Chwilę przed śmiercią Sterletowej Łuski
Jedyną pozytywną częścią tego dnia było śniadanie — ciepłe, całkiem porządne i wyjątkowo smaczne. O reszcie lepiej nawet nie wspominać, bo Murenę dopadał ból głowy na samą myśl. Najpierw udała się na patrol i przy okazji wykąpała się w jednej z kałuż (oczywiście nie z własnej woli), bo poślizgnęła się na śliskiej ziemi i gdy wracała do obozu w niczym nie przypominała księżniczki, tylko jakiegoś brudnego czekota. Gdy już udało jej się oporządzić futro (co trochę zajęło), nabawiła się kataru i pokłóciła się o jakąś drobnostkę ze Sterletem, więc kolejną połowę dnia spędziła w lecznicy, bo przy okazji jeszcze Różana Woń, pozbawiona towarzyszki do plotkowania, zatrzymała ją trochę dłużej, niż to konieczne i razem rozmawiały o jakichś wydarzeniach w klanie. No i tak oto, po pewnym czasie, wojowniczce udało się wymknąć z legowiska medyków i stwierdziła, że zapoluje — a przynajmniej spróbuje, bo ból wciąż ściskał jej głowę.
Gdy przemykała między ciemnymi konarami drzew, w pewnej chwili do jej uszu dotarł szelest; dźwięk zbyt głośny na jakieś małe stworzenie. Od razu na myśl przywiodło jej to rozmowę o łosiach z Samowolną Łapą — kocur twierdził wtedy, że zabijają koty (mówiąc szczerze nie wierzyła mu za bardzo). Przekrzywiła łeb, wlepiając spojrzenie pomarańczowych ślepi w pobliskie zarośla, a następnie ostrożnie wciągnęła powietrze do nozdrzy. Ha! Wiedziała, kto to był.
— Wyłaź — rozkazała. — Pająki zasnuły ci mózg?
I tak jak się spodziewała, w jednej chwili zza pobliskiego pnia wychynął ciemny łeb i para bystrych, żółtych oczu spoczęła na jej mordce. Od razu jej pysk wykrzywił grymas (tak dla zasady, bo nigdy nie da mu satysfakcji dowiedzenia się, że tak naprawdę jego towarzystwo jest… no, znośne). Smagnęła ogonem powietrze i prychnęła.
— Tak myślałam — rzuciła, łypiąc na niego kątem oka.
— Oh, nie gniewaj się. — Harpun wyszczerzył kły w pełnym politowania uśmiechu i zrobił krok w bok. — Przyszedłem cię szukać!
Księżniczka pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Głupiś i tyle — ucięła.
Kocur już otworzył pysk, jakby chciał coś odpowiedzieć, jednak po chwili go zamknął, a z jego gardła wydobył się cichy chichot.
— No już, Mureno, rozchmurz się! Zobacz, jaki piękny mamy dzień… — Mówiąc to, wskazał podbródkiem na niebo, rozpościerające się nad jego głową.
Biało-czarna nawet nie spojrzała w górę; pokręciła tylko łbem z niedowierzaniem.
— Kiedyś się doigrasz, jak wciąż będziesz zapuszczać się w te strony — przestrzegła go.
Harpun jednak nie wydawał się szczególnie poruszony słowami kocicy, bo z zadowoleniem usadowił się na ziemi i przejechał językiem po łapie.
— Słuchasz ty mnie w ogóle?
Czekot podniósł wzrok.
— No jasne.
Strzepnęła ogonem i odwróciła się zgrabnie, przeczesując las wzrokiem
— Phi — mruknęła tylko. Czasami grał jej na nerwach.
Samotnik podniósł się z ziemi i w kilku długich susach stanął obok niej.
— Na co patrzysz? — zapytał pogodnie, przekrzywiając łepetynę, aby lepiej dostrzec cokolwiek, na co patrzyła.
— Na nic.
Ten to jak zawsze wyskakiwał z najmądrzejszymi pytaniami… Poruszyła wąsami, nie odrywając wzroku od linii horyzontu. Gałęzie drzew drgały delikatnie na wietrze, łodygi poruszane były zapewne przez jakieś drobne żyjątka… A para tych uporczywych, żółtych ślepi wciąż wpatrywała się w nią, jakby Harpun próbował spojrzeć jej w duszę.
— Gapisz się — rzuciła do kocura, zerkając na niego z ukosa.
Harpun nie odpowiedział — Klan Gwiazdy wie, co sobie pomyślał — wyszczerzył tylko kły w uśmiechu, a następnie odszedł od niej kawałek. Wyglądał, jakby szukał czegoś w leśnej ściółce (nie, żeby Murenę to w ogóle obchodziło). Dobra, może jednak przyłapała się raz czy dwa (albo i więcej) na tym, że spoglądała w jego kierunku (tylko z ciekawości!).
Wreszcie kocur odgarnął łapą piach (przy okazji w powietrze poleciało trochę kurzu i wpadło do oczu Mureny — tak, zdenerwowała się), a następnie podniósł wzrok i spojrzał na księżniczkę.
— Spójrz — wymruczał.
Czyhająca Murena przekrzywiła głowę, przez chwilę gapiąc się na Harpuna ze zmarszczonymi brwiami. Czego mógł od niej chcieć? Zaraz się okaże, że w tym piachu znalazł jakąś kupę albo coś równie nieciekawego… Z cichym westchnieniem zbliżyła się do czekota, patrząc wprost na… no właśnie, na co? Spojrzała na Harpuna.
— Nic nie widzę — oznajmiła beznamiętnie, na co jej towarzysz tylko zachichotał.
— Przyjrzyj się dokładniej! — Wskazał łapą konkretny punkt na ziemi.
Murena spróbowała ponownie i… tym razem w trawie błysnęło coś kilka razy. Hę? Nachyliła się i dostrzegła chitynowy pancerzyk.
— Co to?
Harpun wzruszył ramionami.
— Jakiś chrząszcz — rzucił, nie odrywając wzroku od ziemi.
Zerknęła na niego z ukosa.
— I to jest takie ciekawe?
Samotnik wreszcie uniósł łeb, spoglądając na nią.
— Nie bądź taka zdziwiona — wymruczał, przejeżdżając językiem po klatce piersiowej i lekceważąco poruszając ogonem. — Czy kot nie może się już nacieszyć ładnym znaleziskiem?
Zmrużyła delikatnie oczy, ale nie drążyła dalej. Czasami zachowywał się jak straszny dziwak. Wzruszyła ramionami, po czym podniosła się z ziemi.
— Jak tam wolisz — mruknęła. — Ja wracam. — Rzuciła krótkie spojrzenie przez ramię. — Tobie radzę zrobić to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz