Ale nawet w tym nieprzyjaznym, nowym świecie było można odnaleźć miłość, przyjemny aromat mleka i uspokajające mruczenie. Kiedy poczuł, że jego mokry policzek dotyka miękkiego futra na brzuchu matki, kiedy do uszu dotarły pierwsze, niezrozumiałe jeszcze wtedy słowa, wypowiedziane zmęczonym, acz niezwykle kojącym głosem… Nic nie było ważne. Nic już nie miało żadnego większego znaczenia. Mogło być mu zimno, mógł być głodny… byle by był obok niej. Czując zapach jej mlecznego brzucha, dotyk jej gładkiego nosa i szorstkiego języka świat stawał się lepszy. A kiedy jego delikatna mordka zbliżyła się jeszcze bliżej wspaniałego aromatu, kiedy delikatne szturchnięcie pokierowało go bliżej sutka, kiedy mleko napełniło jego pusty, malutki brzuszek; wszystko już było dobrze. Wszystko musiało być dobrze.
“Wszystko na zawsze będzie dobrze; obiecuję ci to…” — powtarzała sobie w głowie Goździk zawieszona pół-śnie, pół-jawie. Czuła jak powieki ciąża jej niesamowicie, czuła jak kociak wraz z pożywieniem wysysa z niej resztki siły, które pozostały po porodzie.
— Mój synek, mój… — szeptała słabo, cicho, niemal niesłyszalnie kotka, kładąc głowę na skrawkach szmat, które przyniósł dla niej Lepnica, kiedy zaczęła tracić siły. Powiedział jej wtedy, że zabrał je z ogrodów Bezwłosych, że są czyste i pachną kwiatami, których nigdy nie widziano na tych łąkach.
“To było tak dawno…” — Samotniczka przełknęła gorzką ślinę. Nie widziała partnera już wiele, wiele dni. Jakże narzekał on na wątłe ciało ukochanej, jakże martwił się o nienarodzonego potomka, który powoli, powolutku pożerał miłość jego życia od środka. Próbował zrobić wszystko, aby życie było dla nich prostsze, aby brzuch był pełniejszy, legowisko wygodniejsze, otoczenie bezpieczniejsze; nieważne ile zwierząt musiałby upolować lub odgonić. Goździk wiedziała, że poduszki łap ma już zdarte i spękane, że mięśnie bolą go nieznośnie, a brak snu miesza w głowie… Lepnica jednak nie miał zamiaru ustąpić. Nie przyjmował pomocy innych samotników z grupy. Miał w sobie zbyt dużo dumy, zbyt wiele samozaparcia i wiary we własne siły. Nikt mu przecież nigdy nie pomagał, życie nigdy nie było proste; dlaczego nagle miało się takim stać. Partnerka za to nie miała serca prosić za jego plecami. Ze słabym uśmiechem odmawiała przyjęcia proponowanych jej piszczek, nawet jeśli w brzuchu ściskał głód. Nie wstawała ze starego mchu, nawet kiedy czuła już pod nim najmniejsze kamienie, a pot z jej ciała wsiąkał w niego niczym w glebę. Nawet wtedy nie myślała jednak o tym co kocur ma przynieść, nie o tym co obiecał złapać, ukraść… Myślała o tym, jak bardzo o nim tęskni. Wolała miękkość jego futra, słodycz jego głosu, barwę jego oczu…
“Na pewno będziesz jak twój tata… Dzielny, nieugięty, zawsze pewny dobra…” — szeptała w swojej głowie, wpatrując się w popiskująca kuleczkę u swojego boku. Powieki miała ciężkie, niczym wyciosane z kamienia. Ostatkiem sil przyciągnęła ogonem syna trochę bliżej brzucha, aby nie zmarzł, potem wspólnie zasnęli otoczeniu leśnym śpiewem nocy.
* * *
— Sz… — usłyszała znajomy głos.
— Ha-harpun? — zapytała zdezorientowana. Oczy nie przyzwyczaiły się do końca do ciemności, ale z każdym uderzeniem serca umiała coraz lepiej wyodrębnić poszczególne kształty. Widziała ciemny obrys czekoladowego kocura, widziała ściany swojego legowiska, widziała… mały, lekko wijący się kształt u łap samotnika. Strach postawił jej futro na grzbiecie i odjął mowę. Wielka gula rosła jej w gardle, a gorycz paliła przełyk; nie wiedziała, co ma powiedzieć, co zrobić. Była słaba. Próbowała się podnieść, ale każda próba napięcia wiotkich mięśni kończyła się jedynie przyśpieszonym oddechem. Tak bardzo chciałaby być przy swoim małym kocurku…
— Goździku, Goździku… Co my z tobą mamy… — Z udawaną rezygnacją pokręcił głową. Usiadł powoli, a białego kociaka przysunął bliżej swojego brzucha. Widząc, jak jej jedyny synek oddala się jeszcze bardziej, kotka zawyła żałośnie przez łzy. Harpun uciszył ją ponownie ruchem łapy. — Uspokój się… Nie chcesz, chyba żeby twój maluch się przestraszył, prawda?
— D-daj go... Proszę, zmarznie — wyła wręcz, żałośnie wyciągając łapy po swojego jedynaka. Z każdym jej nieudolnym ruchem samotnik odsuwał go delikatnie, kawałeczek po kawałeczku, dając mimo wszystko złudną nadzieję matce, że da radę go dosięgnąć. — Cz-czemu..?
— No spójrz na siebie... Ledwo ruszasz ogonem, jak niby chcesz go wykarmić, wychować, zapewnić mu bezpieczeństwo? — Oczy Goździk były szeroko otwarte, a łzy powoli zaczęły szklić się w kącikach. Milczała, więc kontynuował: — Kochasz go, prawda? Ah. Głupie pytanie; przecież każda matka kocha swojego malucha... Chce dla niego jak najlepiej, czyż nie?
Jedyne, do czego mogła się zmusić, to delikatne skinienie. Serce waliło jej w piersi, a oddech był płytki i nieregularny.
— Tak właśnie myślałem. Dobrze, że się zrozumieliśmy — powiedział i schylił się, aby złapać kocurka za skórkę na karku. Przerażenie i bezradność wstrząsnęły ciałem samotniczki, widząc, jak jej pierworodny zostaję podniesiony z ziemi.
— Tak właśnie myślałem. Dobrze, że się zrozumieliśmy — powiedział i schylił się, aby złapać kocurka za skórkę na karku. Przerażenie i bezradność wstrząsnęły ciałem samotniczki, widząc, jak jej pierworodny zostaję podniesiony z ziemi.
— N-n-nie! — krzyczała żałośnie, próbując podnieść się z ziemi na wiotkich łapach. Upadła od razu, uderzając podbródkiem o posadzkę. Głośny jęk rozdarł nocną ciszę, a Harpun nieporuszony odwrócił się, aby odejść. Kocię w bezruchu wisiało w jego pysku. Nie piszczało, nie szamotało się; było niczym upolowana zwierzyna, która, choć wciąż ciepła, wciąż żywa, już pogodziła się ze swoim losem i zdała się na łaskę łowcy.
* * *
Otaczały go nieznajome, zbyt mocne zapachy, przerażające, zbyt głośne dźwięki, a co gorsza... czuł ogromny chłód, który przenikał jego delikatne futerko, dochodząc aż do kruchych kostek. Tęsknił za pierwszą rzeczą, którą pamiętał; za ciepłem, bezpieczeństwem i słodkim, lekko mdlącym zapachem mleka. Na samo wspomnienie zaburczało mu w brzuchu. Próbował się szarpać, ale zęby na jego karku zaciskały się z wielką siłą, a z każdym jego ruchem, uścisk zwiększał się.
W końcu krzyki, głosy stały się głośniejsze. Próbował zmusić drobne łapki, aby zakryły jego ciemne uszka, ale w tym samym momencie został rzucony na ziemie; z pyszczka wyrwał się przeraźliwy pisk. Skulił się i napiął drobne mięśnie. Trawa była jeszcze zimniejsza. Nagle jednak poczuł ciepło. Ciepło porównywalne do tego, które czuł na samym początku. Nie próbował już zrozumieć słów, które słyszał jak przez mgłę. Pozwolił się podnieść, tym razem nie miotał się, nie czuł potrzeby. Tempo kotów było spokojne, miarowe; niemal od razu odpłynął w sen.
* * *
Kociak przebudził się, chociaż jego oczy wciąż pozostawały zamknięte. Czuł zapach wilgoci, chociaż mech pod jego brzuszkiem był miły i suchy. Słyszał szum, którego nie umiał do końca rozpoznać, ale myśl o tym, że będzie mu on towarzyszył podczas kolejnych drzemek, cieszył go. Zamruczał głośno. Był to pierwszy raz, kiedy z jego pyszczka wydarło się coś innego niż żałosny pisk strachu. Wiedział, że nie jest sam. Aromat mleka był mocno wyczuwalny, co tylko jeszcze bardziej spotęgowało jego wcześniej zapomniany głód. Kocurek próbował podnieść się na chudych łapach, ale jedyne co mógł faktycznie zrobić, to pełznąć w nieznanym mu kierunku. Jedyną wskazówką było poczucie ciepła, które emanowała z jednej strony. Zmusił się do wysiłku i zaczął nieporadnie szurać łapkami. Ocierał się o miękki mech, powoli brnąc przed siebie. W końcu jego biała główka natrafiła na mur. Bardzo miły w dotyku, futrzasty mur. Z całej siły naparł na bark Czyhającej Mureny, która do tej pory spała płytko u jego boku. Nie miał siły obchodzić przeszkody, więc musiał sprawić, że sama się przesunie.
<Murenaaa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz