Skrzywił pysk, patrząc na niebieską, która nic sobie nie robiła z fochów syna. Nie miał pojęcia czy się przyzwyczaiła czy co, ale nie reagowała już tak jak pamiętał to w dzieciństwie.
Przygarbił się, kiedy z jej pyska zaczęła lecieć litania do Klanu Gwiazdy. Widząc, że milczał, wojowniczka dała mu kuśtańca w bok, mierząc surowym spojrzeniem.
Westchnął niczym męczennik, podchwytując rytm tak dobrze znanej mu melodii. Potrafił to recytować z zamkniętymi oczami, tak został przeszkolony przez matkę w tym aspekcie.
Zadowolona kocica, nie przerywając modlitwy, zapatrzyła się w gwiazdy. Lśniły w jej oczach prawdziwą gorliwością.
Jedno cisnęło mu się na pysk, gdy ją taką widział - wariatka. Zmuszała go do wiary w coś co jego zdaniem nie istniało. Zastanawiał się czy to piekło kiedykolwiek się skończy.
— ... Ku chwale Klanu Gwiazdy — zabrzmiał ostatni wers, a następnie niebieska przygładziła mu odstającą sierść na łbie.
I do tego też w zasadzie przywykł, chociaż wciąż nie lubił, gdy robiła to publicznie. Miał dość słuchania śmiechów, że był maminsynkiem. Wcale to nie była prawda! Po prostu... Taka była kara za jego głupie zachowanie. Kotka pilnowała go niczym kocię, obawiając się, że jeżeli spuści go z oczu, to zacznie mordować co popadnie. Nie było z nim przecież tak źle. Dzięki Strzyżykowemu Promykowi nieco zapanował nad swoją krwiożerczą naturą. Spotkania z medyczką były bardzo, jakby to ujęła matka, zdrowe. Potrafił w porę się powstrzymać przed agresją, a irytacja na osobniki płci przeciwnej nieco osłabła. Tak jak radziła ruda, nie schodził do ich poziomu, ignorując przez większość dnia i nocy. To działało, ponieważ nie zauważył, aby przez ostatni księżyc Zajęcza Troska czy Sroczy Lot mu się naprzykrzały. Ten chwilowy spokój zdawał się złudny. Mimo to... natrętne poczucie pustki i tego, że czegoś mu brakowało w życiu, nie odchodziło, a rosło z każdym dniem.
— No i widzisz jak chcesz to potrafisz — z rozmyślań wyrwała go Tulipanowy Płatek, która skończyła pielęgnować mu futro.
Tak... Nieco się zatracił, stawiając wszystko na jedno - ignorowanie spraw, które mogłyby podnieść mu ciśnienie. A może się poddał? Czy to możliwe, że złapał go taki stan, gdzie było mu już wszystko jedno, co działo się z nim i klanem?
— Mhm... — mruknął markotnie, co nie uszło uwadze niebieskiej. Nic nie uchodziło. Zdawało mu się, jakby miała jakiś instynkt, który informował ją o tym, że z jej dzieckiem nie było zbyt dobrze.
— Coś cię trapi? Wiesz, że możesz wszystko powiedzieć mamusi — zaczęła.
— Ugh... Nie mów tak... To siara... — nie pamiętał już któryś raz upominał kotkę w tej sprawie. Chciał mimo wszystko zachować jakieś resztki godności, które mu pozostały.
— Mam ci przypomnieć o tym, że nie powinieneś wstydzić się matki?
— Słyszę to codziennie — miauknął, dając jej do zrozumienia, że wie o co chodzi i aby nawet się nie wysilała w tym temacie. Tulipan miała jednak to do siebie, że była uparta, tak jak i on. Musiał mieć to po niej, lecz przez to oboje byli w patowej sytuacji. Ktoś musiał ulec i odpuścić. Czy to dziwne, że to właśnie on był tym pierwszym?
— No... Czuje, że moje życie nie ma sensu. Brak mi... przygód. Każdy dzień jest taki sam. Daliowa Gwiazda zaciąga nas na jakąś głupią wojnę... Nie chcę tracić życia czy zdrowia dla niej i Źródlanego Dzwonka. To absurd, aby poświęcać tyle dla jakiejś kotki. — Przygarbił się, ale nie na długo, ponieważ łapa wojowniczki naprostowała mu grzbiet, że ponownie się wyprostował.
— Nie garb się słońce. Sądziłam, że rozmowy z medyczką ci pomagają — zauważyła. — Wracasz z nich szczęśliwy. — nie skomentowała tematu wojny, jakby nie chcąc otwierać niepotrzebnej, burzliwej dyskusji. Tak jakby jego humor i tak nie był już parszywy.
— No tak... Nieco tak... Ale nadal to nie to czego pragnę. Chciałbym być wolny mamo. Móc decydować o sobie — zwierzył się jej, na co ta przytuliła go do swojej piersi. Zrobiło mu się miło i przymknął oczy, wtulając się w jej futro. Znów czuł się jak takie małe kocię, które wylewało na nią łzy, bo nie radziło sobie z życiem.
— Pamiętaj, że jesteś wolny, gdy rozmawiasz z przodkami i słuchasz się moich słów — usłyszał jej głos przy swoim uchu.
To było... dziwne. Nie takich słów oczekiwał.
— Um... No nie wiem... To przeczy chyba pojęciu wolności... — No bo skoro się jej słuchał, to nie był niezależny. Miała nad nim kontrole, a kontrola nie równała się wolności.
— To najprawdziwsza wolność kochanie. Nie akceptujesz jej i przez to cierpisz.
Czy miała rację? I tak mu to jakoś nie leżało. A zresztą przecież się jej słuchał. Inaczej nie przychodziłby na poranne i wieczorne modlitwy, tylko obraził się na zawsze, nawet nie reagując na jej upomnienia odnośnie postawy. Chociaż to robiło się już dziwne, że gdy widział matkę od razu jego sylwetka się prostowała, jakby w obawie, że ta przyuważy jego niestosowny chód.
— Akceptuje... przecież...
— Nie szczerze. Pamiętaj, że przede mną nic nie ukryjesz — przypomniała mu o tym fakcie.
No tak... Bo kotka nie miała nic innego do roboty, tylko obserwacje każdego jego kroku. Chociaż zdawało mu się, że robiła to nieco mniej niż po tym, jak zdradził jej swoją niezbyt moralną pasje. Czyżby zaczęła mu ufać w tej kwestii? A może to on nie zauważał jej wzroku, bo nie zwracał uwagi na otoczenie?
— Jak sobie radzisz jako ojciec? Nie widzę byś odwiedzał kocięta. — Posłała mu niezbyt zadowolony z tego faktu wzrok, zmieniając temat.
— Odwiedzam — skłamał. — Zajmuje się nimi...
Jego pysk został zaraz uniesiony przez łapę matki, która wbiła w niego spojrzenie. Skulił się na to wewnętrznie, kładąc po sobie uszy. Dlaczego taki mały gest powodował w nim takie skrajne uczucia? Obawiał się jej złości? Zawodu, który zaraz zabrzmi w jej głosie? Kolejnej sztuczki, po której poczuje się winny?
— Nie kłam. Matki się nie okłamuje. To dopiero wstyd, a ty przecież nie chcesz mnie zawodzić, prawda? — Wiedziała gdzie uderzyć, aby ruszyć jego sumienie. Rzeczywiście... I tak raczej nie uwolniłby się od niej, gdyby nie odpowiedział. A tak przynajmniej nie będzie mu truć o to tyłka.
— N-no... Paskuda... Nie pozwala mi i tak ich odwiedzać. Wpadła we wściekliznę. Rzuca się na każdego... — zaczął się tłumaczyć, będąc po części zły na siebie, że przejął się słowami wojowniczki i głos mu zadrżał. Tak nie powinien zachowywać się silny kocur! Bać się matki! To dopiero wstyd!
— Pogadam z nią. Tak dłużej być nie może. Słyszałam, że broni młodych, ale ty jesteś ich ojcem i powinieneś być obecny w ich życiu. — Wypuściła z łap jego podbródek, przez co pomasował się po tym miejscu. Może i nieco wyrósł i nie był mały, ale to i tak nie przeszkadzało kocicy na takie zagrywki, co go niejako peszyło. Ale nie był o to na nią zły. Przywykł do tego, że traktowała go wciąż jak kocię.
— Mamo... Proszę... Sam to ogarnę — powiedział, nie chcąc, aby ta załatwiała sprawy za niego.
Niebieska zastanawiała się chwilę nad tymi słowami, ale pokiwała w końcu głową. Możliwie, że jednak jakąś wiarę jeszcze w niego miała.
— Ale pamiętaj, że w razie czego jestem w stanie ci pomóc. Chodź... Czas spać, zrobiło się późno. — Wstała, kierując kroki ku legowisku wojowników.
Racja. Noc była ciemna i po obozie mało kto się szlajał. Tylko oni byli tacy nienormalni, aby stracić tyle cennych uderzeń serca snu na modlitwy do Klanu Gwiazdy.
Ruszył za Tulipan, wchodząc do środka legowiska. Masa ciał walała się w spokojnym śnie. Ominął łapy co niektórych, które walały się na wszystkie strony, tarasując przejście, po czym szybko ułożył się obok matki. Tak, jakoś tak coraz częściej wybierał ją na swoją poduszkę, ponieważ nie chciał ciągle zamęczać siostry. Miała swoje sprawy, a dodatkowy ciężar w postaci jego łba, na pewno nie byłby tym o czym marzyła. A Tulipanowy Płatek nie miała oczywiście nic przeciwko. Nawet się z tego cieszyła, bo rano mogła go od razu wyciągnąć na poranną modlitwę, którą zwykle wymawiał jeszcze śpiąc.
Umościł się wygodnie przy kotce, starając zapomnieć o zbliżającej się wojnie, bowiem myśli zaczęły z powrotem latać mu na te tematy. Jednak na jego szczęście, sen nadszedł dość szybko.
***
Coś go obudziło. Mianowicie jakaś srebrna kulka. Otworzył zaspane oczy, patrząc się zaskoczony na syna, który już radośnie otwierał swój pysk, aby go powitać, budząc przy tym każdego kota w legowisku, ale w porę zatkał mu narząd mowy łapą.
— Cicho — ziewnął szeroko. Miał wiele pytań co tu robił, ale jego język był strasznie ociężały. Sen znów spływał na powieki, a małe ciałko Makrelka zostało przyciśnięte do jego szyi oraz łba, gdy objął go kończynami.
I tak wielki kociak został poduszką swego ojca, który na powrót wrócił do spania. Było to ciężkie, bowiem malec się wiercił, a jego westchnięcie pełne bezsilności rozległo się dość głośno przy jego uchu.
— Tato... — wyjęczał mu.
Ech...No i miał za swoje. Paskuda znów ignorowała swój matczyny obowiązek wychowawczy. Uchylił lekko powiekę, wpatrując się w niezadowolony pyszczek kocurka.
— Hm? — mruknął jedynie czując, że jeszcze chwila i znów porwie się w świat snu.
— Bo ja mam dziewczynę, wiesz? — Te słowa go rozbudziły i aż zamrugał. Uniósł łeb, posyłając brzdącowi zadowolony uśmieszek. No. Widać, że wdał się w niego, mały łobuz. Potarmosił go po główce, mrucząc.
— Bardzo dobrze.
— Jest bardzo fajna, to też wiesz? — zapytał, a on pokręcił głową. Nie znał w końcu miłosnych podbojów syna, lecz czuł się dumny z tego, że młody już zaczynał... I to jeszcze w podobnym wieku co on! Niesamowite. Rzeczywiście był jego dzieckiem.
— Jak się nazywa? — Musiał dowiedzieć się, kto został ofiarą Makrelka i ocenić czy kotka nie zrobi mu krzywdy albo co gorsza, nie jest jakąś ideologiczną, zapatrzoną w siebie babą, którą zniszczy mu dziecko.
— Ryjówka! Jesteśmy razem... — zamyślił się, licząc w głowie jak długo byli parą. — Prawie cały dzień!
No to go zaskoczył. Sądził, że to było coś... dłuższego, a tu proszę. Nie cackał się widać.
— Jestem z ciebie dumny, synu. — Uśmiechnął się zadowolony, ocierając się łbem o potomka. W zasadzie... To w takim wypadku nie miał nic przeciwko, by maluch spędził z nim czas. Udowodnił mu, że zasługiwał na jego uwagę, dlatego też odgonił sen i spędził ten poranek z dzieckiem. Gorzej sprawa miała się z matką, która widząc wnuka, zaczęła wkładać mu bzdury do łba o Klanie Gwiazdy, a ten zdawał się w to wierzyć.
***
Wyruszył na wojnę. Może i wcześniej narzekał, że nie chciał brać w tym udziału, lecz gdy tylko jego kły zagłębiły się w ciele wroga, a metaliczny smak krwi otoczył podniebienie, zaczął czerpać z tego chorą radość. O tak... Spuścił na wolność swoją mroczną duszę, nie mając litości. Każdy krzyk kotki czy kocura powodował u niego przyjemne dreszcze na grzbiecie. Był pierwszy raz drapieżnikiem, a nie ofiarą. Wyżywał się na tych osobnikach, wyobrażając sobie swoich oprawców. To nic, że ci mu nic nie zrobili, a był to jedynie rozkaz Daliowej Gwiazdy. Cieszył się. Bardzo.
Wyrwał kawał futra wojowniczce, która przeraźliwie wrzasnęła. I na tym zakończyły się próby Strzyżyk, by go zmienić, uspokoić. Zwierz dorwał się do ofiary i nie zamierzał z tego rezygnować, nasycając swój język krwią. Była cudowna, wspaniała, a uderzenia wroga nie robiły na nim wrażenia. Wpadł w trans... trans, który pochłonął go doszczętnie.
Nie miał pojęcia kiedy ucichły krzyki, kiedy w ogóle wrócił do domu. Nadal jego umysł znajdował się na polu bitwy.
Gdy matka powitała go żywego, musiała doznać wielkiego szoku, bowiem szczerzył się radośnie, jak gdyby nareszcie po tylu księżycach udało mu się spełnić marzenie. Był wolny, był sobą. Krew na jego pysku i łapach. To był on. Ten prawdziwy. Ten, który chciał jedynie brać, słyszeć cierpienie w głosie ofiar i błagania o litość.
— Na Klan Gwiazdy jak ty wyglądasz! — powiedziała z niepokojem w głosie.
— Było wspaniale — rzekł zamiast odnieść się do jej słów, jak gdyby ktoś zaćmił mu umysł jakąś kocimiętką. — Mamo... Odkryłem pasje... To było cudowne. Nasyciłem swój głód krwi. Szkoda, że tego nie widziałaś. Nie mieli ze mną szans. Uciekali z przerażeniem...
Matce nie podobały się jego słowa. Było to widoczne na jej pysku, na którym szok mieszał się z niepokojem. Podeszła bliżej, omiatając wzrokiem jego futro, sprawdzając jak bardzo jej dziecko ucierpiało. Jakoś... nie zwracał uwagi na rany. Ból odszedł zastąpiony przez ten wspaniały posmak walki...
— Nie chcę słyszeć tych głupot. Chodź. Trzeba cię umyć i opatrzeć. — Pociągnęła go w stronę gdzie znajdowała się zapracowana medyczka.
Strzyżykowy Promyk musiała się zdziwić z jego dobrego humoru, ale tego nie skomentowała. W końcu Tulipanowy Płatek była obok, oczekując aż ruda zrobi z nim porządek.
Musiał jednak przyznać... że z chęcią by to powtórzył.
***
Siedział w rzece. Tak. W rzece! Czuł się przez to jak taka namoknięta kaczka. Niebieska wojowniczka zaciągnęła go tu w jednym celu... By oczyścić go z grzechów.
Ile razy by nie tłumaczył matce, że wszystko z nim w porządku, ta upierała się przy swoim. Dlatego tak skończył. Aby nie jazgotała mu nad uchem.
— Czy to konieczne? — burknął do niej niezadowolony.
Sądził, że skoro jej przyjaciółka zmarła na wojnie, ta popadnie w rozpacz i przez to jej kontrola nad nim dobiegnie końca. Mylił się. Kocica wręcz jeszcze bardziej go od siebie uzależniała, co bardzo mu się nie podobało... Nie wiedział czy kierował nią matczyny instynkt czy co... A nie... Twierdziła, że to co sobą zaprezentował na wojnie było niegodne gwiezdnego dziecka. Nie zdziwiłby się, gdyby uważała go za opętanego przez te całe mroczne lasy, czy jak to się zwało.
— Oczywiście. Masz jakieś obiekcje? — Uniosła brew, na co tylko odwrócił wzrok. Przynajmniej nie było świadków tego, jak się upokarzał...
— Zaczynaj. Chcę mieć to za sobą...
Tulipanowy Płatek chrząknęła, po czym posłała litanie do Klanu Gwiazdy o oczyszczenie jego duszy ze wszelkiego zła. To z jaką powagą do tego podchodziła sprawiało, że chciało mu się śmiać. Nie uszło to uwadze wojowniczki, która tylko posłała mu srogie spojrzenie.
— Z woli Klanu Gwiazdy oczyszczam cię tą wodą. Niech zmyje każdy grzech, niech natchnie cię światłością i wiarą... — to powiedziawszy zanurzyła mu na moment łeb w wodzie.
Gdy się wynurzył, musiał wyglądać na świętego, bowiem jego wiecznie stercząca sierść oklapła, nadając mu iście obcego wyglądu. Nie poprawiło mu to jednak humoru. Wręcz... boczył się na kocice jak kociak.
— Już po wszystkim — dodała zaraz, kierując się na brzeg. Wstał, otrzepał się i ruszył za nią ociężale.
— I naprawdę sądzisz, że to mi pomoże? — rzekł nieprzekonany.
— Oczywiście. Klan Gwiazdy na pewno nie byłby zadowolony, gdybyś przeszedł na stronę zła. Nie powinni cię już kusić. Chodź. Pomożesz mi pozbierać kwiatki na grób Popielatego Świtu. Pewnie jej się spodobają... — Skierowała kroki na cmentarzysko, gdzie grzebano martwych.
Nie mając wyjścia ruszył za nią.
***
Jego matka zwariowała. Siedzieli razem, odmarzając tyłek w śniegu, a on musiał śpiewać pieśni ku chwale martwych kotów, w których istnienie nie wierzył. Co w tym dziwnego, skoro robił to od wielu księżyców? A otóż to, że wojowniczka go speszyła, przez co aż poczerwieniał pod sierścią. Że on ładnie śpiewał? Że polepszył się i nie brzmiał już jak dogorywający trup? Że zaczął się starać?
Aż go zatkało. Nie potrafił nic z siebie wykrztusić, jak gdyby coś utknęło mu w gardle. Nawet mróz nie był mu straszny, bo szybko zrobiło mu się gorąco.
— Nie mów tak... — zapiszczał. — To nic cudownego... To straszne! Babieje na starość. — Złapał się aż za głowę.
Czy tak będzie wyglądać do końca jego życie? Podlizywanie się martwym bytom, ku radości matki? Nawet nie zauważył kiedy przestał fałszować. Robił co mógł, aby pokazać swoją niechęć do tego typu rzeczy, ale... Ale zapomniał. Czy matka robiła to specjalnie? Usypiała jego czujność?!
— Przesadzasz — miauknęła, nie przejmując się jego paniką. No tak. Łatwo jej było mówić. Dla niej to było normalne. Na pewno z radością widziała go śpiewającego pieśni ku chwale Klanu Gwiazdy u swego boku.
— Wcale nie, ja... — nie dokończył, bo jej łapa nagle pojawiła się na jego pysku.
— Już ciii... Kontynuujmy modlitwę. — I niczym w transie, zaczęła wgapiać się w niebo, czekając aż wznowi słowa.
Nie chciał tego robić. Mdliło go na samą myśl, że to jeszcze nie koniec.
— Mamo... Już robi się za jasno... Muszę iść na patrol, polowanie, więc dzisiaj Klan Gwiazdy musi poczekać.
— Naprawdę uważasz, że obowiązki są ważniejsze od przodków? — skarciła go spojrzeniem. — Modlitwa musi być wypowiedziana do końca. Wtedy dzień i łowy będą pomyślniejsze.
Normalnie czuł się tak, jakby gadał do drzewa. Nic ją nie ruszy. Nic, a nic...
Nie mając wyjścia westchnął cierpiętniczo, po czym ku jej radości kontynuował tą torturę, aż nie poczuła się spełniona. Wtedy też szybko dał nogę z obozu, mijając zaskoczonego Skrzeczącego Pyska, który rzucił do niego, że nie wiedział, że umiał śpiewać. Nie odpowiedział mu na to, jedynie paląc się pod futrem ze wstydu. Chciał się zapaść pod ziemię i już nigdy z niej nie wychodzić.
***
Nienawidził Daliowej Gwiazdy. Tak bardzo nienawidził. Wpatrywał się w martwe ciało matki, której oddech na zawsze uleciał z ostatnim tchnieniem. Samotnicy zrobili na nich zasadzkę, w którą liderka ich wprowadziła. Sam nie brał udziału w tej akcji, ale żałował. Może wtedy... Może wtedy udałoby mu się ją ochronić. Nie musiałby teraz patrzeć zaskoczony na jej nieruszające się ciało, nie czułby tego potwornego bólu, który rozrywał mu pierś. To było niesprawiedliwe! Dlaczego? Dlaczego ona? Przecież nie zrobiła nic złego. Była zawsze uważana za świętoszkę...
Płakał, płakał rzewnie i długo, nawet nie zwracając uwagi na otoczenie. Kątem oka widział Mglistą Zatokę, którą ta wieść również zaskoczyła. Nie wiedział co teraz. Co teraz miał zrobić? Tulipanowy Płatek zawsze była przy nim. Wychowywała i może w wielu przypadkach była denerwująca, a ich kłótnie czasem niosły się po obozie, ale... To była jego mama. Kochał ją i teraz gdy odeszła nie potrafił się odnaleźć w nowej rzeczywistości.
Przynajmniej Daliowa Gwiazda zdechła. Nie potrafił jednak z tego się cieszyć, ani z wiadomości, że nowa liderka mianowała jego siostrę na zastępcę. Era kotek trwała w najlepsze. Nic się nie zmieniło. I nie zmieni. Wątpił, aby Mgiełka wprowadziła zmiany. Wiedział doskonale, że zadawała się z tymi nazifeministkami, które chciały podzielić ich klan na te lepsze samice i tych gorszych samców. A najlepiej to, aby im służyli jak niewolnicy.
Wbił pazury w ziemię, dusząc szloch i przełykając łzy. Można powiedzieć, że to matka trzymała go w klanie. Ile razy miał ochotę uciec, zostawić przeszłość za sobą i żyć tak jak zawsze pragnął? Niebieska gasiła w nim tą chęć przygód, zawracała na ziemię. A teraz... teraz gdy jej nie było... Mógł spełnić swoje marzenie. Mógł zacząć żyć na nowo. Z czystą kartą. Jak tylko miał to powiedzieć siostrze? Przeczuwał, że kotka nie będzie zadowolona. Możliwe, że orzeknie, że był zdrajcą i jeszcze skaże go na śmierć. Jeżeli już miał opuścić Klan Nocy to szybko. Nie chciał jednak zostawiać bliskich bez informacji. Chociaż... czy miał jakichś bliskich? Skrzeczący Pysk zginął, Turkuciowe Skrzydło dziwnie się zachowywał, no i był wciąż tylko dzieckiem, a Strzyżykowy Promyk? Medyczka mu pomogła, ale wierzył, że zaakceptuje jego decyzję i nawet w niej pomoże. Swych dzieci, jak i ich matki nie liczył. Widział co działo się w klanie. Jak jego córki były oddane w łapska popleczników Zajęczej Troski. Uważał, że prędzej czy później ta ich szkodliwa ideologia i je dopadnie. Nie chciał żyć w takim klanie. Nigdy. W życiu. Nie da się upokarzać co krok. Nic go tu nie trzymało. Szkoda mu było jednak Makrelowej Łapy. Syn nie zasługiwał na takie życie, ale wierzył, że sobie poradzi. Widział, że z niego taki lizus. Nie był skażony tak bardzo jego słowami jak sądził. Błotnista Plama dopilnowała tego...
Wtulił nos w sierść matki, dalej płacząc, a w głowie kłębiło mu się coraz więcej myśli. Czy naprawdę to zrobi? Czy naprawdę chciał zostawić klan i żyć sam na nowo? Tak... pragnął tego z każdym porankiem, każdą modlitwą do Klanu Gwiazdy, z każdym spojrzeniem Sroki i Zając, z każdym rozkazem głupiej liderki, która przejęła władzę siłą i z każdym biciem serca. Był pewien, że jeżeli tu zostanie to oszaleje. Oszaleje i skończy ze sobą. Atmosfera tu była toksyczna, a koty w klanie fałszywe. Umierał z każdym dniem coraz bardziej...
Czy będzie żałował? Wątpił. Nie zamierzał ginąć za taki klan. Już wolał być panem swojego losu. Chciał sam decydować o tym co słuszne, a nie wykonywać rozkazy wariatek.
Podjął decyzję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz