- N-no i t-teraz j-jeszcze z-zaszła t-ta dziw-wna z-zmiana. D-dlaczego t-tu j-jest t-taki chaos? - miauknął. - I… I w-wydaję m-mi się, ż-że j-jestem s-strasznie b-bezużyteczny d-dla k-klanu. P-polowania m-mi n-nie i-idą… N-nic m-mi n-nie wychodzi - wyjęczał. Nagle zerwał się na równe łapy, robiąc krok w tył.
- A c-co j-jeśli nigdy n-nie zrobię p-postępu i w-wyrzucą m-mnie z klanu? – Jego oczy momentalnie zaszkliły się od łez. Usiadł z rezygnacją, wbijając spojrzenie we własne łapy i pociągając nosem.
Orzechowy Zmierzch ze spokojem słuchała wywodów syna, patrząc na niego ciepło.
- Nie wyrzucą cię z klanu, nie pozwolę na to. - odparła łagodnie, przysuwając do siebie Rudzika i otulając go ogonem. - Każdy uczy się we własnym tempie, może potrzebna ci jest odrobina cierpliwości? Może i ja nie miałam wielkich problemów z treningiem, ale w pewnych momentach po prostu miałam dosyć, zaczynałam w siebie wątpić. No i wiesz... J-ja przepraszam...
Uczeń spojrzał na nią z zaskoczeniem.
- A-ale za c-co? Nic-c nie z-z-zrobiłaś...
Szylkretowa po prostu wtuliła się w kocurka, nie odpowiadając na pytanie.
Po prostu potrzebowała się przytulić.
*po akcji z Puszystym Futrem*
Wracała z samotnego polowania, niosąc w pysku mała wiewiórkę i wróbla. Minęły już dwa wschody słońca od ukarania Puszystego Futra, która teraz przesiadywała w starszyźnie. Orzechowy Zmierzch czuła się trochę nieswojo – na myśl, że mogła zostać tak ukarana robiło jej się smutno. Podczas “ceremonii” ukarania kotki szylkretka myślała, że Borsucza Gwiazda poleci jej zrobienie krzywdy wojowniczce, więc zdziwiła się, gdy nie usłyszała swojego imienia. Ale ku nieszczęściu padło na Rudzikową Łapę, a ona aż za dobrze wiedziała, że ten będzie miał potem wyrzuty sumienia do końca świata. Odrzuciła piszczki na stos i podeszła do kocurka, witając go ciepłym pomrukiem.
- Cześć mamo - odparł rudy.
- Witaj, kochanie. Dobrze się czujesz?
<Rudzik?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz