W końcu zrozumiała, dlaczego tata pogrążył się w taki stan beznadziei.
W końcu zrozumiała, dlaczego powinna postarać się dorosnąć.
W końcu... Tyle razy w końcu, że nie potrafiła uzbierać myśli w jedną całość
Ciałem szylkretki rządziła choroba, ojciec stał się samotnikiem, objętym haniebną reputacją, relacje z resztą klanu... Nawet nie istniały.
Drąca mordę kotka nie posiadała żadnych przyjaciół oprócz własnego brata. Poza samym karłowatym rudzielcem o pewnym spojrzeniu nie posiadała nikogo. Przy Brzoskwiniowej Bryzie czuła się napięta jak struna od gitary, a Jesiotrowa Łuska... On od zawsze wywoływał w Malinowym Pląsie odruchy wymiotne.
Leżała obolała w legowisku medyka, objęta leczeniem i przymusową kwarantanną. Wielka pustka, ściskająca jej serce, powiększała się z każdą chwilą. Myślała o życiu, o przeszłości. Jako chora okazała się niezdolna do przemyśleń, trzeźwego oceny sytuacji. Ba, nawet informacja o domniemanej zdradzie Jesionowej Gwiazdy (właściwie już Upadku) nie wywołała w niej żadnego szoku. Kompletnie żadnego.
Zdrowiejąc, odnalazła w sobie rozum, przynajmniej próbowała tak nazwać wielką nawałnicę emocji, kotłującą się w głowie. Wyrzuty sumienia powiększały się z każdym uderzeniem serca. Widziała doskonale każde martwe spojrzenie umierających przy niej kotów, oczami duszy przypomniala sobie o Aroniowym Podmuchu, ćpającym ojcu, zatroskanej mamie...
Dodatkowo choroba, o której nie mówiła nikomu, bo zwyczajnie bała się pogorszenia opinii o samej sobie. Jak małe kocię, zachowała się jak pierdołowate małe kocię, dopiero co odsunięte od mleka matki.
To wszystko stanowiło życie. Jej życie. Tylko jej.
Dlaczego... Dlaczego tak myślę? Rozgrzebuję przeszłość... Jesion tyle wytrzymał. Wypalił się, ale... Starał się nas kochać. Mój brat... Pomimo kłamstw o moim stanie zdrowia, nie zostawił mnie bez opieki. A reszta... Reszta się nie liczy. Znajdę kogoś, kto polubi moje darcie mordy. Znajdę... Obiecuję ci to, moja rodzino - pomyślała, znajdując gdzieś w głębi siebie.... Siłę. W każdym razie coś, co okazało się silniejsze od tej całej negatywnej fali uczuć, myśli wspomnień.
Od tego czegoś mięśnie stały się silniejsze, do oczu napłynęły łzy szczęścia, a serce objęła pewna akceptacja tego, co się wydarzyło.
Stanęła na własne kończyny, wykonała kilka drżących kroków i... Upadła tuż przed Kaczym Piórem na ziemię.
- Mali...? - usłyszała zszokowanej miauknięcie medyka. - Wszystko dobrze? Miałaś nie opuszczać mchu! Ledwo co cię uratowałem, ty...
- Spokojnie, bo żyłka ci drga - miauknęła, podnosząc kącik pyszczka w drwinie, który po chwili zmienił się w pełen radości uśmiech. - Nie jestem stara, byś się tak mną przejmował, braciszku. Chyba... Nie jest dobrze... Ale wszystko zmierza ku lepszemu, Kacze Pióro. Mogę ci to obiecać - odpowiedziała bratu, stając koślawo na cztery łapy, mierząc karzełka pewnym spojrzeniem. Choroba odeszła, szeptały jej to kości i płuca, pomimo zaawansowanego stadium, które kilka dni temu zmiotło ją z planszy.
Po raz pierwszy od wielu księżyców poczuła mocną więź duetu chaosu.
W końcu odzyskała nadzieję, pomimo bacznego wzroku zmarłych przodków.
W końcu zrozumiała, dlaczego powinna postarać się dorosnąć.
W końcu... Tyle razy w końcu, że nie potrafiła uzbierać myśli w jedną całość
Ciałem szylkretki rządziła choroba, ojciec stał się samotnikiem, objętym haniebną reputacją, relacje z resztą klanu... Nawet nie istniały.
Drąca mordę kotka nie posiadała żadnych przyjaciół oprócz własnego brata. Poza samym karłowatym rudzielcem o pewnym spojrzeniu nie posiadała nikogo. Przy Brzoskwiniowej Bryzie czuła się napięta jak struna od gitary, a Jesiotrowa Łuska... On od zawsze wywoływał w Malinowym Pląsie odruchy wymiotne.
Leżała obolała w legowisku medyka, objęta leczeniem i przymusową kwarantanną. Wielka pustka, ściskająca jej serce, powiększała się z każdą chwilą. Myślała o życiu, o przeszłości. Jako chora okazała się niezdolna do przemyśleń, trzeźwego oceny sytuacji. Ba, nawet informacja o domniemanej zdradzie Jesionowej Gwiazdy (właściwie już Upadku) nie wywołała w niej żadnego szoku. Kompletnie żadnego.
Zdrowiejąc, odnalazła w sobie rozum, przynajmniej próbowała tak nazwać wielką nawałnicę emocji, kotłującą się w głowie. Wyrzuty sumienia powiększały się z każdym uderzeniem serca. Widziała doskonale każde martwe spojrzenie umierających przy niej kotów, oczami duszy przypomniala sobie o Aroniowym Podmuchu, ćpającym ojcu, zatroskanej mamie...
Dodatkowo choroba, o której nie mówiła nikomu, bo zwyczajnie bała się pogorszenia opinii o samej sobie. Jak małe kocię, zachowała się jak pierdołowate małe kocię, dopiero co odsunięte od mleka matki.
To wszystko stanowiło życie. Jej życie. Tylko jej.
Dlaczego... Dlaczego tak myślę? Rozgrzebuję przeszłość... Jesion tyle wytrzymał. Wypalił się, ale... Starał się nas kochać. Mój brat... Pomimo kłamstw o moim stanie zdrowia, nie zostawił mnie bez opieki. A reszta... Reszta się nie liczy. Znajdę kogoś, kto polubi moje darcie mordy. Znajdę... Obiecuję ci to, moja rodzino - pomyślała, znajdując gdzieś w głębi siebie.... Siłę. W każdym razie coś, co okazało się silniejsze od tej całej negatywnej fali uczuć, myśli wspomnień.
Od tego czegoś mięśnie stały się silniejsze, do oczu napłynęły łzy szczęścia, a serce objęła pewna akceptacja tego, co się wydarzyło.
Stanęła na własne kończyny, wykonała kilka drżących kroków i... Upadła tuż przed Kaczym Piórem na ziemię.
- Mali...? - usłyszała zszokowanej miauknięcie medyka. - Wszystko dobrze? Miałaś nie opuszczać mchu! Ledwo co cię uratowałem, ty...
- Spokojnie, bo żyłka ci drga - miauknęła, podnosząc kącik pyszczka w drwinie, który po chwili zmienił się w pełen radości uśmiech. - Nie jestem stara, byś się tak mną przejmował, braciszku. Chyba... Nie jest dobrze... Ale wszystko zmierza ku lepszemu, Kacze Pióro. Mogę ci to obiecać - odpowiedziała bratu, stając koślawo na cztery łapy, mierząc karzełka pewnym spojrzeniem. Choroba odeszła, szeptały jej to kości i płuca, pomimo zaawansowanego stadium, które kilka dni temu zmiotło ją z planszy.
Po raz pierwszy od wielu księżyców poczuła mocną więź duetu chaosu.
W końcu odzyskała nadzieję, pomimo bacznego wzroku zmarłych przodków.
Wyleczona: Malinowy Pląs (w końcu)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz