Wiedział, że w końcu się to stanie. Judaszowcowy Pocałunek wypatrywał na niebie gwiazd, lecz zasłaniała je gruba pokrywa chmur. Wyburczał coś do siebie, kręcąc głową z rezygnacji. Ostrzegał ich, że to się stanie – nikt nawet nie raczył go słuchać. Teraz jego klan miał za swoje.
Klifiaki? Klifiaki były durne. Na palcach jednej łapy mógł policzyć wszystkie koty, jakie nie były całkiem mysiomózgie. Nawet ci, którzy zgadzali się z jego przekonaniami, byli głupcami. Judaszowiec wierzył, że był jedynym kotem, jaki naprawdę potrafił zrozumieć całą sytuację. W trakcie, gdy boi-wróbelki trzęsły się na samą myśl o gniewie Klanu Gwiazdy, bądź ignoranci zaprzestawali na narzekaniu, on patrzył na to szerzej. To, co spotykało klify, nie mogło zwyczajnie przejść, jak woda po powodzi wracała do rzeki.
Musieli się tego pozbyć.
Przeklinał miejsce, w jakim zostało dane mu się urodzić, lecz być może to właśnie tu był potrzebny. Może gwiazdy zesłały go akurat tutaj, tam, gdzie musiał wszystko naprawić. W końcu, po co komu wybraniec, jeśli jego jedyną rolą ma być bezsensowna przechwałka swoim mianem.
— Ugh... — wymruczał, przeciągając się ze skały, gdy na jego nosie wylądowała jedna z pierwszych deszczowych kropel. Musiał wrócić do tego zapchlonego obozu. Godzina była już późna, a kruczoczarnym obłokom nie zbierało się na rozpłynięcie. Stukot chlapy o łysą skałę stawał się z każdym uderzeniem serca głośniejszy i dosadniejszy, wbijając kamienie głębiej w piach i muł. Judaszowcowy Pocałunek zsunął się z szarej, chropowatej powierzchni, by zacząć swą dżdżystą wędrówkę.
***
Mroczne przepowiednie. Oczywiste omeny. Tylko koty z pszczołami w głowie nie były w stanie zauważyć, jak wściekłe były na nich gwiazdy.
Nawet mentor, którego brązowy podziwiał przez księżyce, odwracał się od nich. Widocznie stał po stronie swojego przywódcy, kota, jaki zesłał na nich klątwę. Judaszowiec nie potrafił już patrzeć na zastępcę, którego niegdyś tak szanował, bez zduszania w gardle syku.
— Jeśli żadne z nas nic nie zrobi, pożałujemy tego jeszcze bardziej — mruknął Judaszowiec, po raz kolejny stojąc w kręgu kotów, głosząc swoje poglądy. — Widzicie tę pogodę? Czujecie tę obślizgłą wilgoć? Wychodząc z obozu, nie spotkasz nic oprócz kałuż i błota — wyburczał, czując na skórze przesiąkniętą przez futro wodę od nieustających ulew i deszczów.
— Nawet zwierzyna staje się coraz chudsza, a Pora Nagich Drzew już za nami... — bąknęła cicho Czereśniowa Gałązka.
— Otóż to — z jego pyska wydarł się głośny warkot. — Patrole łowieckie wracają ze śmiesznymi zdobyczami. Jeśli nie wracają z niczym. Czy tak wygląda przychylność Gwiezdnych? Czy nie dostajemy wystarczająco jasnych znaków? — spytał zebranych, choć nie oczekiwał odpowiedzi, które były niewątpliwe. — Każdy, kto tego nie zauważa, jest ślepcem.
Rozległy się ciche, zgadzające się z kocurem burknięcia, a te koty, jakie milczały, kiwały głową. Po raz pierwszy w życiu Judaszowcowy Pocałunek czuł, że nareszcie się z nim zgadzano. Od sezonów za swoje słowa był wyśmiewany, ignorowany i uznawany za dziwoląga. Teraz nawet ci, którzy wcześniej patrzyli na niego wilkiem, zbierali się, aby go wysłuchać. Gardził nimi. Zabawne, jak szybko te mysie serca potrafiły się zmienić, kiedy tylko zaczynały się bać.
— Mądrze gada — odezwała się Kruszynowa Knieja, przykuwając uwagę brązowego. — Nie rozumiem, jak ktokolwiek jest w stanie to negować, kiedy gwiezdni podsuwają nam odpowiedzi na nasze pytania wprost pod nasze nosy.
— Pełno jest wśród nas ptasich móżdżków, czy tego chcemy, czy nie. I niedowiarków — dodał z wyczuwalną pogardą z głosie. — Jeśli jeszcze więcej kotów będzie decydowało się kroczyć ścieżką bez gwiazd, każdy z nas poczuje to na własnej skórze.
Zgromadzeni popatrzyli się po sobie podejrzliwie, jak gdyby próbowały wśród siebie znaleźć koty, które oddaliły się od Gwiezdnych.
— Dziwi mnie, że Srokoszowa Gwiazda otrzymał swoje dziewięć żyć — kontynuowała Kruszyna, wymachując ogonem.
— Widocznie Klan Gwiazd nie był w stanie przewidzieć, kim się stanie z biegiem księżyców.
— Albo Srokoszowa Gwiazda go zdradził — syknął ktoś w tłumie, kogo Judaszowcowy Pocałunek nie był w stanie rozpoznać. Jego uszy stanęły na sztorc, zainteresowane, kto wygłaszał takie odważne (i jak najbardziej prawidłowe) opinie.
— Niby powinniśmy być lojalni swojemu przywódcy... Lecz po tym wszystkim, trudno jest mu ufać — miauknęła Czereśniowa Gałązka, podrygując nerwowo łapami.
— Splugawił własną córkę, zadawał się z duchem z Ciemnego Lasu. Czy ktoś taki zasługuje na prowadzenie klanu, na który sprowadza do tego klęskę? — warknął Judaszowiec, wpatrując się w pustą mównicę, na której zwykł siadać ich lider. Srokosz nieraz usłyszał, co mówił o nim wojownik, lecz ten miał jego zdanie głęboko pod ogonem. Nawet po bezpośredniej konfrontacji nie czuł żadnego lęku. Nawet jeśli kocur był ich przywódcą, Judaszowcowy Pocałunek był ich wybrańcem. Brązowy nie zamierzał milczeć w strachu przed karą, jaką mógł na niego nałożyć ich lider. Świętego słowa nie należało zagłuszać. Nikt nie mógł go do tego zmusić, chyba że wyrywając język.
Znowu jednak zapadała noc, a nie mógł przemawiać w nieskończoność, trzymając koty na nogach do samego rana. Księżyc nie lśnił, niebo było czarne jak wronie pióra. Nawet sam Judaszowiec zaczynał być senny. To był dobry moment, by zakończyć na dziś rozmowy.
— Chyba będę musiał was już dziś pożegnać — mruknął do swoich towarzyszy, wstając z miejsca, jakie grzał od godzin. — Niech Klan Gwiazd oświetla naszą drogę — dodał jeszcze, kierując się w stronę legowiska wojowników. Byle tylko gwiezdni ich wysłuchali, myślał sobie, wygodnie moszcząc się na mchu. Miał nadzieję, że zauważali jego wysiłek. Kocur starał się dzielić swoją wiedzą i wiarą, jakiej w tym czasie Klan Klifu bardzo potrzebował. Wierzył, że w końcu jego prośby zostaną wysłuchane, a seria nieszczęść się zakończy. Wystarczająco już wycierpieli ze względu na jedno lisie łajno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz