*podczas panowań Stwórcy w Klanie Wilka*
Zapach Klanu Wilka gryzł Koniczynkę nieprzyjemnie w nos. Był jakiś dziwny, ale myśli liliowego były już po drugiej stronie strumienia. Oczami już widział uśmiechniętą Berberysową Bryzę oraz ich piątkę smyków. Na pewno zostali już wojownikami, w końcu byli utalentowani po mamie. Przyspieszył kroku podekscytowany. Już za parę uderzeń serca ich zobaczy.
— Dawno nie byłaś tak uśmiechnięta — mruknął Wrzos, zerkając na niego.
Liliowe łapy zwolniły, a pomarańczowe ślipia spojrzały ukradkiem na towarzysza podróży.
— No wiesz... — zaczął lekko zawstydzony. — Dawno nie widziałam mojej rodziny — miauknął z szczerym uśmiechem, czując kręcące się w oku łzy radości.
Wrzos zaśmiał się cicho.
— Ale z siebie mazgaj — stwierdził, szturchając go lekko. — Zamiast płakać przyspiesz to będziemy szybciej — dodał nieco ciszej.
Żywica kiwnął łbem, ruszając do przodu. Myśli liliowego poleciały w stronę czarnego towarzysza. Czyżby Wrzosowi było przykro, że ich drogi się zaraz rozejdą? Przecież zaproponował mu dołączenie do Klanu Klifu. Mogliby mieszkać razem skalnym obozowisku i polować wieczorami. Sam, choć się do tego nie przyznawał, przywiązał się mocno do Wrzosa. W końcu po tylu wspólnych księżycach wędrówki to nie było nic dziwnego. Dbali o siebie na wzajem, spali koło siebie, opowiadali sobie przygody ze swojego życia. Świat pozbawiony czarnego kompana wydawałby się taki... samotny?
— Czekaj — burknął Wrzos, zasłaniając go ciałem.
Za gęstwiny drzew wyszedł czarny kocur w towarzystwie innych znajomych pysków. Puszący się dumnie brązowooki wydawał się być najbardziej dziwnie znajomy. Żywica mógł przyrzec, że znał jego imię...
— Nocek...? — miauknął niepewnie, wychylając łeb za Wrzosa.
Czarny zjeżył się.
— Nie mów tak o mnie! — syknął na liliowego, wysuwając pazury. — Jestem Stwórca i nie waż się inaczej zwracać!
— Znasz tego szaleńca? — szepnął do niego Wrzos.
— To syn mojego lidera... — odpowiedział równie cicho Koniczynka.
— Nie wiem co tu robicie żałosne lisie strawy, ale raczę ci szybko opuścić te teremy — warknął Stwórca. — No chyba, że chcesz zejść z tego świata — dodał, ukazując rząd ostrych kłów.
Po czym odwrócił się dumnie na pięcie, by wraz z swoją ekipą odejść.
— Żywiczna Mordko...? — usłyszał ciche miauknięcie.
Spotkanie się z niebieskimi zaskoczonymi ślipiami było dla niego równie dziwne. Nie sądził, że rywalka jego matki będzie go pamiętać. Kotka lustrowała go uważnie.
— Żywiczna Mordka — powtórzył głucho Stwórca, odwracając się do nich. — Skądś znam to frajerskie imię...
Koniczynka zamarł, gdy brązowe ślipia skrzyżowały się z jego pomarańczowymi. W duchu błagał Gwiezdnych by pomogli mu i Wrzosowi wyjść z tego cało.
— Ojciec cię tu przesłał? — warknął tak szybko, że Żywicy trudno było stwierdzić, czy kocur jest zły i podekscytowany. — Zapytałem o coś.
Liliowy położył uszy i pokręcił łbem.
— Sorki, że się wtrącam — mruknął Wrzos, wchodząc pomiędzy dwa dawne Klifiaki. — Ale my chcemy tylko przejść, więc możesz sunąć swoje dupsko?
Furia zabłysła w brązowych ślipiach. Żywica nawet nie zarejestrował, kiedy któryś z nich rzucił się na drugiego. Dwa czarne kocury złączyły się w jedną kulę syków i warknięć. Jedynie biel na pysku Stwórcy umożliwiała liliowemu rozróżnienie ich. Wrzos zdawał się wygrywać, przejechał pazurami po pysku syna Lisiej Gwiazdy, niefortunnie odsłaniając się. Błysk w brązowym oku utwierdził Koniczynkę, że kły Stwórcy zaraz zacisną się na gardle Wrzosa.
— Uważaj...! — wrzasnął podbiegając do nich.
Nim zdążył się zbliżyć Mglista Ścieżka rzuciła się na niego, przyciskając do ziemi. Wrzos odwrócił się w jego stronę zdezorientowany. Stwórca nie wahał się. Jednym szybkim ruchem zacisnął zęby na gardle przeciwnika. Stłumiony jęk rozległ się po lesie. Żywica nie mógł na to patrzeć. Bezskutecznie próbował się wyrwać kotce. Piszczał, jęczał, nawet błagał, byle móc podejść do żałośnie zwisającego z pyska Stwórcy Wrzosa. Musiał szybko udzielić mu pomocy. Odpowiednia mieszanka ziół i się z tego wyliże. Wrzos zawsze się wylizywał. Liliowy nie wierzył, że tym razem będzie inaczej.
— Zjeżdżaj! — syknął Stwórca, spuszczając ciało Wrzosa na ziemię. — I nigdy się tu nie pokazuj!
Żywica podbiegł szybko do Wrzosa. Jego oddech niemal niesłyszalny podsycił nadzieje liliowego. Złapał przyjaciela delikatnie za kark, zmierzając w stronę strumienia.
Na pewno da radę go uratować.
* * *
Nawet się nie zorientował kiedy Wrzos odszedł. Jego martwe zielone ślipia wpatrywały się w niebo, a pojedyncza łza utknęła na gęstym czarnym futrze. Żywica znieruchomiał. Cały jego umysł zaprzeczał temu co widział. Nie wierzył w śmierć Wrzosa. Szturchnął lekko czarnego.
— No wsta-wstawaj... w-wstawaj de-debilu — tknął żałośnie w futro Wrzosa.
Lecz czarny nie odpowiedział. Martwa cisza zdawała się wypełniać całą okolicę. Żywica nie zwracał uwagi na czające się niebezpieczeństwo w lesie. Płacz zupełnie przejął nad nim kontrolę.
WRZOS NIEEE
OdpowiedzUsuńWrzooooos [*] :(
OdpowiedzUsuńno żądny śmierci admin tak zadecydował
OdpowiedzUsuń