Pożegnania bywały trudne. W tym przypadku również tak było. Jednakże nie potrafił dłużej znieść tego co działo się w Klanie Nocy. Tu wariatka rosła na wariatce. Nie chciał, aby tak wyglądało jego życie. Pragnął przygód, czegoś nowego i nieznanego. Może dopadł go kryzys, ale wiedział, że jeżeli dalej by tu egzystował to... no właśnie. Egzystowałby. Nie cierpiał tego stanu. Brak mu było rozrywki, wolności i poczucia, że nikt nie stoi mu nad łbem. O tak... Chciał robić to na co miał ochotę, chodzić gdzie chciał, łamać kodeks i czuć, że żyję.
Najpierw kroki skierował do Strzyżykowego Promyka. Kotka o dziwo przyjęła informację o jego planach ze spokojem, z którego była znana. Następny był syn... Makrelowa Łapa nie potrafił w to uwierzyć, ale chciał, aby wiedział, że nie porzucał go. Dał mu zadanie, które szybko odegnało z jego oczu łzy. Cel... Cel, do którego będzie dążył. Cel, który da mu siłę. On również miał taki. I właśnie go spełniał.
Ostatnią osobą, z którą się pożegnał była siostra. Zostawił ją na koniec, ponieważ bał się jej reakcji. No i... oczywiście nie mylił się. Widział jej ból, ale o dziwo zaakceptowała jego wybór. Był jej wdzięczny, że nie zmuszała go do zostania siłą. Nie wytrzymałby tu ani chwili dłużej. Woda coraz bardziej go kusiła, by zatopić się w niej i nigdy nie wypłynąć.
Po raz ostatni wziął oddech, po czym przekroczył granice. Wymknął się tak jakby był na tych terenach intruzem. Jednakże... to co poczuł, gdy tylko łapy prowadziły go w nieznane, było cudowne. Wolność, słodka i piękna wolność. Nie miał pojęcia gdzie iść i co dalej. Postawił wszystko na jedną łapę. Wierzył, że czekała go wspaniała przygoda... Gdzieś gdzie docenią jego siłę. Gdzieś gdzie nareszcie będzie mógł być sobą.
***
Rozglądał się z zaciekawieniem po otoczeniu. Pierwszy raz był w Siedlisku Dwunożnych. Było tu... Dziwnie. Inaczej. Niecodziennie. Zapędził się chyba do samego serca tych terenów, unikając samotników na tyle ile był w stanie. Nie był przyzwyczajony do takich ciasnych przestrzeni. Klan Nocy miał w końcu lasy i polany, a nie takie... pokręcone drogi. Ale... Był wolny! I to się liczyło. Napuszył się dumnie, idąc dalej i dalej. Nie bał się, ponieważ zdawał sobie sprawę z własnej siły. Jednego już mysiego móżdżka zlał, gdy próbował go zaatakować, myśląc że jest łatwą płotką. Otóż... mylił się. Klan Nocy stracił wiele. Ale teraz to nieważne. Musiał znaleźć jakiś kąt, gdzie odpocznie przed dalszą drogą, co było już nieco problematyczne.
Od Wójta - pewnego samotnika, którego napotkał blisko granicy z Klanem Klifu, dowiedział się o pewnym... Jak on to nazwał? Kasztelanie? Podobno tam mógł spełnić swoje marzenia o wielkości, zapomnieć o trudach życia i zabawić się pierwszy raz w życiu i to do samego rana. Nie spodziewał się, że w takim miejscu była taka miejscówka, która służyła wielu kotom jako bezpieczna przystań. Bardzo pragnął ją odkryć i przekonać się na własne oczy, czy rzeczywiście dostanie to o czym marzył. Jak już tu szedł to widział ładne panienki, a według Wójta w Kasztelanie było ich dość sporo. Liczył na to, że nie będą robić mu problemów jak to bywało z osobnikami ich płci.
Ah... wolność. Nigdy przez tyle dni nie był szczęśliwy. Może i budził się pod gołym niebem i nie miał do kogo gęby otworzyć, ale nie żałował. Nie, gdy widział przed sobą cudowne perspektywy.
W pewnym momencie zauważył, że jego krokom towarzyszył dziwny dźwięk. Metal uderzający o betonowe drogi rozlegał się to z lewej, to z prawej, jednak gdy odwracał łeb by sprawdzić, co takiego przewracało śmietniki, jego oczy zawsze spóźniały się o te kilka uderzeń serca. Mógł jednak wyczuć, że ktoś niemal deptał mu po ogonie. A jak nie ktoś, to sam dźwięk pokryw rzucanych na chodnik. Zdziwiony fenomenem metalowego marszu, nawet nie zauważył, gdy para pomarańczowych ślepi zaczęła mu się przyglądać. Jednak czy na pewno był rozproszony? Czy to właściciel ognistego spojrzenia poruszał się w sposób, który nawet doświadczony wojownik miał problemy z wykryciem. I tak, niski, nieco zachrypnięty głos, dobiegł go w końcu z zaskoczenia.
— Pewien ptaszek zaśpiewał mi do uszu, że szara myszka wydostała się z lasku i sieje zamęt na mojej ulicy — wymruczał kocur, czyszcząc sobie zęby pazurem z wzrokiem wbitym prosto w byłego Nocniaka.
Obcy różnił się od samotników, których mijał. Oczekiwał na atak, udając że wcale go nie wystraszył. Bo taka była prawda. Jak chodził tak głośno, zrzucając jakieś przedmioty, to był naprawdę durny. Nie bał się żadnego brudnego sierściucha. Na dźwięk głosu jego nastroszona sierść bardziej się uniosła, a czujny wzrok spoczął na kocurze. Dziwnie mówił. Że on był myszą? Prychnął.
— Ah tak? Tylko tędy przechodzę. Jeszcze żadnego zamętu nie zasiałem. No chyba, że chodzi ci o tego kota, który mnie zaatakował, a który zwiały z podkulonym ogonem, gdy zobaczył, że nie mają ze mną szans. — Uśmiechnął się cynicznie. — I twoja ulica? Jesteś tym... liderem tego Siedliska i tych wszystkich kotów, że tak mówisz? — zapytał z zainteresowaniem, oceniając wzrokiem jego sylwetkę.
Samotnik zaśmiał się tylko pod nosem na jego pytanie. Dźwignął się na łapy i obejrzał na swoje pazury, które błysnęły w promieniu słońca wystającego zza blokowiska.
— Nie wiem, czyś głupi czyś szalony, że postanowiłeś się tu pałętać bez rozeznania terenu albo przeciwnika — mruknął w końcu, niby od niechcenia. — A może myślisz, że skoro pokonałeś jednego pachołka, to i mi dasz radę, co? — rzucił mu pobłażliwe spojrzenie spod zmrużonych powiek.
— Yyy... Nie... — Cofnął się o krok, ponieważ nie miał zamiaru bić się tu i teraz z tą górą mięcha. — Nie przyszedłem się bić ani kraść niczego. Po prostu... Słyszałem, że w tym miejscu można być wolnym. No wiesz... Balować do rana, nie przejmować się jutrem, mieć masę pięknych kotek i być prawdziwym kocurem! Mój klan tego mi nie zapewnił... Gdybym tam został zmusiliby mnie do bycia gejem i do służby samicom. — Skrzywił się z odrazy. — Odrażające. A to one powinny nam służyć. My jesteśmy lepsi i nas powinny się słuchać. Więc... jak widzisz nie mam złych zamiarów. Szukam jakiegoś Kasztelana. Podobno tam znajdę wszystko czego pragnę. Dlatego... Ja sobie pójdę dalej go szukać, a ty odpuścisz mi mordobicie i rozejdziemy się w przyjaźni? — zasugerował zachowując czujność, ponieważ obcy dawał mu przedziwne uczucie, że sprawi mu tylko problemy.
— Tak, te wszystkie rzeczy mogą cię w mieście czekać... — zaczął czarny, zeskakując z płotu na uliczkę. — Ale trochę się zapominasz, świerzynko. Postawiłeś łapeczki na moim terenie, pobiłeś mojego podwładnego... trochę chamsko z Twojej strony, nie uważasz? — zamruczał, zbliżając się coraz bardziej do dymnego. — I jeszcze jedno. Na moim terenie będziemy tańczyli jak ja zagram. — Szybkim ruchem chwycił go łapą za pysk i obejrzał sobie jego mordkę to z prawej, to z lewej, nawet nie drgając, gdy Nastroszony próbował się wyrwać. — Poślę kogoś, kto ci pokaże okolice. O ile uda ci się mnie pokonać. Nie mogę przecież puścić takiego gagatka wolno, nie? To nie po męsku tak uciekać z podkulonym ogonkiem.
Świerzynko? Pff... Akurat bić się umiał. Chociaż rzeczywiście kocur miał rację.
— To on zaczął pierwszy... — wytłumaczył się mu, przełykając ślinę, próbując się mu wyrwać z tego uścisku. Aż normalnie przypomniała mu się matka. Ona też tak go chwytała, gdy była na niego zła. Położył po sobie uszy, a zaraz je uniósł, bo usłyszał chyba propozycje pomocy? A nie... musiał ją sobie wygrać. Cudownie. Nic nie musiało iść oczywiście po jego myśli. — Żadne ze mnie mysie serce — prychnął. — Jestem wojownikiem. Brałem udział w wojnie i rozszarpywałem koty, które do twoich pachołków mają się nijak. Nasi uczniowie są na ich poziomie. To wstyd dla kota tak mało umieć. No i sam chciałeś. Ostrzegałem cię. — Po czym użarł go w łapę, by go puścił z uścisku i zaczęła się walka, którą zapamięta być może do końca swego życia.
***
Po ostrej wymianie ciosów, wynik był jednoznaczny. Były Nocniak leżał na chodniku, przyciśnięty ciężką, krępą łapa czarnego kocura. Ból w każdym skrawku ciała nie pozwalał mu myśleć. Przegrał. Ale mógł się tego spodziewać. Już po kilku ciosach zauważył, że samotnik nie był zwykłym sierściuchem. Miał wyszkolenie i siłę, której nigdy przedtem nie zaznał. To był błąd uznając, że miał z nim jakiekolwiek szansę.
— I co? — prychnął czarny, wypuszczając powietrze nosem. — Nadal myślisz, że ja potrzebuje jakiś ostrzeżeń? — Władca tej części miasta zamruczał mu gardłowo nad uchem, unosząc pytająco brew.
Niebieski skrzywił się, dysząc ciężko. Próbował wstać i zwalić tą łapę, która odbierała mu całą godność, ale nie miał sił. Kocur był za silny.
— Ygh... Wygrałeś... Poddaje się. — Przestał się opierać, oczekując na to co ma nastać.
No i zginie. Po co mu to było? Jednak trzeba było zostać w Klanie Nocy... Nie! W życiu! Już wolał tu zdechnąć niż tam! Przynajmniej walczył jak prawdziwy wojownik. Umrze godnie.
Bliznowaty uśmiechnął się, by po usłyszeniu tych słów z pyska Nastroszonego zwolnić uścisk. Zamiast go dobić, wyciągnął łapę, by ten mógł sobie pomóc ze wstaniem.
— Dobry z ciebie dzieciak — zamruczał spokojnie, nawet przyjaźnie. — Lubię twoją energię, zawadiako. Witaj w mieście. — Gdy srebrny wstał, czarny poklepał go po barku. — Ja, Enetlodon, pan tego miasta, pozwalam ci na pobyt na mojej ziemi. Korzystaj ile chcesz, a jak zrobisz parę rzeczy dla mnie, to kto wie, może czeka cię nawet świetlana przyszłość tutaj, a nie między rynsztokami jak zwykłe piecuchy wałęsające się bez celu po ulicach — kocur przejechał językiem po swoich wargach, pozbywając się z nich resztek krwi czy sierści.
No to go zaskoczył. Nie spodziewał się takiego zakończenia. Sądził, że to koniec. Zabije go, a ciało wywali dla szczurów. Ulga go zalała. Na całe szczęście. Na dodatek padające słowa sprawiły, że go zatkało. To on był tym Panem Miasta, o którym słyszał od Wójta? Tak, wypytał dzikusa o to miejsce, aby wiedzieć na co powinien uważać. Zapłacił za to cenę w postaci dwóch wiewiórek, ale było warto. Nie wierzył, że ktoś taki jak on, przyznawał, że poradził sobie nieźle jak na leśnego kota, a nawet wróżył mu niesamowitą przyszłość. Uśmiechnął się do niego, wstając i otrzepując się po dobrej bitce. Jego ego wzrosło. O tak... Pragnął tej wielkości, o której mówił.
— Naprawdę? — W oczach mu błysnęło. Czy to możliwe, że odnalazł swoje miejsce? To był chyba sen. W zasadzie nie chciał dołączać do żadnej większej społeczności, ale... Kocur mu zaimponował. I to bardzo. Jego siła, agresja, aura jaką emanował... Chciał być taki jak on. — Oczywiście. Ja... Chętnie. Samo docenienie kogoś kto włada całym tym miastem to wielki dla mnie zaszczyt. Sam byłeś niesamowity. Nigdy nie wiedziałem by ktoś tak walczył. Nic dziwnego, że jesteś liderem tego wszystkiego... — nie krył swego zachwytu i szacunku jaki powstał do samotnika po tej bójce.
— Dobrze — zamruczał gardłowo, szczerząc zębiska. — O północy przyjdziesz znowu do mnie. Na ceremonię przyjęcia. Duma cię przyprowadzi- a właśnie. Duma — powtórzył się, tym razem głośniej, a zaraz przy jego boku pojawił się niebieski kocur o przenikliwych pomarańczowych oczach, jakże podobnych do tych należących do Entelodona. — Zabierz świerzynke do Kasztelana, zajmij się nim dobrze. Niech się wybawi tego wieczoru. — Czarny oblizał pysk raz kolejny, po czym pozostawił dwa kocury same.
— Nieźle ci poszło jak na leśniaka — pochwalił go Duma, uśmiechając się ładnie. — Ale chyba nie złapałem imienia. Jak cię zwą?
O rany, o rany. Ceremonia przyjęcia! Nie mógł w to uwierzyć. Zaparło mu aż dech w piersi. Zamrugał zaskoczony, gdy nagle obok samotnika pojawił się inny kot. Był tu przez cały czas? Rozejrzał się po otoczeniu, ale nie potrafił określić czy w zaułkach nie czają się i inni, co oglądali ten jego występ. Na pytanie niebieskiego, napuszył się dumnie, zadzierając wysoko łeb. A owszem. Dobrze mu poszło, bo był niezły. Dopiero tutaj poczuł, że rzeczywiście tak było. Słysząc tą pochwałę. I to z pyska takiej szychy!
— Nastroszone Futro — przedstawił się, dalej nie mogąc uwierzyć w to, że przeżył i został zaproszony do gangu tak wpływowego kota. — Czyli wiesz gdzie znajduję się ten Kasztelan? — ucieszył się. Nareszcie uda mu się osiągnąć cel i przekonać się na własnej skórze, czy ten samotnik, którego spotkał w dziczy go nie oszukał mówiąc, że tam odżyje. — Jesteś wojownikiem Entelodona?
— Oh, długie. Czuć lasem — zauważył żartobliwie. Kocur zaraz płynnym, eleganckim ruchem skoczył parę kroczków do przodu, już prowadząc dymnego w dobrą stronę. — Jakbym mógł nie wiedzieć? Leży zaraz pod moim terenem — zamruczał, wypinając dumnie pierś, by zaraz rzucić okiem w stronę, gdzie zniknął wcześniej Enetelodon. — Ojczulek by mnie zabił, jakbym przedstawiał się jako zwykły wojownik. Jestem Duma, drugi Syn, przywódca Batalionu "Srebro" — przedstawiając się, kocur przybrał już jakby wyrobioną, wypracowana postawę i mimikę twarzy. — Do usług miłego Pana, przynajmniej w drodze do Kasztelana~
Jego terenem? Czyli... Wcale mu nie służył? To było... Dziwne. Ale czego się spodziewał po tym miejscu? Przecież na pewno nie mieli tradycji podobnych do klanów. Sam ledwo co pojmował tutejszą hierarchię, przez co wpakował się na tereny samego pana miasta, nawet o tym nie wiedząc. Ale... było minęło. Przeżył i mógł teraz spełnić swój cel, w którym tutaj przybył. Zaraz jednak znów spojrzał na niebieskiego, gdy wyjawił, że był synem Entelodona. Czyli... Teraz to zaczęło układać się w bardziej logiczną całość. Ale dalej to było dla niego przedziwne i trudne do zrozumienia.
— To zaszczyt — miauknął. — Czyli jak dobrze zrozumiałem, to masz swój własny teren i twój ojciec też? Jesteście dwoma odrębnymi gangami, którzy ze sobą współpracują? Wybacz, ale nie zbyt rozumiem jak to u was działa. W lesie takie rzeczy są niespotykane. — I to mu się nawet podobało. To było coś nowego, nieznanego, czyli czuł powiew przygody.
— Nie, nie — Duma pokręcił zaraz głową. — Entelodon to władca. Ten największy, najwyżej w hierarchii. Ale jak ma się tak ogromne tereny to ciężko to ogarnąć, nie? Więc jego dzielnice są podzielone na cztery części, między mnie i moich braci. Trzy Bataliony - "Złoto", "Srebro" i "Brąz". No i centrum, czyli "Diament", gdzie siedzi Entelodon i moja matka, Atena... łapiesz jak na razie? — zerknął na niego krótko, robiąc przerwę w tłumaczeniu.
— Tak. Łapie — nie ukrył swojego zdziwienia w głosie. Czyli zamiast klanów mieli coś na wzór podziału władzy na swoje dzieci? Niesamowite. — Nigdy nie słyszałem o takiej społeczności. Brzmi interesująco — przyznał, idąc za swoim przewodnikiem. — Gdy tu szedłem jednak spotykałem też inne gangi. One też mu podlegają? Albo wam? Tobie? — dopytywał, aby rozeznać się w terenie.
— Zależy. — Wzruszył ramionami. — Z niektórymi mamy pewne ugody, z innymi nie... dopóki nie próbują podskakiwać żyją w spokoju — mruknął. — Są zazwyczaj małe, słabe i nieistotne. Oprócz niektórych wyjątków. O, na przykład ekipa Jafara i sam Jafar jest bardzo uznawaną osobą tutaj, mimo że nie należy do Entelodona. Ale przez pewne... umowy — wspomniawszy o "umowach", na pysku Dumy pojawił się rozmarzony uśmieszek. — Nawiązaliśmy współpracę i Jafar zaopatruje nas w najwyższej jakości dobra.
Musiał zapamiętać. Również się uśmiechnął, lecz ten jego uśmiech był pełen satysfakcji z tego, że szczęście mu dopisywało do takiego stopnia, że nie znalazł się w jakimś pomniejszym, nic nie znaczącym gangu, a w gangu samego władcy miasta. To, że został wybrany sprawiło, że ego mu wystrzeliło w kosmos.
— Rozumiem. Czyli po tej ceremonii całej będę wojownikiem twego ojca i nikt mi nie podskoczy, aby go nie zdenerwować? — zacieszał się pod nosem. — To brzmi cudownie. Nie wiesz ile czekałem na takie życie. Na taką wolność. W moim klanie baby dorwały się do władzy. Chciały zniewolić kocury i zmusić nas do służby, a najlepiej to, abyśmy byli gejami. — Wykrzywił się obrzydzony. — Odrażające. Ja nie mógłbym tak żyć. Rozumiesz, że niektóre kocury nawet się z tego cieszyli? Mają coś nie tak z łbem. Ten cały klan zszedł na psy. Gdy tylko kocur zdobywał władzę, kotki go obalały. Mord i ciągły mord, to było na porządku dziennym. Ale się uwolniłem od nich... Dlatego cieszę się, że spotkałem Wójta. Opowiedział mi o tym miejscu. Podobno macie tu niezłe laski, które nie plują jadem. No i imprezy do rana, że kot zapomina o troskach i problemach... Ah... Moje marzenie nareszcie się spełni.
Kocur uśmiechnął się pod nosem, słuchając wywodu Nastroszonego.
— Ta, można tak powiedzieć. Widzisz to? — Wskazał na swoje ramię zgrabną bliznę, na pewno nie po zwykłej walce. — To znak rozpoznawczy. Noś ją z dumą, a nikt ci nie podskoczy — poinstruował. — Macie co najmniej ciekawe tradycje w tym klanie. U nas niegdyś rządziła moja matulka - Atena, ale jak widać władze się zmieniły. Podobno zanim zjawił się Entelodon, co księżyc był inny władca miasta. Ale było minęło. Teraz ojczulek rządzi żelazną łapą, mało kto mu się stawia, bo zwyczajnie się nie opłaca — miauczał dalej, prowadząc go ku celu, który można było już zobaczyć za rogiem. — Kotki i nie tylko, mój drogi. Do Kasztelana przybywają różnorakie koty, które chcą się dobrze zabawić.
Zapatrzył się na znak, który nic mu nie mówił, ale okolicznym kotom na pewno wiele. Czyli na tym będzie polegać ceremonia? Zostanie naznaczony? W zasadzie to nie bał się, a nawet cieszył. Jeżeli miał dzięki temu czuć się niczym pan i władca, przed którym koty będą drżeć, bo należał do gangu pana miasta, to było to wartę swojej ceny.
Słuchał opowiadanej historii z uwagą. Nawet nie wiedział, że tak mieli krucho. Duma udowodnił mu, że Entelodon był kimś niezwykłym. Coraz bardziej jego podziw do kocura rósł.
— Mam nadzieję, że i ja będę dobrze się bawić. — Uśmiechnął się szeroko. — Nie mogę się doczekać. — Aż nieco przyśpieszył kroku, chociaż nie wiedział czy to miejsce było blisko czy też dalej, ale wiedział jedno. Chciał już tam być. — A ty? Też chcesz się zabawić? Czy tylko odprowadzasz mnie i wracasz do swoich spraw?
— Będziesz, uwierz mi. Wyglądasz na gościa, który świetnie odnajdzie się w takich klimatach — Niebieski uśmiechnął się, po czym przystanął na moment. — To tutaj. — Skinął łbem na niewielkie okno piwnicowe. Na pytanie dymnego zachichotał pod nosem, rozczesując futro na piersi. — A co? Proponujesz coś? — zamruczał, zerkając figlarnie na dawnego nocniaka.
Spojrzał na dziurę, dziwną dziurę z przezroczystą ścianą, które było uchylone. Zbliżył się do niej, zaglądając niepewnie do środka. Więc to tu? To tu czekała go impreza życia? Na pytanie niebieskiego, walnął się łbem w framugę, zwracając na niego zaskoczony wzrok. Czy on coś mu sugerował? Nie... Pewnie się przesłyszał. Po prostu przez pobyt w Klanie Nocy był aż nadto przewrażliwiony. Tutaj nie było szans, aby napotkał jakichś nienormalnych typów, którzy randkowali z tą samą płcią. Tutejsze kocury wydawały mu się prawdziwe, męskie i normalne. Musiały w końcu żyć w nieprzyjaznych warunkach i roznosić swoją krew, aby nie wymarła.
— W sensie, że wiesz. Zabawić się tam na tej imprezce. Pobajerować laski, potańczyć, no wiesz... — Wskazał łbem w stronę wejścia. Już do uszu docierały go odgłosy kotów, które znajdowały się w środku oraz ciekawy zapach. Czy się bał? Niezbyt. Już go nosiło, aby tam wskoczyć i porwać się imprezie.
— Ja bym miał przepuścić okazję zabawienia się z nowym członkiem gangu? Ja? — zaśmiał się jego towarzysz, kręcąc z politowaniem głową. Zgrabnie wśliznął się przez okno do środka, a minąwszy się z Nastroszonym, dymny mógł usłyszeć ciche, nawet nieco zawiedzione westchnięcie. — Zapraszam~ — zaraz jednak dźwięczy głos Dumy zabrzmiał ze środka, a sam kocur już zaczął się rozglądać za dogodnym miejscem.
Ruszył za nim, przechodząc przez otwór.
Bawili się tak jak zapowiedział Wójt, nieziemsko. To była cudowna lokacja. Natańczył się, poświrował, a nawet skubnął jakieś ziółko, po którym miał dziwne odpały. Nie żałował. Ale wraz z mijającymi uderzeniami serca, gdy mrok wyszedł na uliczki, Duma przypomniał mu o tym, że trzeba się zbierać na spotkanie z Entelodonem. Podjarany i przebodźcowany klimatem panującym w tym miejscu, dopiero po chwili zareagował, opuszczając z niebieskim ten azyl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz