Bura wojowniczka spojrzała na swoją poczochraną przyjaciółkę. Miała wrażenie, że każdy włosek sierści szylkretki wygięty był w innym kierunku, chociaż to niezbyt możliwe. Trochę martwiła się takowym atanem rzeczy, podobnie jednak jak w przypadku matki stojącej przed nią kotki, tak i w niej pokładała ogromną wiarę. Była pewna, że Migoczące Niebo potrafi sobie poradzić w ekstremalnych warunkach, pewnie nawet lepiej, niż Ciernista Łodyga, chociaż nigdy nie powiedziałaby tego na głos.
— Nie tak źle — rzuciła — chociaż te łajzy dają w kość — tyknęła łapką swój brzuszek, który był już dość pokaźny — chyba wymyśliły sobie nową zabawę, wiesz? Nazywa się "budzimy mamę w środku nocy, prowadząc konflikty wewnętrzne". Wydaje mi się, że bawią się przednio. Aż nazbyt — ostatnie słowo powiedziała z zabawnym, dziecinnym wręcz wyrzutem. Widząc jej naburmuszkną minę Migoczące Niebo roześmiała się serdecznie.
— Widzisz, już się rządzą, a co będzie, jak wyjdą na zewnątrz! — zawołała. Ciernista pokiwała głową. Gdzieś z tyłu głowy trochę bała się tego dnia. Bo przecież, ona, wojowniczka, nigdy nie była w podobnej sytuacji. Fakt, Burzowe Serce powiedział jej, że przecież niejednokrotnie opiekowała się innymi, ale... To nie to samo. Miała pomóc maluchą zbudować siebie od zera. Miała je poprowadzić. Jednak ta doza stresu tylko napędzała ją do działania. W końcu, halo, ona nie podoła? Po jej zimnym trupie. Zawsze sobie poradzi.
Oby.
— A co słychać po ciekawszej stronie obozu, rozczochrańcu? — zapytała, puszczając kotce oczko — mama nadzieję, że mój braciszek nie daje ci w kość.
Migoczące Niebo poruszyła ogonem, w podobnym geście do wzruszenia ramionami.
— Oprócz morderczych spojrzeń w kierunku twojego teścia, nie sprawia problemów — zakomunikowała. Ciernista Łodyga przewróciła oczami. Nigdy nie była jakąś fanką Nocnej Gwiazdy, acz Leśna Łapa jawnie go nie znosił. To było dość zabawne... Ale i trochę dziwne.
— Nakop mu do tyłka, jakby zaczął takowe sprawiać. Jako członek rodziny chyba mogę dać ci takie uprawnienia — powiedziała żartobliwie. Spędziły jeszcze jakiś czas, gawędząc o wszystkim i niczym.
~*~
— Witam młodą mamę! Jak tam życie w "nudniejszej stronie obozu"? — zagadała Migoczące Niebo.
"Młoda Mama" uśmiechnęła się cierpiętniczo, słysząc owe pozdrowienie. "Nudniejsza strona obozu" szybko bowiem przekształciła się w "wojenną stronę obozu", a obiektem owych wojen był pokarm, jaki buraska sobą oferowała. Niech to gwiezdni, jakie te maluchy były nienażarte! Nie minęła nawet pełna kwarta, a buraska zastanawiała się już, czy wszystkie mamy w Klanie Burzy to nie przypadkiem jakieś zmutowane gigantki z nadprzyrodzonymi siłami. Ogromnym jednak plusem mamy-Ciernia była jej cierpliwość. Dzielnie znosiła swoje rozpiszczane dzieciaczki, starając się, aby każde pojadło.
— Jak dobrze cię widzieć — odparła zupełnie nie ironicznie (cóż za nowość) królowa — Fiołek zawsze do ciebie lgnie, a to jedno miejsce przy cycku mniej.
Migotka musiała wstrzymać śmiech, słysząc owy komentarz, wypowiedziany śmiertelnie poważnym głosem. Jeszcze Cierń każe jej przygarnąć jedno ze swoich dzieci, czy inny kij, a przy Leśnej Łapie raczej nie miała na to czasu (ani nerwów).
— Ma dobry gust do ciotek — powiedziała jedynie, siadając obok Ciernia. — Właściwie, skąd te imiona? Znaczy, wiem, że Księżyc jest od...
Urwała, jakby nie pewna, czy w ogóle powinna zaczynać temat zmarłego przed księżycami kocura, bura jednak uśmiechnęła się jedynie.
— Tak. Ma imię po Księżycowej Łapie — przyznała krótko. — Fiołek dostała swoje w spadku po przybranej babci, Fioletowej Chmurze. Była mentorką Brzoskwinki. Natomiast imię Orzełka... Cóż, dotyczy pewnej historii związanej ze Rdzawą.
Na wspomnienie swojej matki uszy Migoczącego Nieba ustawiły się do pionu. Cierń od razu to wychwyciła, a wówczas zrobiło jej się cieplej na serduchu.
— Ach, tak? Jakiej?
Bura uśmiechnęła się, przywołując wspomnienia. Tamtego dnia była zarówno dumna, co przerażona.
— Jak byłam nieporadnym wrednym pierdem, co ledwo wyszedł z kociarni, a już chciał zwojować świat, zaczęły się moje treningi ze Rdzawą, oczywiście. Na jednym z pierwszym zaatakował nas, a raczej mnie, jako drobnego pierda, orzeł. Nie był to jakiś wielce dorosły osobnik, inaczej pewnie do naszej rozmowy tutaj w ogóle by nie doszło. Twoja matka przyjęła na siebie cios, ale ptaszor był silny. Pamiętam, że wtedy moje łapy poruszyły się same z siebie, do skoku. Chwile potem mie żył. Orzeł był naszym pierwszym treningiem, pierwszą wspólną zdobyczą, w ogóle pierwszym głębszym doświadczeniem. Dlatego pomyślałam, że ten malec mógł by być Orzełkiem. — Zakończyła swoją opowieść, z lekkim uśmiechem, spoglądając lontem oka na swoją mniejszą kopię, która tuliła się do jej ogonka, śpiąc.
<Migotko? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz