Poświęcił długie chwile na uspokajanie się, rozmyślając o dobrych kotach z Klanu, o swoim rodzeństwie i tym co przyjemne. Nie o klątwie, o tym, że na pewno wróci i nie zdąży stać się silnym wojownikiem zanim znów zagrozi jego rodzinie… Zatrząsł się cały. Znowu, nie tak, głupi mózgu… Zmierzch, jego kochana Zmierzch, troskliwa Syrenka, przyjacielski Ziemniak, myśli o rodzinie, o tym, że jest cała zdrowa…
Mimo starań nie udało mu się już zasnąć, zresztą wschód był już bliski. Gdy pierwsze promienie słońca zaczęły się przedzierać przez sitowie poczuł się trochę lepiej. Słońce nie chroniło przed katastrofami, ale przynajmniej trochę rozgrzewało zziębnięty po Porze Nagich Liści świat i dawało złudne wrażenie, że wszystko jest w porządku…
Kotewkowy Powiew wstała niedługo później, budząc również Zmierzch i nakazując poranne wyjście przed żłobek w celu pooddychania świeżym powietrzem. To miało dodać im siły, czy tam dobrze wpływać na odporność…? Bursztynek nie był pewny. Nie czuł się wcale silniejszy od tych dziwnych rytuałów piastunki, a bardzo by chciał się tak czuć. Ogólnie rzecz biorąc nie czuł się najlepiej, oczka mu się kleiły i najchętniej spróbowałby znów zasnąć, gdyby nie bał się tego, co mógłby spotkać we śnie.
– Już niedługo zostaniecie mianowani na uczniów – mruknęła do nich Kotewkowy Powiew.
Bursztynek zastrzygł uszami, a jego ogon zadrżał z ekscytacji. Naprawdę…? Nareszcie! Będą mogli znów spać z rodzeństwem, a on nauczy się walczyć, polować i będzie mógł chronić innych, tak jak i jego chroniono do tej pory!
Zmierzch też się ekscytowała, dopytując trzeci raz piastunkę, czy na pewno nie ma pomysłu, kto mógłby zostać jej mentorką. Jak zwykle milczał, jednak słuchanie rozmowy kotek było przyjemne. Czuł ciepło, ale takie w środku, niespowodowane słońcem. Próbował wypatrzeć Ziemniaka i Syrenkę, jednak nie było ich widać, być może wyruszyli już na poranne patrole…
Zmierzch znalazła niewielki kamyczek, o wyjątkowo kulistym kształcie i potoczyła go w jego stronę. Odkulał go tylko trochę zdziwiony i dał się wciągnąć w wojnę na kamyko-kulanie. Zabawa trwała w najlepsze, a on czuł, że dyszy coraz mocniej i robi się zmęczony. Mimo to dzielnie bronił swój wyimaginowany obóz i oddawał kamyczek w stronę obozu Zmierzch. Źle przespana noc dawała mu się jednak we znaki i zanim się obejrzał, łapki mu się pomieszały, zahaczyły o siebie nawzajem i zamiast odbić kamyk, grzmotnął o ziemię.
Mrugnął kilka razy, próbując zrozumieć co się stało. Wzrok mu się wyostrzył, jednak zamiast Zmierzch zobaczył przed sobą jakąś czarno-białą kotkę. W pofalowane futerko miała powtykane kwiaty, co było dość niezwykłe o tej porze roku, a niedawno wzeszłe słońce oświetlało ją niezwykłą poświatą. Jej wielkie, brązowe oczy wpatrywały się w niego z troską i chyba coś mówiła. Znów zamrugał. To nie mogła być ziemska istota. Czyżby umarł…? Kotewkowy Powiew opowiadała im o tym, że czarno-białe koty wzięły się z nieba; czy kotka, która stała przed nim była boginią, witającą go po śmierci? Naraz zląkł się i padł pyszczkiem na ziemię, choć szczerze mówiąc ledwo co zaczął się z niej podnosić.
– Przepraszam! – wyjąkał. – Ja naprawdę chciałem ratować Zmierzch, to Kotewkowy Powiew mi zabroniła! Nie jestem złym kociakiem, nie skazuj mnie na pobyt w żadnym złym miejscu…
Czy okazywał dość szacunku? Może nie powinien się w ogóle odzywać do istoty pozaziemskiej? Zamilkł.
<Algowa Łapo? Nie skazuj Bursztynka!>
Jakie ładne opowiadanie... Bardzo przyjemnie piszesz, postać Bursztynka przyciąga, życzę mu powodzenia! Niech wróci bezpiecznie na ziemię!
OdpowiedzUsuń- Uscita
Dziękuję, miło mi :3
Usuń