Właściciele zniknęli, tak nagle i niespodziewanie. Nie mówili Papieżowi, gdzie zaprowadzą ich te paskudne stwory. Po prostu pożarły je.
Wszystko to zaczęło się o poranku, gdy słońce zdołało wzejść na nieboskłon. Obudziły go nerwowe kroki Wspaniałej Pani i Mężnego Pana oraz lecąca w wodnej jamie... woda. Obudził się, ziewając. Wymiauczał szybko: Koci stróżu mój, przez dzisiejszy dzień przy mnie stój o ochraniaj przed grzechem. Automatycznie udał się do przysłowiowej kuchni. Pomieszczenie było połączone z salonem średniej wielkości.
Usiadł przy misce, oczekując na przedwczesne śniadanie. Patrzył intensywnie zielonymi ślepiami w swoich Bogów, a ci rozmawiali ze sobą głośnym i nerwowym tonem, chwilę potem kłócąc się. Niebieski nigdy nie widział ich tak wściekłych. Skulił się, cicho sycząc. Poczuł bijące od nich na potęgę zło, nie wiedział dlaczego. Szatan nawiedził ich dusze? Zostali opętani? Jan Paweł II ich opuścił?
Pogłaskali go, widząc strach w jego postawie. Nasypali dużo suchej karmy i trzy miski chłodnej wody, co od razu wzbudziło kolejne wątpliwości w sercu kocura. Zawsze sypali mu saszetki! A nie te fuj fuj wióry!
Siedział pod drzwiami, gdy Dwunożni opuścili jamę.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
Ignorując zwiększający się głód. Chciał wyjaśnień, chciał wiedzieć, dlaczego tamci tak nagle uciekli. I w jakim celu próbowali przekrzyczeć siebie nawzajem.
Uległ potrzebie. Wolno poszedł, ze zwieszonym łbem, do kuchni. Zjadł większą ilość pokarmu w misce. Medalik w kształcie chrześcijańskiego krzyża zadzwonił, dotykając metalu.
Usiadł na parapecie spoglądając na rozwiewane przez wiatr gałęzie.
Przeniósł się do jadalni, przyglądając się biegnącym ku nieznanemu Dwunogów, mówiących do małych, szklanych prostokątów.
Zbiegł z piętra na parter, wbiegł z parteru na piętro dziesiątki razy, nie dobijając setki przez zadyszkę.
Ledwo co zjadł resztę suchej karmy. Zapychał żołądek wodą.
Dwunożni nie wrócili. Przedpołudniem, popołudniu, o zmierzchu.
Jego właściciele nie wrócili po zapadnięciu ciemności. Jedynym towarzyszem Papieża pozostała setka Janów Pawłów II.
Wszystko to zaczęło się o poranku, gdy słońce zdołało wzejść na nieboskłon. Obudziły go nerwowe kroki Wspaniałej Pani i Mężnego Pana oraz lecąca w wodnej jamie... woda. Obudził się, ziewając. Wymiauczał szybko: Koci stróżu mój, przez dzisiejszy dzień przy mnie stój o ochraniaj przed grzechem. Automatycznie udał się do przysłowiowej kuchni. Pomieszczenie było połączone z salonem średniej wielkości.
Usiadł przy misce, oczekując na przedwczesne śniadanie. Patrzył intensywnie zielonymi ślepiami w swoich Bogów, a ci rozmawiali ze sobą głośnym i nerwowym tonem, chwilę potem kłócąc się. Niebieski nigdy nie widział ich tak wściekłych. Skulił się, cicho sycząc. Poczuł bijące od nich na potęgę zło, nie wiedział dlaczego. Szatan nawiedził ich dusze? Zostali opętani? Jan Paweł II ich opuścił?
Pogłaskali go, widząc strach w jego postawie. Nasypali dużo suchej karmy i trzy miski chłodnej wody, co od razu wzbudziło kolejne wątpliwości w sercu kocura. Zawsze sypali mu saszetki! A nie te fuj fuj wióry!
Siedział pod drzwiami, gdy Dwunożni opuścili jamę.
I czekał.
I czekał.
I czekał.
Ignorując zwiększający się głód. Chciał wyjaśnień, chciał wiedzieć, dlaczego tamci tak nagle uciekli. I w jakim celu próbowali przekrzyczeć siebie nawzajem.
Uległ potrzebie. Wolno poszedł, ze zwieszonym łbem, do kuchni. Zjadł większą ilość pokarmu w misce. Medalik w kształcie chrześcijańskiego krzyża zadzwonił, dotykając metalu.
Usiadł na parapecie spoglądając na rozwiewane przez wiatr gałęzie.
Przeniósł się do jadalni, przyglądając się biegnącym ku nieznanemu Dwunogów, mówiących do małych, szklanych prostokątów.
Zbiegł z piętra na parter, wbiegł z parteru na piętro dziesiątki razy, nie dobijając setki przez zadyszkę.
Ledwo co zjadł resztę suchej karmy. Zapychał żołądek wodą.
Dwunożni nie wrócili. Przedpołudniem, popołudniu, o zmierzchu.
Jego właściciele nie wrócili po zapadnięciu ciemności. Jedynym towarzyszem Papieża pozostała setka Janów Pawłów II.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz