*Niedługo po śmierci Lwiej Paszczy*
Obserwująca Żmija, teraz już zwana Gwiazdą, weszła do swojego piętra Skruszonego Drzewa. Od razu ujrzała leżącego na nim młodego kocurka, jej dawnego ucznia.
Od śmierci Lwiej Paszczy Płomyk nie był sobą. Wcześniej zachowywał się niczym demon, podczas kary, będąc pod jej łapą zyskał zdecydowanie instynkt samozachowawczy, zrozumiał co znaczyły konsekwencje i że jego również mogły się one tyczyć, oraz stał się znośny. Nie irytował jej tak bardzo jak wcześniej, jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy było to, iż wiedziała, że miała nad nim kontrole – ale nie tylko to, choć musiała przyznać, że patrzenie jak się jej bał i zaczynał ją z każdym dniem bardziej szanować sprawiało jej przyjemność, tak samo jak drażnienie rudzielca czy możliwość wymierzenia mu dla niego dotkliwej kary, jaką było włożenie go na jakiś czas do dołu, gdy źle się zachowywał. Jednakże, z ich początkowo nieciekawej relacji, która sprawiała, iż ich wspólne treningi jeszcze przed jego degradacją i przeniesieniem się szylkretki do kociarni wysysały z niej wiele sił, bardziej mentalnych niż fizycznych, wyszło coś dziwnego.
Co prawda tak, już wcześniej gdy miała okazję to dążyła do tego, by młody zaczął ją szanować i jej słuchać - jak zazwyczaj podczas interakcji z burzakami starała się zachować co najmniej jak największą neutralność, a najlepiej zyskiwać czy utrzymywać już istniejącą jakąś sympatię, tak w przypadku Płomyka to po prostu nie działo, podobnie jak logiczne argumenty czy dobrowolna pomoc na przykład poprzez tłumaczenie rożnych rzeczy i dawanie rad. Syn Lwiej Paszczy nie raz wymagał takich rzeczy, na które nikt z resztkami własnej godności by się nie zgodził – a już na pewno nie tortie, nawet pod maską miłej i kulturalnej kotki, która manewrowała pośród klanowiczów z ostrożnością. Dlatego też zaczęła być bardziej stanowcza, nawet przestała go na moment trenować, a potem nauczyła się metody na ognistookiego przedstawionej jej przez Nagietkowy Wschód.
Jednakże jej działania przyniosły efekt, którego po przebyciu wcześniej wielokrotnie interakcji z klasycznie pręgowanym się nie spodziewała. Nie tylko kocur uczył się szybko podczas swej kary, ale też prędko nabrał pewnej pokory – chociaż dalej Płomyk to Płomyk i nie raz ją jeszcze obrażał czy próbował wykiwać, tak z każdym dniem słuchał jej uważniej, starał się bardziej, rozumiał więcej. Nawet zaczął dać się jej dotykać – a to była naprawdę spora zmiana, bo za pierwszym razem, jak był brudny i zaczęła go myć bo sam nie był w stanie dotknąć językiem własnego futra, zemdlał z tego powodu. Zemdlał. Naprawdę jego reakcje na różne rzeczy były nie raz wyolbrzymione do ekstremum, stając się podobnie wielkie co jego ego.
Z jednej strony to było przyczyną, dla której był taki nieznośny, to jego poczucie własnej wielkości i sposób, w jaki traktował inne koty, zwłaszcza te nie całkowicie rude. Z drugiej zaś, jak już wcześniej była w stanie zorientować się w wielu rzeczach dotyczących charakteru, zachowania rudzielca oraz sposobu najlepszego postępowania z nim w różnych sytuacjach (w czego zgłębieniu pomógł jej jego starszy brat) życie z nim w żłobku dało jej ciekawą perspektywę. I wgląd w to, jak się zmieniał. Był taki dumny, tak dbający o własny wygląd, ale wraz z kolejnymi dniami spędzonymi w żłobku najpierw się przyłamał, a potem zaczął robić rzeczy, których wcześniej by się po nim nie spodziewała – rozmawiał z nią, z własnej woli starał się zrozumieć jej lekcje mimo sceptycyzmu, wykazywał jakąś ciekawość, zadawał pytania, a potem nawet zaczął nie tylko w miarę tolerować jej obecność i interakcje, ale nawet rzucać w nią mchem. W żłobku Żmija naprawdę miała okazję zobaczyć pewną zwykle ukrytą część wnętrza Płomyka – poza byciem rudzielcem o ogromnym wręcz ego, miał w sobie coś z kociaka. Tak, już wcześniej to wiedziała, ale fakt, iż zaczął rzucać w nią mchem, a nawet uczestniczyć w dłuższym obrzucaniu się wraz z kronikarką nawzajem tą puchatą rośliną, wciąż był bardzo zaskakujący. To było coś, czego Płomyk przed karą by na pewno nie zrobił. Co zaczęło dziać się dalej było jeszcze bardziej intrygujące i zadziwiające – Płomyk zaczął dotykać jej z własnej woli. Na początku sprowadzało się to… do jej ogona. Dlaczego ogona? Bo na niego polował. Ale potem zaczął układać się bliżej niej, gdy szedł spać.
Dobrze wiedziała, że dalej był to ten sam Płomyk, który znęcał się nad królikiem podczas jednego z ich pierwszych treningów i byłby gotowy to samo zrobić innej osobie, że był to ten sam Płomyk który uważał, że koty z choćby częściowo nierudą sierścią były znacznie gorsze, ten sam Płomyk który nabawiał ją wielokrotnie bólu głowy – i miała to wciąż jak najbardziej na uwadze.
Jednakże fakt, że udało jej się wyciągnąć z niego coś dobrego…
Był zadowalający.
Albo, używając bardziej adekwatnego słowa, po prostu ją cieszył. Tak samo jak zaczęło ją cieszyć spędzanie czasu z nie raz irytującym, ale i ciekawym kotem, jakim był Płomyk, który w pewien sposób, mimo iż dalej jej dogryzał, choć już zdecydowanie lżej niż dawniej, ocieplił się do niej. Nawet znaleźli parę rzeczy, które ich łączyły, ku zaskoczeniu Płomyka a nawet niezadowoleniu ich obojga.
A teraz, kot którego podniosła, o którego dbała, w którego włożyła tyle energii by zmienić go w godnego siebie ucznia nie był sobą, stracił dawny ogień niczym jego futro i po prostu leżał tak na tym swoim legowisku, prawie że nie wychodząc ze Skruszonej Wierzy.
Stanęła na moment w wejściu, w ciszy przyglądając się wnukowi Zięby.
Pamiętała jego reakcję na śmierć Lew. Chciał rozszarpać ciało Widma. Był tak wściekły, tak rozedrgany że go nawet nie obchodziło, że go już nie zabije, że to już tylko ciało, bez życia i bez ładu.
I to właśnie od tamtego czasu... Płomyk zaczął często i na długo przesiadywać w jej legowisku, a obecnie to praktycznie w nim spędzał całe swe dnie. Oczywiście pozwoliła mu na to, był dalej jej podopiecznym a ona nie miała zamiaru wracać do żłobka, skoro została liderką. Poza tym nikt nie powinien się przyczepić, a jeśli spróbuje stan Płomyka będzie dobrym argumentem.
Po tej chwili przyglądania się rudzielcowi z kamienną miną i uważnym spojrzeniem ruszyła w jego stronę nie szybko, acz nie jakoś bardzo wolno. Nie miała zamiaru podejść za szybko, by nie okazać większego zmartwienia, ale również nie za wolno, bo nie miała zamiaru wahać się podchodząc.
Płomyk musiał ją usłyszeć – w końcu nie spał. A mimo to nie zareagował, tylko dalej tępo wpatrywał się w swe łapy.
Naprawdę widok kogoś takiego jak on w takim stanie był… co najmniej smętny i przygnębiający.
Żmija wypuściła cicho nosem powietrze. Miała zamiar położyć się obok Płomyka, ale z tego zrezygnowała. Zamiast tego wyszła z piętra.
Syn Lwiej Paszczy ostatnio mało jadł. Uznała więc, że zamiast po prostu usiąść w legowisku i pozostać w ciszy przyniesie mu posiłek, by się wzmocnił. Nie mogła mu pozwolić na to, by dalej jadł mało. W sumie to mimo iż go obserwowała, nie wiedziała dokładnie ile jadł – w końcu jako świeża liderka miała dużo spraw do załatwienia. Oczywiście znajdowała czas na to, co było najważniejsze – wypoczynek, rozmowy z rodziną, spędzanie czasu z partnerem, treningi Salamandry, rozmowy ze współklanowiczami, słuchanie rozmów współklanowiczów… noi siedzenie z przybitym jak nigdy dotąd Płomykiem. Wiedziała jednak, że teraz musiała poświęci mu jeszcze więcej uwagi, bo wyglądało na to, że nie był ani trochę skory do chodzenia po jedzenie – a to mogło się szybko źle skończyć, w mniejszym lub większym stopniu, jeśli by to zlekceważyła, nawet mimo to, iż starała się pilnować by coś jadł.
Przybrała na pysk przyjazny, choć nie uśmiechający się wyraz, podchodząc do stosu zwierzyny. Patrzyła to na jeden, to na drugi, trzeci, czwarty okaz zwierzyny, szukając takiego który powinien zaspokoić głód Płomyka i dać mu najeść się do syta, może nawet bardziej. A że Obserwująca Gwiazda była spostrzegawcza i potrafiła szybko ważyć swoje opcje, już po chwili wybrała i podniosła ze stosu dużego, puchatego zająca. Po pochwyceniu go w zęby ruszyła z powrotem do wejścia do Wieży, by następnie, gdy znalazła się już w środku, ruszyć w górę zakręconych schodów. Po wnętrzu porzuconej konstrukcji dwunożnych poniosły się odgłosy jej cięższych przez niesioną piszczkę kroków. Już chwilę później przywódczyni stanęła w wejściu do pomieszczenia, następnie kierując się żwawszym niż gdy ostatni raz podchodziła do rudzielca krokiem, by po chwili upuścić tuż obok niego dużego, puchatego zająca.
Tym razem młodzik zareagował, bo spojrzał na gryzonia, po czym skrzywił się i odwrócił głowę w drugą stronę.
— Nie chcę jeść.
Żmija miała ochotę westchnąć, ale zamiast tego po prostu położyła się obok. Spodziewała się tego nieco, choć liczyła na to, że mimo niechęci się pożywi skoro już mu przyniosła coś na ząb.
— Zjedz go. Dla swoich sióstr, brata. Dla matki. Ona by nie chciała, byś nie jadł — miauknęła łagodnie do kocura, bez zwyczajowej Żmijowatości która często była w ich wspólnych, samotnych rozmowach u niej widoczna. Na jej słowa pręgowany polożył po sobie uszy, pewnie na wspomnienie swej rodzicielki. Zacisnął mocno pysk, co Żmii udało się dostrzec.
— Tęsknie za nią — wychrypiał. — Bez niej... jest tak pusto. Życie nie ma sensu, gdy jej już nie ma. Była dla mnie wszystkim.
Obserwująca Gwiazda rozumiała jego tęsknotę. Rozumiała, czym była dla kota strata tak bliskiej osoby, jaką na przykład była Lwia Paszcza dla swego najmłodszego syna.
Życie w mieście wymagało od niej jednak tego, by niezależnie od wewnętrznego bólu parła przed siebie. By przetrwać. I dlatego nie płakała po ciągle wymienianych przez siebie kryjówkach, a działała. Miała wtedy i siebie syna na utrzymaniu. Gdyby poddała się własnej żałobie, smutkowi i strachowi nie przetrwałaby do tego dnia. Nie urodziłaby następnego miotu. Nie poznałaby Osta. A Smark by nie żył.
Doświadczenia z Siedliska Dwunożnych, wspomnienia z niego gnieździły się w jej umyśle, uwiły sobie przytulny kąt. Wiedziała, że nawet jeżeli od podniesienia się Płomyka nie zależało obecnie jego życie, to na pewno mu to się nie przysłuży.
— Wiem — miauknęła. Na chwilę zamilkła — ale nie możemy cofnąć przeszłości... ani przywrócić zmarłych do życia. — dodała ze smutkiem.
— Dlaczego nie? Liderzy mają dziewięć żyć, oddaj jej jedno. — Rudzielec spojrzał na nią z bólem w oczach.
Żmija zdziwiła się jego słowami, otwierając nieco szerzej oczy, ale już po chwili westchnęła smutno, patrząc w dół na ziemię.
— Niestety... nie mogę oddać jej życia. Nie dlatego, że nie chcę. Ale dlatego, że ona umarła. Umarła, a ja ich wtedy nie miałam, nawet gdyby się dało... to już pewnie było za późno parę skoków księżyca później. A poza tym... nawet nie jestem pewna, czy tak się.
Płomyk nie odpowiedział na jej słowa. Jedynie milczał, patrząc się w ziemię. Liderka również umilkła, ale po chwili uniosła wzrok.
— Proszę. Zjedz to. Nie chcę cię widzieć osłabionego bo nie jesz — miauknęła wyciągając łapę i przysuwając zająca bliżej do młodzika.
— A co to zmieni jak będę jadł? To nie zwróci mi mamy...
— Jeśli nie będziesz jadł... to osłabniesz albo umrzesz. A ona by tego nie chciała. I tak samo ja tego nie chcę. Ani ty przed jej śmiercią byś nie chciał. Masz jeszcze dużo życia przed sobą... i nawet jeśli spotkała cię tragedia, to nie warto go przez to tracić — powiedziała.
Bo nie było warto. Płomyk miał jeszcze dużo przed sobą i nie powinien dać sobie tego odebrać, nawet żałobie.
Wspomnienie Gluta, który próbował ratować swoją rodzinę z Płomieni pojawiło się jej w umyśle, choć nie okazała tego i postarała się je wyprzeć. On poświęcił je dla niej. Lwia Paszcza dla siostry i reszty rodziny. Żmija dobrze wiedziała, że mimo różnic między tą dwójką ani jedno ani drugie nie chciało umrzeć. Tym bardziej na daremno.
Jej słowa chyba przemówiły wnukowi Zięby do rozsądku, bo po nie tak długim czasie niechętnie przysunął się bliżej królika. Dziabnął go, wyraźnie nadal nie przekonany, jednym ząbkiem, próbując coś przełknąć. Co prawda mógł jeść normalnie, a nie skubać po mikro-kawałkach, ale najważniejsze było to, że w ogóle zaczął pochłaniać zwierzynę. Czarno-ruda włożyła przednie łapy pod siebie i obserwowała co kocur robi, ale nie tak jak często przenikliwie czy natarczywie.
Po jakimś czasie połowa zająca zniknęła w żołądku zdegradowanego kocura, druga zaś została nietknięta. Martwe zwierzę było jednak duże, więc nawet jego połowa powinna go nasycić. Poprawiła się nieco w miejscu. Pewien dłuższy czas milczała, a cisza rozpostarła się między nimi i po całej Wieży.
— Jak się czujesz? — spytała po dłużącym się momencie, podczas którego rozważała co zrobić, choć pytanie które zadała głupie w obecnej sytuacji, w jakiej to znalazł się Płomyk.
— A jak myślisz? — prychnął, patrząc na nią karcąco, że w ogóle zadała takie pytanie. Jego spojrzenie jej się nie spodobało, ale zamiast zwrócić na to uwagę czy w jakikolwiek słownie wyrazić swoje niezadowolenie, mruknęła coś cicho, owijając tylne łapy ogonem.
— A fizycznie? — zadała pytanie już bardziej mrukliwym tonem.
Na pewien czas młodszy znów zamilkł.
— Nieco mi słabo... — wyznał po dłuższej chwili. — Źle sypiam...
— W takim razie powinieneś się udać do Margaretki. Ona ma na to zioła — stwierdziła, radząc mu.
— Nie pomoże mi... Zioła nie pozwolą mi zapomnieć... o tym co się stało...
— To prawda. — potwierdziła. No… może kocimiętka tak, ale nie miała mu zamiaru tego proponować — ale pomogą ci zasnąć.
Rudy wymruczał coś pod nosem niezrozumiałego, zwijając się bardziej w kulkę.
— To możesz... mi przynieść... Bo ja się nigdzie nie ruszę... — stwierdził widocznie niechętny do opuszczenia bezpiecznego, cichego piętra przywódczyni.
Żmija słysząc jego słowa westchnęła, wstając. Czyli nawet tam się nie chciał udać. Dosłownie jedno piętro niżej, nie musząc nawet wychodzić z Wieży.
Szkoda go jej było.
Ale najpewniej... potrzebował spokoju od większości obozu, by to przetrawić.
Ruszyła do wyjścia, znikając w nim.
Obserwująca Gwiazda zaczęła się powoli budzić. Ruszyła lekko jedną łapą, potem drugą, a po chwili uchyliła nieco swe skośne ślipia. Wpadło do nich światło, któremu udało się dostać do legowiska w wieży. Powolny wschód słońca już się rozpoczął i rozlał swój blask po obozie Burzaków, oświetlając go.
Żmija spojrzała nieco szerzej otwartymi, ale dalej przymrużonymi oczyma na Płomyka, leżącego blisko niej, pod jej ogonem.
Widziała jak źle się ostatnio czuł. Troszkę było z nim lepiej, to fakt - wychodził, za oczywiście jej pozwoleniem, którego mu z resztą udzielała, siedział, jadł więcej. Ale dalej był przygnębionym rudzielcem, demonem który powinien sprawiać jej problemy, a nie być duchem samego siebie.
Ostrożnie zdjęła z niego swój czarny ogon, następnie odsuwając się ciutkę by móc swobodnie wstać. Po tym patrzyła jeszcze na niego przez chwilę, by następnie ruszyć do okna Skruszonego Drzewa.
Nadeszła Pora Nowych Liści, było dalej deszczowo, a chmury przysłaniały podniebne sklepienie, ale zrobiło się cieplej a śnieg zniknął. Liczyła na to, że ten stan niedługo minie - chciała choć odrobinę słońca, a ciągłe zalewanie na pewno nie pomagało w rośnięciu medykamentów na ich terenach. Jak w Porze Nagich Drzew deszcz był preferowlany, tak teraz już wolałaby, aby pojawiał się raz na kilka dni, a nie praktycznie codziennie.
Podeszła nieco do okiennicy, schowana jednak przed wzrokiem klanowiczy. Nie miała ułożonego futra - zazwyczaj od razu po wstaniu je myła, by jak najwcześniej należycie wyglądać, tym razem jednak najpierw wstała i zaczęła patrzeć na obóz i w dal, na pnące się powoli słońce, rozpoczynające swą codzienną wędrówkę.
Stan Płomyka się poprawił. Dalej jednak przeżywał stratę matki. Już wcześniej podjęła decyzję, że gdy będzie gotowy, zdejmie mu karę i jednocześnie mianuje na wojownika, wymyśliła mu już nawet imię. Miał już odpowiednie umiejętności, by sprawować te role i zrozumiał jej lekcje wychowania i życia ogółem na tyle, by się do nich stosować i nie robić jej wstydu na każdym kroku. A poza tym, teraz będąc liderką, mogła go jeszcze lepiej pilnować – jeśli zrobi coś niewłaściwego, będzie miała wszelkie środki by go za to ukarać i pokazać mu, że konsekwencje dalej będzie wyciągać z jego złego zachowania – i była bardzo chętna na wykopanie dołu przy Skruszonej Wieży specjalnie dla niego. Wiedziała, że ta metoda działała, a przecież do żłobka go nie będzie targać i wrzucać do tamtego dołu, żeby siedział z kociakami i jeszcze im coś o niej nagadał. Chociaż w sumie to pewna nie była, czy ktoś go czasem nie zasypał. Cóż, wtedy tym bardziej przydałby się nowy… i większy. Musiała jednak przyznać że rudzielec naprawdę mocno się poprawił.
Po pewnym, nie za długim czasie usłyszała ruch, a moment później usłyszała za sobą, jak Płomyk podniósł się leniwie na łapy. Nawet usłyszała chyba, jak coś mu strzyknęło, gdy się przeciągał.
Minęła jeszcze chwila, nim nie usłyszała jego głosu.
— Czy zmienisz mi w końcu imię, skoro Różana Srełęcz zdechła? — zapytał, a sposób jego wypowiedzi wskazywał jasno i wyraźnie, że powracał powoli do swojego typowego rudzielcowego ja, chociaż dalej było widoczne, że wszystko to co stało się z jego matką, mocno się na nim odbiło.
— No. Widać, że wraca ci dawny wigor — miauknęła kocica, tylko mocniej utwierdzając się że przeszedł już tę gorszą część żałoby — a gdzie proszę, hm? — spytała, mimo, iż sama miała zamiar mu zrobić taką niespodziankę, odwracając się z lekkim uśmieszkiem na pysku. W końcu, skoro sam poruszył temat, musiał ją poprosić, nie miała zamiaru mu tego odpuścić, by dalej utrwalał sobie w głowie, że przy niej musi się stosować do zasad, jak i również dla czystej satysfakcji i poczucia że to ona tutaj rządziła. Chciała utrwalać swoją władzę w jego umyśle.
— To było pytanie, a nie prośba — zauważył.
— Udam, że tego nie słyszałam — powiedziała, mimo, iż jego odpowiedź jej się bynajmniej nie spodobała, podchodząc do Płomyka mimo to z uśmiechem, wiedząc, że w końcu to słowo powie — więc?
Pręgowany skrzywił się słysząc jej słowa, wyraźnie niezadowolony, że musiał to słowo powiedzieć.
— Czy oddasz mi moje imię, proszę?
Obserwująca Gwiazda uśmiechnęła się usatysfakcjonowana, że usłyszała to, co chciała usłyszeć.
— Wymyj się, a potem zejdź na dół — miauknęła sugestywnym tonem, uśmiechając się z przymrużonymi oczyma.
Większość kotów powinna być w obozie, bo był dopiero ranek. Była to idealna pora na takie ogłoszenie, nie licząc wieczoru.
Rozpuszczony Bachor ruszył na bok, następnie rozpoczynając czyszczenie się mchem – nawet jednak na niego nie patrząc Żmija była w stanie stwierdzić, iż kocur nie używał własnego języka. Cóż, niektóre rzeczy się nie zmieniały.
Tortie tymczasem również poczęła układać swe dwubarwne futro. Chciała wyglądać nienagannie, więc precyzyjnymi pociągnięciami języka czyściła i układała swą sierść.
Oj jak Płomyk zdziwi się jak zacznie tę ceremonię.
W końcu nie powiedziała mu, że jednocześnie ze zdjęciem kary postanowiła mianować go na wojownika.
Nie mogła się doczekać, by ujrzeć jego reakcję.
Jako, iż rudo-czarna używała do pielęgnacji swej sierści odpowiedniego narzędzia, skończyła przed swym zdegradowanym uczeniem. Gdy szylkretka uznała, że jest już idealnie wyczyszczona a jej futro ułożone tak jak zazwyczaj lubiła je układać i się w nim prezentować, ruszyła do okiennicy Wieży. Dostrzegła Piaska, który najwyraźniej dopiero co wyszedł z legowiska wojowników, bo kierował się z niego w miejsce bardziej na środku obozu, by wyznaczyć poranne i wieczorne patrole na ten dzień.
Czyli wszyscy byli raczej w obozie.
Idealnie.
Rudo-czarna wyprostowała się, uniosła nieco wyżej z dumą brodę i ruszyła przed siebie, by stanąć w oknie swego piętra.
Przed odezwaniem się postała tak jeszcze chwilę w widocznym już z dołu miejscu dla klanowiczów, przyglądając się kotom które już się obudziły. Piaszczysta Zamieć ją chyba zauważył, nim nawet nie rozpoczęła mówić. Już chwilę potem Żmija zwołała Klan Burzy.
— Niech wszystkie koty zbiorą się pod Skruszonym Drzewem na zebranie Klanu! — miauknęła Obserwująca Gwiazda głośno i wyraźnie. Wiedziała, że to może zająć troszkę dłużej niż zwykle zważywszy na to, że część kotów jeszcze spała, ale miała nadzieję że ci z burzaków, którzy obudzili się wcześniej lub właśnie teraz przez jej wołanie obudzą tych którzy spali.
Klan Burzy zaczął się powoli zbierać. W tym samym czasie Płomyk, który zdążył już zacząć schodzić nim się odezwała, zszedł ze Skruszonego Drzewa i stanął wśród reszty zebranych. Widząc go tak blisko innych kotów dostrzegła wyraźniej, jak bardzo urósł. Wystrzelił do góry i teraz nie był już niskim kurduplem. Najpewniej ją przerośnie i już nie będzie mogła patrzeć na niego z góry, chyba, że stanie na jakimś podeście… była to chyba jedyna rzecz, która nie przypadła jej do gustu w związku z jego rośnięciem i dojrzewaniem niczym owoc na krzaku.
Przywódczyni zlustrowała wzrokiem zebrane koty. Tak, byli wszyscy - Margaretkowy Zmierzch która parę dni wcześniej na spotkaniu medyków mianowała swą uczennicę, następnie już oficjalnie przestając być medyczką ich klanu i rozpoczynając szkolenie się na wojowniczkę pod okiem jej przyjaciela, Króliczego Nosa, Nagietkowy Wschód, Ziębi Trel, już wcześniej wspomniany Piaszczysta Zamieć, Pajęcza Lilia która przejęła po jej wnuczce funkcję głównej medyczki, zarazem jedynej uzdrowicielki klanu oraz Stokrotkowa Łapa, również Srebrzysty Nów był obecny, no i oczywiście Rozpuszczony Bachor, który stał gdzieś w frontowej części tłumu, bliższej pustemu miejscu przed Skruszonym Drzewem, pewnie po to, by móc szybko wyjść przed szereg, gdy już żółtooka go zawoła.
Żmija jeszcze chwilę patrzyła na koty uważnym, ale raczej zadowolonym wzrokiem, po czym przemówiła:
— Koty Klanu Burzy! — zaczęła głośniej niż mówiła resztę dalszej wypowiedzi, ale jednocześnie ciszej niż gdy zwoływała Klan, by następnie rozpocząć faktyczną przemowę — Zebraliśmy się tu dzisiaj, gdyż uważam, że pewien kot zasłużył sobie na otrzymanie wyższej rangi, niż ta jaką obecnie sprawuje. Ale nie tylko na to, a i również na zdjęcie całej kary, jaką otrzymał. Został zdegradowany, ale od tamtego czasu zmieniło się wiele. Mimo swojego zachowania i przewinień, pojął swoje błędy, nauczył się tego, czego potrzebował, zrozumiał to, czego wcześniej nie był wstanie pojąć i przebrnął przez swą karę, wręcz z każdym dniem robiąc kolejny krok do pokonania własnych problemów. Sama nadzorowałam jego postępy, więc możecie mi wierzyć, gdy powiem, że się poprawił i jest już na to gotowy. Gdyby tak nie było, nie zwołałabym was tutaj. Od dzisiaj więc nadane mu wraz z karą imię, Rozpuszczony Bachor, nie obowiązuje. Płomyku, wystąp — miauknęła, zwracając się do kocura jego pierwszym, ale nie zdrobnionym imieniem.
Ten zamrugał zaskoczony jej przemową i wystąpił naprzód. Widać było, że nie spodziewał się po niej takiej wypowiedzi. Ha! A Jeszcze nawet nie przeszła do niespodzianki.
— Płomyku. Widziałam, jakie miałeś problemy ale je przezwyciężyłeś. Nie tylko to, ale też mimo niechęci podczas treningów ze mną pracowałeś i nauczyłeś się odpowiednio dużo nim została ci nadana twa kara. Nie dość że to, to jeszcze uczyłeś się po moim przejściu do kociarni pod okiem Różanej Przełęczy i sądzę, że nie ma już raczej rzeczy potrzebnych o fachu wojownika, których byś nie znał. Zasłużyłeś więc sobie — przerwała na kilka uderzeń serca — Ja, Obserwująca Gwiazda, przywódczyni Klanu Burzy, wzywam naszych walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Mimo początkowej niechęci trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Dostał karę, ale uczciwie ją odbył i pokonał swoje niedoskonałości, stając się przy tym lepszym kotem. Polecam go wam jako kolejnego wojownika — przerwała na moment by móc chwilę nacieszyć się widokiem zaskoczonego rudzielca — Płomyku, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Wspomnienie Gluta, który próbował ratować swoją rodzinę z Płomieni pojawiło się jej w umyśle, choć nie okazała tego i postarała się je wyprzeć. On poświęcił je dla niej. Lwia Paszcza dla siostry i reszty rodziny. Żmija dobrze wiedziała, że mimo różnic między tą dwójką ani jedno ani drugie nie chciało umrzeć. Tym bardziej na daremno.
Jej słowa chyba przemówiły wnukowi Zięby do rozsądku, bo po nie tak długim czasie niechętnie przysunął się bliżej królika. Dziabnął go, wyraźnie nadal nie przekonany, jednym ząbkiem, próbując coś przełknąć. Co prawda mógł jeść normalnie, a nie skubać po mikro-kawałkach, ale najważniejsze było to, że w ogóle zaczął pochłaniać zwierzynę. Czarno-ruda włożyła przednie łapy pod siebie i obserwowała co kocur robi, ale nie tak jak często przenikliwie czy natarczywie.
Po jakimś czasie połowa zająca zniknęła w żołądku zdegradowanego kocura, druga zaś została nietknięta. Martwe zwierzę było jednak duże, więc nawet jego połowa powinna go nasycić. Poprawiła się nieco w miejscu. Pewien dłuższy czas milczała, a cisza rozpostarła się między nimi i po całej Wieży.
— Jak się czujesz? — spytała po dłużącym się momencie, podczas którego rozważała co zrobić, choć pytanie które zadała głupie w obecnej sytuacji, w jakiej to znalazł się Płomyk.
— A jak myślisz? — prychnął, patrząc na nią karcąco, że w ogóle zadała takie pytanie. Jego spojrzenie jej się nie spodobało, ale zamiast zwrócić na to uwagę czy w jakikolwiek słownie wyrazić swoje niezadowolenie, mruknęła coś cicho, owijając tylne łapy ogonem.
— A fizycznie? — zadała pytanie już bardziej mrukliwym tonem.
Na pewien czas młodszy znów zamilkł.
— Nieco mi słabo... — wyznał po dłuższej chwili. — Źle sypiam...
— W takim razie powinieneś się udać do Margaretki. Ona ma na to zioła — stwierdziła, radząc mu.
— Nie pomoże mi... Zioła nie pozwolą mi zapomnieć... o tym co się stało...
— To prawda. — potwierdziła. No… może kocimiętka tak, ale nie miała mu zamiaru tego proponować — ale pomogą ci zasnąć.
Rudy wymruczał coś pod nosem niezrozumiałego, zwijając się bardziej w kulkę.
— To możesz... mi przynieść... Bo ja się nigdzie nie ruszę... — stwierdził widocznie niechętny do opuszczenia bezpiecznego, cichego piętra przywódczyni.
Żmija słysząc jego słowa westchnęła, wstając. Czyli nawet tam się nie chciał udać. Dosłownie jedno piętro niżej, nie musząc nawet wychodzić z Wieży.
Szkoda go jej było.
Ale najpewniej... potrzebował spokoju od większości obozu, by to przetrawić.
Ruszyła do wyjścia, znikając w nim.
***
*Kilka dni po mianowaniu Pajęczej Lili i oficjalnej przed klanem rezygnacji Margaretkowego Zmierzchu z funkcji medyka*
Obserwująca Gwiazda zaczęła się powoli budzić. Ruszyła lekko jedną łapą, potem drugą, a po chwili uchyliła nieco swe skośne ślipia. Wpadło do nich światło, któremu udało się dostać do legowiska w wieży. Powolny wschód słońca już się rozpoczął i rozlał swój blask po obozie Burzaków, oświetlając go.
Żmija spojrzała nieco szerzej otwartymi, ale dalej przymrużonymi oczyma na Płomyka, leżącego blisko niej, pod jej ogonem.
Widziała jak źle się ostatnio czuł. Troszkę było z nim lepiej, to fakt - wychodził, za oczywiście jej pozwoleniem, którego mu z resztą udzielała, siedział, jadł więcej. Ale dalej był przygnębionym rudzielcem, demonem który powinien sprawiać jej problemy, a nie być duchem samego siebie.
Ostrożnie zdjęła z niego swój czarny ogon, następnie odsuwając się ciutkę by móc swobodnie wstać. Po tym patrzyła jeszcze na niego przez chwilę, by następnie ruszyć do okna Skruszonego Drzewa.
Nadeszła Pora Nowych Liści, było dalej deszczowo, a chmury przysłaniały podniebne sklepienie, ale zrobiło się cieplej a śnieg zniknął. Liczyła na to, że ten stan niedługo minie - chciała choć odrobinę słońca, a ciągłe zalewanie na pewno nie pomagało w rośnięciu medykamentów na ich terenach. Jak w Porze Nagich Drzew deszcz był preferowlany, tak teraz już wolałaby, aby pojawiał się raz na kilka dni, a nie praktycznie codziennie.
Podeszła nieco do okiennicy, schowana jednak przed wzrokiem klanowiczy. Nie miała ułożonego futra - zazwyczaj od razu po wstaniu je myła, by jak najwcześniej należycie wyglądać, tym razem jednak najpierw wstała i zaczęła patrzeć na obóz i w dal, na pnące się powoli słońce, rozpoczynające swą codzienną wędrówkę.
Stan Płomyka się poprawił. Dalej jednak przeżywał stratę matki. Już wcześniej podjęła decyzję, że gdy będzie gotowy, zdejmie mu karę i jednocześnie mianuje na wojownika, wymyśliła mu już nawet imię. Miał już odpowiednie umiejętności, by sprawować te role i zrozumiał jej lekcje wychowania i życia ogółem na tyle, by się do nich stosować i nie robić jej wstydu na każdym kroku. A poza tym, teraz będąc liderką, mogła go jeszcze lepiej pilnować – jeśli zrobi coś niewłaściwego, będzie miała wszelkie środki by go za to ukarać i pokazać mu, że konsekwencje dalej będzie wyciągać z jego złego zachowania – i była bardzo chętna na wykopanie dołu przy Skruszonej Wieży specjalnie dla niego. Wiedziała, że ta metoda działała, a przecież do żłobka go nie będzie targać i wrzucać do tamtego dołu, żeby siedział z kociakami i jeszcze im coś o niej nagadał. Chociaż w sumie to pewna nie była, czy ktoś go czasem nie zasypał. Cóż, wtedy tym bardziej przydałby się nowy… i większy. Musiała jednak przyznać że rudzielec naprawdę mocno się poprawił.
Po pewnym, nie za długim czasie usłyszała ruch, a moment później usłyszała za sobą, jak Płomyk podniósł się leniwie na łapy. Nawet usłyszała chyba, jak coś mu strzyknęło, gdy się przeciągał.
Minęła jeszcze chwila, nim nie usłyszała jego głosu.
— Czy zmienisz mi w końcu imię, skoro Różana Srełęcz zdechła? — zapytał, a sposób jego wypowiedzi wskazywał jasno i wyraźnie, że powracał powoli do swojego typowego rudzielcowego ja, chociaż dalej było widoczne, że wszystko to co stało się z jego matką, mocno się na nim odbiło.
— No. Widać, że wraca ci dawny wigor — miauknęła kocica, tylko mocniej utwierdzając się że przeszedł już tę gorszą część żałoby — a gdzie proszę, hm? — spytała, mimo, iż sama miała zamiar mu zrobić taką niespodziankę, odwracając się z lekkim uśmieszkiem na pysku. W końcu, skoro sam poruszył temat, musiał ją poprosić, nie miała zamiaru mu tego odpuścić, by dalej utrwalał sobie w głowie, że przy niej musi się stosować do zasad, jak i również dla czystej satysfakcji i poczucia że to ona tutaj rządziła. Chciała utrwalać swoją władzę w jego umyśle.
— To było pytanie, a nie prośba — zauważył.
— Udam, że tego nie słyszałam — powiedziała, mimo, iż jego odpowiedź jej się bynajmniej nie spodobała, podchodząc do Płomyka mimo to z uśmiechem, wiedząc, że w końcu to słowo powie — więc?
Pręgowany skrzywił się słysząc jej słowa, wyraźnie niezadowolony, że musiał to słowo powiedzieć.
— Czy oddasz mi moje imię, proszę?
Obserwująca Gwiazda uśmiechnęła się usatysfakcjonowana, że usłyszała to, co chciała usłyszeć.
— Wymyj się, a potem zejdź na dół — miauknęła sugestywnym tonem, uśmiechając się z przymrużonymi oczyma.
Większość kotów powinna być w obozie, bo był dopiero ranek. Była to idealna pora na takie ogłoszenie, nie licząc wieczoru.
Rozpuszczony Bachor ruszył na bok, następnie rozpoczynając czyszczenie się mchem – nawet jednak na niego nie patrząc Żmija była w stanie stwierdzić, iż kocur nie używał własnego języka. Cóż, niektóre rzeczy się nie zmieniały.
Tortie tymczasem również poczęła układać swe dwubarwne futro. Chciała wyglądać nienagannie, więc precyzyjnymi pociągnięciami języka czyściła i układała swą sierść.
Oj jak Płomyk zdziwi się jak zacznie tę ceremonię.
W końcu nie powiedziała mu, że jednocześnie ze zdjęciem kary postanowiła mianować go na wojownika.
Nie mogła się doczekać, by ujrzeć jego reakcję.
Jako, iż rudo-czarna używała do pielęgnacji swej sierści odpowiedniego narzędzia, skończyła przed swym zdegradowanym uczeniem. Gdy szylkretka uznała, że jest już idealnie wyczyszczona a jej futro ułożone tak jak zazwyczaj lubiła je układać i się w nim prezentować, ruszyła do okiennicy Wieży. Dostrzegła Piaska, który najwyraźniej dopiero co wyszedł z legowiska wojowników, bo kierował się z niego w miejsce bardziej na środku obozu, by wyznaczyć poranne i wieczorne patrole na ten dzień.
Czyli wszyscy byli raczej w obozie.
Idealnie.
Rudo-czarna wyprostowała się, uniosła nieco wyżej z dumą brodę i ruszyła przed siebie, by stanąć w oknie swego piętra.
Przed odezwaniem się postała tak jeszcze chwilę w widocznym już z dołu miejscu dla klanowiczów, przyglądając się kotom które już się obudziły. Piaszczysta Zamieć ją chyba zauważył, nim nawet nie rozpoczęła mówić. Już chwilę potem Żmija zwołała Klan Burzy.
— Niech wszystkie koty zbiorą się pod Skruszonym Drzewem na zebranie Klanu! — miauknęła Obserwująca Gwiazda głośno i wyraźnie. Wiedziała, że to może zająć troszkę dłużej niż zwykle zważywszy na to, że część kotów jeszcze spała, ale miała nadzieję że ci z burzaków, którzy obudzili się wcześniej lub właśnie teraz przez jej wołanie obudzą tych którzy spali.
Klan Burzy zaczął się powoli zbierać. W tym samym czasie Płomyk, który zdążył już zacząć schodzić nim się odezwała, zszedł ze Skruszonego Drzewa i stanął wśród reszty zebranych. Widząc go tak blisko innych kotów dostrzegła wyraźniej, jak bardzo urósł. Wystrzelił do góry i teraz nie był już niskim kurduplem. Najpewniej ją przerośnie i już nie będzie mogła patrzeć na niego z góry, chyba, że stanie na jakimś podeście… była to chyba jedyna rzecz, która nie przypadła jej do gustu w związku z jego rośnięciem i dojrzewaniem niczym owoc na krzaku.
Przywódczyni zlustrowała wzrokiem zebrane koty. Tak, byli wszyscy - Margaretkowy Zmierzch która parę dni wcześniej na spotkaniu medyków mianowała swą uczennicę, następnie już oficjalnie przestając być medyczką ich klanu i rozpoczynając szkolenie się na wojowniczkę pod okiem jej przyjaciela, Króliczego Nosa, Nagietkowy Wschód, Ziębi Trel, już wcześniej wspomniany Piaszczysta Zamieć, Pajęcza Lilia która przejęła po jej wnuczce funkcję głównej medyczki, zarazem jedynej uzdrowicielki klanu oraz Stokrotkowa Łapa, również Srebrzysty Nów był obecny, no i oczywiście Rozpuszczony Bachor, który stał gdzieś w frontowej części tłumu, bliższej pustemu miejscu przed Skruszonym Drzewem, pewnie po to, by móc szybko wyjść przed szereg, gdy już żółtooka go zawoła.
Żmija jeszcze chwilę patrzyła na koty uważnym, ale raczej zadowolonym wzrokiem, po czym przemówiła:
— Koty Klanu Burzy! — zaczęła głośniej niż mówiła resztę dalszej wypowiedzi, ale jednocześnie ciszej niż gdy zwoływała Klan, by następnie rozpocząć faktyczną przemowę — Zebraliśmy się tu dzisiaj, gdyż uważam, że pewien kot zasłużył sobie na otrzymanie wyższej rangi, niż ta jaką obecnie sprawuje. Ale nie tylko na to, a i również na zdjęcie całej kary, jaką otrzymał. Został zdegradowany, ale od tamtego czasu zmieniło się wiele. Mimo swojego zachowania i przewinień, pojął swoje błędy, nauczył się tego, czego potrzebował, zrozumiał to, czego wcześniej nie był wstanie pojąć i przebrnął przez swą karę, wręcz z każdym dniem robiąc kolejny krok do pokonania własnych problemów. Sama nadzorowałam jego postępy, więc możecie mi wierzyć, gdy powiem, że się poprawił i jest już na to gotowy. Gdyby tak nie było, nie zwołałabym was tutaj. Od dzisiaj więc nadane mu wraz z karą imię, Rozpuszczony Bachor, nie obowiązuje. Płomyku, wystąp — miauknęła, zwracając się do kocura jego pierwszym, ale nie zdrobnionym imieniem.
Ten zamrugał zaskoczony jej przemową i wystąpił naprzód. Widać było, że nie spodziewał się po niej takiej wypowiedzi. Ha! A Jeszcze nawet nie przeszła do niespodzianki.
— Płomyku. Widziałam, jakie miałeś problemy ale je przezwyciężyłeś. Nie tylko to, ale też mimo niechęci podczas treningów ze mną pracowałeś i nauczyłeś się odpowiednio dużo nim została ci nadana twa kara. Nie dość że to, to jeszcze uczyłeś się po moim przejściu do kociarni pod okiem Różanej Przełęczy i sądzę, że nie ma już raczej rzeczy potrzebnych o fachu wojownika, których byś nie znał. Zasłużyłeś więc sobie — przerwała na kilka uderzeń serca — Ja, Obserwująca Gwiazda, przywódczyni Klanu Burzy, wzywam naszych walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Mimo początkowej niechęci trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Dostał karę, ale uczciwie ją odbył i pokonał swoje niedoskonałości, stając się przy tym lepszym kotem. Polecam go wam jako kolejnego wojownika — przerwała na moment by móc chwilę nacieszyć się widokiem zaskoczonego rudzielca — Płomyku, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
< Płomyku? Mój drogi uczniu i demonie w jednym? Miłośniku bursztynów i piórek? Władco Mchowych Kulek i łowco ogona? Masz swoje pięć minut, show time!<3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz