Skulona leżała na jednej z wysepek, mając całkowicie w nosie wydarzenia, którymi żyły koty udzielające jej schronienia. No dobrze, tak właściwe nie miała ich wcale w nosie. Czy tego chciała, czy nie, dowiedziała się, co miało mniej-więcej miejsce w sercu obozu, gdy jeden z kotów, który przyniósł jej posiłek, splunął jej pod łapy i nazwał lisim łajnem, odrzucając marną piszczkę prosto do mułu. Powód pierwszy? Bycie samotniczką o nieznanym pochodzeniu, która w niezbyt sprzyjającym momencie znalazła się w Klanie Nocy. A drugi? Podobieństwo do jednego z najświeższych zdrajców; podobno był rudy, jak i ona i, o ironio, miał niebieskie oczy. Mogła podziękować Pluskającemu Potokowi, że nie potrafił usiedzieć na tyłku i zachciało mu się spiskować przeciwko liderowi. Czy komuś z jego rodziny. Nie znała dokładnych szczegółów, koty nie chciały się dzielić z nią informacjami i jedynie pobieżnie udawało jej się uzyskać jakieś wieści, podczas ich własnych prywatnych rozmów, które, gdy tylko miała czas, a miała go dużo, starała się złożyć w jakąś konkretną całość.
Spojrzała na swoją łapę, która dzięki doglądaniu przez Różaną Woń zaczęła się goić. Całe szczęście łapa, nie zaczęła gnić, nie trzeba było jej amputować. Jednak stawanie na niej wciąż było wyzwaniem dla kocicy. Była niemalże pewna, że gdyby Pieniek oraz Iskra zajęli się jej raną, o wiele szybciej stanęłaby na łapy.
Obserwowała brzeg, co jakiś czas przeskakując spojrzeniem na swojego strażnika, który pilnował, aby nie zrobiła nic głupiego. Z wielką przyjemnością księżyc temu odwaliłaby jakąś akcję, niestety stan zdrowia jej na to nie pozwalał. Rozciągnęła się na piaszczystej powierzchni, decydując się na rozmowę ze strażnikiem; po raz pierwszy to ona ją zainicjowała, a nie on.
– Dostałam mniejszy przydział jedzenia niż zazwyczaj. Jestem głodna... – miauknęła, lecz kot nie raczył się odezwać do niej ani słowem. Przez dłuższą chwilę wydawała przeróżne dźwięki, mające naśladować burczenie brzucha, jednak również to nie przyniosło skutku. W końcu podniosła się na łapy, podkurczając tę, która była poddana kuracji. Pokuśtykała do leżącego strażnika przy brzegu i bez skrępowania walnęła się na jego grzbiet, i nim została zrzucona, krzyknęła mu do ucha: "Głodna jestem!"
– Wiem, że pilnowanie mnie i utrzymywanie przy życiu jest całkowicie bezsensowne, ale skoro już to, tak czy siak, robicie, za co jestem wam po stokroć wdzięczna, to moglibyście mnie odpowiednio karmić, abym szybko wróciła do formy i mogła spłacić swój dług wdzięczności... – Resztę słów wypowiedziała leżąc na plecach, na piaszczystym terenie i mając zamoczone tylne kończyny w wodzie. Syknęła w momencie, w którym się obróciła. – Ugh. Strasznie jesteś drażliwy...
– Jeszcze słowo, a odgryzę ci język, przybłędo. Na zbyt wiele sobie pozwalasz!
– Bo mnie nie obchodzi, kto kogo zabił, ale za to dbam o swoje potrzeby? Jak dla mnie moglibyście się wszyscy wymordować i niespecjalnie by mnie to ruszyło. Chociaż byłabym wdzięczna, gdybyście zostawili przy życiu medyka. Spójrz, Różana Woń jest niezastąpiona. – Skinęła na swoją łapę. – Swoimi umiejętnościami medycznymi przewyższa moją mamę. Jest chyba moim ulubionym kotem w całym waszym klanie – wymruczała. Co prawda uważała, że Pieniek, mimo młodego wieku, był sto razy lepszym medykiem od kocicy, jednak czarno-biała znała inne sposoby leczenia. Byłaby ciekawym nabytkiem do kultu, jednak wiedziała, że nie ma co otwierać pyska do kocicy z rodu i informować jej o swoim prawdziwym pochodzeniu. Wątpiła, czy komukolwiek powinna mówić o kulcie. – Dobra, niech ci będzie. Przykro mi z powodu waszych tragedii i nieszczęść. Na całe szczęście nie miałam na nie wpływu. Nie, z żadnym Pluskiem i Potokiem nigdy wcześniej się nie widziałam... – prychnęła, gdy strażnik nachylił się w jej stronę, odsłaniając zęby. Kilkukrotnie zdążyło się jej być wypytywanym przez inne koty o powiązania z kocurem, z którego powodu była nieco gorzej traktowana. Jak dla niej mógł umrzeć. Ona i pozostali byliby szczęśliwi. – Waszej liderce i zastępczyniom opowiedziałam dokładnie o swoim pochodzeniu. Po co miałabym kłamać? Że niby specjalnie wpadłam do rzeki i przebiłam łapę gałęzią? – Ugryzła się w język, by nie zwyzywać kota od przygłupów. – Mi też nie odpowiada sytuacja, w której się znalazłam. Nie jesteś jedynym – mruknęła. W końcu udało jej się normalnie usiąść, jednak ból łapy przez cały czas jej doskwierał. – Ja chcę tylko wrócić do rodziny... Pewnie uznali mnie za zmarłą... – Ostatnie zdanie wypowiedziała nieco łagodniej. Jej siostra w momencie, w którym zniknęła w rzece, musiała przeżyć zawał. Matka pewnie również, gdy tylko usłyszała o tym, co się stało. Była ciekawa czy szukali jej wzdłuż rwącego nurtu. Pewnie niejedną noc spędzili na przeczesywaniu brzegu, aż w końcu uznali ją za zmarłą. Uśmiechnęła się na myśl, że Iskra mogła opacznie zrozumieć jej wyznanie i stworzyć historię, jakoby zamiast związku z Obsydianem, wolała się rzucić w otchłań wód. Ach, żałowała, że nie może zobaczyć wyrazu jego pyska i jego ojca na dźwięk tych wieści. Potarła łapą pysk.
– N-na co się gapisz?! – odwróciła się plecami do strażnika, nie chcąc, aby ten gapił się na nią, gdy płacze. – Wciąż jestem głodna... – burknęła, pociągając nosem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz