- Na zdrowie - miauknął ziewając.
Czermień przekrzywił głowę. Co? Jakie zdrowie? Pieszczoszek widząc jego głupi wyraz pyska, tylko się zaśmiał.
- No tak... Wy samotnicy nie znacie się na słowach Wyprostowanych.
- Jakich... Wyprostowanych? - w końcu zapytał.
- No jak to jakich? To te istoty, co chodzą na dwóch łapach! Mają kępkę sierści na głowie, a skórę zrzucają tak często jak jaszczurki, a może i częściej.
- Chodzi ci o Dwunożnych... - Zrozumiał paplaninę kocura, krzywiąc pysk.
Było ich tu tak dużo, że prawie co chwilę wpadał w pobliskie krzaki, aby tylko go nie zauważyli. Nie miał zamiaru na bliższe relacje z tymi stworzeniami.
- Dwunożnych? - Pieszczoszek spojrzał na niego zdziwiony. - Nie pochodzisz stąd prawda? - wydedukował.
- A co cię to? - syknął.
Coraz bardziej przechodziła mu ochota na rozmowę z tym osobnikiem. Kocur rozciągnął się, ukazując swój wielki brzuch. Taką górę tłuszczu widział tylko u Czapli. Jego wyraz pyska stał się jeszcze bardziej wykrzywiony. Powinien zająć się badaniem terenu, a nie ucinać sobie pogawędki.
- To drogi przyjacielu... że nie wiesz jakie panują tu zasady. Po ulicach chodzą bardzo groźne typy. Tylko czekają na takich świeżuchów jak ty.
- Umiem o siebie zadbać - prychnął.
- Nie wątpię. Jednak dam ci radę zanim odejdziesz. Lepiej poszukaj sobie Dwunożnego. Życie z nimi nie jest takie złe. Masz swój teren, posiłki, ciepło i jesteś bezpieczny.
Że co?! Zjeżył sierść. On miałby, miałby zostać jakimś pupilkiem tych dziwnych stworzeń? Być od nich zależny? Dobre sobie! Już wolał zostać na tej... jak on to nazwał? Ulicy i przekonać się na własnej skórze, czy ten pieszczoszek miał rację.
- Obejdzie się - warknął i oddalił od płotu tej tłustej pokraki.
***
Błąkał się długo, unikając śladów zapachowych pozostawionych przez samotników. Tak jak powiedział piszczoszek, to... siedlisko było przez nich opanowane. Na razie miał szczęście i nie napotkał żadnych nieprzyjemnych typów, jednak to była kwestia czasu. Pewnie zaraz ktoś im doniesie o obcym. Czując ból łap, skierował się w tylko znanym mu kierunku. Kiedy dotarł na miejsce zauważył, że zapach brata był tu dość silny. Rozejrzał się po dziwnych, porozrzucanych rzeczach, które stały przy metalowych tubach i dostrzegł wystający łeb rudego. Chyba spał. Wszedł do środka i ułożył swoje ciało na tym, należącym do brata. Nie poleżał długo, ponieważ kocur przebudził się i wypchnął go na ziemię. Miauknął wściekle, sycząc.
- Czermień?! Po...To moje legowisko! Znajdź sobie własne! - miauknął z niezadowoleniem.
- Nie będę spał w tej metalowej tubie! Wynocha! - Usiadł przed kocurem rozeźlony.
Nie dość, że obchodził okolicę, to ten jeszcze odmawiał mu odpoczynku?!
- Nie! - I na potwierdzenie swoich słów, obrócił się do niego tyłem.
Czermień widząc, że ten się uparł, wskoczył na to coś i sprawił, że połknęło rudego. Liczył na krzyki paniki, ale brat chyba stwierdził, że taka ciemność i spokój mu pasują, bo nawet nie miauknął. Wkurzony rozejrzał się za jakimś posłaniem, które ochroniłoby go od narastającego zimna. Pora nagich drzew zbliżała się i nie chciał przez tą wronią strawę zamarznąć. Gdzieś w ciemności dostrzegł ruch. Zjeżył się, wyginając grzbiet w łuk. Kto to był? Rozejrzał się, a w jego oczy rzucił się zielony poblask. Niestety zniknął dość niespodziewanie. Czując, że był obserwowany zamarł, czekając aż ten ktoś wyjdzie z ukrycia.
- Wyłaź. Nie baw się ze mną, bo pożałujesz - syknął.
W ciszy, która nastała, słyszał tylko swój oddech. Nagle przy uchu usłyszał krótkie "bu", które sprawiło, że serce podeszło mu do gardła. Odwrócił łeb w porę, aby zobaczyć uciekający kształt kota, który wspinał się zręcznie na płot. Obcy odwrócił się jeszcze, posyłając mu figlarne spojrzenie zielonych oczu, po czym zniknął po drugiej stronie przeszkody.
Co to było?! Czując, że już nie zaśnie, ułożył się przy jakiejś tubie. Czuwał całą noc.
***
- Jestem głodny! - rozległ się nad jego uchem głos rudzielca.
Już od kilku tygodni żyli na nowym terenie, badając i unikając nieprzyjemności. Plotka o ich dwójce rozeszła się dość szybko, tak jak zresztą się spodziewał. Już drugi raz w tym tygodniu odpędzali się od gangu ości, składającego się z dwóch wyliniałych kłaków. Nie byli niebezpieczni, wręcz zabawni. Udawali groźnych, ale co do czego, to Czermień okazywał się tym, który wygrywał z nimi każde starcie. Nawet nie musiał się zbytnio męczyć. Te osobniki były... słabe.
- Jakąś myszkę znajdź mi... - miauknął ponownie brat.
- To sam sobie znajdź! - warknął.
Początki były trudne, ale jakoś nauczyli się polować na drobne gryzonie. Czasami same podchodziły do czarnych worków, zostawianych przez Dwunożnych, co okazało się zbawienne dla ich dwójki. Teraz jednak nastała pora nagich drzew. Wszyscy samotnicy czyścili ulice z pokarmu, więc musieli opracować nową strategię. Mianowicie... powinni wykraść coś innym. Niestety ani on, ani Szkarłat nie znali kryjówek takiego gangu ości. Nie wiedzieli nawet, czy również składują pokarm jak klanowe koty. Przez mrozy wychudli, a jęczenie Szkarłata tylko go denerwowało, ponieważ on również czuł głód, ssący jego żołądek. Był głodny i zły, a z takim osobnikiem nie należało zadzierać.
Przeszli już chyba wszystkie uliczki i nic nie znaleźli. Tak jakby szczęście odwróciło się od nich. Bez jedzenia długo nie pociągną. Już teraz czuł jak brakuje mu sił. Chciał jeść. Chciał krwi. Soczystego mięsa...
- O patrz, Oswald! Świeżuchy! Co robicie w naszej strefie? Chcecie ponownie dostać karczycho, trajkotki?
Czermień uniósł zmęczony wzrok na te dwa wrzody na tyłku. Nie dość, że gadali językiem, którego oboje ze Szkarłatem nie rozumieli, to jeszcze zawracali im ogony! Tak... Gang ości chciał zostać unicestwiony.
- Wiesz co... - czarny zwrócił się do rudego. - Dziś będziemy syci. Rozerwę na strzępy te dwa kłaki! - i mówiąc to rzucił się na samotników, którzy z wrzaskiem dali nogę.
O nie. Dorwie jednego. Musi. Był. Głodny.
<Szkarłat?>
KANIBALIZM TAK
OdpowiedzUsuńCzermień na postać miesiąca! Brutalny i dobrze poprowadzona historia!
OdpowiedzUsuńTo na niego zagłosuj
Usuń