Słońce grzało dzisiaj wyjątkowo mocno. Nie miał ochoty wychodzić w ten skwar, ale również wizja spędzania tego czasu z braćmi, nie była zachęcająca. Mimir od rana kręcił się z kąta w kąt, wzdychając i mamrocząc modły do ojca. Świr jak nic. Nadal nie pojął, że Odyn to drań, ale i zwykły kot? To, że miauczał do niego litanie nie sprawi, że nagle spadnie deszcz. A gdyby naprawdę do tego doszło, uznałby to za zbieg okoliczności.
Heimdall również był nie w sosie. Ciągle podchodził do miski z wodą, a później dręczył Wyprostowanego głośnymi pretensjami o warunki w jakich przebywają.
A on? On, wielki Loki, wpatrywał się w magiczne pudełko, gdzie mógł podglądać życie jakichś dziwnych stworów. Niby to ryba, ale taka duża z kłami? Obserwował jak dziwnie podskakuje na lądzie, po czym wpada do wody. Taki ktoś nie miał szans na przeżycie.
Nagle uwagę jego od tego co dzieję się na ekranie, zwrócił sługus, który przytachał jakąś metalową konstrukcję. Chyba ją kojarzył... z dawnego życia.
Wyprostowany podłączył jego ogon ze ścianą, po czym przyrząd ożył, wytwarzając zimny powiew wiatru. A no tak! To maszyna do jego tworzenia! Że też od razu jej nie skojarzył. Wyglądała inaczej niż ich stara, ale dawała ten sam efekt.
Mimir, Heimdall i on sam, od razu znaleźli się w polu jego rażenia. Rozkoszowali się chłodem, tak bardzo, że ich problemy odeszły na drugi plan.
- Widzicie? Modły działają - odezwał się Mimir.
Przewrócił oczami. No tak... Ten widział w tym boską ingerencję ojca. Najwidoczniej musiał mu przemówić do rozsądku, bo czekoladowy raczej nie oświeci niebieskiego.
- Żadne modły. To zasługa Wyprostowanego, a nie ojca - prychnął. - I nie! - Zatkał mu pysk ogonem, widząc jak ten chcę coś powiedzieć. Naprawdę nie miał ochoty i chęci, aby teraz zajmować się jego wymysłami. - Nie zaczynaj - ostrzegł go.
- Przestań dręczyć, Mimira - rozległ się głos Heimdala, który postanowił zainteresować się ich wymianą zdań.
Od razu cały jego dobry humor minął. Wyczuwał kolejną umoralniającą gadkę. Trzepnął ogonem, odchodząc od rodzeństwa, które wdało się w dyskusję. Aby nie słuchać ich kłapania językiem, szybko wyszedł przez klapę w wielkich wrotach na zewnątrz. Gorzko tego pożałował, kiedy jego łapki zetknęły się z rozgrzaną ziemią. Sycząc i prychając, szybko przeskoczył przez płot i udał się na poszukiwanie jakiegoś cienia. Tak się złożyło, że w sąsiedztwie dostrzegł idealne miejsce. Po przejściu przez kolejne ogrodzenie, usiadł pod krzesłem. Tu miał ochronę przed słońcem, ponieważ z jednej strony okryty był przez jakieś śmierdzące napoje. Pierwszy raz się z czymś takim zetknął, dlatego powąchał je. Były otwarte i puste, ale zapach nadal się unosił.
- Nie kradnij napojów moich właścicieli - odezwał się czyjś głos.
Przed nim stał dziwny kocur. Był czarno-biały w bengalskie cętki. Na jego oskarżenie, skrzywił pysk. Nie wrobi go w coś, czego nawet nie zamierzał zrobić!
- Że to? Za nic nie tknę tego, a co dopiero ukraść! Śmierdzi jakby coś w tym umarło. Ukrywam się tu tylko przed słońcem. Loki jestem, a ty to kto?
<Belzebub?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz