*przed wybiciem zarażonych*
Uniosła ogon w fałszywej pewności siebie, zbliżając się do czekającej czarnej kotki od strony, w którą ta była zwrócona. Chłodne przemówienie Fretki i lekcje z Lisówką nie napawały jej optymizmem, ale przynajmniej próbowała go utrzymać. Chociaż w nocy nawiedzały ją myśli, które wcale jej się nie podobały.
— O, jesteś już! — ucieszyła się, wlepiając w nią radosne, brązowe ślepia. Kruchej drgnął ogon, gdy, czując się dziwnie zauważona, kiwnęła jej głową. Nie miała po ostatnim czasie siły na rozmowę, ale z ciężkością w sercu potwierdziła to jeszcze głosowo.
Wyszły z obozu i kierowały się w głąb terenów. Tak daleko nie było jeszcze żadnej krytyki, jest dobrze.
— No, to wskakuj na drzewo.
Zerknęła na nią kątem oka, ale zrobiła, co powiedziała, po paru długościach zatrzymując się na konarze.
— Jak wysoko?
— Do tamtej gałęzi! — odwróciła głowę, by kątem oka spojrzeć, gdzie tamta wskazuje.
Wspięła się, gdzie wydawało jej się, że wskazywała.
—...Tutaj? — upewniła się.
Z dołu otrzymała potwierdzenie, więc weszła na gałąź i zauważyła, po co miała to zrobić. Ćwiczyli to z Lisówką. Gałąź zwężała się na końcu, ale wyciągała się także ku drugiej, podobnej. Krucha zawahała się, chcąc zerknąć i dopytać czy o to chodzi, ale jakaś jej część, może ta chcąca odrobinę otrzymać pochwałę, kazała jej nie czekać. Poprawiła ułożenie łap i wkrótce stała na następnym drzewie.
— Świetnie! Nie jesteś tak zła, jak mówiła Lisówka!
Skrzywiła się wewnętrznie na ten dodatkowy komentarz. Pewnie miał być pochwałą, ale zabrał całą satysfakcję. Nie potrzebowała znać komentarzy szylkretki. Mimo tego uśmiechnęła się życzliwie.
— Dziękuję! Co dalej?
Nie zdążyła poczekać na odpowiedź, bo zaraz poruszyła nosem i spojrzała w górę. Wiewiórka. Wylazło ich dużo tej wiosny. Pamiętała, że nie powinna w obecności wyznawców z kultu polować na ptaki, ale o gryzoniach nic nie było chyba mowy. I polowanie na drzewach nie wymagało pozycji łowieckiej. Tak długo, jak wzięło się odpowiedni rozbieg, było dobrze. Tak więc rzuciła się po pniu, chcąc ją dogonić. Z pewnością przy skoku ją zauważyła, ale skoro jeszcze nie uciekła, była albo przyzwyczajona do kotów, albo niepełnosprawna. Nieważne, mięso to mięso. W głodzie nikt nie pogardzi. Skupiona na utrzymaniu wiewiórki w stałym zasięgu wzroku przeskoczyła po paru gałęziach. Bezmyślnie jednak rzuciła się do przodu po jej ogon, widząc nadarzającą się okazję i prawie spadła. Cudem złapała się pazurami konaru, przeżywając niemal chwilowe wyjście duszy z ciała. Ale z zębami zaciśniętymi na brunatnej kicie. Szarpnęła zwierzę z drzewa, by zawisło. Wiło się i próbowało drapać, więc zacisnęła zęby mocniej, ignorując te drobne pazurki. Wdrapała się na najbliższą gałąź i przyszpiliła gryzonia do niej łapą, w końcu mogąc zmienić pozycję ugryzienia. Przemieściła ją na jej szyję i czuwając wąsami, czekała, aż przestanie oddychać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz