– Ja, Piaskowa Gwiazda, przywódczyni Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, by spojrzeli na tego ucznia. – powiedziała kremowa liderka, poważnym głosem wpatrując się w szarego kocura. – Trenował pilnie, aby poznać wasz szlachetny kodeks, a ja polecam wam go na wojownika. – objęła swym wzrokiem wszystkie zgromadzone tutaj koty. – Sasankowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Sasankowa Łapa onieśmielony odpowiedział:
– Oczywiście.
– Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Sasankowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Sasankowy Kielich. Klan Gwiazdy wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Poszczególne koty zaczęły skandować jego imię, również Jałowa Łapa, i to chyba najgłośniej jak tylko potrafił.
Omijał się po obozie, a może nawet całym lesie jedno imię.
– Sasankowy Kielich! – powiedział po raz ostatni, kiedy brat podszedł do niego. Nie czuł jednak jakiejś, nie wiem, dumy. Czuł się jakby zazdrość wyżerała jak kwas jego wnętrzności. Tak chciałby być już wojownikiem! Przecież to byłoby co najmniej piękne! Nikt cię by nie męczył zmienianiem mchu z legowiska, nie pomiatał tobą, stałbyś wyżej w hierarchii od Rozżarzonej Łapy, same plusy.
***
Kocur wracał właśnie z już trzeciego polowania, a dochodził wieczór. Jutro. Jutro Miodowy Obłok zapewniła go że nauczy go więcej o walce niż głupie podstawy i pójdzie tylko na jedno czy dwa polowania. Młodego ciągnęło do walki, zdecydowanie bardziej niż do polowania. Woli wbijać pazury w płaczące z bólu koty niż jakieś zwierzątka..
Dobra. Przesadził. Po prostu odłożył na stertę jasnobrązowego, tłustego zająca, samemu z mniejszej biorąc jakąś jaskółkę i szybko ją zpałaszował.
– Jałowa Łapo? – odezwała się do niego Miodowy Obłok, jedząca królika.
– Tak?
– Mógłbyś zanieść coś dla Wiśni i Borówkowej Mordki?
Nie chciało mu się, prawda. Wolałby się już położyć na własnym legowisku i spać przez następny tydzień, jednak nie zamierzał się wykłócać. Bo po co? Zaniesie i będzie spokój, jeszcze się skończy jak z tą ucieczką. Mimo kilku księżyców paliło go ze wstydu na samą myśl o tak głupim wydarzeniu.
Złapał więc w pysk zająca, leniwym krokiem wszedł do żłobka, zastając tam jedynie szylkretowego kociaka. Wiśnia.
– Um, em, witam czy.. Coś. – nie miał pojęcia co powiedzieć, kotyszka patrzyła się na nią jakby chciała mu coś zrobić i bynajmniej nie byłoby to czymś miłym. Upuścił więc królika i gapił się na to dziwne kocię, zastanawiając się czy jego Klan już po prostu tak ma.
<Wiśnio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz