O paskudo w trawę zaklęta, przeklęta
Zjawo przebrzydła co mi zbrzydła
...
Weź że szpony swoje przebrzydłe
Uwolnij mnie wreszcie!
AAAAGH!
Gdyby mógł, rozerwałby to trawsko zębami, poszarpał, pogryzł i podeptał, żeby wiedziała, gdzie jej miejsce. Jako kociak mógł z radością witać trawę i żuć ją dla zabawy udając, że jest jakimś jeleniem czy czymś. Teraz natomiast była dla niego największym wrogiem i gdyby mógł, zatopiłby w niej kły. Jedną z części treningu było ogarnięcie wytrzymałości i kondycji, bo nawet, jeśli nie miał być dobry w walce, to chociaż powinien nadrabiać tak, żeby mógł uciec w razie czego, ukryć się i ewentualnie ostrzec innych.
,,Nie musisz się przejmować, też mam beznadziejną kondycję, więc będę biegł wolno"
Takie były ostatnie słowa Wędrującego Nieba, zanim zostawił ucznia w tyle. Dla normalnego kota na pewno kondycja Nieba rzeczywiście byłaby w opłakanym stanie, niestety dla Księżyca wyglądało to nieco inaczej. Już po pierwszych krokach po starcie, gdy jeszcze się nawet nie rozpędził, zaplątał się o wysokie trawy i walczył, by nie wywrócić się całkowicie, końcowo odzyskując równowagę. Był szybki, tego nie można mu było odmówić, jednak jego kondycja leżała twarzą do ziemi, szurając mordą po asfalcie.
Był szybki.
Na krótkie dystanse.
- GHhh...HHaaAA - tak mniej więcej brzmiał jego oddech, kiedy już pozbył się całej energii i teraz walczył z trawą, z pajęczyną co mu osiadła na twarzy, ze śmieciami, z muszką która wpadła mu w oko, z inną muszką która wleciała mu do nosa i z własnym organizmem, który wyraźnie próbował go zabić. Czy to czajnik, czy to umierający delfin? Ależ skąd, to tylko Księżyc walczący o własny oddech. Poddał się w połowie drogi, teraz człapiąc, próbując się nie rozpłakać z frustracji, co kilka kroków wycierając swoje oko które niemiłosiernie szczypało. I po co mu ono było, skoro i tak nie działa?! Jedynie wabi muchy! Pociągnął nosem (zły pomysł, przez tą muszkę numer dwa, która w nim utknęła) i od razu pożałował decyzji, przez co stanął i kichnął dosadnie, raz i drugi, aż w końcu znowu nie pociągnął nosem, gdy się uspokoiło. Co za mordęga, czemu młodzi uczniowie tak bardzo cieszą się zazwyczaj na szkolenie? Co w tym zabawnego? Są masochistami? Na pewno nie mogą być normalni, przecież to chore. Do swojego mentora dotarł po długim dość czasie, wyraźnie niezadowolony, człapiąc przez trawę, czasem mocniejszym, gwałtownym ruchem odrywając ją od ziemi, gdy któraś zaplątała się wokół jego patykowatych łap. Gdy dotarł, bez słowa stanął w miejscu, wciąż wściekle dysząc, z głową skierowaną lekko w dół i końcówką ogona-która pomimo zmęczenia, chodziła wściekle na boki w nerwach.
- No - zaczął Wędrujące niebo - Przynajmniej nie zwymiotowałeś, ani nie zemdlałeś. - gdyby mógł, popatrzyłby teraz na starszego z niedowierzaniem. To miała być jakaś lepsza wersja? To jakiś powód do radości, że nie zwymiotował? Przecież to oczywiste, że nie chciał wymiotować. Ani mdleć! Nie wiadomo z jakiego powodu, przez kilka pierwszych chwil kocurek poczuł jakąś dziwną złość, która jednak tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Miał dość. Trawa zdecydowanie okropnie na niego działała i czuł się przebodźcowany tak bardzo, że należało się trzymać z daleka. Nie był nawet świadom tego, że może być tak bardzo zmęczony i zirytowany samym biegiem i trawą, a tu proszę. Tyle można było odkryć o samym sobie, podczas zwykłego biegu! Wszystkie natarczywe myśli, wszystkie niewypowiedziane narzekajki i przekleństwa zostały jednak w jego głowie, a na zewnątrz w ciszy skinął głową, dając Niebu chwilę na zastanowienie.
- Do najbliższego wejścia do tunelu udamy się na przemian szybszym chodem i truchtem, a potem chwila teorii, zanim cię uwolnię.
Kiwnął jedynie głową, z malującym się na pysku nieszczęściem, którego nie potrafił ukryć.
Zjawo przebrzydła co mi zbrzydła
...
Weź że szpony swoje przebrzydłe
Uwolnij mnie wreszcie!
AAAAGH!
Gdyby mógł, rozerwałby to trawsko zębami, poszarpał, pogryzł i podeptał, żeby wiedziała, gdzie jej miejsce. Jako kociak mógł z radością witać trawę i żuć ją dla zabawy udając, że jest jakimś jeleniem czy czymś. Teraz natomiast była dla niego największym wrogiem i gdyby mógł, zatopiłby w niej kły. Jedną z części treningu było ogarnięcie wytrzymałości i kondycji, bo nawet, jeśli nie miał być dobry w walce, to chociaż powinien nadrabiać tak, żeby mógł uciec w razie czego, ukryć się i ewentualnie ostrzec innych.
,,Nie musisz się przejmować, też mam beznadziejną kondycję, więc będę biegł wolno"
Takie były ostatnie słowa Wędrującego Nieba, zanim zostawił ucznia w tyle. Dla normalnego kota na pewno kondycja Nieba rzeczywiście byłaby w opłakanym stanie, niestety dla Księżyca wyglądało to nieco inaczej. Już po pierwszych krokach po starcie, gdy jeszcze się nawet nie rozpędził, zaplątał się o wysokie trawy i walczył, by nie wywrócić się całkowicie, końcowo odzyskując równowagę. Był szybki, tego nie można mu było odmówić, jednak jego kondycja leżała twarzą do ziemi, szurając mordą po asfalcie.
Był szybki.
Na krótkie dystanse.
- GHhh...HHaaAA - tak mniej więcej brzmiał jego oddech, kiedy już pozbył się całej energii i teraz walczył z trawą, z pajęczyną co mu osiadła na twarzy, ze śmieciami, z muszką która wpadła mu w oko, z inną muszką która wleciała mu do nosa i z własnym organizmem, który wyraźnie próbował go zabić. Czy to czajnik, czy to umierający delfin? Ależ skąd, to tylko Księżyc walczący o własny oddech. Poddał się w połowie drogi, teraz człapiąc, próbując się nie rozpłakać z frustracji, co kilka kroków wycierając swoje oko które niemiłosiernie szczypało. I po co mu ono było, skoro i tak nie działa?! Jedynie wabi muchy! Pociągnął nosem (zły pomysł, przez tą muszkę numer dwa, która w nim utknęła) i od razu pożałował decyzji, przez co stanął i kichnął dosadnie, raz i drugi, aż w końcu znowu nie pociągnął nosem, gdy się uspokoiło. Co za mordęga, czemu młodzi uczniowie tak bardzo cieszą się zazwyczaj na szkolenie? Co w tym zabawnego? Są masochistami? Na pewno nie mogą być normalni, przecież to chore. Do swojego mentora dotarł po długim dość czasie, wyraźnie niezadowolony, człapiąc przez trawę, czasem mocniejszym, gwałtownym ruchem odrywając ją od ziemi, gdy któraś zaplątała się wokół jego patykowatych łap. Gdy dotarł, bez słowa stanął w miejscu, wciąż wściekle dysząc, z głową skierowaną lekko w dół i końcówką ogona-która pomimo zmęczenia, chodziła wściekle na boki w nerwach.
- No - zaczął Wędrujące niebo - Przynajmniej nie zwymiotowałeś, ani nie zemdlałeś. - gdyby mógł, popatrzyłby teraz na starszego z niedowierzaniem. To miała być jakaś lepsza wersja? To jakiś powód do radości, że nie zwymiotował? Przecież to oczywiste, że nie chciał wymiotować. Ani mdleć! Nie wiadomo z jakiego powodu, przez kilka pierwszych chwil kocurek poczuł jakąś dziwną złość, która jednak tak szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła. Miał dość. Trawa zdecydowanie okropnie na niego działała i czuł się przebodźcowany tak bardzo, że należało się trzymać z daleka. Nie był nawet świadom tego, że może być tak bardzo zmęczony i zirytowany samym biegiem i trawą, a tu proszę. Tyle można było odkryć o samym sobie, podczas zwykłego biegu! Wszystkie natarczywe myśli, wszystkie niewypowiedziane narzekajki i przekleństwa zostały jednak w jego głowie, a na zewnątrz w ciszy skinął głową, dając Niebu chwilę na zastanowienie.
- Do najbliższego wejścia do tunelu udamy się na przemian szybszym chodem i truchtem, a potem chwila teorii, zanim cię uwolnię.
Kiwnął jedynie głową, z malującym się na pysku nieszczęściem, którego nie potrafił ukryć.
┈◦☽⭒┈𝄪⚪𝄪┈⭒☾◦---
Wrócił wolno do obozu, mając jeszcze na tyle siły, by w drodze powrotnej mamrotać coś pod nosem na tyle, by Niebo nie zrozumiał... albo przynajmniej nie dosłyszał. Mentor jednak nie poszedł wraz z nim za krzaczastą ścianę, a jedynie odprowadził, samemu jeszcze na moment gdzieś znikając, co Księżyc zaakceptował bez ani zająknięcia. Jego mamrotanie jednak przybrało na sile, gdy upewnił się, że większość kotów albo jest zajęta, albo poza obozem i nikt nie zwraca uwagi na losowego gówniarza który cały w przytulii wrócił z treningu.
,,Trening kronikarza, też mi coś " mamrotał pod nosem, łącząc ze sobą w szybkości litery, tworząc niezrozumiały bełkot ,,Nie dość, że trzeba walczyć z trawą, to jeszcze z barwnikami". Echo jego myśli przeobraziło się w słowa, kiedy bojowo wpadł do legowiska uczniów, mechanicznie omijając cudze legowiska, aż nie doszedł do swojego i nie wyczuł obecności Wróżki.
- Jakim cudem możecie być tak podekscytowani treningiem? Przecież to nic zabawnego, a wszyscy oczekują jakbym miał się cieszyć z tego, że w przyszłości dostanę jeszcze więcej obowiązków. - parsknął, upadając dramatycznie na posłanie. Jednak nie odpowiedziała mu Wróżka, a jakiś inny, obcy głos, który należał do zupełnie mu obcego kota. Jasne, znał zapach, ale tylko tyle. W dodatku wcale go nie wyczuł! Czyżby aż tak był "zapatrzony", że nie zwrócił uwagi na otoczenie? Najwidoczniej. Wzdrygnął się nieco.
- Ciesz się, że nie biegasz za królikami i nie sprzątasz ich bobków z tuneli, Księżycowa Łapo - tunele... pachniał tunelami, rzeczywiście. Jak tak teraz o tym wspomniał... - Dam sobie łapę uciąć, że większość kotów w głębi duszy zazdrości wam, uczniom kronikarzy treningu, który przez większość czasu odbywa się w Grocie Pamięci. Chyba nie chcesz nam wszystkim wmówić, że tworzenie barwników i malowanie jest aż tak wyczerpujące. - Księżyc automatycznie się zawstydził i gdyby nie futro, najpewniej spaliłby buraka. Został nie dość, że zauważony to upomniany przez obcego który postanowił się z jakiegoś powodu wtrącić i jakby twierdzić, że Księżyc się obija albo... albo kpić w jakiś sposób? Czy tylko mu się zdawało? Wcale mu się to nie spodobało i zanim przełknął gulę w gardle, minęła dobra chwila.
- Wcale nie siedzimy tylko przy barwnikach - odpowiedział już grzecznym tonem, pokornym i tłumaczącym, jakim zazwyczaj zwracają się młodzi do starszych, obcych osób, które być może są czyimiś autoretytami - Trzeba się nauczyć podstaw treningu na wojownika i poprawić kondycję... - wyjaśnił po krótce, nie chcąc się rozgadywać nad swoimi problemami obcemu kotu, który pewnie i tak by nie zrozumiał. W końcu miał parę silnych łap i parę zdrowych oczu. Przynajmniej tak zgadywał, nie wiadomo mu było o żadnym innym ślepcu w okolicy.
- Masz szczęście, że to tylko podstawy. - rzucił tamten pokrzepiająco. - Nie zrozum mnie źle, sam jako uczeń nie pałałem miłością do obowiązków, a nawet zrywałem się z treningów, jednak z upływem księżyców polubiłem je i nie mogłem się doczekać, gdy Kwiecista Knieja pozwoli mi prowadzić w tunelach. Jestem pewien, że nie będziesz mógł powstrzymać radości, kiedy Wędrujące Niebo pozwoli ci samemu poprowadzić lekcję historii. - Księżyc nie wyglądał na przekonanego, jednak nie miał zamiaru się wykłócać, w końcu to dorosły. Wzruszył jedynie barkami obojętnie.
- Może - mruknął. Wcale jednak ta wizja nie brzmiała tak cudownie, jak ją opisywał przewodnik. Była... po prostu była. Nie wywoływała w nim żadnych większych emocji.
[1123 słów + biegi długodystansowe]
[przyznano 22% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz