Słońce przygrzewało przyjemnie jego sierść. Niebo pokrywało się ciepłą łuną pozwalającą na chwilę zapomnieć o wszystkich smutkach. Szałwiowe Serce sam wyrzucił je na chwilę z myśli. To był dzień dla nich wszystkich. Mogli nareszcie urządzić święto na ukończenie tych męczących robót. Jutro będzie mógł zająć się swoimi wyrzutami sumienia. Dziś? Dziś będzie celebrował, dziś nawet się nie zająknie. Ten moment był na to za piękny, by psuć go w taki sposób.
Oddawał się spokojnym rozmowom o niczym z współklanowcami. Ze starszymi wojownikami, których cenił, ze swoimi znajomymi, nawet z uczniami, którzy pojawiali się tu i tam, przechodząc od młokosa do młokosa, oddając się beztroskim plotkom. Przyglądał się biegającym nieco mniej zgrabnie kociętom, których śmiech rozweselał każdego, kto tylko go usłyszał. Ach...
Jak miło było w końcu odpocząć...
Starsza liderka wdrapała się na gałąź sumaka, by z góry moc objąć spojrzeniem cały zebrany tłum. Zwrócił ku niej wzrok, nim jeszcze zaczęła swą przemowę.
— Klanie Nocy! Po wielu księżycach naszej wspólnej, ciężkiej pracy, w końcu udało nam się odbudować to, co niegdyś utraciliśmy. Nasz obóz jest teraz trwalszy, mocniejszy, a także bardziej przestronny niż kiedykolwiek dotąd! Nasze kocięta mogą dorastać bezpieczne i w dostatku — mówiła, zerkając na Borówkową Słodycz. — Już wkrótce powrócą nasi wojownicy, wraz z niesionymi przez nich piszczkami, aby każdy kot najadł się dziś do syta!
— No, nie mogę powiedzieć, że niemądrze gada! — miauknął natychmiast Siwa Czapla i odwrócił uśmiechnięty pysk ku przyjaciołom.
— Byle szybko — mruknął Kijanka, trzymając pysk na swoich łapach. — Zaraz umrę z głodu.
— Ta, że niby od czego? — Szałwiowe Serce szturchnął go złośliwie w bark. Lekko się przy tym zaśmiał. — Przez całą odbudowę obozu leżałeś do góry brzuchem, co cię tak wygłodziło?
Kijankowe Moczary wyciągnął w górę swą długą szyję i objął kolegę spojrzeniem chłodnych, zielonych oczu. Po chwili wypalania Szałwiowemu Sercu dziury między oczami, odpowiedział mu też szturchnięciem.
— Zamknij się. Robiłem przecież! — Przewrócił oczami.
— No, może posadziłeś jakąś roślinkę...
Zanim ich przekomarzanka zdążyła ewoluować na wyższy poziom, ich uwaga została przykuta przez radosne dźwięki, które wydały koty, gdy patrol pojawił się na horyzoncie.
— Idą, idą! Ja pójdę, wyłowię nam jakiś smaczny kąsek! — zaproponował Siwa Czapla i od razu popędził złapać wspólną piszczkę dla ich trójki. Kijanka odpuścił; najwyraźniej nie chciał marnować śliny na wyzwiska, a zachować ją na soczyste wgryzienie się w dobrą, świeżą rybę.
Dotąd Szałwiowe Serce leżał spokojny, zrelaksowany. Podziwiał piękno nowego obozu, jego dekoracje i zapach świeżej zwierzyny, który już prawie nasuwał się mu pod nos. Patrzył z oddali, jak truchtający wesołym krokiem Siwa Czapla nagle zwalnia, po czym jeży się w przerażeniu. Kijankowe Moczary szepnął mu coś z boku, prawdopodobnie o tchórzliwości przyjaciela, lecz Szałwiowe Serce natychmiast się zaniepokoił. Wiedział, że tym razem to nie był jakiś żart lub kawał. Powstał, próbując przez tłum dojrzeć, na co wszyscy tak intensywnie zareagowali. Skąd te krzyki, skąd ten pisk? Z niepokojem w piersi zostawił za sobą Kijankę, by przecisnąć się przez resztę pobratymców.
Zamarł.
Oczy kocura natychmiast otworzyły się szeroko, a źrenice rozszerzyły, jakby łapały każdy szczegół trucheł. Każde zmierzwione pasmo włosów. Każdą ukrytą między futrem ranę. Każdą plamkę wypływającej z nich krwi. Stał tak i bezwolnie garnął ten widok z coraz mocniej drgającymi łapami.
Stał tak długo, a przynajmniej ten czas dłużył mu się jak godziny. Wrzaski z zewnątrz stawały się papką. Wszystko zagłuszała pulsująca mu w uszach krew, przechodząca przez jego ciało tak szybko, że jego skóra płonęła pod warstwą grubego futra. Dopiero chaotyczne ruchy Pluskającego Potoku, wyglądającego, jakby właśnie się z czegoś tłumaczył odwróciły jego wzrok. Szok, strach i rozpacz, które przez niego przeszły nawarstwiły się, tworząc coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Gniew.
Z oddali mógł wyczuć zapach strachu, może jego, może wszystkich innych zlepiające się w jedno. To on jednak wyszedł na te łowy. Wiedział, co się stało, a Szałwiowe Serce musiał się dowiedzieć.
— Co się stało?! — wykrzyknął do kulącego się w sobie rudzielca, gdy już do niego doskoczył, stając między nim, a Lulkowym Zielem. — Co się stało, dlaczego nie mówisz!? — dodał praktycznie zaraz po chwili, nie dając czasu nawet na zastanowienie. Był widocznie rozedrgany; wyglądał, jakby jego łapy miały się zaraz wyrwać na najbliższy obiekt (łącznie ze sobą), gdyby tylko nie otrzymał zaraz odpowiedzi.
Rudzielec skulił się pod naporem słów wykrzykiwanych przez księcia. Uszy ciasno przylgnęły mu do czaszki, podczas gdy on stawiał kroki w jego stronę.
— To nie byłem ja! — pisnął wystraszony, wybity z rytmu, oczami zdając się szukać przejścia pomiędzy gęstwinami kocich futer.
— Może powinniśmy się trochę uspokoić... — odezwał się niewyraźnie Lulkowe Ziele. — Daj mu dokończyć. Na pewno wie coś istotnego, ale... nie możemy oszaleć...
— To kto?! Dlaczego mój brat i jego córka są MARTWI?! — Nie przestawał wrzeszczeć, nawet pomimo wyraźnemu strachowi Plusku i cichym protestom Lulka.
— Nie wiem, nie wiem! To pomyłka, to nawet nie mieli być oni! — wrzasnął w odpowiedzi na natarczywe krzyki kocura.
— TO KTO MIAŁ NIBY BYĆ!?! — wydarł się jeszcze głośniej niż wcześniej, aż poczuł drapiący w gardle ból, i wyprostował się tak, że patrzył na wojownika z góry. Wpatrywał się w niego z jednocześnie narastającą wściekłością, jak i strachem z jego dziwnych słów.
— Nikt! Nikt, proszę, daj mi spokój...
Spomiędzy jego słów wydarł się syk. W uderzenie serca znalazł się zaraz przy Pluskającym Potoku, praktycznie ocierając się z nim pyskiem o pysk i wbijając w niego palący wzrok.
— Co się stało?! — powtórzył się. Nie rozumiał, skąd się brały te wszystkie niekonkretne, wymijające odpowiedzi. On chciał wiedzieć tylko jedno. Podejrzenia w jego głowie wywijały się powoli z myśli, choć jeszcze nie przyjmował ich do wiadomości. Klan Nocy już się zmierzył ze zdrajcami. Plusk był partnerem Sterletowej Łuski. Szanował go tak, jak szanował innych współklanowców. Nie chciał uwierzyć, że mógł naprawdę mieć coś wspólnego z jego śmiercią. Plusk nie odpowiedział. Wbił wzrok w łapy, zastygając. Jedynie jego nieustannie drżący ogon zdradzał trwająca w nim burzę emocji.
Oddychał ciężko. Miał wrażenie, jakby najczarniejsze myśli wnikały mu w umysł z każdym uderzeniem serca milczenia Pluskającego Potoku.
— Jęzora w gębie ci zabrakło, czy jak?! Zawsze nim kłapiesz jak najęty, to dlaczego teraz przestałeś!?
— Proszę, nie krzycz tak... — wyszeptał.
— To powiedz mi, co się, na osty i ciernie, stało! — powiedział wciąż podniesionym, lecz delikatnie ściszonym głosem. Teraz można było w nim usłyszeć więcej szczerego bólu, który nim teraz targał.
— Ja... Ja nie mogę! — krzyknął, po czym skoczył, próbując przebiec obok Szałwiowego Serca.
— Jak nie mo – HEJ! — Jego ton natychmiast wrócił do zdenerwowanego krzyku, gdy tylko Plusk rzucił się do ucieczki. Szałwiowe Serce nawet nie pomyślał – natychmiast, pchany instynktem, skoczył za nim, usiłując go złapać i zatrzymać w miejscu.
Uderzył nim o twardą ziemię; nie próbował być w żaden sposób delikatny. Mimo początkowych prób wyrwania się, był zbyt słaby, by się mu wyślizgnąć. Przewrócił kocura tak, by mogli ponownie spojrzeć sobie w cztery oczy. Trzymał go z siłą, której nie poznałby po sobie przedtem. Myślał, że był zmęczony. Przyszedł tu na odpoczynek, na zwykłą zabawę. Tęsknił za tą beztroską, którą czuł jeszcze tak niedawno.
— O co ci chodzi, powiedz, co!? Czemu się tak zachowujesz?! Co im zrobiłeś, wronia strawo?! — krzyczał gorzko, praktycznie dygocząc na samą myśl o tym, że mógł mieć pod pazurem mordercę jego rodziny. Nagle w jego głowie pojawiło się kolejne, równie straszne wspomnienie. — Zimorodkowe Życzenie to też byłeś ty!?
Pluskający Potok zamknął w bólu oczy.
— To nie mieli być oni! — zaskomlał, a z oczu zaczęły ciec mu słone łzy, żłobiąc w jego sierści ciemne strugi. — Powiedziałem im, powtarzałem, że pomogę im tylko z Mandarynkowym Piórem! — łkał dalej.
Po słowach Pluskającego Potoku znów jego ciało całkowicie zesztywniało. Szczęka opadła bezwładnie. Łapy były jak tyki. Wciąż drżały niekontrolowanie i był to jedyny ruch, jaki był w stanie wykonać.
Nie dowierzał. Po prostu nie dowierzał. Czyli jednak naprawdę był zdrajcą. Chciał zamordować Mandarynkowe Pióro. Może to po to był mu Łuska.
— Lisia wywłoko... — zdołał tylko wysyczeć, gdy nagle został strącony w rytm głośnego warkotu Baśniową Stokrotkę. Nie wiedział, co się wokół niego działo. Słyszał, że miał się uspokoić. Że przemawiała przez niego agresja. Że powinien umieć to zrobić... Delikatniej. Nie widział, czyje łapy go odciągały od Pluska. Zaczął się wić i opał na pylistą ziemię. Przyjął pomoc Trzcinowego Szmeru, lecz nawet jej nie podziękował. Nie mógł nagle odejść od tego, co zaczął.
— DELIKATNIEJ!? — Ponownie wrzasnął, patrząc na Baśniową Stokrotkę jak na szaleńca. Plusk zatapiał w jej futrze swój zasmarkany pysk. Jak biedne kocię, które właśnie ktoś skrzywdził. — Twój syn to zdrajca! Zdrajca o lisim sercu! Zdrajca, który doprowadził do śmierci twoich pobratymców! Pajęczyny ci zasnuwają mózg! — wydzierał się boleśnie, jednocześnie na skraju gniewu jak i płaczu.
— Próba morderstwa mojej mentorki? To zdrada! — zawtórowała mu Trzcina. — Chyba nigdy nie miałam brata... Jak można planować taką zbrodnię?
Stokrotka jednak nie odpowiedziała na te zarzuty. Machnęła wrogo ogonem i odwróciła się z powrotem w stronę kochanego synka. W jej oku mógł dojrzeć troskliwy błysk.
— Zrobić co, Pluskający Potoku. Pomóc Rozpędzonej Ważce i Sterletowej Łusce w czym. W zabiciu zastępczyni? — spytała go.
Zaniósł się jeszcze głośniejszym lamentem.
— Nie, oczywiście, że nie! Ich nawet nie miało być w tym planie! — skomlał, rozglądając się z rosnącym przerażeniem po pobratymcach. — Ja... Ja chciałem dobrze dla klanu! Dla nas wszystkich! Sama mi mówiłaś matko, jak okropna jest Mandarynkowe Pióro! Dlatego nie mogłem pozwolić, by ktoś taki nami przewodził! Tylko dlatego się zgodziłem im pomóc... Mówili, że nie ruszą nikogo poza nią!
— Owszem, nie lubię jej, ale to nie powód do zabijania jej! Pluskający Potoku, Klan Gwiazdy nie obdarował cię zdrowym rozsądkiem? Nawet ja, czy nikt z poza nas, nie zabijałby zastępczyni — ganiła.
— Życie za życie! — warknęła jeszcze Trzcinowy Szmer.
— Jesteś największym parszywcem, jakiego kiedykolwiek spotkałem. — Szałwiowe Serce wdarł się pomiędzy jego ckliwy jazgot. — Naprawdę!? Zamach, nawet nie z twoich, tylko z jakichś samotniczych — wypluł to słowo jak padlinę — łap?! Masz serce lisa i królika, a mózg gorszy od myszy, bo nawet mysz ma w sobie dostatecznie dużo rozumu, by wiedzieć, jaka to durnota! A teraz jeszcze zasłaniasz się obroną klanu!? — Podszedł blisko, mierząc Pluskający Potok takim wzrokiem, jaki pada na obchodzone, gnijące truchło. Otworzył pysk, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili go przymknął. Wraz z tamtą chwilą jednak także wyskoczył przód, rzucając się na wojownika z gorejącą wściekłością. Kocur pisnął przerażony
— Przecież inni się ze mną zgodzą, racja? Nikt nie chciałby jej na zastępczynię! Oni by nas jedynie wyręczyli w tym, co konieczne! — gadał szybko i panicznie, jakby chciał zatrzymać tymi słowami nagły atak. — Powiedziałem im tylko, że często widuję ją, jak patroluje granicę z Klanem Burzy! Nie wiem jak się tam dostawali, ale... Ale... Nie zabiłbym przecież własnego ukochanego i jego córki! — zapłakał. — Skąd miałem wiedzieć, że to akurat ich dwoje zapuści się na skraj terenów?!
— Oj nie, biedny ty! Biedny Pluskający Potok, który tylko chciał dobrze dla Klanu Nocy, a przypadkiem zabił swojego partnera i dziecko! Jak mi ciebie szkoda! — zaczął teatralnie biadolić, tak irytująco i płaczliwie jak on. Aż w końcu jemu samemu ten ton zaczął działać na wystarczająco nadszarpnięte nerwy. Nagle jego głos stwardniał, spoważniał, wręcz zamarzł. — Nie ma takiego okropnego słowa, którego mógłbym jeszcze użyć, by wyrazić to, jak tobą gardzę. Więc chodź, chodź tutaj i zrób jedyną honorową rzecz w całym swoim życiu. Zgiń jak... — Gdy już prawie miał się z powrotem rzucać na w przeciągu chwili znienawidzonego doszczętnie kota, przez ziemię przeszedł wstrząs. Natychmiast odwrócił głowę, by zobaczyć, co go wywołało. Spieniona Gwiazda osunęła się nagle na ziemię. Rozległy się zewsząd zdziwione, przestraszone jęki, skutecznie odwracające uwagę od ich kłótni. Natychmiast na pomoc liderce rzuciły się inne koty, w tym Różana Woń, która jak najszybciej przystąpiła do pomocy medycznej. Szałwiowe Serce zacisnął zęby. Tego im właśnie teraz brakowało!
W środku tego zamieszania podeszła do niego Pierzasta Kołysanka. Po prostu bezgłośnie stanęła obok. Spojrzał na nią, ruchem pyska pokazując, by odeszła z powrotem w tłum. Plusk był nieobliczalny. Wiedział, że zaraz wplącze się w kolejną walkę, a nie chciał, by jego siostra została przez to w jakiś sposób pokaleczona.
Wykorzystując chwilę nieuwagi księcia, ponownie podjął:
— Z r-resztą, to nie moja wina! To ona! — wrzasnął Plusk. Kropiatkowa Łapa położyła uszy po sobie, a jej źrenice zmniejszyły się z szoku. — Pamiętacie, jak Gąbczasta Łapa ostrzegała nas przed tym małym, zapchlonym przekleństwem? To ona! Jej wina! Nie moja! Medycy nigdy się nie mylą w tych sprawach, racja? — trajkotał.
Mała uczennica zadrżała, gdy tylko na nią wskazano. Wyglądała na przestraszoną, zagubioną.
— N-nie rozumiem... — miauknęła łamiącym się głosem. — Nie wiem czemu Gąbczasta Łapa tak o mnie mówiła, ale ostatnie dnie spędzałam na treningach ze Żmijowcową Wicią i naprawami... Nie miałabym nawet kiedy wyślizgnąć się z obozu...
— Mała żmija! — wycedził. — Sama Mroczna Puszcza cię tu zesłała! Nagadywałaś tym swoim wężowym językiem do mojego ucha, omamiłaś mnie, tak jak mówiła to Gąbczasta Łapa! Kłamczucho, patrzcie jak drży, widzicie to, racja? Boi się prawdy, jestem pewien! Pojmijcie ją, nie mnie!
— Przecież ja cię praktycznie nie znam...
— Zwalasz winę na dzieciaka? Tylko na to cię stać? Omamił ciebie, starego wojownika, byle bachor?! — wrzasnął Szałwiowe Serce.
— Dosyć! – Z tłumu wyszła Ćmia Łapa, stając przy przyjaciółce, jakby chciała ją w razie ataku obronić własnym ciałem. — Kropiatkowa Łapa nie mogła brać udziału w takich spiskach. Pluskający Potoku, jesteś obłąkany!
— Kłamiesz, znowu kłamiesz! — zataczał się rudzielec. — To przez ciebie teraz mi nie wierzą! Ich też pewnie omamiłaś! Mała wiedźma, dusze potępione są bardziej prawdomówne niż ty! Teraz widzę swoje błędy... Zabicie ciebie będzie ostatnim co mogę zrobić, by zmyć z siebie winę, za śmierć Sterletowej Łuski! — ryknął, rzucając się w stronę przerażonej, małej kotki. Nic więcej nie mówiąc, Szałwiowe Serce znów poderwał się do skoku, by zatrzymać tego wariata, zanim naprawdę zrobi krzywdę niewinnej uczennicy.
— Puszczaj! — wrzasnął opętańczo, gdy pazury Szałwiowego Serca wbiły mu się w skórę. — Przysięgam na Klan Gwiazdy, mówię prawdę! Musicie przejrzeć na oczy! Co z tego, że była na treningach ze Żmijowcową Wicią? On też ma w sobie krew tych ścierw! Pewnie wszyscy ze sobą współpracują!
— Moim priorytetem w tej chwili jest inny zdrajca — warknął i wgryzł się w ciało Pluskającego Potoku, nawet nie patrząc, gdzie trafia. Czuł, jak buzująca w nim dotąd energia się nagle rozchodzi, jakby poprzez kły wypływała z niego jak jad. Po brodzie zaczęła spływać mu struga krwi, a w uszy wnikać bolesny pisk.
— Siostrzyczko! — zapiszczał jeszcze żałośniej, widząc Trzcinowy Szmer po stronie swego oprawcy. — Ty też tego nie widzisz? Przecież wychowała nas jedna matka, musisz, choćby w głębi serca, wiedzieć, że to co mówię jest prawdą! Proszę cię, Trzcinko!
Kotka zmarszczyła pysk, nie dając się czułym słowom swojego brata.
— Dla ciebie Trzcinowy Szmerze — poprawiła go krótko, a zaraz po tym rzuciła się prosto na jego gardło, jednocześnie zadając mu ciosy pazurami. Razem z Szałwiowym Sercem szarpali rudzielcem jak szmacianą laleczką. Choć nie miał czasu o tym myśleć, niesamowicie docenił dołączenie się Trzcinowego Szmeru do tej walki. Po tym, jak Baśniowa Stokrotka i Dryfująca Bulwa próbowali go obronić, sądził, że kotka stanie po ich stronie. Na szczęście były koty z większą dozą rozumu niż ślepej miłości...
Próbował zadać rudemu kolejny cios, lecz on w tamtej chwili zaczął się szamotać. Skupił się na tym, by zatrzymać go w ryzach. Ostatnim, czego teraz chciał była ucieczka tej pluskwy... Zdołała ona jednak wydrzeć swój pysk i zatopić zęby w jego przedniej łapie równie głęboko, co on w jego szyi.
— Momhumhaj mmie!
Syknął z fali ostrego bólu, który od przeszedł przez całe jego ciało. Wyszarpał zakrwawioną łapę z pyska Pluskającego Potoku i spojrzał na niego nienawistnie.
— Ty mały... — wydukał wściekle, po czym wycelował ponownie w szyję wojownika, lecz ten wykonał kolejny sprawny unik, co tylko bardziej go rozgniewało. Wił się pod nim jak wąż i z każdą chwilą coraz ciężej było mu go utrzymać. W końcu wykaraskał się. Trzcinowy Szmer nie pozwoliła mu jednak uciec wolno. Zagrodziła mu drogę, wymachując łapami odganiając z powrotem w stronę Szałwiowego Serca. Niebieski skinął dziękująco w jej stronę. Łapa bolała jak diabli gdy tylko na niej stawał, dlatego wolał polegać na swojej szczęce. Złapał kocura za kark, kątem oka widząc, jak podbiega do niego jeszcze Trzcinowy Szmer i draśnie brata pazurami. Ten wykręcił się, celując w drugą łapę wojownika i ponownie chwytając ją zębami. Natychmiast wyciągnął łapę z pyska Plusku, lecz przy tym jego zęby przejechały wzdłuż całego przedramienia. Gdy udało mu się oswobodzić, niedużo myśląc walnął tą łapą kocura w pysk, jakby strącał z niej krople wody.
— Czemu musisz nam to robić, Szałwiowe Serce? — wykrzyknął, robiąc unik. — Czy nie widzisz tego, jaka przyszłość nas czeka pod łapami Mandarynkowego Pióra? Czy aż tak zaślepiła cię miłość do matki? Przecież się lubiliśmy! Czemu teraz odwracasz się ode mnie?
Na chwilę się zatrzymał, dysząc ciężko. Także był zmęczony. Chciał, by już nadszedł tego koniec, był zbyt zapalony, by teraz odejść w cień.
— Czy ty nie słyszysz siebie Pluskający Potoku?! Jesteś zdrajcą! Zachowujesz się jak włóczęga który tylko myśli o zabijaniu! — wypaliła Trzcina. — Wstyd mi jest za taką rodzinę jak ty!
— Ty masz czelność mówić mi coś o zaślepieniu? Ty?! Ten, co poszedł do losowego samotnika-skrytobójcy z nadzieją, że spełni twoją zachciankę! Dlaczego myślisz, że Mandarynkowe Pióro byłaby złą przywódczynią? Bo nie lubi twojej matki? To jest ten wielki powód, dla którego zdradzasz klan i ściągasz na niego śmierć niewinnych?! — mówił, ba, spluwał słowami. Wyglądał jak pies, który między warkotem wściekle szczeka. — Próbujesz się zasłaniać honorem, gdy nie masz go za krztę. Złamałeś kodeks wojownika i to w najgorszy możliwy sposób. Trzcinowy Szmer powiedziała, że jest jej za ciebie wstyd, więc to czas, byś powstydził się siebie. Jedyną poprawną rzeczą, jaką mogę teraz zrobić, to się od ciebie odwrócić. Zabiłeś mi brata. Chciałeś zabić moją matkę. Nie zasługujesz na żaden mój szacunek.
Umilkł na moment, mając wrażenie, jak wszystko się wokół niego zatrzymuje. Zrobił ostatni długi wydech, zmarszczył brwi i wypalił w przód, usiłując go złapać. Pluskający Potok jednak się cofnął, uciekając za zasięg jego kłów.
— Przestań uciekać! I tak zginiesz; zrób to z odrobiną godności, która ci jeszcze pozostała! — wysyczał. Parszywie uciekał. Stokrotka i Bulwa odepchnęli go od syna, który od razu pobiegł w ich ramiona.
— Wiem że nie jest ci łatwo po stracie, jakiej doznałeś, która była połowicznie twoją winą. Po prostu powiedz mi synu, co się stało tam przy granicy z Klanu Burzy, powiedź kim była ta kotka która cię zdradziła — powiedział Dryfująca Bulwa. — Proszę współpracuj z nami. Może wtedy twój wyrok będzie lżejszy i przy okazji dowiemy się kim jest ten kot.
— Tato, tato... Dziękuję! Przynajmniej ty mnie rozumiesz... — miauczał, padając do łap ojca. — Widziałem się z nią... Kilka razy, na granicy z Klanem Burzy, choć nie tam odbyło się nasze pierwsze spotkanie. Wołali na nią... Irbis? Z początku sam nie byłem przekonany do ich zamiarów, ale po kilku rozmowach wyszło, że nasze cele wcale nie leżą aż tak daleko od siebie! Mówiłem im o tym, jak okropną kocicą jest Mandarynkowe Pióro, jak matka i Sterletowa Łuska przez nią cierpią... Obiecała mi pomóc! Zacząłem ją śle- obserwować! Żeby pomóc Irbis pozbyć się naszego wspólnego problemu. Przekazałem jej, gdzie najczęściej bywa, a potem już... Sama zaczęła się w tym miejscach pojawiać. Perlista Łza próbowała mnie powstrzymać, ale ona była zbyt naiwna, zbyt krucha, by ujrzeć szerszy obraz!
Spojrzał na rodziców, którzy nie odpowiadali. Przez moment wszyscy wpatrywali się w niego w ciszy. Widać było, że zaczynał jeszcze ostrzej panikować.
— I ta Kropiatka! Ona też jest w to zamieszana! Jestem pewien, że kiedyś widziałem podobną kotkę, tylko mniejszą, w towarzystwie Irbis! Od kiedy trafiła do Klanu Nocy, nie mogłem usiedzieć w obozie. Jestem pewien, że cały czas obserwowała, czy wypełniam plan Irbis... W dodatku ciągle spotykałem ją na patrolach! Jeśli ja jestem zdrajcą, to ta mała żmija też!
Po tym, jak Baśniowa Stokrotka odciągnęła od niego Pluskający Potok, Szałwiowe Serce odsunął się od wrzawy. Nie żeby chciał – najchętniej wyrwałby mu wszystkie wąsy z pyska, gdyby tylko ktoś podsunął mu go pod łapy. Kiedy jednak pozwolił emocjom na chwilę opaść, poczuł, jak bolesne były rany, które zadał mu rudzielec. Z trudem stawiał kolejne kroki. Musiał wybrać sobie akurat jego obie przednie łapy, łasicze serce! Dyszał ciężko, przyglądając się temu wszystkiemu z boku. Nawet na krótki moment nie odrywał nienawistnego spojrzenia z Pluskającego Potoku. Nie był w stanie zrozumieć, jakim cudem jego rodzice potrafili w ogóle jeszcze spojrzeć w jego stronę, a co dopiero z nim potulnie rozmawiać. Po stale napiętych mięśniach można było poznać, że książę był w gotowości do przypuszczenia kolejnego ataku, gdyby tylko coś dało mu do tego znak. W jego obecnym stanie wprawdzie bardziej potrzebna była mu wizyta u medyczki niż kolejne chlaśnięcia pazurami, ale Szałwiowe Serce nie zamierzał odchodzić nawet na krótką chwilę. Chciał być świadkiem wszystkiego, co się tu wydarzy. Musiał wiedzieć, komu należy ufać, a kto jego zaufania nie jest godny i już zdążył przypisać parę kotów do tych odpowiednich kategorii.
— Kijankowe Moczary, Rysi Borze — rozległ się głos Algowej Strugi. Natychmiast zwrócił ku niej wzrok. Nie zauważył skąd i kiedy przybyła i, wnioskując po reakcjach współklanowców, oni również ominęli ten moment. Kocica stanęła twardo, mówiąc mocnym głosem, tak, by dotrzeć do wszystkich. — Pojmijcie Pluskający Potok i zabierzcie go na jedną z wysp. Niech jedno z was pilnuje go przez noc, a rano zajmiemy się jego osądem — poleciła, odwracając się do reszty kotów. — Proszę, aby wszyscy spróbowali zachować zimną krew. Gdy Spieniona Gwiazda się obudzi, zadecydujemy wspólnie o dalszych losach... Zdrajcy. — urwała, udając się w stronę przywódczyni. Po krótkim namyśle jednak ponownie zwróciła się do wojowników: — Trzcinowy Szmerze, pomóż Spienionej Gwieździe dojść do legowiska. Wkrótce do was dołączę — miauknęła. — Lulkowe Ziele, Czyhająca Mureno... Proszę, obejrzyjcie ciała Sterletowej Łuski i Rozpędzonej Ważki. Szukajcie czegokolwiek, co może powiedzieć nam więcej o sprawcach.
Stał i czekał, aż Algowa Struga wymieni jego imię wśród kotów, którym przydzielała zadania. Nawet jednak o nim nie wspomniała. Ogon Szałwiowego Serca uderzył o ziemię, gdy zastępczyni odeszła, by wydać rozkazy kolejnym kotom – również nie jemu. Wpatrywał się w nią do samego końca, kotłując w sobie uczucie, którego nie chciał nazywać.
Za co oni wszyscy mieli dostać swoje zadania? Większość z nich nawet nie kiwnęła palcem, nawet nie burknęła, nawet się nie ruszyła z miejsca. To on! On się rzucił na tę kanalię! Mu powinni zaufać i powierzyć ważne zadania, a nie zwykłym popielicom. Burknął coś niezrozumiale do siebie pod nosem w narastającej frustracji. Nawet się na niego nie spojrzała. Nie pogratulowała ani odwagi, ani poświęcenia, ani zagorzałości, dzięki której w ogóle wyciągnął od niego te wszystkie informacje. Nic. Jakby do tej pory siedział cicho i się nie wyróżniał.
Czym zasłużyła sobie na ten zaszczyt Czyhająca Murena? Ona nie zrobiła kompletnie nic! Może raz zapłakała, gdy wtaczano truchła Ważki i Sterleta. On był gotowy do dalszej pracy i służby. On się do niej nadawał. Czemu go nie wzięła?!
Długie rozmyślanie, w którym się zatopił nagle zostało mu przerwane. W pierwszej chwili pomyślał, że to może Algowa Struga przypomniała sobie łaskawie o jego istnieniu, ale prędko zauważył różniącą się barwę głosu i futra kota, który zdecydował się do niego podejść. To, co jednak poczuł nie było do końca rozczarowaniem. Znaczy, oczywiście, to też, ale nie chciał rozmawiać z zastępczynią. Nie chciał, by szukała dla niego misji na doczepkę. Wolał już, żeby go zostawiła w spokoju.
— H-hej! Ty, Szałwiowe Serce! — zawołał Żmijowiec, podchodząc do księcia. — Ty mi powiedz, ty jesteś wojownikiem czynów, a nie tylko pustych słów. Co ten parszywiec zrobił?
Przerzucił wzrok z ziemi na kocura. Próbował ignorować myśli, które natychmiast mu się przypominały, kiedy tylko rozmawiał z wojownikiem... Dziwnie mu się na niego patrzyło wiedząc po czasie, że to trochę ekscentryczne zachowanie Żmijowca było wynikiem jego szczenięcych uczuć wobec niego. Zastanawiał się, czy już zdążyły przeminąć. Wiedział w końcu, że w jego przypadku utrzymywały się one naprawdę długo...
— Pluskający Potok co zrobił? — zapytał retorycznie, po czym parsknął ze złością. — Zamordował Sterletową Łuskę i Rozpędzoną Ważkę, ot co! Wynajął jakąś samotniczkę, by przeprowadzić zamach na Mandarynkowe Pióro. A teraz zasłania się, że to tylko w imię klanu, że on wcale nie chciał, by się to tak potoczyło — spluwał słowami, przez które emanowała jego nieustająca (czy też może zapalona na nowo) wściekłość. — Zdradził nas wszystkich. Nie chcę nawet patrzeć ani w jego stronę, ani w stronę tych, co go usiłują bronić. Gwiezdni muszą wypłakiwać sobie oczy patrząc, jak plugawiony jest ich święty kodeks.
— I co? I co niby zrobią? To morderstwo, to oszczerstwa, Szałwiowe Serce, przecież sam wiesz, sam grzmisz! I mówisz jeszcze, że chciał podnieść łapę na twoją matkę, na naszą zastępczynię?! Pozwolisz, aby przespał spokojnie tę noc? I co potem? — wypluwał z siebie kolejne słowa, niemal zapominając o oddychaniu. W końcu jednak wziął bardzo głęboki wdech i uspokoił się momentalnie. Chwile milczał. — P-proszę powiedz mi, że nie zostawicie tego całego osądu w łapach czegoś, czego nawet nie można wyczuć...
Zmarszczył brwi, słuchając powątpień Żmijowca. Nie ufał Klanowi Gwiazd?
— Oczywiście, że nie zostawiam osądu w łapach przodków. To do nas należą decyzje, które podejmujemy. Nasze decyzje jednak powinien dyktować kodeks, który oni ustanowili. A kodeks nakazuje lojalność do swoich. Zabrania mordowania, w szczególności tego z premedytacją. Zdrada to jest to, czego klany brzydzą się najbardziej, Żmijowcowa Wici, i to od samego zarania dziejów. Pluskający Potok przejdzie przez dwa osądy – jeden tutaj, drugi po swojej żałosnej śmierci. I obiecuję ci, że kara, którą wtedy otrzyma, będzie bardziej surowsza niż najgorsza z tych, które my możemy mu wyznaczyć. — Na chwilę umilkł, uciekając wzrokiem. Wyglądał, jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. — Co ty chciałeś, żebym zrobił? Pobiegł na tę wyspę i go zagryzł? Wyszedł naprzeciw rozkazowi Algowej Strugi i wszystkim jego poplecznikom? Bycie wojownikiem oznacza subordynację. Musisz wiedzieć, kiedy iść po swoje, a kiedy trzymać język za zębami — mówił, samemu się głowiąc, skąd brał te wszystkie mądrości. Sam mógłby siebie posłuchać. Ostatnim razem gdy pamiętał, szło mu z tym kiepsko. — Ja też pragnę jego śmierci, musisz mi uwierzyć. Pokazał już swoje łasicze serce i nie widzę powodu, dla którego należy go tu trzymać. Sam jednak nic nie zdziałam wychodząc reszcie naprzeciw. Zresztą, już zrobiłem swoje w tej kwestii — mruknął i próbował zrobić krok, jakby chciał zakończyć tę rozmowę i odejść, ale gdy tylko nastąpił na jedną ze swych łap, syknął głośno z bólu.
— Twój wyraz pyska nie wskazuję na to, co mówisz — odpowiedział natychmiast Żmijowiec, widocznie niechętny do zakończenia tej rozmowy tak szybko. — Ktoś, kto "zrobił swoje" nie siedziałby tutaj zgorzkniały i obrażony na cały świat, Szałwiowe Serce. Nie do twarzy ci z tym grymasem. — Przechylił delikatnie łeb. — Nie będę się z tobą wykłócać o wiarę, zwłaszcza że wymachujesz mi przed pyskiem gadką o kodeksie, jakbym był świeżo mianowanym uczniem. Nie pouczaj mnie, wiesz, że go znam... Sam dopuściłeś mnie do mianowania — stwierdził, po czym psotnie się uśmiechnął. Szałwiowe Serce nie odpowiadał przez chwilę. Zdążył odwrócić się od kocura, próbując odejść w jakieś miejsce (niekoniecznie legowisko medyczki, w końcu chciał być wciąż obecny), gdy usłyszał, jak kolejny raz Żmijowiec się odzywa. — Potrzebujesz pomocy w dojściu do kogoś, kto zobaczy twoja łapę? Jedyne co ja ci mogę zaoferować to całusek w pazurek — miauknął z dozą wyższości.
— Chyba nie potrzebuję ani tego, ani tego — mruknął lekko zmieszany, zwłaszcza przez tę drugą... Propozycję. To był żart, nie? Miał nadzieję, że to był żart. Nie chciał sobie tego nawet wyobrazić... — I nie jestem obrażony i zgorzkniały jak mówisz. — Jego głos był dziwnie spokojny, ale brzmiał, jakby nie było to z własnej woli. Jakby pochodziło z wyczerpania, a niekoniecznie dogasających emocji. — Jestem zmęczony. Po prostu. Przyszedłem tu na odpoczynek, chciałem świętować odbudowę obozu i nagle dowiedziałem się, że mój brat nie żyje. Że moja bratanica nie żyje. I to wszystko przez spisek kogoś, kogo nigdy bym o to nie podejrzewał. Czuję się jak zmielona karma dla wron — przyznał nagle i znów na kilka uderzeń serca umilkł. Nie zwierzał się innym kotom ze swoich uczuć. Nie był to do końca impuls, by to zrobić przed Żmijowcem, ale sam się zdziwił, że cokolwiek takiego wydusił. Za dużo. To było już za dużo. — Walcz o sprawiedliwość, jeśli nie jesteś w stanie wytrzymać. Wiem jakie to uczucie, gdy świerzbią cię łapy i nie masz co z tym zrobić. Ja już położyłem dziś na Pluskającym Potoku swoje pazury. Jeśli będzie trzeba, zrobię to i jutro i nie zawaham się nawet przez moment. Ale teraz jest czas na co innego. Może inni mieli trochę racji — burknął ciszej, słysząc, jak jego słowa wykraczają poza zdanie, które wyrażał wcześniej. — Trzeba zdobyć jak najwięcej informacji. Kto to może wiedzieć, gdzie czai się ta Irbis i czy dwie ofiary jej wystarczą. Samotnicy są krwiożerczy. Im nigdy nie jest mało.
Westchnął głęboko, kręcąc łbem. Nie zauważył momentu, gdy Żmijowcowa Wić od niego odszedł. Nie uchwycił nawet tego, czy coś mu odpowiedział czy choćby skinął łbem. Po prostu... Nagle gdzieś zniknął. I znów go zostawiono. Niby był księciem, tym wysokim, tym z definicji szanowanym i podziwianym, a miał wrażenie, jakby traktowano go jak psa. Znów byli przed nim lepsi kandydaci, jego rodzeństwo, jego koledzy, nawet jego młodsi i mniej doświadczeni pobratymcy.
Ech, dlaczego on się tyle nad tym zastanawiał?
Mandarynkowe Pióro przybyła na miejsce i nawet nie wstał, by powiedzieć jej, co się stało. Zastąpił go Żmijowiec.
Wstał z miejsca i ignorując ból z powoli zasklepiających się ran, podszedł do obejmującej się dwójki. Coś na ten widok go zakłuło.
— ...Gdzie jest Pluskający Potok? Czy ktoś jeszcze jest ranny? Gdzie jest reszta moich dzieci? — słyszał z oddali pytania Mandarynki.
— Pluskający Potok został zawleczony na inną wyspę, gdzie pilnuje go stróż — mruknął zmęczonym głosem, pojawiając się "znikąd" wprost za ich grzbietami. Domyślił się, że usłyszała już całą historię. — Czyhająca Murena została wyznaczona do oględzin zwłok. W obozie są również Błękitna Laguna, Pierzasta Kołysanka... — Imię siostry wypowiedział znacząco ciszej — i... Sterletowa Łuska.
— Czemu jesteś ranny? Wszystko dobrze? — zapytała, po czym zwróciła się ponownie do burasa: — Dlaczego ta mieszanina błota, robaków i padliny jeszcze żyje?!
— Zabicie go pozbawiłoby nas możliwości poznania prawdy i szczegółów całej sprawy...
Skinął głową, gdy Żmijowiec skończył mówić na potwierdzenie jego słów. Zdziwiła go nieco ta szybka zmiana, ale z pewnością nie negatywnie. Dobrze, że coś do niego trafiło. Przynajmniej jego słowa nie poszły na marne.
— Gdy nie chciał mówić, przycisnąłem go... Co później przerodziło się w walkę — wyjaśnił swojej matce. — Ale nic mi nie jest — zapewnił natychmiast.
— Co robi teraz Spieniona Gwiazda, czemu nikt nie kieruje tą grupą kotów? Kto pozwolił mojej siostrze kierować całym klanem!? Wszystko źle... wszystko źle... — Zastępczyni pokręciła głową z rozczarowania. Żmijowiec odchrząknął.
— Kiedy wróciłem, widziałem, jak Trzcinowy Szmer prowadzi bardzo niemrawo wyglądającą Spienioną Gwiazdę do legowiska... Nie wiem co się stało, a co do Algowej Strugi... nie było cię Mandarynkowe Pióro, więc... Mogę pójść po nią, jeśli sobie tego właśnie życzysz — zapewnił, a na koniec dodał jeszcze: — Chyba, że Szałwiowe Serce wie coś więcej, albo to on chce się tym zająć...
Pamiętał tamten moment. Akurat miał skoczyć prosto na tego zdrajcę, gdy Spieniona Gwiazda padła. Jak mucha. Nagle, bez żadnej przyczyny.
— Omdlała. Lub... Straciła życie. Nie jestem pewien. Pamiętam tylko to, jaką falę paniki wywołało jej uderzenie o ziemię. Wiem, że ktoś usiłował ją ocudzić, ale nie wiem, jak się to skończyło... Mogę po nią pójść, albo przynajmniej sprawdzić jaki jest stan, oczywiście — wymruczał i nawet nie czekając na odpowiedź, zwlókł się z miejsca. Zdążył postawić kilka niemrawych kroków. Teraz i Mandarynkowe Pióro mogła zauważyć, jaki trud przy chodzeniu sprawiały mu poranione łapy. Starał się jak najmniej je uginać, korzystając z nich bardziej jako sztywnych kuli, ale nie mógł wyeliminować całego ruchu. Już starał się nie dać po sobie poznać, jak mu to doskwierało, dlatego zacisnął pysk, by nie uciekł z niego kolejny syk.
— Zajmij się tym, ufam ci — powiedziała i skinęła mu głową. —Ty, Żmijowcowa Wici, zgromadź ogrodników.
Ruchem głowy dał jej do zrozumienia, że usłyszał te słowa (które nieco go pokrzepiły, nie mógł tego ukryć) i ruszył w stronę legowiska przywódczyni.
Nie potrafił do końca pojąć, co się z nią stało. Widział podczas powodzi moment, gdy Spieniona Gwiazda straciła życie – w przeciągu chwili wróciła do siebie, jej rana zniknęła i była w stanie przewodzić klanem. Co się stało teraz? Czemu tak bardzo osłabła? Wydało mu się to niezwykłe, dziwne, wręcz... Podejrzane. Chyba, że zwyczajnie zemdlała i tyle czasu zajmowało jej wybudzenie się. Musiał się o to spytać Różanej Woni, gdy już dojdzie na miejsce.
Nagle ktoś wybiegł z boku Szałwiowe Serce odruchowo odskoczył, kuląc się i strosząc grzbiet, nim poznał, że nie był to żądny zemsty rudzielec. Zamiast tego zobaczył... Siwą Czaplę?
— Jejuniu, Szałwiowe Serce! Co to było! Wszystko u ciebie dobrze? — miauknął z przejęciem, oglądając przyjaciela od stóp do głów. Kiedy zobaczył jego łapy, pobladł. — Na Klan Gwiazdy, chyba niedobrze!
— A myślałeś, że jak wygląda kot po walce? — burknął, lecz było w nim więcej przekąsu niż frustracji.
— Ty w ogóle możesz chodzić?! — kontynuował, otaczając go, jakby chciał zobaczyć obrażenia z każdej strony. — Wygląda boleśnie...
— Jakoś — westchnął. — Już tak nie boli. Nie martw się o mnie. Pluskający Potok dostał w gardło, myślę że gorzej cierpi.
— Szałwiowe Serce, to było... Okropne. Straszne. Nawet nie wiedziałem, co mam powiedzieć, co zrobić... Tak szybko doszło tej wrzawy, do krwi, byłem w takim szoku! Gdy z nim walczyłeś, aż sam miałem ciary! — mówił dalej z przejęciem. — Ja tylko chciałem... Tylko...
Westchnął głośno.
— Rozumiem — mruknął cicho, podchodząc i klepiąc kocura ogonem po grzbiecie jako odpowiednik ludzkiego klepania po ramieniu. — Ale teraz... To wszystko się jeszcze musi skończyć. Idź Siwa Czaplo, odnajdź Kijankę. Ja mam jeszcze jedno zadanie.
— I nie jest nim pójście do medyka? — Wypiął dziwnie pysk Czapla. — Kijanka pilnuje tego popaprańca... Ale dobrze. Spotkamy się... Przy posłaniach?
— Przy posłaniach — zapewnił, po czym wrócił na swój szlak.
Gdy doszedł do legowiska, w wejściu już stała Mandarynkowe Pióro. Na osty i ciernie! — pomyślał sobie Szałwiowe Serce z porcją wstydu. Wiedział, że nie miał po co z nimi rozmawiać. Tak się domagał rozkazu, a gdy już go dostał to nawet nie zaczął go wykonywać. Jaki on był durny!
Stanął w nieznacznej odległości za swoją matką i słuchał słabego głosu Spienionej Gwiazdy. Nie był pewien, czy ktoś z obecnych tu zwracał teraz na niego uwagę. Lepiej nie. Wolał teraz wsiąknąć w piach i przesiedzieć pod nim całe nagie drzewa jak żaba, byle matka mu to zapomniała.
Kotka słabo uniosła głowę. Na jej czole spoczywał zmoczony mech, po który wcześniej Różana Woń posłała Trzcinowy Szmer, a sama medyczka przysuwała jej właśnie parę listków do pyska, próbując zachęcić ją do jedzenia.
— Mandarynkowe Pióro... — sapnęła ze zmęczeniem liderka. – Jak dobrze widzieć cię całą... Zaczynałam się bać, że podzieliłaś losy Sterletowej Łuski i Rozpędzonej Ważki...
Mandarynkowe Pióro zbliżyła się jeszcze bardziej.
— Nie przemęczaj się ciociu — powiedziała spokojnie, lecz z dużą dozą bólu. Nie... Nie powinien na to patrzeć. Szczególnie nie z boku i ukrycia. — Różana Woni, co się jej stało?
Nie usłyszał już odpowiedzi medyczki. Cicho i z przejmującym wstydem wycofał się w czarniejącą noc, wnikając między nią jak jeden z cieni. Odnalazł prędko moszczącego się u siebie wygodnie przyjaciela i położył się obok niego bez słowa. Pysk odwrócił do ściany i wsadził między królicze skóry. Wiedział, że i tak nie zaśnie. Westchnął, przymykając oczy.
Dopóki jednak nie nadszedł po niego sen, wpatrywał się w ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz