka. A był jeszcze gorszy. Zdradził ich. Ich wszystkich. Własny klan. Tak prosto i tak chętnie. Gdyby tylko nie odpowiedział na zaczepkę tamtego kocura. To wszystko teraz nie miało by miejsca.
— Ktoś idzie. — głos Mysiego Okruchu dotarł do jego uszu.
Z zagajnika wyłonił się kocur. Biały niczym księżyc. Wyróżniał się. Błękitne przeszywające ślepia lustrowały otoczenie. Chłód jaki od niego bił wprawiał w niepokój.
Przypominał mu kogoś. Znał tylko jednego kocura o takich futrze i ślepiach.
Pchli Nos.
— Zjawiłaś się. — miauknął cicho. — Na dodatek sama? To niepodobne do ciebie. Zawsze wolałaś się wysługiwać się innymi.
Daliowa Gwiazda drżała. Lecz nie dało się od niej wyczuć strachu. Cała gama emocji przepełniała smukłe ciało liderki. Wbiła nienawistne spojrzenie w kocura.
— Mów czego chcesz, Samuraju. — syknęła jedynie oschle.
Biały podszedł bliżej niej. Jego krok zdawał się nieporadny. Różnił się od całej postawy Samuraja. Zaburzał jego mrok. Brak tylnej łapy wrzucał się w oczy. Sprawiał wrażenie nieporadnego.
— Żebyś poczuła to co ja. Ten ból i strach, gdy najbliżsi skazują cię na piekło. — miauknął ze smutnym uśmiechem. — Zbyt długo bawiłaś się w szczęśliwą rodzinkę...
Dalia zjeżyła się.
— Odczep się od mojego klanu. — warknęła. — To sprawa pomiędzy nami. Nie rozumiem czemu nękasz moich wojowników.
Biały udawał przejętego. Gdyby nie żarząca się w ślepiach nienawiść, Łoś skłonny byłby mu uwierzyć.
— Nie pomyślałaś nigdy, że może chciałbym poznać nasze kocięta...? — zapytał, podchodząc bliżej. — Zawsze byłaś taka... egoistyczna. Zawsze tylko myślałaś o sobie. Więc nie udawaj, że obchodzi cię twój klan. — syknął.
Szylkretka nie wytrzymała, uderzyła kocura.
— Dość tego! Klanie Nocy do ataku! — krzyknęła liderka.
Wojownicy wyskoczyli z ukrycia by podbiec do Daliowej Gwiazdy. Zmieszane spojrzenia jakimi została obdarowana tylko podjudziły kotkę. Jedynie Łoś wciąż zbyt sparaliżowany strachem obserwował to z leśnej gęstwiny.
— Właśnie o tym mówiłem. — zaśmiał się cicho. — Nigdy nie walczysz uczciwie. Ale ja też nie zamierzam tym razem. — mruknął.
Nieznani samotnicy wyszli z drugiej strony zagajnika. Nie minęło uderzenie serca, a koty złączyły się w walce. Trzask pazurów i ryk wypełnił uszy płaczącego Łosia, który jedynie cicho błagał Klan Gwiazd o przebaczenie. Bał się spojrzeć na toczącą się bitwę. Bał się ujrzeć zniesmaczone spojrzenie Turzycy.
Nagle wszystko ucichło. Zbyt szybko.
— I co teraz, słoneczko? — szyderczy głos Samuraja przedarł się przez ciszę. — Chyba nie poszło po twojej myśli. A teraz masz i ich krew na swoich łapach.
Przeraźliwy krzyk przepełniony rozpaczą zakuł go w uszy. Zacisnął ślepia, czując kolejną falę dreszczy przechodzącą przez jego ciało. To nie mogło dziać się naprawdę. Oni nie mogli umrzeć. Turzyca na pewno uciekł. Pobiegł do obozowiska po posiłki. Zaraz ktoś przybędzie i ich uratuje.
— Ktoś jeszcze tu jest. — rozległ się głos nad nim.
Został wywleczony. Wciąż skulony. Sparaliżowany. Nieośmielający się otworzyć ślepia. Odór krwi i śmierci wypełnił jego nozdrza. Czuł, jak go mdli.
— Oh, czyż to nie nasz Kwitnący Łoś. Muszę naprawdę ci podziękować. Bez ciebie by się nie udało. — radosny głos białego budził w nim obrzydzenie.
Chciał zniknąć z tego świata. Przepaść.
— Zdrajco! Ty pierdolony zdrajco! — krzyczała Daliowa Gwiazda. — Zabiję cię...
Łoś zacisnął mocniej ślepia. Próbował zatkać uszy łapami.
Nieskutecznie.
— Jak mogłeś?! Jak śmiałeś! Jesteś śmieciem! Wronią strawą! Potworem gorszym od twojej matki! — jej wrzaski sprawiały, że kolejne fale płaczu i gorzkiego szlochu wydostawały się z niego. — Żałuję, że cię nie zajebałam jak miałam okazję! Powinieneś zdechnąć! Zdechnąć wraz ze swoją matką! Jesteś pierdolonym śmieciem! Potworem!
Był potworem. Stał się potworem. Godnym własnej matki. Stał się tym czego się najbardziej bał. Był obrzydliwy. Tak strasznie obrzydliwy...
— P-proszę... z-zabijcie... m-mnie... — ledwo zdołał to wykrztusić. — P-proszę...
Samuraj zaśmiał się. Poklepał go łapą po grzbiecie.
— Nie ma opcji. Jesteś naszym bohaterem. Dobra, chodźmy ją wykończyć. — zawołał, odchodząc od niego.
Pozostawiając go samego. Wśród morza zwłok. Czuł wędrującą wśród traw ciepłą krew. Jej metaliczny zapach przepełnił zagajnik. Pomoc wciąż nie nadeszła. Jedynie krzyki Daliowej Gwiazdy. Jeden po drugim. Każdy co raz gorszy. Plusk wody.
Topili ją aż nie straciła każdego z dziewięciu żyć.
— Łosiu. — jego głos brzmiał wyjątkowo oschło. — Nie chciałem tego mówić przy Daliowej Gwieździe, lecz... skąd on zna twoje imię? Musisz mi powiedzieć.
Jego zapłakane spojrzenie próbowało uciec przed tą parą zielonych ślepi.
Nieskutecznie.
— Nie wiem... Ja naprawdę nie wiem... — wymamrotał jedynie łamiącym się głosem.
Turzyca westchnął. Jego ogon niespokojnie się kręcił. Nie tylko on się denerwował. Daliowa Gwiazda stała sama wśród brzozowego zagajnika. Gotowa zmierzyć się ze znaną tylko jej przeszłością, którą zataiła przed klanem. Ukryci wśród drzew wojownicy czekali na jej znak. Pułapka na wroga zdawała się najlepszym rozwiązaniem jakie mieli w tej sytuacji.
— Mógłbyś choć raz być ze mną szczery. — mruknął bury, spoglądając gdzieś w dal.
Łoś nie odpowiedział. Zniszczył wszystko. Wszystko nad czym tak długo pracował. Przepadło w nicość. Czuł obrzydzenie wobec siebie. Tyle starał się być kimś lepszym niż jego matka. A był jeszcze gorszy. Zdradził ich. Ich wszystkich. Własny klan. Tak prosto i tak chętnie. Gdyby tylko nie odpowiedział na zaczepkę tamtego kocura. To wszystko teraz nie miało by miejsca.
— Ktoś idzie. — głos Mysiego Okruchu dotarł do jego uszu.
Z zagajnika wyłonił się kocur. Biały niczym księżyc. Wyróżniał się. Błękitne przeszywające ślepia lustrowały otoczenie. Chłód jaki od niego bił wprawiał w niepokój.
Przypominał mu kogoś. Znał tylko jednego kocura o takich futrze i ślepiach.
Pchli Nos.
— Zjawiłaś się. — miauknął cicho. — Na dodatek sama? To niepodobne do ciebie. Zawsze wolałaś się wysługiwać się innymi.
Daliowa Gwiazda drżała. Lecz nie dało się od niej wyczuć strachu. Cała gama emocji przepełniała smukłe ciało liderki. Wbiła nienawistne spojrzenie w kocura.
— Mów czego chcesz, Samuraju. — syknęła jedynie oschle.
Biały podszedł bliżej niej. Jego krok zdawał się nieporadny. Różnił się od całej postawy Samuraja. Zaburzał jego mrok. Brak tylnej łapy wrzucał się w oczy. Sprawiał wrażenie nieporadnego.
— Żebyś poczuła to co ja. Ten ból i strach, gdy najbliżsi skazują cię na piekło. — miauknął ze smutnym uśmiechem. — Zbyt długo bawiłaś się w szczęśliwą rodzinkę...
Dalia zjeżyła się.
— Odczep się od mojego klanu. — warknęła. — To sprawa pomiędzy nami. Nie rozumiem czemu nękasz moich wojowników.
Biały udawał przejętego. Gdyby nie żarząca się w ślepiach nienawiść, Łoś skłonny byłby mu uwierzyć.
— Nie pomyślałaś nigdy, że może chciałbym poznać nasze kocięta...? — zapytał, podchodząc bliżej. — Zawsze byłaś taka... egoistyczna. Zawsze tylko myślałaś o sobie. Więc nie udawaj, że obchodzi cię twój klan. — syknął.
Szylkretka nie wytrzymała, uderzyła kocura.
— Dość tego! Klanie Nocy do ataku! — krzyknęła liderka.
Wojownicy wyskoczyli z ukrycia by podbiec do Daliowej Gwiazdy. Zmieszane spojrzenia jakimi została obdarowana tylko podjudziły kotkę. Jedynie Łoś wciąż zbyt sparaliżowany strachem obserwował to z leśnej gęstwiny.
— Właśnie o tym mówiłem. — zaśmiał się cicho. — Nigdy nie walczysz uczciwie. Ale ja też nie zamierzam tym razem. — mruknął.
Nieznani samotnicy wyszli z drugiej strony zagajnika. Nie minęło uderzenie serca, a koty złączyły się w walce. Trzask pazurów i ryk wypełnił uszy płaczącego Łosia, który jedynie cicho błagał Klan Gwiazd o przebaczenie. Bał się spojrzeć na toczącą się bitwę. Bał się ujrzeć zniesmaczone spojrzenie Turzycy.
Nagle wszystko ucichło. Zbyt szybko.
— I co teraz, słoneczko? — szyderczy głos Samuraja przedarł się przez ciszę. — Chyba nie poszło po twojej myśli. A teraz masz i ich krew na swoich łapach.
Przeraźliwy krzyk przepełniony rozpaczą zakuł go w uszy. Zacisnął ślepia, czując kolejną falę dreszczy przechodzącą przez jego ciało. To nie mogło dziać się naprawdę. Oni nie mogli umrzeć. Turzyca na pewno uciekł. Pobiegł do obozowiska po posiłki. Zaraz ktoś przybędzie i ich uratuje.
— Ktoś jeszcze tu jest. — rozległ się głos nad nim.
Został wywleczony. Wciąż skulony. Sparaliżowany. Nieośmielający się otworzyć ślepia. Odór krwi i śmierci wypełnił jego nozdrza. Czuł, jak go mdli.
— Oh, czyż to nie nasz Kwitnący Łoś. Muszę naprawdę ci podziękować. Bez ciebie by się nie udało. — radosny głos białego budził w nim obrzydzenie.
Chciał zniknąć z tego świata. Przepaść.
— Zdrajco! Ty pierdolony zdrajco! — krzyczała Daliowa Gwiazda. — Zabiję cię...
Łoś zacisnął mocniej ślepia. Próbował zatkać uszy łapami.
Nieskutecznie.
— Jak mogłeś?! Jak śmiałeś! Jesteś śmieciem! Wronią strawą! Potworem gorszym od twojej matki! — jej wrzaski sprawiały, że kolejne fale płaczu i gorzkiego szlochu wydostawały się z niego. — Żałuję, że cię nie zajebałam jak miałam okazję! Powinieneś zdechnąć! Zdechnąć wraz ze swoją matką! Jesteś pierdolonym śmieciem! Potworem!
Był potworem. Stał się potworem. Godnym własnej matki. Stał się tym czego się najbardziej bał. Był obrzydliwy. Tak strasznie obrzydliwy...
— P-proszę... z-zabijcie... m-mnie... — ledwo zdołał to wykrztusić. — P-proszę...
Samuraj zaśmiał się. Poklepał go łapą po grzbiecie.
— Nie ma opcji. Jesteś naszym bohaterem. Dobra, chodźmy ją wykończyć. — zawołał, odchodząc od niego.
Pozostawiając go samego. Wśród morza zwłok. Czuł wędrującą wśród traw ciepłą krew. Jej metaliczny zapach przepełnił zagajnik. Pomoc wciąż nie nadeszła. Jedynie krzyki Daliowej Gwiazdy. Jeden po drugim. Każdy co raz gorszy. Plusk wody.
Topili ją aż nie straciła każdego z dziewięciu żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz