Będąc w starszyźnie, nadal kontynuował swoją małą tradycję wybierania się na spacery. Parę Owocniaków wyraziło sprzeciw wobec takich praktyk, twierdząc, że to zbyt niebezpieczne, jednak na szczęście pozostawał na tyle nieustępliwy, że w końcu odpuścili, zapewne uznając, iż nie ma sensu się kłócić z pragnieniami upartego staruszka. I mieli rację. Nawet gdyby próbowano go zamknąć w obozie, znalazłby sposób, żeby móc wychodzić.
Powody, dla których spacerował z kolei uległy zmianie. Wciąż zwyczajnie sprawiało mu to przyjemność, lecz poza tym aspektem całe wykonywanie tej czynności przybrało inny wymiar. Przechadzki niegdyś służyły czekoladowemu głównie do ukojenia nerwów. Traktował je także jako formę wypoczynku po ciężkim dniu. Obecnie natomiast czegoś takiego już nie potrzebował. Do tego wystarczyło właściwie niepełnienie roli lidera. Teraz udawał się na spacery, ponieważ… miał świadomość, że jego dni są policzone. Chciał się więc pożegnać z Owocowym Lasem. Każdym jego skrawkiem, każdym źdźbłem trawy, każdym zamieszkałym go żyjątkiem i widokiem z każdego punktu na ich terytorium. Podziwiał to, co miał przed sobą po raz ostatni, z zachwytem, jakby widział to po raz pierwszy. I mimo że jego wzrok był aktualnie znacznie gorszy, dostrzegał więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zauważał każdy, pojedynczy detal ich domu, bez żadnych wyjątków. Doceniał go w pełni. Dopiero teraz był całościowo świadom jednego – kochał to miejsce, kochał tutejsze koty, kochał to wszystko.
Zatrzymał się, kiedy zawędrował do granicy z Klanem Burzy. Pozwolił, aby pochodzący stamtąd powiew zmierzwił mu futro. Otulił go zapach wrzosów, który tak bardzo kojarzył mu się z tamtejszymi przyjaciółmi.
Dowiedział się od Mirabelki, że na ostatnim zgromadzeniu poinformowano o śmierci Różanej Przełęczy. Podczas końcowych księżyców jego przywództwa ich relacja nie była w najlepszym stanie, ale Agrestowi i tak zrobiło się przykro, otrzymując tę wiadomość. A może nawet bardziej niż gdyby dogadywali się świetnie przed jej odejściem? W takim przypadku nie miałby poczucia żalu, że to potoczyło się w ten sposób.
Wciąż żywił do niej urazę o parę spraw, ale mimo wszystko zapamiętał ją głównie w dobrym świetle. Po cichu liczył, że ona również postrzegała go podobnie.
Mimowolnie sprowadziło to myśli bicolora na inny tor. Jego rodzina w Klanie Burzy. Czy oni sobie poradzą? Czy będzie im lepiej, niż byłoby im w Owocowym Lesie? Czy są tam bezpieczni? Czy pamięć o ich pochodzeniu nieuchronnie zaniknie?
Pokręcił gwałtownie głową.
Żadne z tych pytań nie miało znaczenia, póki byli tam szczęśliwi.
***
Dłuższy pobyt w starszyźnie był… specyficznym doświadczeniem. Został zwolniony z wszystkich obowiązków, miał pierwszeństwo do jedzenia, darzono go dodatkową troską i część kotów chętnie odwiedzała legowisko, w jakim przebywał. Czasem niemal odnosił wrażenie, jakby ponownie znalazł się w żłobku przez tę szczególną uwagę. Jedyne, co burzyło taki obraz, to codziennie towarzyszące mu bóle oraz umysł bogaty we wspomnienia z dawnych księżyców. Zdarzały się jednakże wschody słońca, w które było ciężej. Mało co się działo, mało kto przychodził, bo wszyscy byli zapracowani i zajęci swoimi sprawami. Podczas takich „zbyt długich wolnych chwil” mimowolnie wydawało mu się, jakby na coś czekał. Zrobił jednak już wszystko, co zamierzał, więc co takiego jeszcze życie mogło od niego chcieć…? Przechodziły go ciarki za każdym razem, kiedy uświadomił sobie, że pozostało jeszcze jedno wydarzenie, na jakie mimowolnie od początku każdy czeka – śmierć. Jedyny pewny rezultat życia wszystkich.
Spokój psychiczny, jaki zyskał wraz z przyjęciem tej rangi, był natomiast nieporównywalny i wart tych przygnębiających myśli. Nie pamiętał nawet kiedy ostatnio potrafił się tak odprężyć. Jego umysł nie był tak czysty, odkąd znalazł martwą głowę matki na środku obozu. Zwyczajnie… nareszcie mógł się wycofać. Zaprzestać walczyć i oddalić się od tego wszystkiego. Zacząć doceniać małe chwile, zamiast cieszyć się jedynie wyczynami, osiągniętymi własną krwią i potem.
Malinka, Migotka oraz Mirabelka mimo zmiany roli na szczęście nie wydawali się o nim zapominać. Przychodzili codziennie, zapewne martwiąc się, ile tych wschodów słońca jeszcze mu pozostało. On sam jednak nie przejmował się liczbą. Po prostu cieszył się, że Wszechmatka podarowała mu możliwość spokojnych rozmów z nimi.
Usłyszawszy dźwięk przy wejściu do legowiska, szybko przetarł ślady zaspanych oczu, po jego ostatniej drzemce. Musiał się przecież dobrze prezentować przed łaskawym kotem, który to postanowił ich odwiedzić!
Zaciekawiony przekręcił posiwiały łepek, ujrzawszy czarno-białego kocurka. Wyglądał przyjaźnie.
Zaraz jednak zdezorientowany zamrugał na ucznia, który ten zaczął przyglądać się mu z oczekiwaniem. Powinien go rozpoznać? W umyśle zaczął przeszukiwać bazę spotkanych osób, jednak jakoś w ogóle nie potrafił go skojarzyć…
Odetchnął z ulgą, kiedy młody się przedstawił, oszczędzając mu stresu. Sprawiał zresztą wrażenie miłego.
— Mógłbyś opowiedzieć mi, jakie przygody cię spotkały, gdy opuściłeś Owocowy Las?
Starszy przybrał łagodny wyraz twarzy.
— Och nie wiem, czy to aż takie ciekawe. Ale postaram się nie przynudzać! — wymruczał. Chętnie opowie mu zabawniejsze momenty, z pominięciem wszystkiego, co było dla niego osobiście niewygodne. — Tylko od czego by tu właściwie zacząć…
— Może od tego jak znalazłeś Mirabelkę? — zaproponował uczeń, z podekscytowania tuptając w miejscu. — A może to ona ciebie znalazła?
— Wiesz co, trudno określić kto kogo, po prostu na siebie wpadliśmy w pewnym momencie. — Wzruszył ramionami. — Ale to też nie było takie proste. Bo szczerze? Przez całą podróż szedłem na wyczucie. Wiedziałem jedynie, na którą stronę się udała z początku. — Wzrok starszego stał się bardziej nieobecny, jakby właśnie przeniósł się do tamtego momentu. — Krążyłem więc niekiedy w kółko, nie mając pojęcia, czy właśnie zbliżam się do mojego celu, czy oddalam. Niezbyt przyjemne doświadczenie, jeśli o to chodzi.
— Oj… — Czernidłak rozglądnął się wokoło, po czym zmarszczył brwi. — Ale to jak na nią wpadłeś, powiedz w końcu!
„Ale niecierpliwy!” – pomyślał z rozbawieniem Agrest. Jednak, jak na ironię, ta cecha w rozmowach ze staruszkiem od niedawna stała się zaletą. Coraz częściej zdarzało się, że zapominał, o czym tak właściwie mówił lub jakie pytanie mu zadano, więc im szybciej ktoś mu przypomniał, tym lepiej.
— A racja, racja. — Podrapał się po głowie. — No więc w pewnym momencie… cóż, tak mnie to wszystko wykończyło, że zupełnie opadłem z sił! Znalazł mnie wówczas bardzo… specyficzny samotnik.
Oczy kocurka zabłysły.
— I co wtedy? Pomógł ci? Nakrzyczał? Wskazał drogę? Brutalnie pobił?
Czekoladowy zachichotał. Dawno nie rozmawiał z kimś tak zabawnym! I to w pozytywnym sensie oczywiście!
— Cóż, był bardzo niezadowolony z faktu, że znalazłem się na jego terytorium. — Uśmiechnął się, przypominając sobie jego wielce dramatyczne wzdychania. — Po tym jak nieskutecznie próbował mnie wygonić, zaczął narzekać na odwiedzających te okolice z wielką frustracją! Dzięki jego gadatliwości na całe szczęście udało mi się wyłapać to, czego chce. Obiecałem mu zdać raport z miejsca, którym był zainteresowany, w zamian za podzielenie się ze mną ziołami i wskazania kierunku, w jakim zazwyczaj przegania innych.
— Myślisz, że może kiedyś podejść blisko Owocowego Lasu? — zapytał młodszy, mrugając na niego z niemalejącą uwagą.
— Oj, raczej wątpię. To wszystko działo się naprawdę kawałek stąd — odpowiedział szczerze, zaraz po tym milknąc, dopóki nie wygrzebał z umysłu tematu, o jakim rozmawiali. — No w każdym razie, wtedy ją znalazłem! Wszechmatka chyba musiała się w końcu nade mną zlitować — parsknął pół żartem. — Cudowne uczucie, ale naprawdę radzę nie wyruszać na wycieczki w takim wieku, jeśli nie jest to konieczne. Pod koniec wręcz się zacząłem zastanawiać, czy mi się zaraz całe ciało nie rozpadnie.
Uczeń poruszył się nerwowo.
— Zapamiętam! — obiecał, ku jego uldze. — A co dokładnie się takiego stało, że tak mówisz?
— Cóż, niestety wiele — przyznał bicolor, krzywiąc się z lekka. — Upadłem na ziemię, skręciłem łapę, jeśli co chwila się nie zatrzymywałem, to potem łapały mnie straszne skurcze, ledwo przeżyłem…
Czernidłak patrzył się na niego z rozwartymi powiekami, możliwie nie wiedząc, co powiedzieć. Tym razem to jednak staruszkowi wpadł do głowy pomysł.
— Ale co do tej łapy, to właśnie! Jeszcze inni samotnicy jak mnie zobaczyli, zdecydowali się pomóc z dobrej woli. — Przybrał ciepły wyraz pyska, z czułością wspominając partnerów swojego syna. — Pozwolili nawet zostać nam do czasu regeneracji! Mało tego, urządzili rodzinną ucztę na nasze przybycie! — Celowo pomijał pełny kontekst tego wydarzenia. — I tak naprawdę to stąd wzięła się inspiracja dla tej uroczystości przy mirabelkach, którą zarządziłem.
<Czernidłaku, bajka się podobała? Chętny na następną?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz