Agrest uniósł brwi w niedowierzaniu.
— Niemożliwe — sapnął zszokowany. — Mam…? Mam… wnuki?
— Tak, ale może nie ekscytuj się za bardzo bo–
Na to było jednak już długo za późno.
— Nie, nie, nie rozumiesz! — Uniósł wysoko ogon, natychmiastowo wstając z pozycji leżącej. — To w pełni wyjaśnia, dlaczego nas nie odwiedzała! I w sumie dobrze, że tego nie zrobiła, powinna odpoczywać w tym czasie.
Szylkretka poruszyła się nerwowo.
— Tato, naprawdę nie jestem pewna, że to jedyny powód…
Staruszek zaśmiał się na to krótko, będąc w zbyt dobrym humorze, żeby za dużo o tym myśleć.
— Ja za to jestem absolutnie pewien! — ogłosił wesoło, mając ochotę zacząć nucić z radości. — Skoro sami nie mogą do nas przyjść, to my musimy ich odwiedzić!
Wyraz twarzy jego najmłodszej córki w jednym momencie zbladł.
— Nie — wydusiła z siebie, zaraz przełykając ślinę. — To zły pomysł, tato.
Czekoladowy rozbawiony poklepał ją po ramieniu, nie biorąc jej słów na poważnie.
— Wręcz przeciwnie, to cudowny pomysł! Nie chcesz poznać swoich siostrzeńców?
— Chcę, ale to nie jest takie proste! — powiedziała, niemalże sycząc. — To jest obcy klan, daleko stąd, nie mamy nawet pewności czy pozwolą nam wejść — Zmarszczyła czoło. — Już nawet nie wspominając o borsukach, które wciąż grasują na naszych terenach! To zwyczajnie niebezpieczne — burknęła. — Szczególnie że twoje ciało nie jest już tak wytrzymałe, jak kiedyś. Będzie cię to kosztować ogrom wysiłku, a przy mniejszym szczęściu możesz nawet zginąć!
Miło mu się słuchało, jak Mirabelka próbowała o niego dbać, ale niestety w tym przypadku nie miał zamiaru odpuścić. Ta kwestia była dla niego zbyt ważna.
— Doceniam, że się martwisz, ale nawet jeśli, to ja i tak o wiele dłużej nie pożyję, wi– — przerwało mu głośne „TATO”. — No dobrze, dobrze! Przepraszam, nie będę już więcej takich rzeczy mówić. — Przybrał skruszony wyraz pyska. — Ale to jest naprawdę dla mnie ważne, żeby ich zobaczyć. Proszę, nie odbieraj mi możliwości poznania wnuków. Możliwości ostatniego spotkania z drugą częścią rodziny… — Spojrzał na tortie wielkimi, smutnymi oczami. Naprawdę marzył, żeby chociaż raz móc ich zobaczyć. Spełnić swoje ostatnie, większe pragnienie.
Córka wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, dopóki nie westchnęła ciężko.
— Dobrze — skrzywiła się — ale to ma się odbyć moich warunkach.
Bicolor zaciekawiony przekrzywił łebek.
— Po pierwsze, ja tam idę z tobą i wówczas bezwzględnie słuchasz się moich poleceń. Jeśli uznam, że występuje jakieś dodatkowe niebezpieczeństwo, to wracamy — oznajmiła stanowczo, a on w odpowiedzi pokiwał głową. — Po drugie, wyruszymy tam dopiero wtedy, kiedy sytuacja z borsukami się uspokoi.
Czekoladowy zwiesił uszy z obawą. Czy to po prostu nie oznaczało, że nigdy ich nie odwiedzą?
— A co jeśli to nie nastąpi?
— Szczerze wątpię, borsuki na naszym terytorium najliczniej pojawiają się w deszczowe i mokre dni. Jak się nareszcie ociepli, to powinno być lepiej — stwierdziła, patrząc na niego intensywnym wzrokiem. — Po prostu… zaufaj mi. Zadaję sobie sprawę z tego, jak jest to dla ciebie istotne, ale zależy mi także na tym, aby zorganizować to bez żadnej szkody.
— Dobrze, ty tu rządzisz. — Wibrysy Agresta zadrgały. — I dziękuję — Uśmiechnął się i przytulił swoją córkę.
***
Wraz z nadejściem pory nowych liści, borsuki na szczęście przestały kręcić się po terenach Owocowego Lasu. To mogło oznaczać tylko jedno – realizację spotkania rodzinnego! Krucha i wszystkie dzieci oprócz Mirabelki, niestety rozchorowali się i nie mogli iść razem z nimi. Nie przejmował się tym jednak nad wyraz. Oni jeszcze mieli czas, aby odwiedzić Burzakowych krewnych, w przeciwieństwie do niego…
Wyruszyli o świcie wraz z ziołami na wzmocnienie od Witki, mimo to poruszając się bardzo powoli. Ku jego zaskoczeniu, Mirabelka po odprowadzeniu go pod obóz i dostaniu zgody od Obserwującej Gwiazdy na wejście, zdecydowała się poczekać na niego na zewnątrz. Trochę tego nie rozumiał. Przecież podobno chciała ich zobaczyć? Coś się zmieniło? Kiedy jednak szylkretka zdecydowała się pogonić go słownie, nie zawahał się przed wstąpieniem do środka, nie oglądając się za siebie.
Pokierowany przez jednego z życzliwych wojowników, udał się do żłobka, zlokalizowanego w dość oryginalnym miejscu. Nigdy nie przypuszczał, że nora między korzeniami ściętego drzewa może służyć za legowisko.
Wesoło przywitał się z Gracją, którą niestety nie przepełniał taki sam entuzjazm, i chwilę później opuściła kociarnię. Kurczę, czy zrobił coś nie tak?
Jego uwaga została jednak szybko przeniesiona na inne tory, kiedy usłyszał piski bawiących się kociąt. I to właśnie wtedy przeżył największy szok. Maluchy może i miały w sobie trochę z Gracji, ale w głównej mierze wyglądały zupełnie jak… tamten wojownik, którego imienia zapomniał. Liliowy kocur, towarzyszący im podczas ciężkiej rozmowy. Teraz wszystko zaczynało nabierać sensu. No przecież, uczestniczył w tamtej konwersacji, bo był jej chłopakiem! Jak Agrest mógł się tego nie domyślić!
Okropnie żałował, że dopiero teraz się o tym dowiadywał. Do tego czasu mógłby mieć z nim tyle pogawędek! Poznałby go, zaprosił do odwiedzin i odpowiedział na każde pytanie, jakie ten by mu zadał. To wszystko oczywiście nastąpiłoby po upewnieniu się, że jest w porządku osobą, szczerze dbającą o jego córkę… A teraz nie dość, że nie miał najmniejszej wiedzy o swoim zięciu, to jeszcze nie pamiętał choćby jego imienia! Nie wspominając już o tym, że znacznie łatwiej byłoby mu się pogodzić z całą przeprowadzką, gdyby wiedział, że Gracja nie robi tego wyłącznie z powodu niechęci do nich i Owocowego Lasu. Tak czy inaczej, przynajmniej obecnie zadawał sobie sprawę, że po prostu poznała tutaj kogoś fajnego!
Wnuczka, z którą próbował nawiązać kontakt, była bardzo nieufna, co może jednak było lepszą cechą niż naiwność, jaką on uosabiał w jej wieku. Zaskoczyło go, gdy jednak podbiegła do przebywającego w żłobku kocura, ewidentnie będącego ojcem tego zięcia i zaczęła zadawać pytania na jego temat. Na szczęście srebrny okazał się na tyle życzliwy, że zachęcił wnuczkę do rozmowy z nim.
— Czemu jesteś stary? — spytała, gdy już podeszła i usiadła naprzeciwko niego. — I czemu nazywasz mamę Gracją? I czemu jesteś „byłym” liderem? Moja babcia też podobno była, ale nie żyje, dlatego już nie jest. Ale ty jeszcze żyjesz, więc czemu? I czemu tu nie mieszkasz?
— Oj, zadałaś dużo pytań — zaśmiał się cicho. Była przeurocza! — Ale ciekawość jest dobra! — sprostował szybko, nie chcąc jej zniechęcić. — Może zacznę od skrócenia całej historii twojej mamy, to wtedy wszystko stanie się dla ciebie jaśniejsze. Moja córka urodziła się właśnie w Owocowym Lesie, który graniczy z Klanem Burzy i to tam otrzymała imię Gracja — zaczął. — Ma tam tatę, mamę i trójkę rodzeństwa! Jeszcze kiedyś miała jednego tatusia, ale no niestety on już z nami nie jest. — Jego wzrok stał się bardziej odległy, dopóki się nie otrząsnął. — Wracając! W naszym domu nosi się właśnie głównie imiona jednoczłonowe. Taki zwyczaj. Są jeszcze imiona duszy, ale to inna sprawa… No i pewnego dnia twoja mama się zdecydowała na przeprowadzkę w to miejsce! Stąd… takie dziwne rozłożenie rodziny po dwóch społecznościach.
Podrapał się po głowie, niebawem ze zdziwieniem zauważając sporą kępkę sierści, pozostałą na swoich pazurach. Ojeju. Strzepnął ją szybko.
— Właściwie, opowiadał ci ktoś kiedyś o Owocowym Lesie? — tym razem to on zadał pytanie, chętny do dzielenia się kolejnymi historiami z najmłodszą. Uwielbiał to robić! Nie minęło jednak długo, nim nie zmarszczył nosa w zdezorientowaniu. — Chociaż może najpierw mi powiedz, czy odpowiedziałem na wszystkie twoje dotychczasowe wątpliwości!
<Wnuczko? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz