*jakiś czas temu, zima*
Po przybyciu do miasta rozdzielili się na kilka grupek. Wiedzieli bowiem, że hycel polował na większe grupy, więc musieli niestety tak postąpić. Kazała im znaleźć sobie w mieście jakieś miejsca, w których będą mogli przynajmniej tymczasowo się zatrzymać. Skowronek poszła wraz z Deszcz, Śmieciem i Krokus, Jeżyk ze Sroką, Bałwanem i Szczurem, a ona z Błotnistym Zielem. Miała nadzieję, że jej wnuczki poradzą sobie z białym. Umówili się, iż przedstawiciele każdej z grup spotkają się później w pobliżu domu Cynamonki, opisała im najdokładniej jak tylko potrafiła, gdzie ów dom się znajdował. Poszła też do cynamonowej pieszczoszki i o dziwo, na szczęście, za co była jej Bylica niezwykle wdzięczna, ta zgodziła się na to, by ona i Błoto mogły zamieszkać w jej ogrodzie. Miała nadzieję, że jej dzieci też znajdą jakieś bezpieczne lokacje. W trakcie czasu, w którym byli rozdzieleni, mieli co jakiś czas wybierać się nieco poza miasto, by szukać jakiegoś miejsca w jego bliskiej okolicy, w którym ich grupa mogłaby się zaszyć. Wtedy nie musieli by być rozdzieleni, bo zawsze mogliby szybko uciec do Siedliska Dwunogów, a także klany raczej by się do niego tak blisko nie zapuściły. A jeśli ośmieliły by się wejść na jego ulicę, albo by zostali wyłapani, lub, gdyby poszli w mniejszych grupach, byliby w miarę niewielkim zagrożeniem, bo ona i jej dzieci znały lepiej zasady miasta niż oni.Dzisiaj był właśnie ten dzień, w którym po jednym kocie z każdej grupy miało przyjść do ogrodu.
Czekała więc wraz z Błotnistym Zielem na ganku Cynamonki. Mniejsza kotka opierała się o nią, a Bylica owinęła wokół niej swój długi ogon, czekając na moment, w którym pojawią się wyczekiwane przez nią koty. Ogrzewały się nawzajem, wyczekując ich przybycia.
Dopiero popołudniu dostrzegła nadchodzącą Skowronek. Gdy tylko szylkretka ją dostrzegła przyspieszyła i już po chwili szła po niskich schodkach przed domem pieszczoszki.
- Już myślałam, że was nie znajdę – miauknęła szylkretowa, po czym wtuliła się w obie kocice.
Teraz Bylica zaczynała sądzić, iż lepiej było się spotkać w kasztelanie. Tamto miejsce było łatwiejsze do namierzenia, bo pewnie większość kotów w mieście wiedziała gdzie to i mogła za opłatą zaprowadzić kogoś do tego miejsca. A po drugie…
- Czy ktoś cię śledził? – musiała zadać to pytanie, przerywając radosny uścisk jakim obdarzyły się nawzajem trzy kotki.
- Nie wydaje mi się – córka zerknęła jeszcze za siebie, aby szybko spojrzeć ponownie na Bylicę. – Jeżyk nie przyszła?
- Jeszcze nie. – odparła Bylica. - wszystko u was w porządku?
- Tak. Krokus czasem leczy niektórych samotników w zamian za jedzenie, jeśli spotka chorych. Chociaż - urwała szylkretka, aby potem szeptem dodać - ostatnio Deszcz czasem znika na pół dnia, albo rano jej nie ma i przychodzi dopiero później. Nie wiem, co robi w tym czasie, ale wraca zazwyczaj z uśmiechem na pysku. Jest też jakaś… nieco przymulona.
- Hm, to co najmniej dziwne – mruknęła staruszka. – a jak Śmieć?
Na to pytanie Skowronek odwróciła wzrok, a na jej pysku mimowolnie na chwilę zagościł lekki uśmiech.
- Ma się dobrze. Stara się by znajdować jakieś pożywienie.
Na pysk starej kotki wstąpił uśmiech.
Widziała, co się między nimi działo mimo, iż sama nie była za dobra w te klocki. Lubili się. Ale przechodziło to w nieco inny typ lubienia, niż przyjacielski.
- Jestem! – usłyszała głos Jeżyk, biegnącej po chodniku w ich stronę – przepraszam, że tak późno, trudno mi było znaleźć ten dom… - miauknęła zawstydzona.
- Nie tobie jednej. – odparła pocieszająco ciotka – to dobre miejsce na kryjówkę.
- Tak. Cynamonka zgodziła się, bym zamieszkała w ogrodzie z Błoto przynajmniej na jakiś czas – rzekła. – Jeżyk, jak się miewacie? Czy Bałwanek sprawia problemy?
- Trochę, czasem, ale ogólnie jest w miarę… dobrze. Ciągle karmi Szczurka serem ze śmietnika. I innymi paskudztwami.
Mina jej zrzedła na tę wieść.
- Powiedz chociaż, że to nie są spleśniałe śmieci - burknęła niezadowolona.
- Cóż… ser jest…
Srebrna pochyliła głowę załamana.
- A jak stan zdrowia Szczurka?
- Jak na razie jest dobrze, żadnych większych problemów pokarmowych, nie wiem jakim u licha cudem.
- Karmisz go ukradkiem mięsem jak mówiłam?
- Staram się.
- Dobrze. A teraz ważne pytanie do was obu – spojrzała na swe potomkinie – czy znalazłyście coś w pobliżu miasta, co może posłużyć za tymczasowe miejsce pobytu dla nas wszystkich?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwała dopiero jej córka.
- Cóż… znalazłam obszerną norę, ale nie wydaje mi się mimo wszystko, by była bezpieczna. Przejście jest duże, nawet lis by się tam wepchnął, a przecież psy potrafią wychodzić poza miasto… - powiedziała z żalem Skowronek.
Bylica skinęła głową, po czym przeniosła spojrzenie na swą wnuczkę.
- Ja… nic nie znalazłam – mruknęła ciszej kotka, pochylając głowę.
- Nic się nie stało, kochanie, nie jest łatwo znaleźć miejsce, które by wszystkich nas pomieściło na tak niewielkim terenie. Ja też niestety nie znalazłam niczego, co by dało radę. W takim razie musimy przeczekać.
Porozmawiali jeszcze chwilę o zbieraniu medykamentów w tej sytuacji, bo była to ważna sprawa, po czym dwie szylkretki odeszły do swoich grup.
***
Ulubiona pora roku Bylicy znów ją zawiodła, będąc błotnistą, podczas której trawa gniła, a zwierzyny było mało, co srebrnej się stanowczo nie podobało. Wolała prawdziwie mroźną Porę Nagich Drzew.
Tego dnia spotkała się ze Skowronek, by zapytać, jak ma się jej grupa. Na miejsce spotkania ustaliły przestrzeń pod schodami pewnego domu. Tam więc Bylica się udała.
Pod łapami czuła tę ohydną maź która pokryła miasto. Wiedziała jednak, że poza nim nie było wiele lepiej. Westchnęła, unosząc łeb i spoglądając na niebo. Pamiętała ostatni raz gdy przenosiła się przez Klan Nocy… cóż, historia lubiła się powtarzać.
Dopiero niedawno zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy, która teraz ciążyła na niej niczym zły omen. Mianowicie, że mogli jednak dać radę dotrzeć na tą wojnę. Rzeka pod mostem… dało się przez nią przejść. Wcześniej uważała, że nie mogli tego zrobić, bo zostawili by nieumiejące pływać koty samopas, a tymi, którzy tego nie potrafili, byli najbardziej bezbronni członkowie ich grupy – Błotniste Ziele, Bałwanek i Szczurek. Ale później zdała sobie sprawę, że tamtego dnia… poziom wody był wyjątkowo niski w tej rzece. Że może udało by się jakoś im przejść. Ale była zbyt zdenerwowana by na to wpaść, by dokładniej przyjrzeć się płynącej wodzie. Chociaż dalej miała wątpliwości, czy dali by radę tak bezpiecznie dotrzeć do Klanu Nocy. W końcu znaleźli by się po chwili na terenach Klanu Burzy, może i Kamień była ich liderką, ale co zrobiliby jej wojownicy, widząc tak dużą grupę kotów? Zamiast dotrzeć na wojnę mogliby zostać tak poturbowani, iż nie miało by to sensu. Ale wciąż. Czuła na sobie tą winę, mimo tego faktu.
Podeszła do schodków gniazda dwunożnych, po czym wsunęła się pod nie. Od razu w cieniu ukazał jej się pysk córki.
- Mamo, gdzie byłaś, miałyśmy się spotkać popołudniu.
Starsza mruknęła coś pod nosem, po czym już głośniej powiedziała:
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, tylko… martwiłam się. Ja i Śmieć.
Zdziwiła się, że dziko pręgowany też się martwił, bo to oznaczało iż wiedział, że nie przychodziła na spotkanie przez dłuższy czas.
- Zraz, przyszłaś tu z nim? – spytała zaskoczona.
- Tak. Ponieważ Deszcz znów gdzieś zniknęła. I to na dłużej. – powiedziała z zaniepokojeniem w głosie kotka. – nigdzie jej nie ma. Przeszukaliśmy całe pobliże naszej kryjówki i nic. Nie jestem pewna, gdzie mogła pójść. Śmieć szukał jej i wiedząc gdzie jestem przyszedł mi powiedzieć, że jej nie znalazł. Dalej tu jest – miauknęła, wskazując nosem za siebie.
Bylica odwróciła się i dopiero teraz dostrzegła kremowego kocura, siedzącego w ogrodzie obok. Cóż… była tak zamyślona, że nawet go nie zauważyła…
Teraz jednak była już bardziej skupiona, na wieść o zniknięciu jej córki, jej małej Deszcz.
- Wiesz, gdzie mogła pójść? – spytała szylkretka.
- Nie mam pojęcia. Ale wydaje mi się, iż znikała tak… jeszcze zanim opuściliśmy las. Ale po prostu nie zwróciłam na to wtedy uwagi. – mruknęła. Czuła się okropnie, że wcześniej jej o to nie zapytała, że nie poświęciła temu faktowi większej uwagi.
- Poszukajmy jej. Może szła do domu Cynamonki by cię odwiedzić i się zgubiła? – zasugerowała.
Wolała myśleć, że to tak się stało, niż że Deszcz wsiąkła jak w woda w glebę nie wiadomo gdzie.
- To możliwe. – to powiedziawszy staruszka wstała, po czym wyszła z kryjówki pod schodami i zawołała do Śmiecia – idziemy szukać Deszcz! – po czym ruszyła w stronę, z której przybyła, a za nią jej córka i kremowy.
Gdy weszli przez dziurę w płocie, dostrzegli Deszcz leżącą na ziemi i drgającą nieustannie. Miała podkrążone oczy, a obok niej siedział jakiś rudy bengal o puszystej sierści.
- Pomóżcie! – wykrzyknął od razu, gdy ich zauważył – pokłóciliśmy się, a ptaszynka nagle upadła i drga tak! Jest rozpalona jak maska samochodu!
- Ptaszynka? – zdziwił się Śmieć. Bylica również, ale zamiast zastanawiać się, o co chodziło, podbiegła do Deszcz szybko, dotykając jej czoła łapą.
Faktycznie, było bardzo gorące.
- Masz tu miskę z wodą? – spytała. Pieszczoch od razu pobiegł po przedmiot i wrócił ciągnąc go w zębach. Jego ogród miał w sobie dużo roślin, wielkich krzewów które pewnie zakwitały pięknie w ciepłych porach, ale żadnej rośliny która by się nadawała do leczenia Bylica nie widziała.
Przejęła od kocura miskę z wodą, po czym oblała nią głowę Deszcz. Ta natychmiast zakaszlała, po czym otworzyła podkrążone, zielone ślipia.
- M-mama… - mruknęła ledwie wyraźnie.
- Kochanie, jestem tu, jestem… - miauknęła, gładząc po głowie kotkę.
- To kleszcz! – warknęła Skowronek – Deszcz, jak mogłaś nie zauważyć objawów wcześniej i nic z tym nie zrobić?! – miauknęła przerażona.
- N-n-nie w-w-wiem… - mruknęła kotka w odpowiedzi, kładąc głowę na łapie matki która usiadła przy niej liżąc ją uspokajająco po głowie.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze słoneczko… Skowronek! Idź po zioła, szybko! Błoto powie ci, gdzie jest najbliższy schowek!
Kotka natychmiast wyparowała z ogrodu wraz z Śmieciem. Po chwili od ich zniknięcia, Bylica zwróciła się do obcego pieszczocha, stojącego obok niej i z niepokojem obserwującego jej córkę.
- A ty… kim u licha jesteś, że moja córka się do ciebie tak często wymyka? – spytała rudego.
- Jak to kim? Jestem Parys, jej chłopak.
Bylicy opadła aż szczęka.
- Że… CO?! – zdziwiła się, spoglądając raz na Deszcz, raz na kocura.
- M-m-miałam… ci k-kie-kiedyś… p-p-powie-powiedzieć… a-ale… ja-jakoś nie by-byłam w sta-stanie… i t-ty-tyle się dział-działo… - usłyszała słaby głos szarej, od razu spoglądając na jej zmęczony pysk.
Więc nie tylko zaniedbała stan zdrowia córki, który na pewno już trochę trwał, ale też… też nawet nie wiedziała, że pewnie od dłuższego czasu miała… zięcia.
- K-kamienie… - usłyszała z pyszczka młodszej kotki.
- Co… k-kamienie… co masz na myśli? – spytała roztrzęsionym głosem.
- Ka-kamie…kamienie…
- Jestem tu, jestem. – wymruczała, próbując uspokoić swą potomkinię.
- Jej stan się pogarsza – zakomunikowała szylkretowej – daj te zioła! – ponagliła ją.
- Deszcz, jestem przy tobie, mam zioła – czekoladowa zaczęła podawać jednolitej kotce medykamenty. Ta jednak przy ostatniej porcji ziół odtrąciła je od siebie.
- Kamie… Kamienie… z o-o-ogro-ogrodu… Pa-parysa… - wykrztusiła – n-na… g-gró…
Nie. Nie mówiła tego. Ona tego nie mówiła.
- N-na mój g-g-grób.
- NIE UMRZESZ! – dziko pręgowana wrzasnęła na całe gardło, a okoliczne ptaki natychmiast odleciały.
Skowronek powtórzyła to samo, ale ciszej. Śmieć usiadł obok, nie wiedząc, co zrobić. Parys stał jak kołek patrząc tylko na kotkę, z którą romansował od kilku księżycy. Widząc, jak Deszcz przestaje się ruszać, jak jej oddech robi się coraz płytszy, a oczy zamykają, Bylica potrząsnęła nią mocno.
Kotka uchyliła ostatni raz ślipia, tak podobne do tych jej matki.
- K-kocham w-w-was… - powiedziała jeszcze, nim jej płuca przestały pracować, a serce bić.
„Kocham Was”
„Kamienie z ogrodu Parysa na mój grób”
Skowronek straszliwie płakała. Była z Deszcz niemal nierozłączna przez wiele księżycy. Były chyba najbardziej zżyte z całego rodzeństwa. Mimo to ostatecznie gdy udało im się trochę uspokoić, to ona powiedziała, że zaniesie ciało swej siostry do Krokus, by ta przygotowała je do pogrzebu, który niedługo miał się odbyć. Jeszcze nie wiedzieli, gdzie ją pochowają. Grób Fiołka był w pobliżu Złotych Traw, ale tam już nie było bezpiecznie. Gdyby jakimś cudem któryś z ich wrogów dowiedział się, że były to groby kotów od niej, mogli je zniszczyć. A tego nie chcieli za żadne skarby. Grobu Fiołka nie przeniosą, ale mogli pochować gdzie indziej Deszcz.
Bylica jednak nie myślała o ceremonii pogrzebowej, tylko o zmarłej córce. O jej małej, słodkiej Deszcz. Urodziła ją. Wychowała. Nauczyła wszystkiego co sama umiała. Deszcz wspierała ją. Walczyła za nią w Starym Mieście z gangami. Jej mała, słodka kuleczka. Pamiętała jak była piszczącym, małym kłębuszkiem, którego jedynym pragnieniem było poczucie bezpieczeństwa, jej ciepło i mleko. Jak jej piękne, zielone oczka błyszczały, gdy bawiła się z nią.
I teraz nie żyła.
Gdy była już blisko domu Cynamonki, usłyszała tętent łap. Abisynka biegła do niej. Bylica nie była jednak w stanie podbiec również do kotki, była zbyt zmęczona. Psychicznie zmęczona. Spojrzała na biegnącą do niej Cynamonkę smutnymi, zielonymi oczyma. Na jej starych polikach widoczne były świeże ślady łez, a nawet teraz kręciły się one w jej oczach. Za pieszczoszką przybiegła Błoto. Widziała zmartwienie liliowej, jej zszokowany pysk. Widziała też, że Cynamonka chciała ją chyba zganić, ale dostrzegając stan rzeczy zagaiła cichym głosem:
- Bylico? Co się stało? – zmartwienie było słyszalne w głosie młodej kotki.
- D-d-deszcz... - ledwie mówiła to słowo, a następne tylko bardziej zacisnęło jej gardło. łzy ponownie spłynęły po jej polikach. Jej mała… jej słodka córeczka… - ni-nie ży-żyje - tylko tyle i aż tyle powiedziała, po czym po prostu pochyliła się łkając.
- Co?! Jak to?! – głos zaskoczonej Cynamonki, ledwie panującej nad nim dotarł do jej uszu. - Bylico, tak mi przykro - powiedziała i otarła się łbem o bok mentorki chcąc ją pocieszyć. Gdzieś z tyłu usłyszała chlipanie Błotnistego Ziela. Bylica wtuliła się w cynamonowe futerko Cynamonki, zaciskając ślipia, nie mogąc powstrzymać płaczu, mając taki ogromny trud w oddychaniu, wiedzą że jej córka już nigdy nie weźmie haustu powietrza. Pieszczoszka pozwoliła się starszej wypłakać. Błotniste Ziele również podeszła do Bylicy chcąc ją pocieszyć, choć sama płakała i ledwie była w stanie mówić.
- Babciu, co robisz? – spytała zdziwiona Jeżyk, która przyszła do niej w odwiedziny wraz ze Sroką, Krokus, Skowronek i Śmieciem. A pytała co srebrna robi, ponieważ ta bawiła się właśnie białym puchem, odciskając łapy w różne wzory i rysując kształty na śniegu, który spadł tej nocy. To był jeden z tych dni, w których było zimno i ten cud natury zdołał się utrzymać.
- Och, drogie dzieci, może i mamy pewne problemy oraz interesy do pozałatwiania, ale zawsze powinno się czerpać radość z życia, choćby z tak małych rzeczy jak zabawa w śniegu – miauknęła pogodnie dalej bawiąc się puchem, a jej wąsy zadrgały – gdyby było go trochę więcej, tak jak jest zazwyczaj poza miastem, wskoczyłabym w zaspę! To zabawa w śnieżnego rekina, chodzisz zatopiona w śniegu i łapiesz inne koty, które mogą się tego nie spodziewać – wyjaśniła.
Ach, dalej pamiętała te stare czasy kiedy…
Jej mentor zapowiedział, że jeśli chce to nawet i jutro może pokazać jej podstawy walki. Oczywiście, młodej się to bardzo spodobało! Teraz jednak, przemierzała wraz z łaciatym kocurem połacie śniegu, zakrywające spaloną ziemię i wszelkie źdźbła trawy. I to było takie fajne! Kochała śnieg. W pewnym momencie weszła na niego w rozkroku, po czym zanurkowała w białej połaci. Tylko jej nos i oczy wystawały spod białego puchu.
- Lubisz śnieg co! – wykrzyknął mentor – o, czy to nie twój brat i jego mentorka?
Kotka dostrzegła niebieską i kremowego. Podeszli do Narcyzowego Pyłu, ale jej nie zauważyli. Szepcząca Łapa postanowiła to wykorzystać... pora na łowy... zaczęła sunąć pod pokrywą śnieżną do swojego braciszka. Czuła się jak taki śnieżny rekin, łowca, który próbuje złapać niewinną ofiarę w postaci kremowej ryby. Była coraz bliżej młodego kocura. Wyczuła moment zaskoczenia. Nadeszła ta chwila... niespodziewanie wynurzyła się z śniegu, po czym chwyciła brata za kostkę. Kocur wydał dźwięk podobny do krzyku i pisku jednocześnie, podczas gdy ona wciągnęła go niemal całego pod pokrywę śnieżną. On i jego mentorka byli wielce zaskoczeni, podczas gdy Narcyzowy Pył zaczął lekko chichotać obserwując całe zajście. Ale mieli miny!
Ach… jej kochany brat…
Miała nadzieję… że mimo wojny… wszystko było z nim dobrze…
Niespodziewanie podskoczyła, gdy rzucono w nią kulką śniegu. Spojrzała na Skowronek, która uśmiechnęła się do niej figlarnie.
Tak zaczęła się zabawa w śniegu wraz z całym towarzystwem. Potem przyłączyły się do nich też Błoto i Cynamonka.
Ostatecznie wszyscy rozeszli się tego dnia, lecz Bylica zatrzymała jeszcze Skowronek, by porozmawiać z nią na osobności. Gdy tylko znalazły się w kącie ogrodu Cynamonki, będącej już w domu, rozpoczęły rozmowę.
- Moja droga… Śmieć jest już z nami kilka księżycy. Można mu chyba ufać. Trochę zaczekamy i wtedy zostanie oficjalnym członkiem grupy. – miauknęła do kotki. Na jej słowa pomarańczowe oczy córki zaświeciły się.
- N-naprawdę? – spytała niedowierzając.
- Tak. Naprawdę. Zmienię mu też imię. Sądzę, że Piaskowiec do niego pasuje. – stwierdziła, uśmiechając się do córki – widzę też… co się między wami kroi – dodała. Córka zdębiała. Bylica uśmiechnęła się na to zawadiacko pod nosem.
- M-my… zna-znaczy…
- Spokojnie. Będę zadowolona z tak dobrego i lojalnego zięcia. – stwierdziła - Ale jeśli kiedykolwiek… cię skrzywdzi… to wiesz do kogo przyjść – mruknęła nieco poważniejąc, po czym znów wróciła do pogodnego stanu i mrugnęła do niej okiem.
Córka spaliła siarczystego buraka.
- Chcę ci też… coś podarować. – podeszła do krzewów w ogrodzie Cynamonki, aby po chwili wrócić trzymając w pysku naszyjnik. Miał on pomarańczowe kamienie w kształcie prostokątu, idealnie pasujące do oczu jej córki swym kolorem. Ta aż otworzyła pysk z zaskoczenia na prezent matki. - Udało mi się to znaleźć w gnieździe sroki, z którego mam mój własny naszyjnik. Wiedziałam, że będzie miała tam jakieś błyskotki.
- A to nie jest… blisko…
- Blisko Złotych Traw? Tak, jest. Ale dla mojej córki wszystko. - stwierdziła srebrna.
- Naraziłaś własne życie! – wrzasnęła Skowronek roztrzęsiona.
- Nic mi się nie stało. Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam też… powiedzieć… że… robię się stara. Już jestem właściwie starożytna. Mój czas… się zbliża. Więc muszę wybrać kogoś, kto poprowadzi was po mojej śmierci. I tym kotem będziesz ty. – rzekła z powagą ale i uśmiechem na pysku.
Już od dawna wiedziała, kto będzie jej następcą. Obserwowała Skowronek. Widziała, jak się rozwija i zmienia na przestrzeni swego życia. Jak z chorowitej kotki udało jej się wyrosnąć na tą osobę, jaką była teraz.
- J-ja? Dlaczego ja? – spytała po dłuższej chwili, aż siadając.
- Ponieważ masz wszystko czego potrzebuje dobry przywódca naszej grupy. Doświadczenie. Jesteś też mądra. Umiesz planować. Wiesz, co kiedy jest konieczne. Masz w sobie współczucie i potrafisz być uważna. Oraz… znacznie bardziej rozsądna i opanowana niż ja – przyznała to sama przed sobą.
- M-mamo… - Skowronek rzuciła się na nią, przytulając matkę mocno.
- Ej, ej, bo połamiesz mi wszystkie kości…
- Ja… ty… nie chcę żebyś… najpierw Deszcz…
- Już, ciśśś. Nie powiedziałam, że czuję, jakbym umierała. Ale zdaję sobie sprawę, że to nastąpi. Muszę w końcu to przyznać. – rzekła. – a ty uważaj, bo staruszce swojej żebra połamiesz.
Kotka odsunęła się do niej, ze smutnym uśmiechem na pysku.
Słysząc znajomy głos otworzyła ślipia. Dostrzegając również znajomą sylwetkę stojącą nad klifem, pod którym morskie fale obijały się o brzeg, podbiegła w jej stronę. Zatrzymała się dopiero odległość lisa od znajomego, srebrnego kocurka.
- Fiołku, Fiołku co się stało? – spytała kocura, widząc jego smutek.
- Dlaczego mnie nie mianowałaś? – Obrócił głowę w jej stronę.
A ona zamarła.
Jego poszarpane ucho…
I rozszarpane gardło.
- Dlaczego we mnie nie wierzyłaś? Czemu mianowałaś moje siostry, ale mnie nie?
- F-fio-fiołku… - miauknęła, cofając się o kilka kroków. Dostrzegła w jego bursztynowych ślipiach zawód, żal i złość.
- Dlaczego pozwoliłaś, bym umarł?! – wrzasnął, a z jego ślipi spłynęły łzy. Odwrócił się w stronę krawędzi.
- Fiołku, nie! Ja przepraszam! – wrzasnęła, biegnąc do kocura.
Ale nie zdążyła.
Skoczył.
A ona z rozpędu poleciała za nim.
Gwiezdny ptak przeleciał jej przed oczami, a zaraz potem pod sobą dostrzegła toń morza, w którą wpadła…
A potem…
Ciemność.
Wszędzie ciemność.
Dostrzegła światło tlące się, próbujące przegonić mrok.
I wtedy spocona podniosła się z legowiska, z przerażeniem w ślipiach.
Rozejrzała się po legowisku. Błotnistego Ziela nie było. Pewnie rozmawiała z Cynamonką, albo jadła.
Z oczu Bylicy pociekły łzy.
Ale nie mogła dzisiaj płakać. Przecież mieli wyjść na spacer… tak, na spacer.
Uśmiechnęła się lekko. W końcu spędzi z chociaż częścią kotów z ich grupy czas, po tak długim okresie gdy spotykali się głównie by ogarnąć to, co się działo, albo odwiedzali się głównie pojedynczo.
Szkoda, że Fiołka już z nimi nie było…
I już chyba wiedziała, gdzie dzisiaj pójdą.
Bałwanek szedł blisko Szczurka, którego w pewnym momencie popchnął trochę dalej od staruszki, na co szary pisnął, spoglądając na swego rodzica. Zdążyła już zauważyć, iż jej syn był dziś jakiś naburmuszony, ale starała się nie zwracać na to większej uwagi, by się martwić.
- Boje się tych bum, bum - powiedział po chwili najmłodszy z nich, po czym spojrzał z trwogą na niebo.
Faktycznie, dwunogi w tym mieście z jakiegoś powodu puszczały fajerwerki mimo, iż noc w której rozpoczęto świetlisty pokaz już dawno się skończyła, a te nie były na dodatek zbyt dobrze widoczne na jasnym niebie, co dodawało jeszcze więcej bezsensu ich działaniom. Słuchanie wybuchów w powietrzu też nie było zbyt przyjemne.
- Nie ma się czego bać - rzekła Cynamonka przyjaźnie spoglądając na kociaka, chcąc dodać mu odwagi - Przez chwilę jeszcze będzie głośno, a później cisza.
Bylica uznała, iż skoro abisynka tak mówi, to najpewniej zdarzało się to już nie raz. Tylko pewnie ona i jej rodzina tego nie słyszała, bo wcześniej oglądali je z daleka, a dwunogi puszczały je teraz bardziej wewnątrz miasta.
- Właśnie, jest bezpiecznie, Szczurku - zgodziła się ze swą uczennicą staruszka, przybliżając się do kocurka by dodać mu otuchy.
Ten pokiwał głową nieco pewniej, słysząc zapewnienia dwóch kotek.
- N-no dobrze... - zgodził się z nimi.
Niespodziewanie Bałwanek zasyczał na nią złowrogo.
- Tato nie sycz na babcie – poprosił od razu Szczurek ojca, patrząc na niego prosząco.
- Coś ty taki nerwowy Bałwanku? – odezwała się Cynamonka do białego.
- Nie mogę już podejść do swojego wnuka? - spytała błękitna mrużąc oczy. Nie podobało jej się, iż kocur próbował ją odseparować od szarego.
- Nie, nie możesz bo mi go znowu ukradniesz! - zaskomlał w odpowiedzi ojciec Szczurka, który na jego słowa zamrugał zaskoczony.
- Ale... Babcia mnie nie ukradnie tato. Ona jest miła. Nauczyła mnie wiary w kamyki! - rzekł z entuzjazmem. - I nie zrobiła mi nigdy krzywdy. Jest fajna i dobra.
Na te słowa zrobiło jej się ciepło na serduszku. Jej własny wnuczek postawił się swemu ojcu, dla niej? Może jest jeszcze nadzieja, by pokazać mu, iż nie był tak naprawdę szczurem, jak to wmówił mu Bałwan? Bardzo ucieszyła ją ta możliwość.
- Dokładnie! - z kociakiem zgodziła się pieszczoszka, następnie spozierając krzywo na Bałwanka. - Mógłbyś okazać więcej szacunku starszym, wiesz?
- Ciocia ma racje tatusiu - szary zgodził się z cynamonową.
Dziko pręgowana postanowiła się odezwać, by Bałwanek skupił się na niej, a nie na słowach Cynamonki. Nie chciała, by obraził się na kotkę. Nie znał jej za długo, więc nie wiedział, jak miła była i mógł przez złe wrażenie ją znielubić.
- Oh na głazy, Bałwanku, jedynym razem jaki można podciągnąć pod "mama ukradła mi syna", innymi słowy zabrała bez zgody, było jak go poznałam, a wiesz, co nieco wcześniej ktoś zrobił - mruknęła do białego, przypominając mu jego błędy. Dalej pamiętała, co zobaczyła wtedy w szopie. Okropny widok. Naprawdę martwiła się przez to o zdrowie Szczurka. Nie wiadomo, co przyjdzie jej synowi do głowy, skoro posunął się wtedy do takich czynów wobec malutkiego wówczas kocięcia.
- Ale noooo...- jęknął przeciągle Aital - Ja po prostu nie chce byś mi go brała. Już i tak masz dużo dzieci. A pójdziemy kiedyś na jakiś spacer do miasta? Chciałbym Szczurowi pokazać inne Szczury!!!
Nim zdążyła odpowiedzieć, jej wnuczek się odezwał.
- Tak! Chcę zobaczyć inne szczurki! Mogę? Mogę? - zapiszczał podekscytowany.
- On nie jest szczurem tylko kotem - mruknęła do siebie cicho Bylica, ale słyszalnie dla reszty - i szczury potrafią ugryźć nawet jednego ze swoich. Ale jeśli będziemy uważać to może...
- To jest super pomysł mamo! No naprawdę! Nie ugryzą, tylko się polubią! – biały uśmiechnął się i trochę się do niej zbliżył, ocierając się o nią futrem, co przyjęła z mruczeniem, choć dalej nie sądziła, że jego pomysł był taki dobry.
- Właśnie! Czemu mieliby mnie pogryźć? Są przecież miłe, tak jak ja. To w końcu moi krewni. - zaargumentował szary kociak.
- Szczury mogą mieć różne choroby... Niektóre nawet śmiertelne, w szczególności dla młodych kotów. Żadne zioło nie pomoże. – uświadomiła im pieszczoszka.
- Zgadzam się z Cynamonką. Będziesz mógł się z nimi zobaczyć, ale z odpowiedniej odległości i z obstawą, by cię nie pogryzły. - stwierdziła.
- Ale one nie są złe przecież! To jego przyjaciele! Nie pogryzą! No weź, nie bądź taka! – biały zaczął jojczeć jej nad uchem. Ach, ten Bałwan... wiedziała, że na wielu rzeczach się nie znał, ale przecież sam kiedyś mówił, że szczur mu coś zrobił, więc dziwiła się, że teraz zmienił zdanie.
- Tato, słyszałeś?! Czy ja też jestem śmiertelnie chory?! - zestresował się Szczurek, zwracając przestraszony wzrok na starszego kocura.
Tymczasem abisynka pokręciła głową z niedowierzaniem. Następnie nachyliła się do Bylicy.
- Przypomnij mi, on od zawsze tak, czy doznał jakiegoś większego urazu? - wyszeptała do niej.
- On... - urwała na chwilę - odkąd pamiętam tak już jest - mruknęła cichuteńko do ucha Cynamonki, po czym zwróciła się do swego wnuka - Spokojnie Szczurku, ty nie masz żadnych chorób, bo już byśmy o tym wiedzieli. Dlatego trzeba uważać na inne szczury, które mogą je mieć.
Na jej zapewnienia kocurek uspokoił się, oddychając z ulgą.
- Uff... Cieszę się, że jestem zdrów! - Podskoczył wysoko i radośnie, idąc dalej. Bylica już dawno zauważyła, że był… bardzo naiwny. Miało to trochę zalet, ale też… wiele wad. Niestety nie była to zwykła naiwność, a skrajna naiwność. - Daleko jeszczeeee? - zaczął jęczeć młody.
- Ale nie trzeba aż tak uważać no! Nic się nie stanie. Poza tym to byłaby fajna wycieczka. - syn przysunął się do niej jeszcze bliżej, na co nie zwróciła większej uwagi.
- Kochany, naprawdę, chyba nie chcesz, by coś się stało Szczurkowi? - miauknęła do Bałwanka, po czym zwróciła się do Szczurka, by odpowiedzieć na jego pytanie - jesteśmy w połowie drogi.
- Dokąd właściwie idziemy? - spytała zaciekawiona celem podróży Cynamonka.
Racja… nie powiedziała im jeszcze. Nie chciała, żeby się zasmucili. Miała im powiedzieć, gdy już będą na miejscu, ale… skoro pytali…
- Do grobu... mojego pierwszego syna, Fiołka - miauknęła nieco smutno, posyłając im lekki uśmiech.
Tęskniła za Fiołkiem, i żałowała, że nie mógł z nimi być. Ale może odwiedzą go razem i jego dusza ich zobaczy? Ucieszy się, że przyszła... czy będzie na nią zły, tak jak we śnie?
- Spokojnie Szczurku, nikt nie będzie umierał - wyrwały ją ze zmartwień słowa Cynamonki. Dobrze, że uspokoiła kociaka. Łatwo się w końcu stresował.
Bałwanek po słowach cynamonowej podszedł bliżej srebrnej staruszki. Przyczepił się do przybranej matki jak rzep i wyciągnął do niej łapy, próbując ją przytulić, na co uśmiechnęła się lekko.
- Ale pójdziemy do szczurków? - spytał ją. I wtedy właśnie naparł na nią za mocno, a przez jego popchnięcie staruszka straciła równowagę.
Bylica otworzyła pysk z zaskoczenia. Zdziwiona patrzyła na Bałwanka, gdy upadała.
Ostatnim co widziała, był jej syn, z boku Szczurek i Cynamonka, a za nimi Błotniste Ziele i Jeżyk. Jej szyja trafiła o głaz, a odgłos trzasku kości wypełnił powietrze. A potem nastała czerń.
Czuła to. Czuła, iż mimo kociej formy…
Nie była już żywym bytem.
Wstała, po czym uniosła łapę, aby dotknąć nią skapującej po jej szyi stróżki krwi.
- A więc tak zginęła Kamienna Szamanka, upadając na kamień. Cóż za ironia, losie – wyszeptała sama do siebie, unosząc łeb by spojrzeć na ciemne korony drzew przed sobą.
Wciągnęła w nozdrza powietrze Bezgwiezdnej Ziemi, patrząc na nie swymi błyszczącymi, intensywnie zielonymi oczyma uważnie.
W takim razie…
Jeśli chciała przetrwać, będzie musiała się przyzwyczaić do tego miejsca.
Postąpiła parę kroków do przodu, aby jeszcze odwrócić się w stronę polany przepełnionej cierniami za sobą.
- Obyście sobie beze mnie poradzili… - miauknęła w przestrzeń, po czym mrużąc oczy zatopiła się w gąszcz mrocznego lasu.
Bylica urodziła się 2020 roku w Halloween, zmarła w wieku 131 księżycy, przeżyła 919 realnych dni, co stanowi dwa lata, sześć miesięcy i osiem dni. W chwili śmierci miała 166 napisanych i opublikowanych opowiadań, 2 sesje zostały zakończone tuż przed śmiercią, w jej chwili Bylica miała 12 aktywnych sesji, z czego trzem osobom nie odpisałam przed zgonem za co bardzo przepraszam.
Bylica w momencie śmierci była mentorką 2 kotów, a wcześniej wyszkoliła 7 innych uczniów. Była matką 12 kotów, z czego dwa były w momencie jej śmierci martwe, jeden wydziedziczony i jedna częściowo wydziedziczona. Była babcią dla 5 kotów, z czego jeden był już martwy gdy zmarła.
Żegnaj, stara wiaratko Bylico, moja Szept [*]
Mina jej zrzedła na tę wieść.
- Powiedz chociaż, że to nie są spleśniałe śmieci - burknęła niezadowolona.
- Cóż… ser jest…
Srebrna pochyliła głowę załamana.
- A jak stan zdrowia Szczurka?
- Jak na razie jest dobrze, żadnych większych problemów pokarmowych, nie wiem jakim u licha cudem.
- Karmisz go ukradkiem mięsem jak mówiłam?
- Staram się.
- Dobrze. A teraz ważne pytanie do was obu – spojrzała na swe potomkinie – czy znalazłyście coś w pobliżu miasta, co może posłużyć za tymczasowe miejsce pobytu dla nas wszystkich?
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwała dopiero jej córka.
- Cóż… znalazłam obszerną norę, ale nie wydaje mi się mimo wszystko, by była bezpieczna. Przejście jest duże, nawet lis by się tam wepchnął, a przecież psy potrafią wychodzić poza miasto… - powiedziała z żalem Skowronek.
Bylica skinęła głową, po czym przeniosła spojrzenie na swą wnuczkę.
- Ja… nic nie znalazłam – mruknęła ciszej kotka, pochylając głowę.
- Nic się nie stało, kochanie, nie jest łatwo znaleźć miejsce, które by wszystkich nas pomieściło na tak niewielkim terenie. Ja też niestety nie znalazłam niczego, co by dało radę. W takim razie musimy przeczekać.
Porozmawiali jeszcze chwilę o zbieraniu medykamentów w tej sytuacji, bo była to ważna sprawa, po czym dwie szylkretki odeszły do swoich grup.
***
Ulubiona pora roku Bylicy znów ją zawiodła, będąc błotnistą, podczas której trawa gniła, a zwierzyny było mało, co srebrnej się stanowczo nie podobało. Wolała prawdziwie mroźną Porę Nagich Drzew.
Tego dnia spotkała się ze Skowronek, by zapytać, jak ma się jej grupa. Na miejsce spotkania ustaliły przestrzeń pod schodami pewnego domu. Tam więc Bylica się udała.
Pod łapami czuła tę ohydną maź która pokryła miasto. Wiedziała jednak, że poza nim nie było wiele lepiej. Westchnęła, unosząc łeb i spoglądając na niebo. Pamiętała ostatni raz gdy przenosiła się przez Klan Nocy… cóż, historia lubiła się powtarzać.
Dopiero niedawno zdała sobie sprawę z pewnej rzeczy, która teraz ciążyła na niej niczym zły omen. Mianowicie, że mogli jednak dać radę dotrzeć na tą wojnę. Rzeka pod mostem… dało się przez nią przejść. Wcześniej uważała, że nie mogli tego zrobić, bo zostawili by nieumiejące pływać koty samopas, a tymi, którzy tego nie potrafili, byli najbardziej bezbronni członkowie ich grupy – Błotniste Ziele, Bałwanek i Szczurek. Ale później zdała sobie sprawę, że tamtego dnia… poziom wody był wyjątkowo niski w tej rzece. Że może udało by się jakoś im przejść. Ale była zbyt zdenerwowana by na to wpaść, by dokładniej przyjrzeć się płynącej wodzie. Chociaż dalej miała wątpliwości, czy dali by radę tak bezpiecznie dotrzeć do Klanu Nocy. W końcu znaleźli by się po chwili na terenach Klanu Burzy, może i Kamień była ich liderką, ale co zrobiliby jej wojownicy, widząc tak dużą grupę kotów? Zamiast dotrzeć na wojnę mogliby zostać tak poturbowani, iż nie miało by to sensu. Ale wciąż. Czuła na sobie tą winę, mimo tego faktu.
Podeszła do schodków gniazda dwunożnych, po czym wsunęła się pod nie. Od razu w cieniu ukazał jej się pysk córki.
- Mamo, gdzie byłaś, miałyśmy się spotkać popołudniu.
Starsza mruknęła coś pod nosem, po czym już głośniej powiedziała:
- Przepraszam.
- Nic się nie stało, tylko… martwiłam się. Ja i Śmieć.
Zdziwiła się, że dziko pręgowany też się martwił, bo to oznaczało iż wiedział, że nie przychodziła na spotkanie przez dłuższy czas.
- Zraz, przyszłaś tu z nim? – spytała zaskoczona.
- Tak. Ponieważ Deszcz znów gdzieś zniknęła. I to na dłużej. – powiedziała z zaniepokojeniem w głosie kotka. – nigdzie jej nie ma. Przeszukaliśmy całe pobliże naszej kryjówki i nic. Nie jestem pewna, gdzie mogła pójść. Śmieć szukał jej i wiedząc gdzie jestem przyszedł mi powiedzieć, że jej nie znalazł. Dalej tu jest – miauknęła, wskazując nosem za siebie.
Bylica odwróciła się i dopiero teraz dostrzegła kremowego kocura, siedzącego w ogrodzie obok. Cóż… była tak zamyślona, że nawet go nie zauważyła…
Teraz jednak była już bardziej skupiona, na wieść o zniknięciu jej córki, jej małej Deszcz.
- Wiesz, gdzie mogła pójść? – spytała szylkretka.
- Nie mam pojęcia. Ale wydaje mi się, iż znikała tak… jeszcze zanim opuściliśmy las. Ale po prostu nie zwróciłam na to wtedy uwagi. – mruknęła. Czuła się okropnie, że wcześniej jej o to nie zapytała, że nie poświęciła temu faktowi większej uwagi.
- Poszukajmy jej. Może szła do domu Cynamonki by cię odwiedzić i się zgubiła? – zasugerowała.
Wolała myśleć, że to tak się stało, niż że Deszcz wsiąkła jak w woda w glebę nie wiadomo gdzie.
- To możliwe. – to powiedziawszy staruszka wstała, po czym wyszła z kryjówki pod schodami i zawołała do Śmiecia – idziemy szukać Deszcz! – po czym ruszyła w stronę, z której przybyła, a za nią jej córka i kremowy.
***
Dopiero pod wieczór pewien samotnik powiedział im, iż widział kotkę pasującą do ich opisu w ogrodzie pewnego pieszczocha. Bylica i pozostała dwójka od razu tam się skierowali. Gdy weszli przez dziurę w płocie, dostrzegli Deszcz leżącą na ziemi i drgającą nieustannie. Miała podkrążone oczy, a obok niej siedział jakiś rudy bengal o puszystej sierści.
- Pomóżcie! – wykrzyknął od razu, gdy ich zauważył – pokłóciliśmy się, a ptaszynka nagle upadła i drga tak! Jest rozpalona jak maska samochodu!
- Ptaszynka? – zdziwił się Śmieć. Bylica również, ale zamiast zastanawiać się, o co chodziło, podbiegła do Deszcz szybko, dotykając jej czoła łapą.
Faktycznie, było bardzo gorące.
- Masz tu miskę z wodą? – spytała. Pieszczoch od razu pobiegł po przedmiot i wrócił ciągnąc go w zębach. Jego ogród miał w sobie dużo roślin, wielkich krzewów które pewnie zakwitały pięknie w ciepłych porach, ale żadnej rośliny która by się nadawała do leczenia Bylica nie widziała.
Przejęła od kocura miskę z wodą, po czym oblała nią głowę Deszcz. Ta natychmiast zakaszlała, po czym otworzyła podkrążone, zielone ślipia.
- M-mama… - mruknęła ledwie wyraźnie.
- Kochanie, jestem tu, jestem… - miauknęła, gładząc po głowie kotkę.
- To kleszcz! – warknęła Skowronek – Deszcz, jak mogłaś nie zauważyć objawów wcześniej i nic z tym nie zrobić?! – miauknęła przerażona.
- N-n-nie w-w-wiem… - mruknęła kotka w odpowiedzi, kładąc głowę na łapie matki która usiadła przy niej liżąc ją uspokajająco po głowie.
- Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze słoneczko… Skowronek! Idź po zioła, szybko! Błoto powie ci, gdzie jest najbliższy schowek!
Kotka natychmiast wyparowała z ogrodu wraz z Śmieciem. Po chwili od ich zniknięcia, Bylica zwróciła się do obcego pieszczocha, stojącego obok niej i z niepokojem obserwującego jej córkę.
- A ty… kim u licha jesteś, że moja córka się do ciebie tak często wymyka? – spytała rudego.
- Jak to kim? Jestem Parys, jej chłopak.
Bylicy opadła aż szczęka.
- Że… CO?! – zdziwiła się, spoglądając raz na Deszcz, raz na kocura.
- M-m-miałam… ci k-kie-kiedyś… p-p-powie-powiedzieć… a-ale… ja-jakoś nie by-byłam w sta-stanie… i t-ty-tyle się dział-działo… - usłyszała słaby głos szarej, od razu spoglądając na jej zmęczony pysk.
Więc nie tylko zaniedbała stan zdrowia córki, który na pewno już trochę trwał, ale też… też nawet nie wiedziała, że pewnie od dłuższego czasu miała… zięcia.
- K-kamienie… - usłyszała z pyszczka młodszej kotki.
- Co… k-kamienie… co masz na myśli? – spytała roztrzęsionym głosem.
- Ka-kamie…kamienie…
- Jestem tu, jestem. – wymruczała, próbując uspokoić swą potomkinię.
***
Przyszli. Skowronek cały pysk miała wypchany ziołami. Deszcz ledwo co kontaktowała, o ile można było to jeszcze tak nazwać.- Jej stan się pogarsza – zakomunikowała szylkretowej – daj te zioła! – ponagliła ją.
- Deszcz, jestem przy tobie, mam zioła – czekoladowa zaczęła podawać jednolitej kotce medykamenty. Ta jednak przy ostatniej porcji ziół odtrąciła je od siebie.
- Kamie… Kamienie… z o-o-ogro-ogrodu… Pa-parysa… - wykrztusiła – n-na… g-gró…
Nie. Nie mówiła tego. Ona tego nie mówiła.
- N-na mój g-g-grób.
- NIE UMRZESZ! – dziko pręgowana wrzasnęła na całe gardło, a okoliczne ptaki natychmiast odleciały.
Skowronek powtórzyła to samo, ale ciszej. Śmieć usiadł obok, nie wiedząc, co zrobić. Parys stał jak kołek patrząc tylko na kotkę, z którą romansował od kilku księżycy. Widząc, jak Deszcz przestaje się ruszać, jak jej oddech robi się coraz płytszy, a oczy zamykają, Bylica potrząsnęła nią mocno.
Kotka uchyliła ostatni raz ślipia, tak podobne do tych jej matki.
- K-kocham w-w-was… - powiedziała jeszcze, nim jej płuca przestały pracować, a serce bić.
***
Szła powoli chodznikiem, a w uszach dalej dźwięczały jej słowa Deszcz.„Kocham Was”
„Kamienie z ogrodu Parysa na mój grób”
Skowronek straszliwie płakała. Była z Deszcz niemal nierozłączna przez wiele księżycy. Były chyba najbardziej zżyte z całego rodzeństwa. Mimo to ostatecznie gdy udało im się trochę uspokoić, to ona powiedziała, że zaniesie ciało swej siostry do Krokus, by ta przygotowała je do pogrzebu, który niedługo miał się odbyć. Jeszcze nie wiedzieli, gdzie ją pochowają. Grób Fiołka był w pobliżu Złotych Traw, ale tam już nie było bezpiecznie. Gdyby jakimś cudem któryś z ich wrogów dowiedział się, że były to groby kotów od niej, mogli je zniszczyć. A tego nie chcieli za żadne skarby. Grobu Fiołka nie przeniosą, ale mogli pochować gdzie indziej Deszcz.
Bylica jednak nie myślała o ceremonii pogrzebowej, tylko o zmarłej córce. O jej małej, słodkiej Deszcz. Urodziła ją. Wychowała. Nauczyła wszystkiego co sama umiała. Deszcz wspierała ją. Walczyła za nią w Starym Mieście z gangami. Jej mała, słodka kuleczka. Pamiętała jak była piszczącym, małym kłębuszkiem, którego jedynym pragnieniem było poczucie bezpieczeństwa, jej ciepło i mleko. Jak jej piękne, zielone oczka błyszczały, gdy bawiła się z nią.
I teraz nie żyła.
Gdy była już blisko domu Cynamonki, usłyszała tętent łap. Abisynka biegła do niej. Bylica nie była jednak w stanie podbiec również do kotki, była zbyt zmęczona. Psychicznie zmęczona. Spojrzała na biegnącą do niej Cynamonkę smutnymi, zielonymi oczyma. Na jej starych polikach widoczne były świeże ślady łez, a nawet teraz kręciły się one w jej oczach. Za pieszczoszką przybiegła Błoto. Widziała zmartwienie liliowej, jej zszokowany pysk. Widziała też, że Cynamonka chciała ją chyba zganić, ale dostrzegając stan rzeczy zagaiła cichym głosem:
- Bylico? Co się stało? – zmartwienie było słyszalne w głosie młodej kotki.
- D-d-deszcz... - ledwie mówiła to słowo, a następne tylko bardziej zacisnęło jej gardło. łzy ponownie spłynęły po jej polikach. Jej mała… jej słodka córeczka… - ni-nie ży-żyje - tylko tyle i aż tyle powiedziała, po czym po prostu pochyliła się łkając.
- Co?! Jak to?! – głos zaskoczonej Cynamonki, ledwie panującej nad nim dotarł do jej uszu. - Bylico, tak mi przykro - powiedziała i otarła się łbem o bok mentorki chcąc ją pocieszyć. Gdzieś z tyłu usłyszała chlipanie Błotnistego Ziela. Bylica wtuliła się w cynamonowe futerko Cynamonki, zaciskając ślipia, nie mogąc powstrzymać płaczu, mając taki ogromny trud w oddychaniu, wiedzą że jej córka już nigdy nie weźmie haustu powietrza. Pieszczoszka pozwoliła się starszej wypłakać. Błotniste Ziele również podeszła do Bylicy chcąc ją pocieszyć, choć sama płakała i ledwie była w stanie mówić.
***
Minęło… trochę czasu. Starała się nie załamać całkowicie. Byli w ciężkiej sytuacji, życie w mieście nie było proste, szczególnie teraz, gdy zwierzyny było tak mało. Dobrze, że byli dobrymi łowcami i medykami, bo mieli przecież na utrzymaniu dwa koty, które kompletnie nie umiały polować i jednego, który ledwo co dawał radę raz na jakiś czas coś złapać. Gdy komuś brakowało jedzenia, przychodził do Bylicy, która jeśli miała co jeść, dawała, jeśli nie, oddelegowywała do innej grupy, która potencjalnie mogła mieć na tyle, by się podzielić. Parę razy nawet Cynamonce też zdarzało się coś dla nich upolować, za co Bylica była jej dozgonnie wdzięczna. Naprawdę, to, że pozwoliła jej mieszkać w swoim ogrodzie… że wsparła ją, gdy Deszcz umarła i była na jej pogrzebie… to było nieocenione.- Babciu, co robisz? – spytała zdziwiona Jeżyk, która przyszła do niej w odwiedziny wraz ze Sroką, Krokus, Skowronek i Śmieciem. A pytała co srebrna robi, ponieważ ta bawiła się właśnie białym puchem, odciskając łapy w różne wzory i rysując kształty na śniegu, który spadł tej nocy. To był jeden z tych dni, w których było zimno i ten cud natury zdołał się utrzymać.
- Och, drogie dzieci, może i mamy pewne problemy oraz interesy do pozałatwiania, ale zawsze powinno się czerpać radość z życia, choćby z tak małych rzeczy jak zabawa w śniegu – miauknęła pogodnie dalej bawiąc się puchem, a jej wąsy zadrgały – gdyby było go trochę więcej, tak jak jest zazwyczaj poza miastem, wskoczyłabym w zaspę! To zabawa w śnieżnego rekina, chodzisz zatopiona w śniegu i łapiesz inne koty, które mogą się tego nie spodziewać – wyjaśniła.
Ach, dalej pamiętała te stare czasy kiedy…
Jej mentor zapowiedział, że jeśli chce to nawet i jutro może pokazać jej podstawy walki. Oczywiście, młodej się to bardzo spodobało! Teraz jednak, przemierzała wraz z łaciatym kocurem połacie śniegu, zakrywające spaloną ziemię i wszelkie źdźbła trawy. I to było takie fajne! Kochała śnieg. W pewnym momencie weszła na niego w rozkroku, po czym zanurkowała w białej połaci. Tylko jej nos i oczy wystawały spod białego puchu.
- Lubisz śnieg co! – wykrzyknął mentor – o, czy to nie twój brat i jego mentorka?
Kotka dostrzegła niebieską i kremowego. Podeszli do Narcyzowego Pyłu, ale jej nie zauważyli. Szepcząca Łapa postanowiła to wykorzystać... pora na łowy... zaczęła sunąć pod pokrywą śnieżną do swojego braciszka. Czuła się jak taki śnieżny rekin, łowca, który próbuje złapać niewinną ofiarę w postaci kremowej ryby. Była coraz bliżej młodego kocura. Wyczuła moment zaskoczenia. Nadeszła ta chwila... niespodziewanie wynurzyła się z śniegu, po czym chwyciła brata za kostkę. Kocur wydał dźwięk podobny do krzyku i pisku jednocześnie, podczas gdy ona wciągnęła go niemal całego pod pokrywę śnieżną. On i jego mentorka byli wielce zaskoczeni, podczas gdy Narcyzowy Pył zaczął lekko chichotać obserwując całe zajście. Ale mieli miny!
Ach… jej kochany brat…
Miała nadzieję… że mimo wojny… wszystko było z nim dobrze…
Niespodziewanie podskoczyła, gdy rzucono w nią kulką śniegu. Spojrzała na Skowronek, która uśmiechnęła się do niej figlarnie.
Tak zaczęła się zabawa w śniegu wraz z całym towarzystwem. Potem przyłączyły się do nich też Błoto i Cynamonka.
Ostatecznie wszyscy rozeszli się tego dnia, lecz Bylica zatrzymała jeszcze Skowronek, by porozmawiać z nią na osobności. Gdy tylko znalazły się w kącie ogrodu Cynamonki, będącej już w domu, rozpoczęły rozmowę.
- Moja droga… Śmieć jest już z nami kilka księżycy. Można mu chyba ufać. Trochę zaczekamy i wtedy zostanie oficjalnym członkiem grupy. – miauknęła do kotki. Na jej słowa pomarańczowe oczy córki zaświeciły się.
- N-naprawdę? – spytała niedowierzając.
- Tak. Naprawdę. Zmienię mu też imię. Sądzę, że Piaskowiec do niego pasuje. – stwierdziła, uśmiechając się do córki – widzę też… co się między wami kroi – dodała. Córka zdębiała. Bylica uśmiechnęła się na to zawadiacko pod nosem.
- M-my… zna-znaczy…
- Spokojnie. Będę zadowolona z tak dobrego i lojalnego zięcia. – stwierdziła - Ale jeśli kiedykolwiek… cię skrzywdzi… to wiesz do kogo przyjść – mruknęła nieco poważniejąc, po czym znów wróciła do pogodnego stanu i mrugnęła do niej okiem.
Córka spaliła siarczystego buraka.
- Chcę ci też… coś podarować. – podeszła do krzewów w ogrodzie Cynamonki, aby po chwili wrócić trzymając w pysku naszyjnik. Miał on pomarańczowe kamienie w kształcie prostokątu, idealnie pasujące do oczu jej córki swym kolorem. Ta aż otworzyła pysk z zaskoczenia na prezent matki. - Udało mi się to znaleźć w gnieździe sroki, z którego mam mój własny naszyjnik. Wiedziałam, że będzie miała tam jakieś błyskotki.
- A to nie jest… blisko…
- Blisko Złotych Traw? Tak, jest. Ale dla mojej córki wszystko. - stwierdziła srebrna.
- Naraziłaś własne życie! – wrzasnęła Skowronek roztrzęsiona.
- Nic mi się nie stało. Zrobiłam to dla ciebie. Chciałam też… powiedzieć… że… robię się stara. Już jestem właściwie starożytna. Mój czas… się zbliża. Więc muszę wybrać kogoś, kto poprowadzi was po mojej śmierci. I tym kotem będziesz ty. – rzekła z powagą ale i uśmiechem na pysku.
Już od dawna wiedziała, kto będzie jej następcą. Obserwowała Skowronek. Widziała, jak się rozwija i zmienia na przestrzeni swego życia. Jak z chorowitej kotki udało jej się wyrosnąć na tą osobę, jaką była teraz.
- J-ja? Dlaczego ja? – spytała po dłuższej chwili, aż siadając.
- Ponieważ masz wszystko czego potrzebuje dobry przywódca naszej grupy. Doświadczenie. Jesteś też mądra. Umiesz planować. Wiesz, co kiedy jest konieczne. Masz w sobie współczucie i potrafisz być uważna. Oraz… znacznie bardziej rozsądna i opanowana niż ja – przyznała to sama przed sobą.
- M-mamo… - Skowronek rzuciła się na nią, przytulając matkę mocno.
- Ej, ej, bo połamiesz mi wszystkie kości…
- Ja… ty… nie chcę żebyś… najpierw Deszcz…
- Już, ciśśś. Nie powiedziałam, że czuję, jakbym umierała. Ale zdaję sobie sprawę, że to nastąpi. Muszę w końcu to przyznać. – rzekła. – a ty uważaj, bo staruszce swojej żebra połamiesz.
Kotka odsunęła się do niej, ze smutnym uśmiechem na pysku.
***
- Mamo, mamo dlaczego… Słysząc znajomy głos otworzyła ślipia. Dostrzegając również znajomą sylwetkę stojącą nad klifem, pod którym morskie fale obijały się o brzeg, podbiegła w jej stronę. Zatrzymała się dopiero odległość lisa od znajomego, srebrnego kocurka.
- Fiołku, Fiołku co się stało? – spytała kocura, widząc jego smutek.
- Dlaczego mnie nie mianowałaś? – Obrócił głowę w jej stronę.
A ona zamarła.
Jego poszarpane ucho…
I rozszarpane gardło.
- Dlaczego we mnie nie wierzyłaś? Czemu mianowałaś moje siostry, ale mnie nie?
- F-fio-fiołku… - miauknęła, cofając się o kilka kroków. Dostrzegła w jego bursztynowych ślipiach zawód, żal i złość.
- Dlaczego pozwoliłaś, bym umarł?! – wrzasnął, a z jego ślipi spłynęły łzy. Odwrócił się w stronę krawędzi.
- Fiołku, nie! Ja przepraszam! – wrzasnęła, biegnąc do kocura.
Ale nie zdążyła.
Skoczył.
A ona z rozpędu poleciała za nim.
Gwiezdny ptak przeleciał jej przed oczami, a zaraz potem pod sobą dostrzegła toń morza, w którą wpadła…
A potem…
Ciemność.
Wszędzie ciemność.
Dostrzegła światło tlące się, próbujące przegonić mrok.
I wtedy spocona podniosła się z legowiska, z przerażeniem w ślipiach.
Rozejrzała się po legowisku. Błotnistego Ziela nie było. Pewnie rozmawiała z Cynamonką, albo jadła.
Z oczu Bylicy pociekły łzy.
Ale nie mogła dzisiaj płakać. Przecież mieli wyjść na spacer… tak, na spacer.
Uśmiechnęła się lekko. W końcu spędzi z chociaż częścią kotów z ich grupy czas, po tak długim okresie gdy spotykali się głównie by ogarnąć to, co się działo, albo odwiedzali się głównie pojedynczo.
Szkoda, że Fiołka już z nimi nie było…
I już chyba wiedziała, gdzie dzisiaj pójdą.
***
Jakiś czas później tego samego ranka wyszła z Bałwankiem, Szczurem, Cynamonką, Błotnistym Zielem i Jeżyk na obiecany spacer poza miasto. Zbliżał się koniec zimy. Jakiś czas temu oglądali wszyscy razem fajerwerki. Nigdy nie przepuszczała tych świateł na niebie. Choć z pobliża miasta były one… bardzo głośne, znacznie głośniejsze, niż wcześniej gdy oglądała je raczej z zakątków bardziej oddalonych od niego. Teraz jednak nie rozmyślała o tym, tylko szła wraz z rodziną i na tym się skupiała.Bałwanek szedł blisko Szczurka, którego w pewnym momencie popchnął trochę dalej od staruszki, na co szary pisnął, spoglądając na swego rodzica. Zdążyła już zauważyć, iż jej syn był dziś jakiś naburmuszony, ale starała się nie zwracać na to większej uwagi, by się martwić.
- Boje się tych bum, bum - powiedział po chwili najmłodszy z nich, po czym spojrzał z trwogą na niebo.
Faktycznie, dwunogi w tym mieście z jakiegoś powodu puszczały fajerwerki mimo, iż noc w której rozpoczęto świetlisty pokaz już dawno się skończyła, a te nie były na dodatek zbyt dobrze widoczne na jasnym niebie, co dodawało jeszcze więcej bezsensu ich działaniom. Słuchanie wybuchów w powietrzu też nie było zbyt przyjemne.
- Nie ma się czego bać - rzekła Cynamonka przyjaźnie spoglądając na kociaka, chcąc dodać mu odwagi - Przez chwilę jeszcze będzie głośno, a później cisza.
Bylica uznała, iż skoro abisynka tak mówi, to najpewniej zdarzało się to już nie raz. Tylko pewnie ona i jej rodzina tego nie słyszała, bo wcześniej oglądali je z daleka, a dwunogi puszczały je teraz bardziej wewnątrz miasta.
- Właśnie, jest bezpiecznie, Szczurku - zgodziła się ze swą uczennicą staruszka, przybliżając się do kocurka by dodać mu otuchy.
Ten pokiwał głową nieco pewniej, słysząc zapewnienia dwóch kotek.
- N-no dobrze... - zgodził się z nimi.
Niespodziewanie Bałwanek zasyczał na nią złowrogo.
- Tato nie sycz na babcie – poprosił od razu Szczurek ojca, patrząc na niego prosząco.
- Coś ty taki nerwowy Bałwanku? – odezwała się Cynamonka do białego.
- Nie mogę już podejść do swojego wnuka? - spytała błękitna mrużąc oczy. Nie podobało jej się, iż kocur próbował ją odseparować od szarego.
- Nie, nie możesz bo mi go znowu ukradniesz! - zaskomlał w odpowiedzi ojciec Szczurka, który na jego słowa zamrugał zaskoczony.
- Ale... Babcia mnie nie ukradnie tato. Ona jest miła. Nauczyła mnie wiary w kamyki! - rzekł z entuzjazmem. - I nie zrobiła mi nigdy krzywdy. Jest fajna i dobra.
Na te słowa zrobiło jej się ciepło na serduszku. Jej własny wnuczek postawił się swemu ojcu, dla niej? Może jest jeszcze nadzieja, by pokazać mu, iż nie był tak naprawdę szczurem, jak to wmówił mu Bałwan? Bardzo ucieszyła ją ta możliwość.
- Dokładnie! - z kociakiem zgodziła się pieszczoszka, następnie spozierając krzywo na Bałwanka. - Mógłbyś okazać więcej szacunku starszym, wiesz?
- Ciocia ma racje tatusiu - szary zgodził się z cynamonową.
Dziko pręgowana postanowiła się odezwać, by Bałwanek skupił się na niej, a nie na słowach Cynamonki. Nie chciała, by obraził się na kotkę. Nie znał jej za długo, więc nie wiedział, jak miła była i mógł przez złe wrażenie ją znielubić.
- Oh na głazy, Bałwanku, jedynym razem jaki można podciągnąć pod "mama ukradła mi syna", innymi słowy zabrała bez zgody, było jak go poznałam, a wiesz, co nieco wcześniej ktoś zrobił - mruknęła do białego, przypominając mu jego błędy. Dalej pamiętała, co zobaczyła wtedy w szopie. Okropny widok. Naprawdę martwiła się przez to o zdrowie Szczurka. Nie wiadomo, co przyjdzie jej synowi do głowy, skoro posunął się wtedy do takich czynów wobec malutkiego wówczas kocięcia.
- Ale noooo...- jęknął przeciągle Aital - Ja po prostu nie chce byś mi go brała. Już i tak masz dużo dzieci. A pójdziemy kiedyś na jakiś spacer do miasta? Chciałbym Szczurowi pokazać inne Szczury!!!
Nim zdążyła odpowiedzieć, jej wnuczek się odezwał.
- Tak! Chcę zobaczyć inne szczurki! Mogę? Mogę? - zapiszczał podekscytowany.
- On nie jest szczurem tylko kotem - mruknęła do siebie cicho Bylica, ale słyszalnie dla reszty - i szczury potrafią ugryźć nawet jednego ze swoich. Ale jeśli będziemy uważać to może...
- To jest super pomysł mamo! No naprawdę! Nie ugryzą, tylko się polubią! – biały uśmiechnął się i trochę się do niej zbliżył, ocierając się o nią futrem, co przyjęła z mruczeniem, choć dalej nie sądziła, że jego pomysł był taki dobry.
- Właśnie! Czemu mieliby mnie pogryźć? Są przecież miłe, tak jak ja. To w końcu moi krewni. - zaargumentował szary kociak.
- Szczury mogą mieć różne choroby... Niektóre nawet śmiertelne, w szczególności dla młodych kotów. Żadne zioło nie pomoże. – uświadomiła im pieszczoszka.
- Zgadzam się z Cynamonką. Będziesz mógł się z nimi zobaczyć, ale z odpowiedniej odległości i z obstawą, by cię nie pogryzły. - stwierdziła.
- Ale one nie są złe przecież! To jego przyjaciele! Nie pogryzą! No weź, nie bądź taka! – biały zaczął jojczeć jej nad uchem. Ach, ten Bałwan... wiedziała, że na wielu rzeczach się nie znał, ale przecież sam kiedyś mówił, że szczur mu coś zrobił, więc dziwiła się, że teraz zmienił zdanie.
- Tato, słyszałeś?! Czy ja też jestem śmiertelnie chory?! - zestresował się Szczurek, zwracając przestraszony wzrok na starszego kocura.
Tymczasem abisynka pokręciła głową z niedowierzaniem. Następnie nachyliła się do Bylicy.
- Przypomnij mi, on od zawsze tak, czy doznał jakiegoś większego urazu? - wyszeptała do niej.
- On... - urwała na chwilę - odkąd pamiętam tak już jest - mruknęła cichuteńko do ucha Cynamonki, po czym zwróciła się do swego wnuka - Spokojnie Szczurku, ty nie masz żadnych chorób, bo już byśmy o tym wiedzieli. Dlatego trzeba uważać na inne szczury, które mogą je mieć.
Na jej zapewnienia kocurek uspokoił się, oddychając z ulgą.
- Uff... Cieszę się, że jestem zdrów! - Podskoczył wysoko i radośnie, idąc dalej. Bylica już dawno zauważyła, że był… bardzo naiwny. Miało to trochę zalet, ale też… wiele wad. Niestety nie była to zwykła naiwność, a skrajna naiwność. - Daleko jeszczeeee? - zaczął jęczeć młody.
- Ale nie trzeba aż tak uważać no! Nic się nie stanie. Poza tym to byłaby fajna wycieczka. - syn przysunął się do niej jeszcze bliżej, na co nie zwróciła większej uwagi.
- Kochany, naprawdę, chyba nie chcesz, by coś się stało Szczurkowi? - miauknęła do Bałwanka, po czym zwróciła się do Szczurka, by odpowiedzieć na jego pytanie - jesteśmy w połowie drogi.
- Dokąd właściwie idziemy? - spytała zaciekawiona celem podróży Cynamonka.
Racja… nie powiedziała im jeszcze. Nie chciała, żeby się zasmucili. Miała im powiedzieć, gdy już będą na miejscu, ale… skoro pytali…
- Do grobu... mojego pierwszego syna, Fiołka - miauknęła nieco smutno, posyłając im lekki uśmiech.
Tęskniła za Fiołkiem, i żałowała, że nie mógł z nimi być. Ale może odwiedzą go razem i jego dusza ich zobaczy? Ucieszy się, że przyszła... czy będzie na nią zły, tak jak we śnie?
- Spokojnie Szczurku, nikt nie będzie umierał - wyrwały ją ze zmartwień słowa Cynamonki. Dobrze, że uspokoiła kociaka. Łatwo się w końcu stresował.
Bałwanek po słowach cynamonowej podszedł bliżej srebrnej staruszki. Przyczepił się do przybranej matki jak rzep i wyciągnął do niej łapy, próbując ją przytulić, na co uśmiechnęła się lekko.
- Ale pójdziemy do szczurków? - spytał ją. I wtedy właśnie naparł na nią za mocno, a przez jego popchnięcie staruszka straciła równowagę.
Bylica otworzyła pysk z zaskoczenia. Zdziwiona patrzyła na Bałwanka, gdy upadała.
Ostatnim co widziała, był jej syn, z boku Szczurek i Cynamonka, a za nimi Błotniste Ziele i Jeżyk. Jej szyja trafiła o głaz, a odgłos trzasku kości wypełnił powietrze. A potem nastała czerń.
***
Gdy otworzyła ślipia, i ujrzała przed sobą grube pnie drzew, cierniste krzewy i wijące się po ziemi pnącza, już wiedziała.Czuła to. Czuła, iż mimo kociej formy…
Nie była już żywym bytem.
Wstała, po czym uniosła łapę, aby dotknąć nią skapującej po jej szyi stróżki krwi.
- A więc tak zginęła Kamienna Szamanka, upadając na kamień. Cóż za ironia, losie – wyszeptała sama do siebie, unosząc łeb by spojrzeć na ciemne korony drzew przed sobą.
Wciągnęła w nozdrza powietrze Bezgwiezdnej Ziemi, patrząc na nie swymi błyszczącymi, intensywnie zielonymi oczyma uważnie.
W takim razie…
Jeśli chciała przetrwać, będzie musiała się przyzwyczaić do tego miejsca.
Postąpiła parę kroków do przodu, aby jeszcze odwrócić się w stronę polany przepełnionej cierniami za sobą.
- Obyście sobie beze mnie poradzili… - miauknęła w przestrzeń, po czym mrużąc oczy zatopiła się w gąszcz mrocznego lasu.
Bylica urodziła się 2020 roku w Halloween, zmarła w wieku 131 księżycy, przeżyła 919 realnych dni, co stanowi dwa lata, sześć miesięcy i osiem dni. W chwili śmierci miała 166 napisanych i opublikowanych opowiadań, 2 sesje zostały zakończone tuż przed śmiercią, w jej chwili Bylica miała 12 aktywnych sesji, z czego trzem osobom nie odpisałam przed zgonem za co bardzo przepraszam.
Bylica w momencie śmierci była mentorką 2 kotów, a wcześniej wyszkoliła 7 innych uczniów. Była matką 12 kotów, z czego dwa były w momencie jej śmierci martwe, jeden wydziedziczony i jedna częściowo wydziedziczona. Była babcią dla 5 kotów, z czego jeden był już martwy gdy zmarła.
Żegnaj, stara wiaratko Bylico, moja Szept [*]
pamiętamy (*)
OdpowiedzUsuń