Ta noc była dla wojowniczki wyjątkowo niespokojna. Przewracała się z boku na bok, wzdychając cicho, jakby coś dławiło ją w środku. Co jakiś czas podnosiła głowę, siadała na miękkim mchu i omiatała spojrzeniem cienie kocich sylwetek śpiących wokół niej. Kilku wojowników również się poruszyło — zaniepokojeni, pytali sennie:
— Co się dzieje, Czereśnio?
Nie odpowiadała. Tylko zwijała się z powrotem w kłębek, chowając nos w futro i udając, że śpi. A jednak sen nie przychodził. Myśli kotłowały się w jej głowie jak liście niesione wiatrem. W końcu podniosła się, przeciągnęła i postanowiła wyjść się przewietrzyć. Delikatnie stąpała po wilgotnym podłożu, starając się nie obudzić innych. Księżyc zawisł wysoko nad obozem, a jego blask rozlewał się po trawie srebrzystą poświatą. Jak miała w zwyczaju, skierowała się ku miejscu nad rzeczką — tam, gdzie wśród szuwarów kocięta uczyły się pływać. Teraz panowała tu głęboka cisza, przerywana jedynie cykaniem świerszczy i dalekim pohukiwaniem sowy. Woda płynęła spokojnie, odbijając nocne niebo i rozsiane po nim gwiazdy. Czereśnia zatrzymała się na brzegu i wbiła pomarańczowe ślepia w taflę wody. Spodziewała się ujrzeć swoje odbicie, lecz zamiast tego dostrzegła brak — prawe ucho, którego już dawno nie miała. Ten widok przypominał jej, że czegoś w niej brakuje. Jakiejś cząstki, która mogłaby ocalić ją od zatracenia. Mogła przecież zostać w Klanie Nocy i dalej kroczyć tą samą, znajomą, choć pełną cierni ścieżką. Ale jej wzrok coraz częściej uciekał ku lasom, ku nieodkrytym ścieżkom poza granicami ich terytorium. Tam, gdzie cisza miała inny ton, a powietrze pachniało wolnością. Nigdy nie czuła potrzeby otaczania się tyloma kotami. Nie była nawet pewna, czy naprawdę kochała swój klan — czy też jej przywiązanie wynikało wyłącznie z lojalności. Przez długi czas wierzyła, że musi być najlepsza, by odwdzięczyć się tym, którzy kiedyś ją uratowali. Lecz teraz wiedziała, że zrobiła już wszystko, co mogła. A mimo to czuła, że stała się taka sama jak wszyscy — bezbarwna, przewidywalna. Nie widziała swojej przyszłości w miejscu otoczonym wodą. Wolała lasy — gęste, pachnące żywicą, w których mogła się zatracić i odnaleźć jednocześnie. Nawet zapach ryb, niegdyś obojętny, teraz ją drażnił. Nie zgadzała się z polityką panującą w Klanie Nocy, choć trwała w nim z przyzwyczajenia, z obowiązku. To miejsce nigdy nie było jej prawdziwym domem. Wiedziała, że gdy odejdzie, nikt nie ucierpi. Obóz był już prawie odbudowany, a młodzi wojownicy z każdym dniem stawali się silniejsi.
„Poradzą sobie beze mnie” – pomyślała. – „Wszyscy sobie poradzą.”
Z pewnością będzie tęsknić za Szałwiowym Sercem, Czyhającą Mureną, Pluskającym Potokiem i Porywistym Sztormem. Ale wiedziała, że ta czwórka znajdzie sposób, by żyć dalej. A jej siostra? Czereśniowy Pocałunek i Kuni Strumyczek nigdy nawet nie zamieniły ze sobą słowa. Nie łączyła ich więź, nie było więc mowy o porzuceniu rodziny. Wojowniczka westchnęła ciężko. Wstała i powoli ruszyła z powrotem ku legowisku. Zatrzymała się na chwilę przy wejściu, spoglądając jeszcze raz na księżyc odbity w wodzie.
„To ostatni raz” – przebiegło jej przez myśl.. – „Ostatni raz zasnę pośród tylu kotów. Ostatni raz poczuję ten zapach bezpieczeństwa.”
Położyła się, zwijając ciało w kłębek. Tym razem sen przyszedł szybko. Na jej pysku zagościł słaby, ledwie dostrzegalny uśmiech ulgi. Czereśnia wiedziała, że zrzuciła z barków pierwszy z wielu kamieni. Musiała poznać siebie – swoje uczucia i emocje. A nie mogła tego zrobić tu, gdzie zawsze było coś do zrobienia: polowanie, patrol, granice. Tu nigdy nie było miejsca na nią — na Czereśnię.
***
Słońce leniwie wspinało się po niebie, rozlewając złote światło po mokrej trawie. Chłodny wiatr jesieni szumiał w trzcinach i delikatnie budził do życia wszystkie istoty. Obóz powoli wypełniał się dźwiękami: sennym ziewnięciem ucznia, skrzypieniem liści pod łapami i pluskiem wody z pobliskiej rzeki. Czereśnia już nie spała. Siedziała przed legowiskiem wojowników, zapatrzona w horyzont. W jej spojrzeniu tliła się niepewność — i spokój jednocześnie. Zastanawiała się, czy powinna kogokolwiek poinformować o swoim odejściu. O ucieczce. O końcu wszystkiego, co znała. Szybko jednak podjęła decyzję. Nie, nie zrobi tego. Nie chciała pożegnań, łez ani pytań. A jednak nie zamierzała odejść, nie pozostawiając po sobie śladu. Dlatego, gdy nadszedł poranny patrol łowiecki, zgłosiła się bez wahania. Polowała z niespotykaną dotąd pasją — jakby każdy ruch, każdy krok miał być jej ostatnim na tych terenach. Zgodziła się nawet łowić ryby, choć dotąd zawsze odmawiała i wybierała polowania w lesie. Tym razem jednak zanurzyła łapy w wodzie, czując, jak chłód przenika jej futro i skórę. Udało jej się złapać spory okaz — nie miała pojęcia, co to za ryba, i nigdy nie chciała wiedzieć. Ale teraz była z niej dumna. Później, dostrzegła królika przemykającego między krzewami, rzuciła się w pogoń. Jej mięśnie napięły się, a serce zabiło szybciej. Gdy wreszcie dopadła zdobycz, spojrzała na nią z cichą satysfakcją. Uznała, że to idealny prezent — podziękowanie za wszystko, co otrzymała od Klanu Nocy.
Do południa siedziała razem z przyjaciółmi, dzieląc się ostatnim posiłkiem. Ostatni raz patrzyła, jak życie w obozie toczy się swoim rytmem — patrol za patrolem, rozmowa za rozmową. Wiedziała, że będzie tęsknić, ale równie dobrze wiedziała, że to nie jest miejsce dla niej. Nie miała pewności, czy winę ponosił sam Klan Nocy, czy raczej sposób, w jaki został zbudowany — jego woda, wysepki, ciągłe poczucie zamknięcia. Może, gdyby urodziła się gdzie indziej, nigdy nie pomyślałaby o odejściu. Ale gdybanie niczego nie zmieni.
Słońce stało już w zenicie, skryte za ciężkimi, granatowymi chmurami, lecz wciąż widoczne. Czereśnia podeszła do Pluskającego Potoku i powiedziała spokojnym głosem:
— Wybieram się na spacer.
Rudzielec zmrużył oczy, przyglądając się jej z uwagą. Na pysku przyjaciółki pojawił się dziwny uśmiech — ciepły, a zarazem pełen melancholii. W jej spojrzeniu tliło się coś, czego dawno w niej nie widział — prawdziwe emocje, surowe i szczere. Zanim szylkretka wskoczyła do rzeki, by wydostać się z wysepki, obejrzała się przez ramię i rzuciła:
— Dziękuję za wszystko. Każdemu z was.
Potem zanurzyła łapy w lodowatej wodzie i przeprawiła się na drugi brzeg. Pluskający Potok przekrzywił łeb w niemym pytaniu, lecz odpowiedź już nigdy nie miała nadejść.
Czereśniowy Pocałunek — bo tak wciąż o sobie myślała — gdy tylko znalazła się poza obozem, ruszyła biegiem. Wiatr, znajomy i stary jak same lasy, szarpał jej futro, jakby chciał zawrócić ją z powrotem. Ale ona nie dała się ponieść. Biegła mu naprzeciw, przez znajome ścieżki, omijając krzewy i drzewa, które pamiętała jeszcze z czasów, gdy była uczennicą. Choć wiedziała, że decyzja, którą podjęła, odmieni całe jej życie, jej umysł pozostał czysty i spokojny. Wiedziała też, że nie wyrzeknie się swojego imienia. Nie skróci go, nie zmieni. Klan Nocy nigdy nie był jej wrogiem — nie mogła na niego narzekać. Dlatego imię pozostanie z nią jako pamiątka. Przedostała się przez stary, zrujnowany most, który uginał się pod jej ciężarem. Po drugiej stronie rozciągały się tereny, na których dawno nie była. Strach ścisnął jej gardło, a wspomnienia samotników, którzy tu ją zaatakowali, przesunęły się przez myśli niczym cienie. Zatrzymała się na chwilę. Cisza wokół była gęsta, ciężka, niemal namacalna. Mogła jeszcze zawrócić. Ale nie zrobiła tego. Determinacja zapłonęła w jej pomarańczowych oczach. Ruszyła dalej, coraz szybciej, aż dotarła do Opuszczonego Cmentarzyska — miejsca, gdzie kiedyś została znaleziona jako kociak. To tutaj, w tej samej rzece, zaczęło się jej życie. Mówi się, że nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki — a jednak wskoczyła w toń bez chwili zawahania. Można by pomyśleć, że wraca tam, skąd przyszła. Ale to nie był koniec. To był nowy początek. Kiedy postawiła łapę na drugim brzegu, wzięła głęboki wdech. Powietrze było inne — cięższe, ale wolne. Nie czuła zapachu klanów. Jedynie kilka obcych woni, zapewne należących do samotników. Nie obawiała się ich. Była gotowa żyć na własną łapę. Ostatni raz spojrzała za siebie — na daleki obóz Klanu Nocy, ukryty pośród mgieł. Potem zniknęła w krzewach, a jej ogon poruszył się niczym płomień znikający w ciemności. Musiała poznać nowe tereny — odkryć, gdzie rosną zioła, gdzie kryją się nory i gdzie można znaleźć pożywienie. Ale się nie bała. Czuła w sobie siłę. Po raz pierwszy od dawna — naprawdę należała do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz