*jeszcze przed wojną*
Wychudzony kocur o kremowym futrze, wyraźnie nie układanym porządnie przez dłuższy czas, wszedł do brudnej uliczki, trzymając w pysku mysz. Cicho stąpał po bruku chcąc jak najszybciej znaleźć się w swojej kryjówce niedaleko rynny, aby móc spokojnie zjeść upolowany posiłek. Nigdy nie udawało mu się złapać wiele, mieszkał w końcu w biednej części miasta, którą Entelton i reszta szych się nie interesowała. Mimo nadchodzenia chłodniejszych dni, jego zdobycz wyszła ze schronienia z czego był zadowolony. Może w końcu uda mu się coś zjeść w spokoju? Niestety nie było to, jak zresztą zwykle, dane kocurowi imieniem Śmieć, który jak można pewnie podejrzewać, nie był za wysoko w hierarchi swego gangu. Zza rogu wyszedł jeden z braci, którzy byli jego przełożonymi. Czarny kocur błyskawicznie dostrzegł jego zwierzynę i podszedł do niego z wysuniętymi pazurami.- Co robisz.
Kremowy odłożył piszczkę na ziemię.
- Przyniosłem dla ciebie zwierzynę, Vaderze – skłamał, ukrywając swój zamiar zjedzenia piszczki samemu.
Jednolity skrzywił się, po czym trzasnął go w pysk. Ból rozniósł się po pysku gangstera. To uczucie było znane kocurowi tak dobrze, jak dzikim samotnikom ciernie krzewów.
- Nie wydaje mi się. Chciałeś to zgarnąć dla siebie. Ale pamiętaj, to JA i Maul tu rządzimy. Zwierzyna, którą upolujesz nie należy do ciebie, tylko do nas. Ciesz się, że cię za to nie wyrzucę. Trzymamy cię tu tylko z litości, Śmieciu – podkreślił jego imię, po czym chwycił mysz i tak szybko jak się pojawił zniknął.
Gdy tylko ciemnooki był już pewien, iż czarny odszedł na dobre ruszył ponownie przed siebie. Cóż, czyli dzisiaj znowu będzie głodny…
***
- I co, znowu zabrał ci jedzenie? – spytał Pampkin, siedzący niedaleko na jakimś pudle i wylizujący swe futro. Woda z rynny kapała na szary bruk. Może i nie było tu za przyjemnie, a szczury nie rzadko przychodziły w to miejsce, ale przynajmniej było cicho.- A coś ty myślał, że go puszczą ze zwierzyną w pysku? – spytał Pryzmaryn machający łapami w powietrzu. Jako jedyny nie wyglądał na chudego, ale to były tylko pozory.
W rzeczywistości również był wychudzony, ale jego gęste niebiesko-białe futro sprawiało, iż nie było to aż tak widoczne jak u pozostałej dwójki.
- Racja – burknął Pampkin – Ale hej, znalazłem coś w śmietniku – powiedział, po czym wyjął zza jakiegoś pudła kebaba z mięsem po czym rzucił go na środek ich małego zgromadzenia.
Śmieć przysunął się od razu do jedzenia, obwąchując je. Nie można było ufać niczemu, co było z tych śmietników. I tak jak przypuszczał, mięso pachniało jakoś nieciekawie.
- Co, stary, wybrzydzasz? – spytał ciemno-rudy kumpel.
- Nie jadłbym tego – stwierdził kremowy – Mięso jakieś dziwne – wyjaśnił.
- Więcej dla nas, nie Pryzmaryn?
- A weź ty się puknij w głowę, jeśli to z tego śmietnika o którym myślę. – odparł niebieski zbywając drugiego kocura.
Pampkin skrzywił się na słowa kompana, po czym sam wyrzucił wierzchnią część kebaba i dobrał się do treści pochodzenia zwierzęcego.
***
Pampkina przez tydzień od tamtego wydarzenia bolał brzuch. Jęczał i jęczał, póki mu się nie poprawiło samo, jakimś cudem. I dobrze, bo przecież nawet nie mieliby za co jakiemuś uzdrowicielowi, choćby najgorszemu, zapłacić za leczenie.- Słuchajcie, słyszałem o czymś, co się wam spodoba – usłyszeli niespodziewanie miauknięcie Pryzmaryna, siedzącego na jednym z kubłów na śmieci.
- Co takiego? - spytał rudy zaciekawiony.
- Podobno jakaś baba Bylica oferuje dwa gawrony na łeb jeśli zbije się jakichś dzikusów spoza miasta.
Pampkin uchylił pysk, z którego pociekła ślinka.
- Aż dwa? Na głowę? – spytał niedowierzający Śmieć. Nawet ich szefowie mieli taką ucztę raz na ruski rok. To brzmiało dziwnie. Podejrzanie. Racja, konflikty często sprawiały, iż oferowano jakieś nagrody za zrobienie czegoś, ale tyle jedzenia zdaniem kocura było aż nie do pomyślenia. Musiało być w tym coś więcej… jakiś haczyk.
- No jasne, że tak. Starczy wyleźć z miasta, skopać zady tamtym frajerom i zgarnąć nagrodę. Vader i Maul gdzieś dzisiaj wychodzili, podsłuchałem ich rozmowę. Calutki dzień ich nie będzie. Caluuutki. – wymruczał kocur – Jak się pospieszymy, to wrócimy w nocy. Chyba. Nie wiem, jak jest poza miastem, ale skoro to zaoferowała to nie może być to kilka dni drogi stąd, więc na luzie ogarniemy sprawę.
- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł.
Albo ta cała Bylica była obrzydliwie bogata, albo zależało jej na tym nie mało, że tyle oferowała i to kocura martwiło. Jeśli jest w końcu majętna, to pewnie ma kogoś do pomocy, więc czemu sama nie załatwi sprawy? Wątpliwości napłynęły do głowy kremowego, który zaczął rozważać opłacalność propozycji Pryzmaryna.
- Oh, nie bądź takim pesymistą. Pamiętasz, kiedy ostatnio napełniłeś brzuch? – spytał niebieski.
Śmieć pamiętał, ale faktycznie, było to… dawno temu.
- A jeśli szefowie jednak wrócą? – spytał, dalej się wahając, mimo, iż trzewia na samą myśl grały mu marsza domagając się pożywienia.
- To damy im twojego gawrona na przeprosiny.
- Ej! – miauknął kremowy oburzony, po czym skoczył na Pampkina, który szybko go zrzucił.
- Co, panie boi dupku, jednak nie boisz się szefów? – spytał. – Bo ja swojej porcji nie oddam.
- To się pospieszmy, bo ja też nie chcę oddawać im już niczego – miauknął Śmieć, ostatecznie zgadzając się na pomysł kumpli. Razem wymknęli się z terytorium swego gangu, po czym ruszyli w stronę granicy miasta.
***
Śmieć pierwszy raz widział tak wysoką trawę i tyle różnych roślin. Jedyny raz kiedy wyszedł choćby kawałek poza miasto był jeszcze w kocięstwie, z Lilią który chciał mu pokazać parę roślin, ale tam nie było tak dziko. Widział jeszcze ulice. A tutaj? Wszystko było… inne niż to co znał. Ojciec opowiadał mu o takich miejscach parę opowieści, ale żeby zobaczyć coś takiego na żywo… żeby poczuć te wszystkie nowe wonie, żeby oddychać tym nieskażonym powietrzem…- Co taki zamyślony jesteś? – spytał Pampkin, szturchając go w bok. – Co, myślisz o gawronach, które dostaniemy? – spytał.
- Nie. Nigdy nie byłem tak daleko poza miastem.
- A… to ty kiedykolwiek byłeś poza miastem? – zdziwił się kompan. Dostrzegł iż również Pryzmaryn zainteresował się tematem.
Twarz kremowego pozostała kamienna mimo naglących spojrzeń towarzyszy. Nie chciał im opowiadać o tym, skąd był. Wolał to zachować dla siebie, bo nie wiedział, jak zareagowali by na wieść, iż niegdyś był pieszczochem.
- No weź, stary, byłeś kiedyś poza miastem! Opowiedz nam trochę…
- To było dawno temu, pamiętam tylko przebłyski – skłamał.
- Trudno… - mruknął zawiedziony Pampkin.
Wrócili do jednostajnego marszu i szukania lokalizacji, w której miały żyć te całe wilczaki. Mimo obaw kocur starał się myśleć o sowitej nagrodzie, jaka ich czeka, jeśli dadzą radę. W końcu już wyruszyli, marnując energię i spalając ostatki kalorii, więc teraz zawrócić byłoby głupotą. Miał tylko nadzieję, iż cały ten zachód się opłaci, a jego nadzieje ponownie nie zostaną rozdeptane w drobny mak.
***
Słońce już zaszło, a oni dalej widzieli przed sobą tylko jedno – trawę. Wszędobylską trawę z powtykanymi między nią chwastami. To już zaczynało go stresować. Czy Pryzmaryn w ogóle wiedział, w którym kierunku mieli się udać choćby na samym początku?- Słuchajcie, może się rozdzielimy? Tak chyba szybciej znajdziemy to miejsce.
- To może być niebezpieczne. Nie wiemy, co tutaj może żyć. – zauważył Śmieć.
- Cykor z ciebie? – spytał Pryzmaryn.
- Nie, ale zdajecie sobie sprawę, że tak jak w mieście mamy psy, tak tutaj też żyją groźne zwierzęta? – spytał kremowy mrużąc swe ciemne oczy.
- Przecież żadnego jak dotąd nie spotkaliśmy.
- No właśnie. Jak dotąd. – Podkreślił ostatnie dwa słowa.
- Poradzimy sobie. – miauknął. – Jeśli chcesz, mogę z tobą pójść i cię za ogon potrzymać – zasugerował niebieski, uśmiechając się kpiąco.
- Nie. Dam sobie radę – odrzekł Śmieć. Wiedział, że by mu tego nigdy nie odpuścili i nabijali się z niego po wsze czasy, jeśli żadna groźna kreatura nie zjawiła się na ich drodze. A kremowy kocur liczył, że unikną takiego niefortunnego spotkania. – Ale jeśli będziecie się długo szwendać i nie znajdziecie rzeki, albo wyczujecie coś dziwnego, wracacie tutaj.
- Się wie stary, się wie – odpowiedzieli, po czym cała trójka się rozdzieliła.
Szedł przez trawy, rozglądając się na boki i nasłuchując. Próbował znaleźć jakikolwiek ślad rzeki. Jak to mówił Lilia? Jakieś tam… skrzypy rosły na wilgotnych terenach? Był już naprawdę zmęczony i nie wiedział, czy było dobrym pomysłem przychodzenie tutaj od tak. Mogli jeszcze podpytać to źródło Pryzmaryna… byłoby bezpieczniej i może wiedzieli by coś więcej o tym, kim były te wilczaki i jak je rozpoznać, bo sama informacja, że żyli za rzeką to niewiele. No chyba, że wyją jak te całe wilki podobno, wtedy chyba by się nie pomylili.
Nagle usłyszał przeraźliwy wrzask. Sierść stanęła mu dęba, bo rozpoznał głos Pampkina. Natychmiast rzucił się w stronę źródła dźwięku. Krew szumiała mu w uszach. Wiedział, wiedział że to był zły pomysł, by się rozdzielać! Gdy tylko wyczuł woń kociej krwi, przystanął po czym ruszył za zapachem, bo wrzask jak na razie się nie powtórzył, co tylko bardziej go niepokoiło. Usłyszał gdzieś w oddali szum rzeki, ale nie przejął się już nim teraz. Najważniejsze było by znaleźć Pampkina…
I wtedy dostrzegł coś gorszego, niż dzikie zwierzęta które podobno żyją poza miastem.
Kółko kotów zebrane było w około miejsca, gdzie leżał martwy Pamkin z rozerwanym gardłem. Obok niego jakiś czarny kocur… stał, z szczękami zaciśniętymi na szyi Pryzmaryna. Śmieć rozwarł szeroko ślipia. Pysk wykrzywiony w przerażeniu, oczy gasnące z każdym uderzeniem serca, które waliło kremowemu jak młodem. Ten widok wżarł mu się w umysł. Postąpił krok do tyłu, ale na coś nadepnął co wydało dźwięk i wtedy kilka kotów odwróciło się w jego stronę. Serce podeszło mu do gardła, gdy spojrzenie czarnego vana padło również na niego.
Adrenalina dodała mu sił. Niewiele myśląc odwrócił się, po czym ile miał sił w łapach zaczął pędzić, byle dalej od tych kotów.
Słyszał za sobą czyjś śmiech. W pogoń za nim rzuciła się jakaś bura kotka i jeszcze dwie inne osoby. Ich kroki za nim i przerażenie sprawiały, iż biegł coraz szybciej, próbując ich zgubić. Agresorka rzuciła się na niego, ale wyrwała tylko kępę futra z ogona, bo Śmieć biegł jednak za szybko by mogła go za niego chwycić. Gdy tylko dostrzegł drogę bez namysłu przekroczył ją, mając gdzieś że jeden z blaszaków był bardzo blisko. Usłyszał jeszcze wrzask kotki wściekłej na przejeżdżające po drodze potwory, przez które nie mogła na nią tak po prostu wejść.
***
Całą noc spędził poza granicami miasta, siedząc w jakiejś norze i próbując ochłonąć. Był zmęczony, obolały i przerażony. Stracił swoich kumpli, kompanów. Jedynym kotom, którym ufał od księżycy. Dalej słyszał krzyk Pampkina w myślach. Widział oczy Pryzmaryna, z których uciekało życie a już dawno zniknęła pewność siebie i słuszności podejmowanych decyzji. Słyszał śmiech burej obcej i widział oczy tego kocura, który ich zabił. Te niebieskie oczy. Wiedział, że mimo, iż widział już nie jedno okrucieństwo w życiu, ta konkretna sytuacja zostanie mu w pamięci na zawsze.Musiał powiedzieć o tym szefom. Jak bardzo tego nie chciał, nie wiedział, jak inaczej. Miał obowiązek im powiedzieć, co się stało, że nie mieli już pod sobą trzech kotów, tylko jednego, marnego… jego. Pracował pod nimi od dwudziestu sześciu księżycy. Musiał być z nimi szczery i im powiedzieć, niezależnie od tego jak bardzo ich nie lubił i jak często stawali się czymś jak cierń wbity w łapę. Dobra masa cierni wbitych w łapę.
Zebrał więc siły, wstał i w końcu ruszył w stronę terytorium jego gangu.
***
Po dłuższym włóczeniu się po ulicach dotarł do znajomych uliczek, w których spędził tak dużą część swego życia i od razu skierował się w stronę siedziby Vadera i Maula, która znajdowała się niedaleko jego własnego miejsca spania. Nie wiedział, jak im to powie, ale coś wymyśli. Przełknął ślinę i wypuścił z nosa powietrze, próbując przygotować się na reakcje braci i nieprzyjemną rozmowę. Dostrzegł ich po jakimś czasie i od razu podszedł do nich szybkim krokiem. Zatrzymał się jednak w pół kroku, dostrzegając obok nich nowe koty.- GDZIEŚ TY SIĘ PODZIEWAŁ?! – ryknął Maul, podchodząc w jego stronę – Gdzie te dwa obiboki?!
- Nie żyją.
- Co. Się. Do cholery. Stało – syknął przez zaciśnięte zęby Vader. Dziko pręgowany poczuł na sobie spojrzenia nowych kotów, a także swych przełożonych.
Tylko spokojnie. Wyjaśnij, wyjaśnij im to, powiedz, jak było.
- Podobno ktoś oferował dwa gawrony na łeb, za zaatakowanie pewnych kotów poza miastem… ale… zostaliśmy napadnięci. Ja uciekłem…
- Czyli chcieliście nas zdradzić, a potem ty jeszcze tępaku ich zostawiłeś z tym samych?!
- Nie mieliśmy was zdradzić! – zaoponował od razu – Chcieliśmy tylko dostać coś do jedzenia! Nie zostawiłem ich samych! Rozdzieliliśmy się i jak ich znalazłem to Pampkin już nie żył, a Pryzmaryna właśnie dobijali!
- Chcieliście iść na usługi kogoś innego, co? Tacy jesteście wdzięczni, za księżyce gdzie daliśmy wam schronienie na naszym terenie? – Maul syknął na niego. – Nie będę cię dłużej tolerował, sam jesteś nic nie wart. Ashoka, Kamino, Artu, zabijcie tego zdrajcę!
Już na drugie słowo odwrócił się gotów do ucieczki. Za nim w pogoń rzuciły się trzy obce koty, wrzeszcząc wściekle. Czyli już znaleźli sobie zastępstwo, kiedy nie było ich ledwie dzień. A teraz chcieli go zabić, za coś, czego nawet nie miał zamiaru zrobić. Nie planował ich zdradzić. Znowu musiał uciekać, tym razem przed siłami braci, z którymi tak długo żył i dla których tak długo pracował.
To nie mogło się dobrze skończyć.
***
Dopadli go. Dopadli go i zostawili krwawiącego w uliczce. Mówili, że teraz otrzymał lekcję, iż nie warto zdradzać, której jednak nigdy już nie będzie miał okazji wykorzystać. Teraz został tutaj sam, otoczony przez swąd własnej posoki w ciemnościach w jakimś zapomnianym zaułku. Księżyc już od dawna był na niebie, a on po prostu słuchał ryków blaszaków z oddali, czekając, aż jakiś pies go znajdzie i postanowi użyć jako zabawki, rozrywając jego mięso szczękami.Wyczekiwał swego końca, a wpatrując się w jakiś chwast wyrastający z pomiędzy płytek. Zastanawiał się, czy go nie zeżreć, bo może akurat ten kwiatek okaże się szkodliwy i pomoże mu skonać zanim znajdzie go jakiś szczekający zwierz.
Wtedy jednak dostrzegł coś przemykającego w mroku. Jakiś cień.
Od razu nastroszył futro, wgapiając się rozwartymi oczyma w przestrzeń przed sobą. To na pewno nie był pies, psy tak się nie poruszały. To był ktoś z jego gatunku, jakiś kot.
- Kto tu jest. – spytał, siląc się na szorstki ton i starając się nie brzmieć tak, jak się czuł, gdy krew wypływała z jego ciała, osłabiając go coraz bardziej.
- W co się wpakowałeś, młodzieńcze, że tak cię urządzono? – usłyszał ochrypły, acz melodyjny głos, aby za moment w cieniu niedaleko siebie dostrzec wysoką, acz chudą sylwetkę. Po chwili z mroku wyszła jakaś stara kotka. Wręcz nie stara, a starożytna. Zmęczony kremowy wyczuł zapach mięty, rzadki w mieście.
Nie odpowiedział, wgapiając się w nieznajomą. Czego chciała? Obserwować, jak kona, czy może dobić go dla czystej satysfakcji?
Ta jednak niespodziewanie usiadła sobie obok.
Nie odchodziła. Może…
- P-pomóż mi – wycharczał, próbując się do niej zbliżyć. Ostatnimi siłami użył swych łap, by odepchnąć się i zbliżyć do kotki. Chwycił ją za jej białą jak śnieg łapę, wbijając w nią zmęczone ślipia. Musiał wyglądać żałośnie z posklejanym od brudu i krwi futrem. Miał nadzieję, że stara go nie dobije. – Pomóż mi, błagam, zaklinam o Pani.
Staruszka zmrużyła lekko swe oczy, po czym wyjęła łapę z jego objęć. Z lekkim uśmiechem patrzyła na niego. Kąciki jej ust uniosły się jeszcze trochę.
- Będziesz miał u mnie dług. A ja nie jestem tania.
- Zrobię, co zechcesz.
Stara zaśmiała się gardłowo nie uchylając pyska.
Obraz zaczął mu się rozmazywać. Czuł się jak po trunku dwunogów. Jakby wszystko zamieniło się w ciecz. Głos błękitnej wydawał się przytłumiony.
- Gawrony… - szepnął, widząc przed oczyma postać ptaka.
- Co? – usłyszał jej głos. Pochyliła się nad nim po czym przyłożyła łapę do jego policzka, by następnie unieść jego pysk do góry, tak, że patrzył jej w oczy. Wizja zniknęła. – Jesteś blady. Postaraj się nie odpływać – miauczała mocno akcentując każde słowo, by dotarło to do niego. Dotyk sprawił, że nieco bardziej zrozumiał, o czym gadała.
- Nagroda… wi… wil…wilk… - zmęczony głos wydobył się z jego pyska. Zaczynał majaczyć, a w jego głowie odbijało się to co mówił niczym w klatce schodowej.
- Mmm… - pomruk staruszki dotarł do niego jakby z opóźnieniem. Przymknął oczy.
Gdy je ponownie otworzył dostrzegł jak ta stoi i patrzy w wyjście z uliczki.
Znów je zamknął.
Błękitna plama coś do niego mówiła.
Cisza.
A potem głos. Inny głos. Cichy, z daleka.
Rozmazane koty.
A potem czerń.
***
Obudził się w nieznanym sobie miejscu. Zapach kompletnie nie przypominał miasta. Rozejrzał się po norze, w której leżał. Pod sobą miał mech, który był tak rzadko widywany w Siedlisku Wyprostowanych. Skąd ktoś wziął aż tyle płatów tej rośliny? Całe posłanie było z niego zrobione. Dostrzegł opatrunki na swoich ranach. Nie krwawił już.Poza tym, jak się tutaj znalazł? Przecież ostatnio…
A właśnie. Ta starsza kocica. Przypominał sobie powoli ich rozmowę. I te rozmazane sylwetki podchodzące do niego. Spróbował się podnieść, ale od razu poczuł przeszywający ból, więc z powrotem opadł na legowisko.
Ale nie mógł tak tu siedzieć, nie znając swojego położenia. Nie wiedział gdzie był, nie wiedział, czy było tu bezpiecznie. Wyciągnął więc przednie łapy przed siebie po czym zaczął się czołgać w stronę wyjścia z nory.
Mięśnie były obolałe, zmęczone, ale on i tak próbował. Napinał je, próbując używać ich choć trochę by zbliżyć się do wyjścia.
W końcu był na tyle blisko, by po uniesieniu łba zobaczyć co jest na zewnątrz.
Dostrzegł…
Liście. Masę liści. Grube korzenie w około. Pnie pnące się do góry. Uniósł głowę jeszcze wyżej, a jego oczom ukazały się konary całe w zieleni. Grube, powyginane, a między nimi prześwitywało błękitne niebo. Promienie słońca wpadały tymi lukami w koronach drzew leniwie, by dotrzeć na glebę. Wyczuwał wilgoć, zapach butwiejących części roślinnych…
Nigdy w życiu nie był w takim miejscu.
I wtedy zrozumiał, że nawet teraz, gdy widział otoczenie poza norą…
Nie miał nawet przebłysku, gdzie mógłby być.
Wsunął się nieco bardziej do nory i wpatrując się w górę po prostu leżał, nie wiedząc, co dalej.
***
Usłyszał szelesty. Kroki. Jakby ktoś nawet nie próbował się ukryć. Nie zdążył jednak mimo wczesnego zaalarmowania dźwiękiem skryć się w norze. Był za wolny, a po tamtym czołganiu nie miał już szans na kolejne próby.- Ktoś się obudził, jak widzę – rozpoznał głos od razu, a po obróceniu łba ujrzał ją. Starą kotkę. Jej zielone oczy patrzyły na niego, a uśmiechnięty pysk zapraszał do odpowiedzi. On jednak siedział cicho, nie wiedząc, czy powinien się odzywać. Wyglądało na to, że znała to miejsce dobrze, nie była by inaczej tak pewna siebie, a w zaułku miał pokaz jej umiejętności – nie zauważył nawet, gdy wchodziła, a przecież nie dało się inaczej tam dostać niż przechodząc nieosłoniętym przejściem.
- Skoro dotarłeś do wyjścia z nory, podejrzewam, że trochę sił nabrałeś. – przerwała ciszę, widząc, że nie raczył się odezwać, dalej tym samym, melodyjnym miłym tonem. Podeszła nieco bliżej. Dostrzegł na jej szyi naszyjnik, którego chyba nie nosiła, gdy widział ją ostatnio. Zielone kamienie w kolorze jej oczu lśniły lekko pod wpływem resztek słońca.
Cisza nie ustała. Kotka podeszła jeszcze bliżej, po czym przyjrzała się opatrunkom.
- Nie przemęczaj się i nie popsuj czasem opatrunków, bo krew może znowu polać się z twych ran. – ostrzegła go uprzejmie.
- Mówiłeś coś o gawronach i wilkach, gdy traciłeś przytomność – wymruczała.
Przypominał sobie… faktycznie, mógł majaczyć.
- Tak. – rzekł krótko, obserwując ją uważnie z kamienną miną.
- Więc może masz ochotę… na coś do jedzenia, hm? – spytała.
Niespodziewanie za nią pojawiła się inna kotka. Czekoladowa szylkretka w tygrysie pręgi z bielą na futrze. Była nieco starsza od niego, o oczach w kolorze zachodzącego słońca. Pamiętał że nim stracił przytomność widział plamy, które chyba… były kotami. A ta kotka wydawała się być jedną z nich.
W pysku trzymała zaś… drozda.
Na ten widok ślinka napłynęła mu do pyska.
Kotka widząc to ostrożnie podeszła do niego, podając mu zwierzynę.
Miał ochotę już teraz wbić kły w mięso, rozszarpać je i połknąć wielkie kęsy bez przeżuwania… ale nie wiedział, czy powinien. Czemu mu ją dawały? Co zrobią, jeśli zacznie ją jeść? Czy to była jakaś podpucha? A co jeśli coś włożyły do środka?
- Jedz, młodzieńcze, jedz. – usłyszał głos staruszki, która podeszła bliżej, po czym ułożyła się u jego boku w pozycji bohenkowej.
Zapach mięty otoczył go ze wszystkich stron. Poczuł w atmosferze przyzwolenie na jedzenie, więc powoli, ostrożnie zaczął się pożywiać.
Starał się być opanowany i kulturalnie zjadać posiłek jak należy, spokojnie, powoli, delektując się mięsem, aby być uprzejmym i czasem nie rozzłościć kotek.
Gdy napełnił brzuch ten podziękował mu uczuciem spełnienia i zadowolenia.
Spojrzał na staruszkę, która siedziała sobie spokojnie obok niego. Dalej się uśmiechała, czekając chyba na jego słowa.
Spojrzał przed siebie i dostrzegł dalej stojącą w tym samym miejscu szylkretkę, patrzącą na niego z niepewnością.
- Dziękuję za posiłek, jesteście hojne. – powiedział, chyląc łeb.
- Nie ma za co, młodzieńcze. Musisz jeść by wrócić do sił. – wymruczała błękitna. – Więc teraz, skoro jesteś najedzony, porozmawiajmy o gawronach i wilkach.
Przyjrzał się jej uważnie. Wróciła do tematu, więc musiał być on ważny w jej oczach.
- Podejrzewam, że było to związane z ofertą Bylicy, dotyczącą ataku na Klan Wilka w zamian za dwa gawrony na osobę – stwierdziła.
Zatkało go. Czyli też słyszała o tej propozycji, ale czemu tak ją to interesowało? Przypomniał sobie słowa poległego Pryzmaryna. Bylica to kotka, która oferowała ową nagrodę… najpewniej była majętna, a ta tutaj posiadała ozdobę na szyi, do tego dała mu jedzenie, jakby jej zbywało…
- Może się domyślasz, iż jest to moja oferta – wypowiedziała jego myśli na głos – Jestem Bylica. Czy byłeś zainteresowany podjęciem się wyzwania?
Zamilkł, wbijając spojrzenie w ziemię. Uniósł ponownie głowę, napotykając spojrzenie zachodnich oczu. Obca odwróciła nieco spojrzenie w stronę srebrnej, on również choć tylko nieco uniósł łeb.
- Tak, podjąłem się próby z dwójką kotów z mego gangu. Jednakże zostaliśmy napadnięci nim dotarliśmy do rzeki przez grupę kotów. Jeden z nich, czarny van zamordował ich na moich oczach. Mnie udało się cudem zbiec. – wyjaśnił – Gdy wróciłem, reszta mojego gangu uznała mnie za zdrajcę i przez nich trafiłem do tej uliczki – wyjaśnił.
Nie miał co ukrywać tego, jak to się stało. Miał tylko nadzieję, iż nie uzna go za bezwartościowego, ponieważ mu się nie powiodło.
- No, no. Byliście we trójkę, rzadko mam takich, którzy się zgrywają i idą razem. Mieliście szansę, ale w nocy te koty polują na samotników. Dlatego lepiej jest atakować w dzień, gdy chodzą na granicy swego terytorium w mniejszych grupach. – orzekła. – Ale inicjatywa godna pochwały, byliście odważni. Czy mogę wiedzieć, co skłoniło was do tej decyzji?
Zawahał się, nie wiedząc, czy dzielić się tym z kotką.
- Brak jedzenia.
- Rozumiem. W takim razie mam nową, ekskluzywną propozycję konkretnie dla ciebie. Najpierw jednak, podaj mi swe imię, młodzieńcze.
- Jestem Śmieć.
Kotka na chwilę zamilkła. Po chwili wstała, podeszła do drugiej samotniczki, spojrzała na niego ponownie po czym kontynuowała.
- Cóż, dość niefortunne imię trzeba przyznać. A więc, Śmieciu. Jak widzę, teraz masz pewnie powody, by samemu chcieć zguby Wilczaków. W końcu przez nich straciłeś co miałeś. Dlatego proponuję, iż pomogę ci wraz z mymi kotami dojść do siebie. Będziemy cię karmić i dbać o twoje zdrowie, a gdy staniesz na nogi, po sprawdzeniu twych umiejętności, będziesz miał drugie podejście w ataku na wilczaków. Powiem ci, jak najskuteczniej to zrobić. Jeśli ci się powiedzie i przyniesiesz dowód, iż wykonałeś zadanie, zostaniesz częścią mej sprawy i moich innych interesów. Będziesz pode mną pracował, a w zamian otrzymasz wyżywienie oraz opiekę medyczną, a także możliwość przebywania na moich terenach. Będziesz częścią mej siatki, jako, iż mamy teraz… pewien wakat.
Otworzył szeroko ślipia, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszał.
Z uchylonym z szoku pyskiem patrzył na Bylicę.
Proponowała mu, aby został jej pracownikiem? I to takim, który będzie częścią czegoś więcej? Sprawy, interesów? Nie mógł dojść do siebie po tych słowach. Ta staruszka dawała mu opcję zostania kimś ważniejszym, niż tylko kimś niepotrzebnym? Miał… zostać… częścią czegoś? Jakichś kotów, jej kontaktów? Miał dołączyć… do większej zbiorowości?
Dopiero co stracił wszystko, został wyrzucony i stał się samotny a teraz… teraz miał szansę odmienić swój los. Znów być czegoś częścią.
Nie mógł teraz tego zawalić. Czuł, że to jego szansa. Następnej może nigdy, przenigdy nie dostać.
- Zgadzam się – palnął bez większego zastanowienia.
Kąciki pyska staruszki uniosły się do góry, a ta zmrużyła oczy w zadowoleniu.
- A więc ustalone. – wymruczała. – podjąłeś dobrą decyzję.
***
Leżał w nowej norze, wyściełanej mchem i piórami. Bylica odwiedzała go, ale częściej przychodziły do niego inne koty. Przynosiły mu jedzenie, sprawdzały stan zdrowia i dawały nowe posłanie, choć od niedawna kazały mu samemu zbierać mech z pobliskich drzew na rozruszanie mięśni. Dawał sobie z tym nawet radę i był rad ze zrobionego własnołapnie legowiska.Od dawna… nikt się tak o niego nie troszczył. Czuł się z tym dziwnie. W mieście nie mógłby nawet marzyć o tym, by ktokolwiek tak o niego dbał. A te koty robiły to, choć poznały go jako słabego, zbitego kota, który w mieście byłby uznany za nic niewartego. Może i chciał zaatakować wilczaków już wcześniej i miał powody do zemsty, więc był dobrym kandydatem do zadania, jakie mu dały i do roli, jaką mógł dzięki jego wykonaniu otrzymać, ale dalej nie rozumiał, czemu to robili. Racja, chcieli mieć korzyści z uratowania go… ale to nie było jego zdaniem absolutne minimum. Nie był ani ich znajomym, ani tym bardziej przyjacielem czy rodziną, więc po co? Dlaczego tak się fatygowali?
Uważnie obserwował tych, którzy przynosili mu jedzenie, starając się dostrzec najmniejsze oznaki podstępu, chęci zabawienia się nim. Ale jedyne co był w stanie dostrzec to ostrożność. Nic więcej. W sumie ich propozycja była korzystna dla obu stron – wiedziały, że nie miał nic do stracenia i że to, co mu zaproponowano, było najlepszą dla niego opcją.
Koty poza Bylicą były mniej swobodne w jego towarzystwie, także mniej się uśmiechały i były bardziej zdawkowe. A szczególnie pewna bura kotka. Była… cóż, małomówna i wyglądała na najpoważniejszą z nich wszystkich, starał się więc jej nie denerwować i o nic nie prosić. Nie chciał się narażać, mogła mu zrobić coś pewnie nawet bezkarnie.
Dalej nikt nie wyjaśnił mu, gdzie był, choć z upływającym czasem zrozumiał, iż na pewno nie był to park miejski. Nie widział ani nie znalazł śladów bytności ani jednego dwunoga czy choćby psa. Zdawało mu się, że zabrały go w jakąś kompletną dzicz. Taką, o jakich mówił mu Lilia.
Kremowe ucho drgnęło, gdy usłyszał, jak ktoś się zbliża. Dźwignął się na łapy aby wyjść z legowiska i ujrzeć między krzewami sylwetki dwóch kotek. Znał obie.
Czekoladowa szylkretka i ta mniejsza niebieska kotka często przychodziły razem.
Gdy tylko go dostrzegły podeszły bliżej.
- Wszystko dobrze, rany zagoiły się jak należy? – spytała rudawa.
- Tak. Jeszcze raz dziękuję za pomoc i waszą hojność.
Dostrzegł iż druga trzymała w pysku kolejnego drozda. Głównie nimi go karmiły.
Tygrysio pręgowana skinęła głową.
Nie odpowiedziały, tylko dały mu jedzenie pod łapy.
Skłonił nisko głowę, dziękując im jak należy.
Pamiętał, co odpowiedziała mu na takie podziękowania ta cętkowana. „Jesteś nam potrzebny, więc o ciebie dbamy” to było podejście lepiej mu znane. Podejrzewał, że reszta też tak mniej więcej myślała.
Usiadł spokojnie, zaczynając zajadać się tym, co dostał. Jadł powoli, ciesząc się smakiem świeżego mięsa.
- Wszystko dobrze? Nikt obcy nie sprawiał problemów? – zadała ponownie pytanie tygrysio pręgowana.
- Nie. Nie widziałem tu nikogo. Znalazłyście naprawdę odkocioną krainę.
- Ż-żyją w p-pobliżu t-też inni samotnicy. – miauknęła jednolita kotka do niego.
Śmieć uniósł łeb, aby spojrzeć na nią w konsternacji.
- Bylica mówiła, że to wasze tereny.
- T-tak, ale w pobli-pobliżu i t-t-tak są i-inni samo-samotnicy – wyjaśniła.
- Mogą mnie zaatakować? – upewnił się.
- Jest to możliwe – stwierdziła czekoladowa, siadając – Musisz uważać. Będziemy cię bronić, ale może nas nie być, gdyby coś się stało i wtedy będziesz musiał radzić sobie sam.
Skinął głową, rozumiejąc stan rzeczy.
- Sprawdzimy, jak sobie radzisz z fizycznymi zadaniami, by dowiedzieć się jak idzie leczenie. – dodała.
Zgodził się i przeszli do rzeczy. Po chwili kotki uznały, że będzie potrzebował jeszcze trochę odpoczynku, nim będzie mógł podjąć się zdania od Bylicy.
***
Znów był sam w pobliżu nory, zbierając mech. Szło mu coraz sprawniej. Zrobił sobie już dużą stertę tej rośliny, przygotowując ją do wyściełania legowiska. Ból w mięśniach znikł, co cieszyło go bardzo. Ostatnio nawet sam upolował drozda, czego nie powiedział jednak kotkom. Nie chciał, aby przestały mu dawać jedzenie. Czuł się nieco nie uczciwie, ale wiedział, że prędzej czy później znów sprawdzą jego stan zdrowia i pewnie każą ruszać na misję.Gdy zebrał już potrzebne płaty mchu, postanowił przenieść zbiór do nory. Kawałkami zabierał mech póki wszystko co udało mu się zdobyć nie znalazło się w środku. Po chwili postanowił, iż dokończy później. Wstał na łapy i ruszył przed siebie, postanawiając się przejść, co coraz częściej ostatnio się zdarzało.
Słyszał wyjątkowo dużo ptaków, mimo zbliżającego się chłodu. Nie dziwił się już teraz, iż Bylica dysponowała takimi zasobami, z których mogła wydawać nagrodę za ataki na wilczaki. W mieście tyle zwierzyny było nie do pomyślenia.
Delektował się tym dźwiękiem, ciesząc się samotnością, póki nie usłyszał szelestu liści gdzieś w oddali. Od razu wszedł między krzewy, chcąc się w nich skryć przed potencjalnym zagrożeniem.
Kotki mówiły mu o niebezpieczeństwach lasu. O sowach, myszołowach, lisach, borsukach. Nie wiedział, które z nich to może być i martwił się, co nastanie, jeśli nie będzie to zwykły samotnik. A nawet jeśli będzie to samotnik… też mogło nie być to dla niego dobre.
Niespodziewanie usłyszał znajome głosy i odetchnął z ulgą, dostrzegając znajome sylwetki.
- Jestem ciekawa, czy Bałwan i Szczur w końcu rozpoczną treningi. Matka zazwyczaj tak nie zwleka z ich rozpoczęciem. – usłyszał głos czekoladowej szylkretki.
Zaraz…
Matka?
Bylica była jej matką?!
Wydawało mu się, iż była na tyle stara, by być jej babcią! Nie spodziewał się tego także, bo koty w mieście często sprzedawały swe potomstwo… może w dziczy mieli inne zwyczaje?
- T-to prawda – miauknęła niebieska kotka. – Jak są-sądzisz, kto zostanie m-mentorem? – spytała.
- Masz dużą szansę, w końcu dobrze wyszkoliłaś Jeżyk.
- Z p-p-pomocą – wyszeptała jednolita – N-nie wi-wiem… czy chcę być me-mentorką. Sz-szczególnie… Bałwana – wzdrygnęła się. - To prawda, jest bardzo trudny. Dobrze przynajmniej, że już na pewno nie da Krokus na mentora. – zamachała ogonem jakby coś sobie przypominając.
- K-ktoś jest w krzakach… - usłyszał jej stłumiony szept, i zamarł.
Pręgowana nadstawiła ucha, wstając i węsząc w powietrzu.
- Śmieć? – spytała zdziwiona, gdy sam wyszedł z ukrycia.
- Próbowałem coś upolować. – mruknął.
Niebieska kotka zamachała lekko ogonem, poddenerwowana.
- Aha – mruknęła tylko niepewnie szylkretka – Czyli… czujesz się już lepiej? Na tyle dobrze, by samemu polować?
Niech to w mordę jeża…
- Zdaje mi się, że tak, ale nie jestem pewny – odparł wymijająco.
- Dobrze. Więc… dzisiaj musisz zmienić lokum – miauknęła powoli, czekając na jego reakcję.
- Co? – zdziwienie było słyszalne w jego głosie, acz nie zmienił kamiennego pyska.
- Uważamy, że przesiadywanie w jednym miejscu… nie jest zbyt bezpieczne. Znaleźliśmy już nową norę.
Zdziwiło go to. Niby ich tereny były tu lub w pobliżu, a teraz okazuje się że nie jest bezpiecznie. Nie rozumiał do końca, o co chodziło.
Ostatecznie jednak skinął głową.
- Wezmę tylko nowy mech który nazbierałem – wyjaśnił, idąc w stronę starej nory.
Wchodząc rozejrzał się po niej. Pewnie już tu nie wróci. Chwycił szybko mech w pysk. Dwie kotki postanowiły mu chyba pomóc, bo zabrały resztę i ruszyli w las.
Po drodze obserwował uważnie obie kocice, chcąc wybadać choćby w ten sposób sprawę. W końcu skoro nie obawiały się wcześniej, że nie wiem, lis go zje, to co sprawiało, że teraz go przenosiły?
Krzewy ocierały się o ich futra, gdy parli dalej przed siebie. Widział jednak, że kotki nie spieszyły się. Uznał, iż jego nowe lokum pewnie nie jest za blisko starego, ale gdy pochód był coraz dłuższy i dłuższy, dziwił się coraz bardziej. To gdzie w końcu były te ich tereny? Poza tym zaczynał tracić orientację. Tak jak niektóre rzeczy wydawały się mu tu nowe, tak wszystko wyglądało w tym lesie jakoś podobnie. Okolicę swojej pierwszej nory poznał, więc się nie gubił, ale tu? Masa drzew, drzew, i jeszcze raz drzew. Aż zatęsknił za śpiewem wilgi która miała gniazdo niedaleko miejsca gdzie zbierał mech.
- To tutaj – padło po bardzo długim czasie. W końcu. Podszedł do nowego lokum ukrytego w korzeniach omszonego drzewa – Mech będziesz miał też bliżej. A w pobliżu gniazdo ma słowik. Zauważyłam, że lubisz słuchać śpiewu ptaków.
Odwrócił się otwierając szerzej oczy ze zdziwienia. Kotka pomyślała o jego… zachciankach?
W tle usłyszał śpiew wspomnianego ptaka, ale także skowronka.
Podziękował kotkom, po czym zabrał się do pracy nad nowym miejscem, a te odeszły zostawiając go samego.
***
Gdy rano następnego dnia Bylica do niego przyszła, zdziwił się bardzo. Chciała sprawdzić, jak się czuł w nowym miejscu? Jeśli zacznie gadać o słowiku, to naprawdę uzna, że coś im się pomieszało w głowach, że tak go dobrze traktowały.- Śmieciu, dzisiaj sprawdzimy twoje umiejętności walki – rzekła na starcie – Muszę sprawdzić, czy masz szansę na udany atak.
Słysząc to wyprostował się, nadstawiając ucha. Czyli to dzisiaj.
Skinął powoli głową. Bylica na to wskoczyła na gruby korzeń przy jego norze, by następnie spojrzeć na niego z góry.
- Będziesz walczył z Deszcz – miauknęła spokojnie, siadając i obserwując, jak jej córka podchodzi bliżej.
Spojrzał na niebieską. Więc tak się nazywała. Deszcz. Spojrzał na stojącą za nią czekoladową. Zastanawiał się, jak ona miała na imię. Nie umknęło jego uwadze, iż była podenerwowana i wodziła pomarańczowymi oczyma na boki. Szybko przeniósł spojrzenie na jednolitą, która pochyliła się, gotując do ataku. Nim zdążył zareagować przez rozproszenie kotka wskoczyła mu na grzbiet, drapiąc go lekko. Bez słowa zaczął próby zrzucenia jej. Udało mu się dopiero po dłuższym czasie, gdy grzbiet miał już mocno przeorany. Deszcz ponownie przypuściła atak. Wystawił łapę, by spróbować ją udrapać w bark, ale ledwie ją drasnął. Kotka powaliła go i przyszpiliła do ziemi. Zaczął kopać ją po brzuchu, na co ta skrzywiła się, zamieniając grzbiet w łuk, ale nie pomogło to, bo był od niej większy i miał na tyle długie nogi, iż dalej sięgał podbrzusza kotki. Ta jednak nie ustępowała.
- Koniec. – usłyszał głos starej kotki. Przeniósł na nią wzrok, gdy jednolita z niego zeszła, po czym polizała futro na klatce piersiowej, wygładzając je nerwowo. Dostrzegł zmrużone oczy Bylicy. Już się nie uśmiechała. Tym razem była bardziej poważna i krytyczna. Patrząc na niego uważnym spojrzeniem rzekła – Z takimi umiejętnościami, twoje szanse są nie tylko znikome, ale też niemal zerowe – no, teraz nie owijała w bawełnę. – Musisz się podszkolić. Skowronek będzie cię uczyć. – obrócił się, ale zamiast nowej twarzy ujrzał starą. Czyli… to było jej imię. Skinął głową z szacunkiem nowej nauczycielce. Ta podeszła po chwili do Bylicy, która wyszeptała jej coś na ucho. Ruchem głowy tygrysio pręgowana zgodziła się, po czym wróciła do niego.
- Deszcz uleczy rany odniesione podczas walki, trening zaczniemy… jutro – miauknęła nieco niepewnie, po czym odeszła.
Wodził za nią wzrokiem, póki jej ruda końcówka ogona nie zniknęła w pobliskich krzakach.
***
Rano czekał na Skowronek, aż przyjdzie na ich trening. Cały się wymył, naostrzył pazury na wypadek poważniejszego treningu walki i czuł się w miarę przygotowany. Dalej rozmyślał nad reakcją jej matki na jego pojedynek z Deszcz. Pewnie nie była zadowolona, miał tylko nadzieję, że nie sprawił dużego zawodu… nie chciał stracić propozycji, jaką mu dała. Musiał się przyłożyć.Usłyszał szelest, a gdy tylko pierwsza łapa wychynęła z krzaków rozpoznał nadchodzącą osobę.
- Witaj – przywitała się jako pierwsza, gdy już otwierał pysk. Zamknął go szybko, by po chwili odpowiedzieć skinięciem głowy.
Nastała niezręczna chwila ciszy. Kotka spojrzała w bok, aby następnie przenieść spojrzenie na ziemię przed sobą. Również nie patrzył na nią, wodząc po gałęziach drzew znajdujących się za kotką. Czuł się… dziwnie niezręcznie.
- Więc… dzisiaj sprawdzę twoje umiejętności tropienia – miauknęła w końcu ku uldze kremowego. – Spróbuj znaleźć zwierzynę do upolowania. – rozpoczęła.
Nieco zdziwił się polowaniem, ale przystał na to. Spodziewał się bardziej treningu związanego z walką, choć to miało być ćwiczenie na umiejętność tropienia, która podczas ataku mogła mu się bardzo przydać… maskowania również. Pewnie będą to robić następnym razem.
- Mysz – miauknął, gdy wyczuł zapach stworzenia. Ruszył w stronę, z której dochodziła woń i szybko znalazł ślady pazurków w ziemi. Uznał, że skoro to ma być tropienie, to znajdzie ślady stworzenia by pokazać je czekoladowej. Uniósł więc łeb znad ziemi i ruchem głowy zaprosił kotkę do spojrzenia na to, co znalazł. - Dobrze. To ślady myszy – pochwaliła go. – Mysz jest niewielka, prawda?
- Co? – zdziwił się na to pytanie.
Kotka nieco speszyła się, przygryzając wargę.
- Jest niewielka, co widać po śladach – powiedziała nieco mniej pewnie, po czym odcisnęła swój ślad w ziemi. – Mój ślad jest większy i głębszy niż jej. Teraz ty. – dodała cicho.
Sam również nieco speszony odcisnął swą łapę w glebie.
- Zobacz. Porównując nasze ślady można mniej więcej zorientować się, które z nas jest większe, i które jest cięższe po stopniu wgłębienia – wyjaśniła.
Teraz rozumiejąc, czemu mówiła o myszy, bardzo się zawstydził.
- To… prawda. – rzekł, starając się nie pokazywać tego, jak głupio się teraz czuł i po prostu zapamiętać tę lekcję.
- Możesz iść ją wytropić i spróbować upolować – powiedziała tygrysio pręgowana, odsuwając się i dając mu przestrzeń.
Ruszył więc tropem myszy i po niedługim czasie dojrzał ruch w trawie. Stworzonko skubało jakieś ziarenko, co było dla niego korzystne. Zaczął powoli podkradać się do myszy. Gdy uznał, że jest odpowiednio blisko, pochylił się jeszcze mocniej, napiął mięśnie, po czym wyskoczył na stworzenie. Nie zdążyło ono zbiec, bo kocur szybko przybił je do ziemi i skręcił kark.
Spojrzał za siebie, a dostrzegając szylkretkę która obserwowała go zza pewnego krzewu, lekko uniósł kąciki pyska.
***
Po nauce tropienia przyszedł czas na walkę. Skowronek tłumaczyła mu wszystko dokładnie, dzięki czemu lepiej przyswajał wiedzę. Podczas ich pierwszej walki popełnił jednak nieomal gafę, bo wystawił pazury – okazało się, iż większość walk treningowych będą przeprowadzać bez ich użycia, co go zdziwiło. Jednak przyjął to i w taki sposób trenowali. Dzisiaj poszli gdzieś dalej, co go zdziwiło. Nie wiedział, czemu córka Bylicy zmienia miejsce treningu.W pewnym momencie dostrzegł, że drzewa przerzedzają się.
- Wychodzimy… poza… las? – zdziwiony zadał pytanie.
- Tak. – miauknęła kotka, przyspieszając nieco kroku.
Już po chwili dostrzegł przed sobą rozciągające się w nieskończoność trawy. Dzień w którym ostatni raz widział Pryzmaryna i Pampkina przypomniał mu się, a kocur wzdrygnął się na to wspomnienie.
Nie chciał, by przeszkodziło mu ono w treningu.
Kotka ruszyła dalej, a on przez chwilę jeszcze stał jak kołek. Odwróciła się i spojrzała na niego tymi pomarańczowymi oczami z pytaniem wymalowanym na pysku.
- Idziesz? – spytała.
- Tak, tak. – od razu odpowiedział, po czym w końcu przemógł się i ruszył za Skowronek.
***
Po niedługim czasie dotarli do… wody. Zbiornika wodnego, który na pewno nie był rzeką.- Co to? – spytał zdziwiony, po czym zamoczył łapę w cieczy, aby natychmiast ją wyjąć i strzepnąć kończyną.
- Jezioro – powiedziała tygrysio pręgowana. – Umiesz pływać?
Na to pytanie wryło go, posłał kotce zszokowane spojrzenie.
- A… ty umiesz pływać? – zdziwił się.
- Tak. I tego mam cię zamiar dzisiaj nauczyć.
Otworzył pysk w zaskoczeniu, po czym spojrzał na wodę. Miał się… zanurzyć w tym? Cały?!
- Wiem, większość kotów nie lubi wody, ale… to ci się może bardzo przydać. – uargumentowała, po czym weszła do jeziora. – Rób to co ja.
Przełknął ślinę, po czym powoli postawił kilka kroków przed siebie, a woda oblała jego łapy. Zachęcany przez nauczycielkę wchodził coraz dalej i dalej, aż znaleźli się na tej samej głębokości.
- Teraz… - uniosła łapy, nie stojąc już na dnie, po czym zaczęła machać nimi w wodzie. – Dzięki łapom utrzymasz się na powierzchni, ogonem sterujesz tak jak ptaki gdy latają, a pysk musisz trzymać nad wodą – wyjaśniła podstawy. Kocur spojrzał na taflę wody, pod którą znajdowały się jego własne łapy. Wziął głęboki wdech, po czym… Zaczął machać niekontrolowanie, czując, jak się zapada. W jego ślipiach błysnęło przerażenie, a panika wymalowała się na pysku. Czuł wokół siebie zimną wodę i nie mógł powstrzymać ogarniającego jego serce strachu. Bał się. Bał się, że utonie.
- Spokojnie! – miauknęła do niego Skowronek głośno – Wdech, i wydech, spokojnie, zawsze możesz znowu stanąć na dnie, a jeśli byś zaczął się naprawdę topić, to cię wyłowię – starała się go uspokoić – Wdech i wydech, machaj łapami wolniej, spokojnie…
Starał się mimo poczucia niebezpieczeństwa robić tak, jak mówiła. Spokojnie… licz do dziesięciu… tak, nie jesteś w wodzie… znaczy jesteś… JESTEŚ W WODZIE, NIE PANIKUJ!
- Raz… dwa… żaba skacze hop… raz… dwa… żaba rere kumkum… - zaczął mówić coś, co pamiętał z dzieciństwa. Chyba mama tak im mówiła, gdy byli kociakami, taką bajkę, rymowankę czy inne wsio, nazwa nie była teraz ważna. Starał się nie wpaść w panikę, gdy nie czuł gruntu pod poduszkami.
- Dasz radę, dobrze ci idzie, coraz lepiej wręcz – miauczała do niego Skowronek.
- Naprawdę? – zdziwił się i wtedy to dostrzegł. Nie zapadał się pod wodę, był w stanie się utrzymać. – Co… co teraz…? – spytał.
- Teraz musisz zacząć sterować ogonem – miauknęła, Spróbuj popłynąć w lewo – mruknęła.
I tak zaczął się cały dzień ćwiczeń w wodzie, podczas którego omal nie zszedł na zawał.
***
Gdy wracali upolowali dwie piszczki, którymi teraz zajadali się w jego norze. Zdziwił się, iż kotka z nim została, ale nie narzekał. On jadł nornicę, ona drozda. Wymienili się upolowaną zwierzyną.- Śmieciu… - usłyszał głos towarzyszki.
- Tak? – spytał, unosząc na nią spojrzenie znad piszczki.
- Nie mów nikomu, że to ja nauczyłam cię pływać – powiedziała. Był bardzo zdziwiony, ale gdy tylko dostrzegł w jej pomarańczowych jak zachód oczach błaganie…
- Nie powiem. – uspokoił kotkę, kładąc jej łapę na ramieniu, na co ta lekko się speszyła, ale także uśmiechnęła w jego stronę. Również odwzajemnił banana na pysku.
***
W następnej walce z Deszcz udało mu się nawet wygrać, więc teraz… teraz musiał stanąć do walki z prawdziwym wrogiem.- Dam sobie radę – miauknął do Skowronek, siedzącej przed jego norą. Nie odpowiedziała.
Pożegnali się po chwili, a on wyruszył na spotkanie z tymi potworami, które zabiły mu przyjaciół. Czuł determinację. Chciał tej posady i pomszczenia kumpli. Bylica powiedziała, że ma już z takim wyszkoleniem jakieś szanse na przetrwanie i mimo tego, że to tylko szanse, podjął się tego. Mógł teraz uciec od kotek. Ale nie miał zamiaru tego zrobić.
Dotarł nad rzekę. Rozejrzał się. Chyba nie był obserwowany. Bylica mówiła mu, że jeśli patrolu w danym miejscu nie będzie, to raczej zaraz się pojawi, bo wzmocnili ochronę granic, więc korzystając z okazji przepłyną rzekę. Gdy tylko dotarł na brzeg otrzepał się, po czym na szybko znalazł jakieś chaszcze, które wydały mu się odpowiednie i zanurzył w nich. Starał się także nie stawać na gołej glebie, by była jak najmniejsza szansa, że pozostawi odciski łap.
Zaczaił się w gęstwinie, czekając na najbliższe wilczaki, które tu przybędą.
I czekać nie musiał długo, bo już po niedługim czasie w pobliżu zaczęły krzątać się trzy wrogie koty.
Dostrzegł wśród nich…
Ucznia.
To była jego szansa.
W pewnym momencie uczeń podszedł blisko miejsca, w którym się chował. Nie zawahał się więc, korzystając z okazji rzucił się na młodego, szarego kocura przygniatając go do ziemi.
Nim zdążył zrobić coś więcej, pozostali wojownicy odwrócili się od razu, sycząc. Już mieli się na niego rzucić.
- Jeśli mnie zaatakujecie, zabiję waszego ucznia – warknął w ich stronę, a ci od razu zatrzymali się. Widział wściekłość w oczach obydwu kotów, ale w zielonych oczach starszego z nich płonął prawdziwy ogień.
- Co ty robisz, pchlarzu! – warknął na niego drugi z kocurów, podchodząc bliżej. I wtedy to dostrzegł. Czarno biały van, o podobnym ułożeniu łat do… do Mrocznej Gwiazdy… miał tak samo jak on i podobno jego syn Chłód… naderwane ucho. I te oczy… tak podobne do ślipi, które wtedy widział… gdy tamten zaciskał kły na gardle Pryzmaryna…
Bez zastanowienia skoczył na kocura, przez co przeturlali się po trawie. Wbił w niego pazury, drapiąc zaciekle.
- Pomiot Mrocznej Gwiazdy! – wrzasnął, po czym wbił w jego grzbiet swe kły, wyrywając spory kawał futra z fragmentem skóry.
I właśnie wtedy został odepchnięty przez przeciwnika, który z wrzaskiem rzucił się na niego. Chciał go ugryźć, ale nie mógł wypuścić tego, co miał w pysku. Bylica żądała dowodu.
Młody wojownik wgryzł się w łapę kremowego, na co ten zdzielił go w bark. Młody jednak nie odpuszczał, szarpiąc jego kończynę. Piaskowiec naparł więc na niego, chcąc go zmusić do puszczenia. W końcu wilczak zrobił to, ale natychmiast zadał mu potężny cios w pysk, na który Śmieć zachwiał się. W tym samym momencie naparł na niego drugi z kocurów.
- Dobij tego śmiecia, Buku! – warknął czarny. Gdyby tylko wiedział, jak dobrze trafił z obelgą…
Kremowy został chwycony za kark i ciśnięty przez ogromnego kocura o ziemię. Nie przemyślał tego. Mógł zaczekać na inny patrol, albo ponowić próbę później… albo dalej trzymać ucznia i zabrać go ze sobą na drugą stronę rzeki, zmusić ich, by szli za nim, przyprowadzić do Bylicy aby ich zabiła, ale teraz było już za późno.
Buk rzucił się na niego, ale kocur przeturlał się dalej. Szybko wstał na łapy mimo bólu w całym ciele po tym, co zrobił mu niebieski. Wtedy właśnie najmłodszy z patrolu rzucił się na jego bok, wgryzając w niego boleśnie. Ledwo wyrwał się uczniowi, a czarny kocur zadał mu cios w brzuch, którego nie zdążył osłonić. Zaczął próbować zbiec, ale rzucił się na niego ten czarny kocur, wskakując na grzbiet i drapiąc mocno po nim. Zbliżył się do rzeki, po czym wskoczył do niej.
Dopiero wtedy wilczak puścił go. Śmieć zaczął gorączkowo machać łapami. Gdy wynurzył się ze skrawkiem czuł się cały obolały, ale mimo to starał się dopłynąć do brzegu.
- Musimy znaleźć przejście! – wrzasnął młodszy z wojowników, gdy Śmieć ledwo co dotarł na brzeg, parskając wodą z nosa, ale dalej nie puszczając dowodu, którym były te czarno-białe kłaki z grzbietu kocura.
Kremowy przerażony zatopił się w trzciny. Ból brzuchu był nie do zniesienia, więc po chwili chodu padł na ziemię, co tylko sprawiło, że zaskomlał cicho.
Zamknął oczy i niespodziewanie gdy je otworzył ujrzał przed sobą…
- Skfrfon…? – niemało zniekształcone imię wydobyło się z jego pyska, dalej zapchanego tym kawałkiem wilczaka.
- Zabiorę cię stąd – miauknęła, po czym chwyciła go za kark aby następnie zarzucić go sobie na grzbiet. Stęknęła pod wpływem jego ciężaru. Zastanawiał się przez chwilę, dla czego, skoro był taki chudy, ale zaraz przypomniał sobie, że ostatnio przytył dzięki opiece kotek na tyle, że faktycznie nie był już lekki.
Czekoladowa szylkretka ruszyła przed siebie najszybciej jak mogła z nim jako balastem. Martwił się, że ich złapią. Że zrobią mu i jej krzywdę. Bylica chciała przecież żeby to on narażał swe życie, nie Skowronek!
Kotka jednak mimo tego, iż nie musiała się narażać parła przed siebie, nie zostawiając kocura na pastwę wilczaków, którzy już pewnie znaleźli przejście na drugą stronę, albo byli blisko jego znalezienia.
Miał tylko nadzieję, że jakoś im się uda.
Wiele uderzeń serca leżał przerażony na jej grzbiecie, rozglądając się na boki, wypatrując zagrożenia. Dopiero, gdy zdał sobie sprawę, iż dochodzą do jeziora, zrozumiał, że raczej już ich nie znajdą nim dotrą do lasu. Dopiero wtedy adrenalina ustąpiła i poczuł jeszcze potworniejszy niż wcześniej ból. Naprawdę mocno go pobili.
W pewnym momencie Skowronek zatrzymała się. Położyła go delikatnie na trawie, po czym podeszła do wody i wzięła kilka jej łyków. Widział, że była zmęczona niesieniem go. Odłożył kawałek wyrwany z ciała wilczaka obok siebie.
- Śledzi-śledziłaś mnie – stwierdził fakt oczywisty.
Pręgowana odwróciła się do niego.
- Tak. Nie chciałam… żebyś został bez pomocy… gdyby coś ci się stało – zagrzebała łapą w ziemi.
- S-spróbuję… pójść… - mruknął, próbując wstać na łapy.
- Tylko sobie zaszkodzisz. – miauknęła – Za chwilę poniosę cię dalej, napiję się jeszcze tylko trochę wody – dodała, wracając do picia.
Tymczasem on przymknął swe ślipia zmęczony.
***
Gdy się ocknął, ujrzał w około siebie część znajomych, a także nieznanych twarzy. Skowronek stała obok niego. Deszcz była nieco dalej, obok niej stała ta bura kotka, której imienia nadal nie znał. Patrzyła na niego krytycznym wzrokiem… ale nie aż takim, jak wcześniej. Dojrzał także jakąś białą kotkę o żółtych ślipiach, wyglądającą również na poważną i markotną, ale w jej żółtych ślipiach widział zaciekawienie. Obok niej stała zaś ogromna kotka, na której widok aż położył po sobie uszy. Miała długie, poplątane futro z masą liści w nim a na szyi nosiła naszyjnik nieomal taki sam, jak Bylica, tylko że z czerwonymi kamieniami zamiast zielonych. Przy niej zaś siedziała pulchna liliowa osobniczka, starsza od pozostałych, ale jeszcze nie staruszka, która zdawała się nieco skulić, gdy na nią spojrzał.Skowronek pacnęła go ogonem. Spojrzał na nią pytająco, a ta wskazała nosem w górę.
Uniósł głowę i dostrzegł, że na najniższej gałęzi drzewa stała Bylica, patrząca na niego intensywnie zielonymi ślipiami.
- Śmieciu. Dzisiaj udowodniłeś nam że jesteś odważnym kotem. Stawiłeś czoło wilczakom, nieomal ginąc, ale dostarczając mi mimo to dowód na to, iż walczyłeś z nimi. - Syn… Mrocznej Gwiazdy…
- Co? – zdziwiła się Bylica. Położył po sobie uszy. – Przepraszam.
- Za co? – spytała. – Nie martw się tym, że mi przerwałeś. Jaki syn Mrocznej Gwiazdy? Chłodny Omen był na patrolu? – zadała pytania.
- N-nie… nie on… ale ten kocur… wyglądał… wyglądał tak podobnie do… do niego… do Mrocznej… Gwiazdy. – powiedział zmęczony. – Również w większości biały, z czernią na pysku, miał… jego oczy. On tam był.
- To jego sierść ze skórą przyniósł – miauknęła Skowronek.
- No, no – w oczach Bylicy dostrzegł iskrę podziwu – Zasłużyłeś się nawet bardziej, niż myślałam, że mógłbyś. – rzekła staruszka – A więc, za twe zasługi, ogłaszam wszem i wobec, że zostajesz częścią mojej siatki, a zarazem moim pracownikiem. Od teraz na stałe będziemy cię karmić i leczyć, ale ty też musisz polować, aby czasem dać również nam zwierzynę. O reszcie zadań jakie otrzymasz poinformuje cię później, gdy już odpoczniesz.
Dopiero po chwili szoku i zaniemówienia skinął głową. Skowronek posłała mu szeroki uśmiech. Odpowiedział jej bardziej subtelnym, ale równie szczerym wyrazem radości na pysku.
ty mnie nigdy nie przestajesz zaskakiwać długością tych opek co nie
OdpowiedzUsuń