Jakimś cudem Rudzik skończyła szkolenie wcześniej od niego. Na początku był wściekły, rozgoryczony... ha, mało powiedziane! Te słowa zdawały się w porównaniu do jego uczuć być płytkie tak samo jak niektóre koty w obozie... Przykładał się. Był niemal idealny. Jakim cudem ten rudy szczur nie dopuszczał go do zostania wojownikiem? Czego mu brakowało? Czego w ich oczach było mało? Był idealny! Był pół-boskim dzieckiem! Dziedzicem! Jedyne co robił całymi dniami to trenował, wchodząc w ciasne nory, brudząc swoją perfekcyjną sierść i próbując lśnić w oczach innych, wartościowych kotów. O opinię reszty mało się ubiegał i szczerze go nie obchodziła. Były to przecież tylko mało świadome robaki, które nie rozumiały z jaką potęgą się mierzyły. Marne istoty, tak dalekie od ideału, że podczas patrzenia na nie czuł jedynie litość i obrzydzenie. Małe mróweczki których jedynym celem było przetrwanie i rozmnożenie się, by przekazać swoje geny dalszym pokoleniom, nie dbające o nic innego jak o to co wpoili im rodzice. Ale nie, on był inny. On był ponad to, ponad te marne życia, których zadaniem było go wielbić. Nic więcej. Wielbić i rozmnażać się, by nowe pokolenia również go wielbiły. Z tą myślą ustawiał się do polowania. W głowie wciąż szumiały mu własne myśli wymieszane ze słowami mentora, który już jakiś czas temu mówił mu o polowaniu na króliki. Kocur oczywiście wszystko już umiał, nie musiał się nawet starać, w końcu był pół-bogiem! ... Niemniej, wciąż to robił.
,,Uważaj na oddech, króliki mają duże uszy nie bez powodu, bardzo łatwo dosłyszą twój krok i każdy wdech czy wydech. Idź pod wiatr, pilnuj, gdzie mogą być nory" Strzepnął uchem, powoli poruszając się wśród traw, by w odpowiednim momencie wyskoczyć za puchatym stworzeniem, które gdzieś w połowie zaczęło się obracać, zmieniać tor do ucieczki. Brakowało milimetra, nie... więcej? Zagryzł zęby, wyciągając się dalej, pazurami zahaczając o wrażliwą skórę króliczą, dopiero po chwili męczenia zagryzając zwierzę, wbijając zęby w kark i mocno zaciskając, aż nie poczuł i nie usłyszał charakterystycznego chrupnięcia. Dopiero wtedy zluzował ścisk, zostawiając truchło na ziemi, na które popatrzył pustym wzrokiem. Za daleko, znowu źle, znowu nie było idealnie.
- Brawo Oskrzydlona Łapo! Całkiem ładna zdobycz, na dzisiaj wystarczy, teraz możemy zanieść wszystko do obozu. - zza traw wyłonił się Kminkowy Szum z dorodnym ptakiem w pysku. Ognik zauważył tylko kilka rdzawych piór, nie skupił się jednak na odczytaniu, do kogo należały.
- Nie zabiłem go od razu - zauważył, unosząc z powrotem wzrok na mentora, by zaraz skierować go znów na królika, z zamiarem podniesienia go w zębach.
- Nic nie szkodzi. Złapałeś go i szybko zabiłeś, a to najważniejsze. Szarpanie się ze zwierzyną nie jest częścią polowania, albo przynajmniej nie jest częścią planu.
- Nie jest? - powtórzył kocur jakby z niedowierzaniem, czując nagle dziwny impuls by się odezwać. - W takim razie czemu wciąż tkwię w roli ucznia. To ty oceniasz moje postępy prawda? Było dobrze? Skoro było dobrze, czemu mnie nie dopuścisz do mianowania.
- Dopuszczę cię do mianowania kiedy uznam to za stosowne, Oskrzydlona Łapo. Weź królika. - Ahh, ten parszywy jego wzrok. Jakby spodziewał się, że Ognik sam sobie odpowie na to pytanie, albo jakby odpowiedź siedziała tuż pod ich nosem, a rudzielec tego nie widział. Przełykając z trudem dumę, uczeń schylił się po zdobycz, unosząc ją i zanosząc powoli w stronę obozu, gryząc się w język. Gdyby nie rude futro, pomyślałby, że Kminkowy Szum jest po prostu głupi przez swoje pochodzenie, jednak okazało się, że nawet wśród ognistofutrych zamieszkują zdrajcy krwi.
,,Uważaj na oddech, króliki mają duże uszy nie bez powodu, bardzo łatwo dosłyszą twój krok i każdy wdech czy wydech. Idź pod wiatr, pilnuj, gdzie mogą być nory" Strzepnął uchem, powoli poruszając się wśród traw, by w odpowiednim momencie wyskoczyć za puchatym stworzeniem, które gdzieś w połowie zaczęło się obracać, zmieniać tor do ucieczki. Brakowało milimetra, nie... więcej? Zagryzł zęby, wyciągając się dalej, pazurami zahaczając o wrażliwą skórę króliczą, dopiero po chwili męczenia zagryzając zwierzę, wbijając zęby w kark i mocno zaciskając, aż nie poczuł i nie usłyszał charakterystycznego chrupnięcia. Dopiero wtedy zluzował ścisk, zostawiając truchło na ziemi, na które popatrzył pustym wzrokiem. Za daleko, znowu źle, znowu nie było idealnie.
- Brawo Oskrzydlona Łapo! Całkiem ładna zdobycz, na dzisiaj wystarczy, teraz możemy zanieść wszystko do obozu. - zza traw wyłonił się Kminkowy Szum z dorodnym ptakiem w pysku. Ognik zauważył tylko kilka rdzawych piór, nie skupił się jednak na odczytaniu, do kogo należały.
- Nie zabiłem go od razu - zauważył, unosząc z powrotem wzrok na mentora, by zaraz skierować go znów na królika, z zamiarem podniesienia go w zębach.
- Nic nie szkodzi. Złapałeś go i szybko zabiłeś, a to najważniejsze. Szarpanie się ze zwierzyną nie jest częścią polowania, albo przynajmniej nie jest częścią planu.
- Nie jest? - powtórzył kocur jakby z niedowierzaniem, czując nagle dziwny impuls by się odezwać. - W takim razie czemu wciąż tkwię w roli ucznia. To ty oceniasz moje postępy prawda? Było dobrze? Skoro było dobrze, czemu mnie nie dopuścisz do mianowania.
- Dopuszczę cię do mianowania kiedy uznam to za stosowne, Oskrzydlona Łapo. Weź królika. - Ahh, ten parszywy jego wzrok. Jakby spodziewał się, że Ognik sam sobie odpowie na to pytanie, albo jakby odpowiedź siedziała tuż pod ich nosem, a rudzielec tego nie widział. Przełykając z trudem dumę, uczeń schylił się po zdobycz, unosząc ją i zanosząc powoli w stronę obozu, gryząc się w język. Gdyby nie rude futro, pomyślałby, że Kminkowy Szum jest po prostu głupi przez swoje pochodzenie, jednak okazało się, że nawet wśród ognistofutrych zamieszkują zdrajcy krwi.
ᔕ◦∙⚜∙◦ᔓ
- Jesteś pewien, że jestem odpowiednim kandydatem do ćwiczeń? - głos Skrzypiącej Łapy rozniósł się po treningowym dołku z piasku, po brzegach obrośniętym trawą i wrzoścem. Stali naprzeciw siebie, w każdej chwili gotowi by przyjąć bojową postawę. Można by pomyśleć, że Ognik jest tu za karę stworzoną przez mentora, ale nic bardziej mylnego... chociaż, jeśli się tak nad tym zastanowić, może to jednak nie odchodzić za bardzo od prawdy, w końcu młodziak nie pałał miłością do burego, ani tym bardziej nie czuł przyjemności z przebywania w tym miejscu z tym akurat osobnikiem, jednak to właśnie do niego należał pomysł by nieco poćwiczyć. A Skrzypiąca Łapa zdawał się być idealnym workiem treningowym, nawet, jeśli sam uważał inaczej.
- Jeszcze się nasz książę skaleczy w kruche ego, dotykając nie-rudej sierści pomniejszego śmiecia - rudzielec wyprostował się, nieco unosząc głowę. Z jaką pasją nienawidził tego burego przybłędy, wiedział tylko on sam. To kocurzysko było parszywe, brudne, tak bardzo pomniejsze w swoim bycie, że samo patrzenie na niego wywoływało odruch wymiotny razem z jakimś politowaniem. Na pysku Ognika zakwitł ponury acz kpiący uśmiech.
- To bardzo przykro tak mówić o sobie. Powinieneś mieć więcej pewności siebie, przybłędo. Z resztą, nie zrozum mnie źle, twoja sierść nie wypali mi dziury w łapie, jak bardzo byś na to nie liczył. Wystarczy mi, że nie skończę na tej samej pozycji co ty, chociaż przyznam, że cierpię, kiedy na ciebie patrzę. Jednak świetnie się zdasz na coś w rodzaju pomagiera w treningu, nie sądzisz? Jestem pewien, że sam też chętnie byś pozbawił mnie futra, gdybyś mógł.
- Nie jesteś w błędzie - nie było wiele czasu po tej odpowiedzi. Starszy uczeń zaatakował z zaskoczenia, mierząc łapą w dół, by zagarnąć piach, który wsypie w oczy Ognika, który nie miał zamiaru mu na to pozwolić. Zbyt dobrze znał owy ruch, więc szybko się uchylił, swoją łapą próbując przygwoździć tą drugą i odepchnąć burego. Wymiana ciosów trwała i kocur z każdym kolejnym zaczynał się coraz bardziej rozkręcać. Nie używali pazurów, starali się ograniczać używanie zębów a jednak widać było, że każdy z nich napina mięśnie, starając się, by drugiego jednak nie zranić. Nie z powodu własnej moralności, a przez narzuconą regułę odnośnie ranienia współklanowiczów podczas treningu. Czas płynął, a pomimo zmęczenia, Ognik czuł, jakby się unosił. Coraz szybciej, coraz więcej. Ile radości sprawiało mu dominowanie przeciwnika. Jeden czy dwa uniki które były udane zapewniały następny cios, który z przyjemnością wymierzał, szukając odsłoniętych punktów. Przez radość tą i dziwną euforię, nie zauważył nawet, że rzeczywiście zaczął przytłaczać burego ucznia. Po prostu cieszył się walką i możliwością sprania mu tyłka. Zagryzając zęby w dzikim uśmiechu błądzącym po pysku, uniósł swoją łapę, wyciągnął pazury i... nagle coś chlasnęło go w kończynę. Syknął, odskakując w szoku.
- Co ty myślisz, że robisz?! - usłyszał gdzieś głos przed sobą. Zdezorientowany uniósł wzrok na bure, nastroszone ciało. Że co proszę? Przecież to on oberwał! Uśmiech zniknął z jego pyska, zastąpiony przez wściekłość i zmieszanie.
- Ja?! To ty mnie potraktowałeś pazurami, lisie ścierwo!
- Tylko dlatego, że ty próbowałeś! Jesteś jakiś pomylony, chory! Słyszałem opowieści o twoim ojcu ale... - nie słuchał go. Ból który pierwotnie uznał za coś mało istotnego nagle zrobił się wyraźniejszy. Uniósł łapę do góry, by zerknąć na nią przelotnie, a gdy zamrugał dwa razy w szoku, doznał zawieszenia. Wiedzieć wam bowiem trzeba, że pomimo treningów, pomimo życia polegającego na polowaniu i na walce, nigdy się rudy panicz nie skaleczył. Nigdy nie widział też swojej krwi. Bywał chory, oczywiście, jednak nie krwawił. Było to dla niego naturalne. Nie mógł krwawić, w końcu był pół-bogiem, w którego żyłach płynęła ognista krew. Boska! Nie mogli go zranić, nie śmiertelnicy. Nie zwykłe pospólstwo, w końcu nie byliby w stanie. A teraz... a teraz coś czerwonego skapywało z jego łapy. Ciepłego, z piekącej od kurzu rany. Nie było to wiele, jedynie draśnięcie, a jednak nie mógł sobie uświadomić jak do tego doszło. Był ranny? Z jakiej racji. Czy ta krew to jego? Wyglądała bardzo... normalnie. Jego serce podskoczyło wysoko do gardła.
- ... Halo, słuchasz mnie, czy ci mrówki już całkiem umysł zjadły - zirytowany głos w końcu do niego dotarł. Skrzyp widocznie zrozumiał, że się go nie słucha.
- Krwawię...
- Co ty tam miauczysz pod nosem?
- Ja krwawię, to nie...
- Co, krwi się nagle boisz? Tylko mi tu mamin synku nie zemdlej, ani myślę cię dotykać i tachać do obozu. - nie odpowiedział. Jedynie z szeroko otwartymi oczami patrzył jak kropla skapuje na piach. Tylko tyle zdołało się usączyć z rany, a jednocześnie aż tyle. Już sam fakt, że krwawi, mógł zaakceptować. Ale dlaczego jego krew jest taka... normalna? Widział już krwawiące koty, widział krew innych i te dwie niczym się od siebie nie różniły. W ich ciałach płynęła ta sama, czerwona, paskudna ciecz co w innych zwierzętach. To samo, co mają w sobie myszy, gady, ptaki. Spodziewałby się, że w jego ciele płynie coś rzeczywiście boskiego. Krew gwiezdna, boska, płomienna, potrafiąca spalić wrogów i lasy, otaczając ochroną właściciela. Tego go uczono, a przynajmniej, tak sobie to wyobrażał. Bez słowa skierował się w stronę obozu. Czy to oznaczało, że niczym się nie różni od mięsnego worka, jakim było każde inne żywe stworzenie?
ᔕ◦∙⚜∙◦ᔓ
Skrzypiąca Łapa mianował się w niedługim czasie po tym wydarzeniu, przyjmując imię Skrzypiący Skrzyp. Podobnie jak Płomykówka, która przyjęła imię Skrzydlatej Płomykówki w związku z tą okazją, kocur postanowił upolować i przynieść jej mały prezent złożony ze skrzydeł owego ptaka. Długo się nasiedział i namęczył, by owe stworzenie zdobyć, w dodatku nie mógł dokonać tego sam. Co owa sytuacja jednak dla niego oznaczała? Że został do mianowania jako ostatni. Nie przeszkadzało mu to jednak już wcale, zbyt bardzo skupił się na tym, jak parszywie teraz się czuje. Uspokoił się. Za każdym razem gdy język szczypał go kusząc by coś powiedzieć, przypominał sobie, że wcale nie był taki specjalny jak go ojciec malował. W sumie, czy w tym przypadku, ojciec kłamał? Zimne wiadro wody wylało się na jego głowę wraz ze słowami które rozbrzmiały w jego głowie. Był na siebie zły. Jak śmiał wątpić w słowa ojca, jak śmiał negować tyle księżyców historii własnego rodu! A jednak... a jednak coś mu nie pasowało. Coś podupadło, zwaliło się w środku, gniotąc wszystkie wnętrzności.
Czy był takim samym niewolnikiem jak reszta klanu?
Czy nie był tym, który miał przejąć władzę?
Czy wszystko co miał zrobić, to tylko rozmnożyć się i dać życie kolejnym kotom, które miały zasilić klan? By żyć dla tej pustej idei?
Nie, to nie może być cała prawda, nie mógł się na nią zgodzić.
Z pustką ziejącą w oczach, w głębokim zamyśleniu, niczym marionetka przez nici siły niewidzialnej kierowana, wystąpił do przodu na głos lidera.
- Ja, Królicza Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Oskrzydlona Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam.
- Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Oskrzydlona Łapo, od tej pory będziesz znany jako Oskrzydlony Ognik. Klan Gwiazdy ceni twój zapał i umiejętności, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy. - w grocie rozległy się wiwaty, które docierały do niego jakby zza kurtyny. Mechanicznie wyciągnął łapę, którą zanurzył w rdzawym płynie, by później odbić łapę na ścianie, zaraz obok Płomykówki. Utkwił swoje niebiskie ślepia w gliniastym śladzie który pozostawił. Nie tak sobie wyobrażał tą chwilę. Miał być dumny, zachwycony, a jedyne co czuł, co cichą akceptację i przygnębienie. Jego łapa, tak ważna, ślad który tutaj pozostawił, miał zniknąć i zatrzeć się jak mało istotny szczegół w klanie. Nie był nikim specjalnym.
[1816 słów + polowanie na króliki]
[przyznano 36% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz