*ostatnia zima*
Wszystko stało się tak szybko.Najpierw opuścili Złote Trawy. Miejsce, do którego przywiązała się chyba najbardziej ze wszystkich, w których żyła.
Ten dzień miał być taki wyjątkowy, dzień jej mianowania. I był, póki nie zobaczyła, co wilczaki zostawiły w Drewnianym Gnieździe. Widok tamtego ciała sprawił, iż żółć podeszła jej do gardła. Ledwo powstrzymała się wtedy, by nie zwymiotować, jak to zrobiła Błotniste Ziele na widok tej masakry.
Przenieśli się do lasu. Co chwilę zmieniali kryjówkę, by nie zostawać w jednym miejscu. Przypominało jej to dzieciństwo. Za tamtych czasów było niebezpiecznie i się pilnowali. Ale w starym mieście mieli przynajmniej swoje tereny, a każda kryjówka była ich częścią. A od dnia w którym wilczaki znalazły ich szopę… pałętali się po całym zadrzewieniu. Może i żyli w tym lesie, ale to nie były „ich ich” tereny. Mieszkali tam też inni samotnicy. Tak samo jak oni polowali, pewnie niektórzy nawet wychowywali własne dzieci.
A potem również ta rutyna przemieszczania się po gęstwinach została zniszczona. Mieli iść na wojnę. Reprezentować wściekłych samotników i samych siebie podczas bitwy, w której brał udział również Śmieć, pracownik jej babki i kilka innych kotów, które także postanowiły się przyłączyć. Ale zamiast przelewu krwi sytuacja nabrała niespodziewanego obrotu. Przez samochody nie mogli się przedostać na drugą stronę rzeki.
Babcia była wściekła. Jeżyk widziała ją taką ostatnio właśnie wtedy, gdy opuszczali poprzedni dom i przez to już wiedziała, że wszystko schrzanione. Znów musieli się przenieść, by nie paść ofiarą klanów. Tym razem jednak nie do znajomego Jeżyk miejsca, jakim był las, w którym nieraz przed przeprowadzką zbierała zioła. O nie. Zamieszkali w nowym mieście.
Sama opowieść babki o krwistookiej, Enteltonie czy Jafarze budziła w niej niepokój. Srebrna szylkretka miała świadomość, że w starym mieście też były elity, gangi, i inne takie. Ale tutaj… tutaj to miało inny klimat. To było większe. I mniej znali się na polityce, jaka panowała w tym nowym świecie. Serce ściskało jej się ze stresu, ale starała się na to nie zwracać uwagi, wykonując swe obowiązki – polowanie, przekazywanie wiadomości ze swego oddziału Bylicy, pilnowanie Bałwanka i Szczura. Została liderką swojej małej ekipy. Spoczęła na niej odpowiedzialność, jakiej nigdy nie czuła. To ona miała pilnować, by wszyscy byli najedzeni. By mieli zioła i leczyli się, gdy ktoś chorował. By Bałwanek nie zrobił niczego głupiego. Żeby Szczurek mimo tego, co ich spotkało nie bał się i czuł na tyle bezpiecznie na ile było to możliwe. Może dlatego ignorowała coraz bardziej doskwierający jej bark. Może dla tego nawet gdy wracała, a najmłodszy z ich grupki pytał ją, czy coś ją boli odpowiadała, że wszystko było w porządku. Bo nie chciała, by zobaczyli, że nie czuje się pewnie. Bo nie chciała, by babcia miała kolejne zmartwienia. Bo nie chciała, by dostrzegli, jak ciężkie było dla niej dowodzenie, nawet tylko trzema kotami. Bo nie chciała, by widzieli, jak trudno jej było przez ból polować i przynosić jedzenie. Bo nie chciała, by ciocia się nią zmartwiła, i mimo zmęczenia szła na spotkania z babcią na umówioną porę, starając nie spóźnić się ani o minutę.
Zbliżał się wieczór, a Jeżyk właśnie weszła do dość zacienionej uliczki. Budynek, który się w niej znajdował, był dość zaniedbany. Farba odklejała się od niego, sprawiając iż widać było gołe cegły, które już nawet w niektórych miejscach wypadły ze ściany, a ich ślady można było zobaczyć na chodniku. Zza szyb iskrzyło jednak ciepłe światło, które sprawiało, iż miejsce od wewnątrz zdawało się przytulne. Gdy tylko drzwi uchylały się, dało się wyczuć zapach jedzenia dwunożnych. Smakowitych kąsków, jakie jedli, nie danych kotom.
Córka Krokus przeszła ostrożnie niedaleko odgrodzonych od reszty pobliskiej przestrzeni stołów dwunożnych stojących przed restauracją, aby następnie skręcić na rogu budynku. Jej oczom od razu ukazał się zielony kontener na śmieci, stojący na czterech, czarnych kółkach. Podchodząc do niego schyliła się, by następnie wsunąć pod śmietnik.
Dopiero z pod śmietnika dało się zobaczyć braki w płytkach, oraz ogromne dziury po wypadniętych cegłach. Najwyraźniej kontener postawiono nie tylko ze względu na to, aby można było gdzieś wyrzucać śmieci, ale także po to, by ukryć większy ubytek, choć i tak było widać, iż stan budynku był kiepski. To właśnie to miejsce ich grupka wybrała na kryjówkę. Gdyby nie to, iż goniła mysz, która weszła pod śmietnik, nigdy nie odkryłaby tego miejsca. Było bezpieczne, mało kto spodziewałby się w ogóle, że dało się tu zamieszkać.
Dostrzegła siostrę, wylegującą się w jednej z wnęk. Biała wylizywała swą łapę, mocno pochłonięta pielęgnacją swego futra. Jedynym co zdradzało, iż wiedziała o powrocie siostry, było jej wykręcone ucho, które obróciło się w stronę szylkretowej.
– Upolowałaś coś dzisiaj?
Siostra zatrzymała na chwilę wykonywaną przez siebie czynność, by odpowiedzieć.
– Dwie piszczki. – Mruknęła, wracając zaraz do wylizywania sierści.
– Przecież to nie wystarczy. Jest nas czworo.
– To sama idź coś znajdź – warknęła w jej stronę siostra, zwężając źerenice – nie po to wyszłaś? By coś złapać?
Jeżyk położyła uszy po sobie, wydając z siebie cichy warkot, lecz milcząc. Tak, po to wyszła. Ale z jej barkiem nie była w stanie złapać ptaka, którego znalazła.
– Postaraj się bardziej. – bąknęła tylko do żółtookiej, by następnie wślizgnąć się do swojej części wnęki, i ułożyć na niej.
Po chwili usłyszały kroki. Sroka się nastroszyła, ale nie zwróciła spojrzenia w stronę butów dwunoga, których czubki były tak blisko kontenera. Zdążyły się już trochę przyzwyczaić do tego, iż jeden z dwunożnych będących tutaj codziennie raz na jakiś czas wychodził, wrzucał odpadki do śmietnika, a potem wracał z powrotem do środka. Mimo to Jeż położyła głowę na łapach dopiero wtedy, gdy drzwi do zaplecza restauracji skrzypnęły, aby następnie zamknąć się.
Wyleczeni: Jeżyk
Po chwili usłyszały kroki. Sroka się nastroszyła, ale nie zwróciła spojrzenia w stronę butów dwunoga, których czubki były tak blisko kontenera. Zdążyły się już trochę przyzwyczaić do tego, iż jeden z dwunożnych będących tutaj codziennie raz na jakiś czas wychodził, wrzucał odpadki do śmietnika, a potem wracał z powrotem do środka. Mimo to Jeż położyła głowę na łapach dopiero wtedy, gdy drzwi do zaplecza restauracji skrzypnęły, aby następnie zamknąć się.
***
Nie mogła uwierzyć, że Deszcz nie żyła. Mimo pogrzebu, mimo tego, że widziała, jak zakopywali ją, dalej nie mogła tego przyjąć do wiadomości. Że ta kotka, która ją trenowała, już nie żyje. Jej kochana ciocia, która była taka czuła, miła, wspierająca. Starała się przychodzić gdy tylko szła na zbieranie ziół, mimo wydłużania sobie i tak już bolesnej przez uraz drogi, na stos Deszcz i kładła tam kwiaty. Oraz pióra. Wiedziała, że jednolita lubiła słuchać śpiewu ptaków. Pamiętała, jak pewnego dnia, gdy była jeszcze mała i została pod jej opieką, ciocia powiedziała jej, jak nazywał się ptak śpiewający na pobliskim drzewie. Mimo głodu, jaki wtedy panował, poświęciła dla niej czas, tłumacząc jaki jest to gatunek i co je. Nie upolowała go. Może dlatego, że był wysoko. Albo nawet nie spróbowała, bo nie chciała zabijać czegoś, co zaciekawiło jej siostrzenicę. Gdy przychodziła na grób ciotki, a to wspomnienie odtwarzało się w jej myślach, po prostu zaczynała płakać, nie mogąc znieść tego, że już jej z nimi nie było.
Ostatnio jednak częściej zaczęła odwiedzać babcie, i to sprawiło, iż trochę poprawił jej się humor, a ból przestał aż tak doskwierać. Nawet bawiły się razem śniegiem.
Wtedy szczególnie starała się nie okazać bólu, jaki sprawiał jej bark, by nie popsuć tamtych przyjemnych chwil. Parę razy spotkała też właścicielkę domostwa dwunożnych. Miłą cynamonową pieszczoszkę z czerwoną obróżką, o której słyszała od babci jeszcze zanim się tam wprowadziła. Była wdzięczna że abisynka się zgodziła, by Bylica i Błoto mogły mieszkać w jej ogrodzie. Nie rozmawiały za dużo. Ale tego dzisiaj mogło się to nawet zmienić. Mieli wyjść razem poza miasto. Pooddychać świeżym powietrzem i zintegrować się.
Przyprowadziła ze sobą Bałwana i Szczura. Dość szybko wyruszyli i opuścili miasto – w końcu dom Cynamonki był na obrzeżach, nie mieli więc daleko.
Mimo tego, iż dzień fajerwerków na niebie minął już dawno, ba, był już prawie koniec pory nagich drzew, dwunogi dalej wypuszczały fajerwerki. W nocy, ale także w dzień. Nieco niepokoiło to Jeżyk. Nie lubiła tych ciągłych wybuchów.
Bałwanek, Szczurek, Bylica i Cynamonka szli z przodu. Ona i Błotniste Ziele wlokły się zaś z tyłu. Częściowo dlatego, iż liliowa kotka nie była szybka, a Jeżyk chciała dotrzymać jej towarzystwa. Drugim powodem było to, iż sama miała problem z chodzeniem przez swój nadwyrężony bark, a samo ukrywanie tego było trudne, co dopiero gdyby przyspieszyła. Wnuczka Sadu jednym uchem słuchała ogółu rozmowy kotów idących z przodu, koncentrując się bardziej na rozmowie z nieśmiałą Błoto. Lubiła kotkę. Była miła. Opiekowała się nią czasem w dzieciństwie. Cechowała ją troskliwość wobec innych.
Zauważyła że Bałwanek zachowywał się… no trochę dziwnie i nie miło w stosunku do babci, ale zignorowała to, bo rozmowa z Błotem pochłaniała ją całkowicie. Dopiero, gdy Cynamonka zapytała Bylicę o to, dokąd tak właściwie idą na ten spacer, Jeżyk zaczęła bardziej się przysłuchiwać ich rozmowie. Sama chciała znać odpowiedź. Szli ot tak, gdzie ich łapy poniosą? A może mieli jakiś konkretny cel?
– Do grobu... mojego pierwszego syna, Fiołka – odpowiedziała nieco smutno Bylica, posyłając lekki uśmiech członkom spaceru.
Na… grób wujka Fiołka?
Na samą myśl się wzdrygnęła. Nocniaki. Nocniaki go zabiły. Pamiętała to. Pamiętała dzień, w którym uciekł a ciocie i matka poszły go szukać. To, jak potem przyniosły jego ciało do domu. Jak zrobili mu grób. To była pierwsza tak znacząca śmierć w całym życiu Jeżyk. Mocno ją zabolała, mimo iż poza Wypłoszem to z Fiołkiem najmniej się dogadywała i najbardziej ją niepokoił. Głownie przez swą spontaniczność i tendencje do warkotów. Była na to wtedy mocno wrażliwa, w sumie nadal tak było. Bała się gdzieś podświadomie, iż to mogło oznaczać, iż był taki, jak Krokus. Teraz jednak bardzo tęskniła za kocurem mimo tych obaw.
Patrzyła na Bylicę, gdy Bałwanek oparł się o błękitną, wyciągając do niej swe łapy. Ale nie przewidziała tego, co zdarzyło się chwilę potem.
– Ale pójdziemy do szczurków? – spytał Aital Bylicy. I wtedy właśnie… popchnął ją za mocno. Babcia Jeżyk poleciała na bok z zaskoczeniem wymalowanym na pysku.
Nie zdążyła zareagować, nim babcia nie upadła na kamień szyją.
Odgłos trzasku kości staruszki wypełnił powietrze.
Wszystko przestało się liczyć, a czas nagle zwolnił.
Od razu rzuciła się w stronę leżącej kocicy.
– BABCIU – wrzasnęła iście przerażona.
Gdy tylko znalazła się bliżej… i zobaczyła te zaszklone, zatrzymane w przerażeniu oczy pisnęła. Po tym nie mogła wydać z siebie już żadnego dźwięku.
Z szyi jej babki sączyła się stróżka szkarłatnej krwi. Łapy Jeżyk zmiękły, a ona sama upadła tuż przed ciałem swej przodkini. Z jej oczu pociekły łzy. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy ktoś wrzasnął, a czyjeś kroki zamieniły się w bieg.
Gdy w pełni do niej dotarło, co właśnie się stało, że Bylica, ta Bylica, która była jej babcią, a jednocześnie bardziej matką niż jej własna rodzicielka, jej mentorka, jej przewodniczka po życiu nie żyje...
Po prostu wrzasnęła w niebogłosy, następnie przyciągając do siebie srebrne, chude ciało staruszki, przytulając je do siebie niczym największy skarb i błagając w myślach, by kamienie dały i Bylica obudziła się, cała i zdrowa.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
Ciotka przygotowała kamienie do budowania, zostawiając je pod starym drzewem na dzień pogrzebu. To tam mieli ją pochować. Swoją liderkę i głowę rodziny. Wszyscy w ciszy opuścili miasto. Na czele szła Skowronek wraz z Śmieciem. To oni doprowadzili ich do drzewa. Wszyscy usiedli. Minęła dłuższa chwila, nim zabrali się do budowania.
Krokus i Błotniste Ziele stworzyły okrąg. Z Kamieni. To w nim położyli ciało Bylicy. Mieli czuwać tam aż do następnego ranka, potem zbudować stosy złożone z czterech kamieni wokół okręgu, a na końcu wykopać dół w jego środku i pochować Bylicę. A potem zbudować na jej grobie największy stos, według tradycyjnego wzoru, jakim budowała jeszcze Nocne Pióro, o której słyszeli z opowieści.
Jeżyk usiadła wewnątrz okręgu, tuż przy ciele Bylicy, wtykając nos w znajome, posiwiałe srebrne futro babki. Z jej pyska wydał się przytłumiony szloch.
Po chwili usłyszała kroki, a obok siebie, gdy uchyliła ślipia, dostrzegła dwie cynamonowe łapy.
Racja. Cynamonka przyszła z nimi na pogrzeb. Wiedzieli, że… Bylica by tego chciała. Jeżyk nie była wstanie odezwać się jednak teraz do pieszczoszki, nawiązać kontaktu. Jedyne o czym myślała to to, iż jej babcia nie żyła.
Ostatnio jednak częściej zaczęła odwiedzać babcie, i to sprawiło, iż trochę poprawił jej się humor, a ból przestał aż tak doskwierać. Nawet bawiły się razem śniegiem.
Wtedy szczególnie starała się nie okazać bólu, jaki sprawiał jej bark, by nie popsuć tamtych przyjemnych chwil. Parę razy spotkała też właścicielkę domostwa dwunożnych. Miłą cynamonową pieszczoszkę z czerwoną obróżką, o której słyszała od babci jeszcze zanim się tam wprowadziła. Była wdzięczna że abisynka się zgodziła, by Bylica i Błoto mogły mieszkać w jej ogrodzie. Nie rozmawiały za dużo. Ale tego dzisiaj mogło się to nawet zmienić. Mieli wyjść razem poza miasto. Pooddychać świeżym powietrzem i zintegrować się.
Przyprowadziła ze sobą Bałwana i Szczura. Dość szybko wyruszyli i opuścili miasto – w końcu dom Cynamonki był na obrzeżach, nie mieli więc daleko.
Mimo tego, iż dzień fajerwerków na niebie minął już dawno, ba, był już prawie koniec pory nagich drzew, dwunogi dalej wypuszczały fajerwerki. W nocy, ale także w dzień. Nieco niepokoiło to Jeżyk. Nie lubiła tych ciągłych wybuchów.
Bałwanek, Szczurek, Bylica i Cynamonka szli z przodu. Ona i Błotniste Ziele wlokły się zaś z tyłu. Częściowo dlatego, iż liliowa kotka nie była szybka, a Jeżyk chciała dotrzymać jej towarzystwa. Drugim powodem było to, iż sama miała problem z chodzeniem przez swój nadwyrężony bark, a samo ukrywanie tego było trudne, co dopiero gdyby przyspieszyła. Wnuczka Sadu jednym uchem słuchała ogółu rozmowy kotów idących z przodu, koncentrując się bardziej na rozmowie z nieśmiałą Błoto. Lubiła kotkę. Była miła. Opiekowała się nią czasem w dzieciństwie. Cechowała ją troskliwość wobec innych.
Zauważyła że Bałwanek zachowywał się… no trochę dziwnie i nie miło w stosunku do babci, ale zignorowała to, bo rozmowa z Błotem pochłaniała ją całkowicie. Dopiero, gdy Cynamonka zapytała Bylicę o to, dokąd tak właściwie idą na ten spacer, Jeżyk zaczęła bardziej się przysłuchiwać ich rozmowie. Sama chciała znać odpowiedź. Szli ot tak, gdzie ich łapy poniosą? A może mieli jakiś konkretny cel?
– Do grobu... mojego pierwszego syna, Fiołka – odpowiedziała nieco smutno Bylica, posyłając lekki uśmiech członkom spaceru.
Na… grób wujka Fiołka?
Na samą myśl się wzdrygnęła. Nocniaki. Nocniaki go zabiły. Pamiętała to. Pamiętała dzień, w którym uciekł a ciocie i matka poszły go szukać. To, jak potem przyniosły jego ciało do domu. Jak zrobili mu grób. To była pierwsza tak znacząca śmierć w całym życiu Jeżyk. Mocno ją zabolała, mimo iż poza Wypłoszem to z Fiołkiem najmniej się dogadywała i najbardziej ją niepokoił. Głownie przez swą spontaniczność i tendencje do warkotów. Była na to wtedy mocno wrażliwa, w sumie nadal tak było. Bała się gdzieś podświadomie, iż to mogło oznaczać, iż był taki, jak Krokus. Teraz jednak bardzo tęskniła za kocurem mimo tych obaw.
Patrzyła na Bylicę, gdy Bałwanek oparł się o błękitną, wyciągając do niej swe łapy. Ale nie przewidziała tego, co zdarzyło się chwilę potem.
– Ale pójdziemy do szczurków? – spytał Aital Bylicy. I wtedy właśnie… popchnął ją za mocno. Babcia Jeżyk poleciała na bok z zaskoczeniem wymalowanym na pysku.
Nie zdążyła zareagować, nim babcia nie upadła na kamień szyją.
Odgłos trzasku kości staruszki wypełnił powietrze.
Wszystko przestało się liczyć, a czas nagle zwolnił.
Od razu rzuciła się w stronę leżącej kocicy.
– BABCIU – wrzasnęła iście przerażona.
Gdy tylko znalazła się bliżej… i zobaczyła te zaszklone, zatrzymane w przerażeniu oczy pisnęła. Po tym nie mogła wydać z siebie już żadnego dźwięku.
Z szyi jej babki sączyła się stróżka szkarłatnej krwi. Łapy Jeżyk zmiękły, a ona sama upadła tuż przed ciałem swej przodkini. Z jej oczu pociekły łzy. Nawet nie zwróciła uwagi, gdy ktoś wrzasnął, a czyjeś kroki zamieniły się w bieg.
Gdy w pełni do niej dotarło, co właśnie się stało, że Bylica, ta Bylica, która była jej babcią, a jednocześnie bardziej matką niż jej własna rodzicielka, jej mentorka, jej przewodniczka po życiu nie żyje...
Po prostu wrzasnęła w niebogłosy, następnie przyciągając do siebie srebrne, chude ciało staruszki, przytulając je do siebie niczym największy skarb i błagając w myślach, by kamienie dały i Bylica obudziła się, cała i zdrowa.
Ale nic takiego nie nastąpiło.
***
Skowronek… mimo żalu i bólu, jaki wszyscy czuli, udało się przygotować wszystko do ceremonii pogrzebowej. Minął dzień od… śmierci Bylicy, okazało się, iż już teraz nastała wiosna. Było to widać. Błoto zaczęło znikać z ulic, a powietrze ocieplać się. Sroka… w końcu zauważyła jej bark i go wyleczyła. Również zajęła się jej omdleniami, spowodowanymi przemrożeniem. Dziko pręgowana czuła się źle z tym, iż to ona musiała się nią zająć.Ciotka przygotowała kamienie do budowania, zostawiając je pod starym drzewem na dzień pogrzebu. To tam mieli ją pochować. Swoją liderkę i głowę rodziny. Wszyscy w ciszy opuścili miasto. Na czele szła Skowronek wraz z Śmieciem. To oni doprowadzili ich do drzewa. Wszyscy usiedli. Minęła dłuższa chwila, nim zabrali się do budowania.
Krokus i Błotniste Ziele stworzyły okrąg. Z Kamieni. To w nim położyli ciało Bylicy. Mieli czuwać tam aż do następnego ranka, potem zbudować stosy złożone z czterech kamieni wokół okręgu, a na końcu wykopać dół w jego środku i pochować Bylicę. A potem zbudować na jej grobie największy stos, według tradycyjnego wzoru, jakim budowała jeszcze Nocne Pióro, o której słyszeli z opowieści.
Jeżyk usiadła wewnątrz okręgu, tuż przy ciele Bylicy, wtykając nos w znajome, posiwiałe srebrne futro babki. Z jej pyska wydał się przytłumiony szloch.
Po chwili usłyszała kroki, a obok siebie, gdy uchyliła ślipia, dostrzegła dwie cynamonowe łapy.
Racja. Cynamonka przyszła z nimi na pogrzeb. Wiedzieli, że… Bylica by tego chciała. Jeżyk nie była wstanie odezwać się jednak teraz do pieszczoszki, nawiązać kontaktu. Jedyne o czym myślała to to, iż jej babcia nie żyła.
<Cynamonko? :c>
Wyleczeni: Jeżyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz