Na widok wielce zaskoczonej miny Skrzelika mimowolnie roześmiałam się z lekkim sercem.
— Co robię? Czekam na Porę Nowych Liści... — odparłam rozbawiona. — Jejku, nie wystraszyłam ciebie za bardzo? Przepraszam!
Posłałam kocurowi tylko troszkę skruszone spojrzenie, ale pomogłam mu szybko wydostać się z wody, popychając go w bok głową. Po wyjściu na brzeg przyjrzałam mu się dobrze, hm, wyglądał dosyć mizernie, a do tego taki mokry... Troszkę zabawne, ale troszkę też zrobiło mi się go żal. Poczułam ukłucie niepokoju, widząc jego stan, jednak szybko odsunęłam je gdzieś do tyłu głowy. Hm, jak my go teraz wysuszymy?
— Nie... Gdzie jest Pchli Nos? — zapytał niepewnie.
— Aha, dobre pytanie! — Poruszyłam wąsikami, próbując sobie przypomnieć. Mózgu, działaj, przydaj się na coś dzisiaj! — Hm... A.. No tak! Kazał mi dzisiaj coś upolować i przynieść samej! Znaczy, to nie tak, że jest daleko w obozie, ani nic. Jest niedaleko, chyba... Chyba, że już poszedł? Nie powinien.
— Aha...
— Ostatnio udało mi się upolować parę piszczek gdy byliśmy razem. Jednak wojownik powinien umieć polować sam! Ale... No, jedyne co znalazłam póki co, to ciebie.
Skrzelikowa Łapa otrzepał się z wody. Pod wpływem nagłego natchnienia zerwałam trochę mchu, który rosnął na korze (i był w większości suchy) i podałam mu go do wytarcia się, co (niemal) ochoczo zrobił. Wymijając go podeszłam do lekko wzburzonej rzeki. Miałam za sobą już jako taki trening łowienia ryb... Technika mojego mentora była jednak troszkę dziwna, w końcu nie mógł polegać na słuchu, żeby sprawdzić gdzie chlupocze woda. W wypadku ryb nie można było również ich wywęszyć. Pozostawał wzrok i dotyk, długie wpatrywanie się w tafle i wyczuwanie wąsikami wibracji wody. Nie udało mi się jak dotąd złapać żadnej ryby, miałam jednak opanowaną teorię i umiałam ich szukać. Raz było blisko! Ale ta okropnie zdradliwa istota ostatecznie prześlizgnęła mi się między łapami. Spróbowałam zbliżyć pysk do tafli, oglądając całą powierzchnię rzeki, jednak... nic. Uh, Algo, skup się! Kluczem do złapania ryby jest cierpliwość. Nawet bardziej niż zazwyczaj było mi ciężko się nie rozproszyć, wciąż w głowie miałam ostatnie wydarzenia z obozu... Byłam wtedy razem z Pchlim Nosem i paroma innymi kotami na patrolu granic, właśnie z niego wracaliśmy. Wyczuwając niebezpieczeństwo w obozie mentor rozkazał mi pod żadnym pozorem nie wchodzić do środka, zamiast tego sam tam wbiegł. Zostałam przed wejściem, sama... Bardzo się bałam o to, co mogło dziać się wewnątrz, zapach krwi, strachu, a do tego przeróżne syki, krzyki i piski. W końcu wszystko ucichło. Nie mogłam już dłużej czekać, mimo mojego szacunku dla mentora, weszłam sama w końcu ostrożnie do środka. Wszystkie mięśnie drżały mi w niepokoju, a scena przed moimi oczyma była.. no, nie było mi dane widzieć w życiu jeszcze nic chociaż trochę podobnego. Nikt nie zwrócił nawet na mnie uwagi, koty sprawdzały się wzajemnie, czy pchały do medyka, zgodnie odsuwając się jak najdalej od trzech ciał leżących na ziemi. Wszedzie widać było ślady krwi i wyrwane kępki sierści, świadczące o zaistniałej walce. Ostrożnie podeszłam bliżej, jednak pisnęłam wystraszona, kiedy jeden z wojowników minął mnie przy wejściu. Zaraz potem jednak znowu przeniosłam wzrok na leżące nieopodał ciało, należące do Błotnistej Plamy. Nie zdążyłam się nawet dobrze przyjrzeć, odskakując jak oparzona pod wpływem tego, co ujrzałam. Wyraz pyska kotki był zupełnie różny od tego, gdy ktoś spał... Nie tak to sobie wyobrażałam, czy naprawdę śmierć wyglądała tak strasznie? Czy mama też tak wyglądała, gdy umierała..? Łapy zatrzęsły mi się, poczułam jednak silniejszy lęk, ten o stan moich bliskich. Pobiegłam wtedy w kierunku medyka, gdzie już i tak było tłoczno. Byli. Wszyscy bezpieczni. Ostatecznie, nikomu z mojej bliskiej rodziny nic się nie stało. Tylko trochę mi ulżyło, zawroty głowy i brak czucia w łapach utrzymywał się jeszcze do końca dnia, a parę dni potem nadal było mi trudno zasnąć w nocy. Biedna Nenufarowy Kielich nawet dostała wymiotów od tego całego stresu, chociaż z tego, co wiem, to wyleczyła się już. Ciocia Pianka również zaczęła ciągle drapać się z nerwów, co doprowadziło do dużej irytacji skóry. Przynajmniej tak powiedział medyk. (Dostała na to maści i mamy ją pilnować, żeby tak nie robiła, więc mam nadzieję, że będzie dobrze!) W końcu trzeba było się otrzasnąć, nastał kolejny wschód słońca, a Pora Nowych Liści była coraz bliższa. Wygląda na to, że byłam jednym z kotów, które szybciej doszły do siebie po wypadku.. Na pewno nie wymiotowałam, jak Nenufarka. Tak naprawdę większość z tego po prostu odłożyłam gdzieś głeboko w niepamięć, starając się wyprzeć całe wydarzenie. Przynajmniej Płotce się nic nie stało, ominęła to, myślałam, chociaż pamięć o siostrze powoli zaczęła zacierać się, (tak samo jak ta o mamie wiele księżyców wcześniej). Wciąż miałam nadzieję, że Płotka i ciocia Kawka powrócą do nas, może na wzór kwiatków, które teraz ponownie miały zakwitnąć? Nie byłam już kociakiem, wiedziałam, co spotkało mamę po porodzie. Umarła, umarła, a nie poszła w podróż, chociaż może w pewnym sensie to też nie było kłamstwem. Tęskniłam nadal, jednak muszę być silna dla niej, jak i dla kotów pozostałych przy życiu. Z determinacją podniosłam łeb. Trzeba wyżywić klan! Przypomniałam sobie, jak Pchli Nos milutko podsunął mi ostatnio alternatywny sposób na złowienie ryby, widząc, że nie mam do tego zwykłego cierpliwości. A mianowicie, trzeba było zebrać jakiegoś robaka i wsadzić go do wody, żywego lub martwego, (w zależności czy dałby radę uciec). Następnie zmącić lekko wodę, najlepiej krwią, czy jakimś owocem, i poczekać chwilkę. Ten sposób może i nie był zbyt wydajny, bo trzeba było znaleźć te wszystkie rzeczy, ale za to dla kotów takich jak ja, które nie lubiły stać i długo czekać w miejscu, sprawdzał się nawet dobrze. Możemy spróbować. Tylko skąd ja wezmę krew?
— Skrzelikowa Łapo, czy chcesz oddać krew w szczytnym celu wykarmienia klanu? — zażartowałam.
— C-co? — pisnął.— Czyli będziecie mnie jeść? — dodał lekko zrezygnowany. Wow, szybko się poddał.
— Nie, ale potrzebuję wabika na ryby. W rzece szybko spłynie, to dobrze by było go więcej. Możemy przymocować jakiegoś robaka jakoś, żeby nie odpłynął, może nadziać na patyk? Okej, zdecydowałam. Ja idę złapać jakiegoś zwierzaka, a ty poszukaj takiego tłustego robala. Zaraz wracam!
Zostawiłam lekko oszołomionego ucznia samego i pobiegłam głębiej w las. Wiało tu mniej niż przy rzece, ale wcale nie było cieplej przez ten cały cień.. no i walające się jeszcze gdzieniegdzie zaspy śniegu. Przylgnęłam do chłodnej i lekko wilgotnej ziemi, słysząc cichutki szelest przede mną. Przyczajona, podczołgałam się dalej i ujrzałam małego kosa, szukającego czegoś w ziemi. O, jak miło, w końcu coś. Schowałam się pod krzakiem i wydałam z siebie ciuchutki ćwierkot, chcąc zwabić go w moją stronę. Ćwier...kot... pomyślałam przez chwilkę i aż się rozproszyłam, ale na szczęście ptak nie uciekł. Zaćwierkotałam znowu, po czym korzystając z prawie idealnej odległości, skoczyłam szybciutko na jego kruche ciałko. Ptak, również szybciutko, wybił się do góry, jednak udało mi się zaczepić go jedną łapą, przez co stracił równowagę i zachwiał się w powietrzu. To pozwoliło mi dobić go i powalić na ziemię drugim uderzeniem. Zadowolona szybko go zabiłam, recytując w głowie formułkę podziękowania dla Klanu Gwiazdy. Hurra! Wzięłam jeszcze ciepłe ciało w pysk i pobiegłam z powrotem do Skrzelika. Ten czekał na mnie ze sporą dżdżownicą, a nawet dwoma, przy łapach. Uśmiechnęłam się w podziękowaniu i położyłam ptaka przy nim, zaczynając obgryzać mu głowę w poszukiwaniu tętnicy. Nie będziemy całego ptaka marnować, tylko łeb i trochę krwi.
— Nadziej jednego na jakiś długi patyk czy coś i go potrzymaj potem. Haha, łatwiej to by było w jeziorze zrobić, no ale co? Mamy rzekę — powiedziałam między kąsaniem szyi kosa.
O! Znalazłam tętnice. Szybciutko położyłam ciało na tafli, mącąc wodę dookoła, aby jak najlepiej rozprzestrzenić zapach krwi. Z satysfakcją zauważyłam, że woda w pobliżu przybrała nieco szkarłatny kolor. Na pewno coś przypłynie! Odłożyłam ptaka na brzeg, a brązowy uczeń posłusznie przydreptał do mnie z patykiem i włożył go do wody tak, aby jego koniec z glizdami był lekko zanurzony pod powierzchnią. Stanęłam nieopodal w wodzie i czekałam. Żadne z nas nie odezwało się, Skrzelikowa Łapa z wielką ciekawością przyglądał się mojej niecodziennej metodzie, a ja maksymalnie skupiłam się na obserwowaniu i tak już słabo widocznej wody... Jest! Jedna właśnie podpłynęła do robala, a ja wiem co to za ryba! Tego kształtu i wzorku nie da się pomylić. Z wypiekami na pyszczku wyszeptałam "okoń...", po czym, nie tracąc więcej czasu, rzuciłam się w jego kierunku, skacząc w głebszą wodę. Rzeka się zamuliła, a jedyne co widziałam przez chwilę to miks fal, moich pazurów i piaszczystego dna. Ryba parę razy oberwała ode mnie gdy celowałam troszkę na oślep, czułam jak wbija się w moje pazury. Próbowała szybko odpłynąć, jednak tym razem udało mi się ją dorwać i złapać w końcu w szczęki. Szamotała się niezmiernie, bijąc mnie ogonem po pyszczku, jednak w paru susach byłam już na brzegu, gdzie położyłam ją bezpiecznie na trawie. Nie zabijałam jej jeszcze, niech będzie jak najświeższa. Otrzepałam się szybciutko z wody, mułu i roślinności, które to przylgnęły do mojego futra podczas szamotaniny. Niewiele to pomogło, cóż, potem się tym pomartwimy.
— Dziękuję Skrzelikowa Łapo! Wow! Udało nam się! — zaszczebiotałam wesoło w stronę towarzysza.
— Prawda — skinął głową z lekkim uśmiechem. — Niecodzienna metoda połowu, ale działa.
— To najważniejsze, że działa! Mogę powiedzieć o tobie miłe słówko mentorowi i babci, to może szybciej dostaniesz mianowanie... Aa, ciekawe jakie imię dostaniesz... Nie zapominaj o mnie w legowisku wojowników, gdy już będziesz sławny.... Mam tylko nadzieję, że ten głupi incydent ich znowu nie uprzedził do brązowych kotów — pokręciłam nosem, po czym spojrzałam badawczo na Skrzelika.
No właśnie, co z tym? Rodzina unikała tego tematu ze mną prawie tak mocno, jak ja unikałam Mandarynki, bo wiedzieli, że go nie lubię podejmować i skończyłoby się to kłótnią. Tak samo mentor, który łagodnie próbował mnie przekonywać, żebym bardziej słuchała dorosłych. Co ja, nie mam własnego mózgu? Sama jestem prawie dorosła, wypraszam sobie! Ale nie mogłam ukryć, że wypadek Błotnistej Plamy zasiał pewien niepokój i w moim sercu. Skrzelik chyba nie wykazywał symptomów, prawda? Wyglądał na troszkę zmęczonego i zagubionego, ale on miał tak zawsze, przynajmniej od kiedy go znam. Tak, o to nie muszę się bać. Jak mam się czymś przejmować, to raczej nękaniem go ze strony reszty klanu. Nie pozwolę tym razem, żeby jakiś zadufany czarno-biały kot przegonił mi znowu bliskiego! Warknęłam w myślach, wyżywając się ostrzeniem pazurków na wyimaginowanej kukiełce Tuptającej Gąski.
— Skrzelikowa Łapo, jeśli ktoś ci będzie dokuczał, to przyjdź do mnie, pobijemy ich razem — stwierdziłam w końcu, nie widząc innego wyjścia. Zaczęłam też szybko robić pokazowe ciosy łapą w powietrzu, żeby przekonać go co do swoich umiejętności obronnych.
Zamiast jednak podziękować i wyruszyć ze mną od razu w dziką szarżę na niemiłych współklanowiczow, brązowy uczeń podskoczył i wyjąkał szybko "r-ryba!" - Ryba? O co mu chodzi- A! O uderzenie serca za późno, okoń, którego złapaliśmy, przetelepał się w końcu z miejsca, gdzie go zostawiłam, do wody i z głośnym pluskiem zanurkował z powrotem do rzeki. Krzyknęłam za nim zrozpaczona. Nie udało mi się, niestety, go jednak dorwać. Chociaż dałam superszybkiego susa pod wodę, rzeczna bestia suberszybciej odpłynęła gdzieś daleko w głębinę. Zastygłam w niedowierzeniu, nie wiedząc, jak sobie z tym poradzić. Chwilę stałam po brzuch w wodzie, cała mokra, patrząc z wielkim smutkiem za niedoszłą ofiarą. Może powinnam teraz pójść w jej ślady i również powędrować na dno i z niego nie wychodzić. Beznadzieja...W końcu jednak trzeba było się otrzasnąć, dosłownie i w przenośni. Odwróciłam się w stronę brzegu i spojrzałam na równie co ja rozczarowanego kocura. Potem zerknęłam pod jego łapy, gdzie wciąż leżał lekko schowany i niepozorny, jakby chowający się przede mną, jeszcze jeden robal. Nadzieja ponownie zakwitła w moim sercu. Może nie wszystko stracone, możemy jeszcze spróbować drugi raz... Nie będę musiała wracać z pustym pyskiem do Pchlego Nosa, a on nie będzie musiał nade mną wzdychać zmartwiony.
< Skrzeliku? Rybka nam uciekła trzeba znowu łapać ;_; >
[ 1929 słów ] + łowienie rybek
[przyznano 39% + 5%]
wyleczeni: Nenufarowy Kielich, Spieniony Nurt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz