Jakiś czas przed śmiercią Sterletowej Łuski
Zeskoczyła na wilgotną od rosy trawę, strząsając z grzbietu kropelki wody. Z pyska zwisał jej niewielki wróbel, którego pióra wbijały jej się w dziąsła. Zerknęła z ukosa na Porywisty Sztorm.
— Lepiej wracajmy już do obozu! — rzuciła z oddali szylkretka, wyłaniając się z pobliskich zarośli; w zębach trzymała chwilę temu upolowaną ryjówkę. Drobne ciałko gryzonia kołysało się w rytm kroków wojowniczki, gdy ta zbliżyła się do Czyhającej Mureny.
Łowy nie były zbyt obfite, ale na śniadanie dla dwóch kotów starczyły.
— Masz rację — przyznała księżniczka. — Chodźmy.
I ramię w ramię, kotki ruszyły w drogę powrotną do obozu. Wiatr świszczał w koronach drzew, zrywając z gałęzi pojedyncze, kolorowe liście; wysuszona trawa pod ich łapami nabierała koloru, całkiem przywrócona do życia przez przelotne, jesienne mżawki.
— Ładnie się robi, co nie? — rzuciła Sztorm, wzrokiem wodząc po okolicy. — Pora Opadających Liści zawsze jest taka śliczna!
Czyhająca Murena przekrzywiła nieznacznie głowę i strzepnęła uchem.
— Niby tak, ale wolę jak jest ciepło.
Szylkretka tylko pokiwała głową na boki.
— Może — odparła. — Ale musisz przyznać, że kolorowe liście wyglądają świetnie. To niezła odskocznia od tych nudnych, zielonych kolorów.
Czarno-biała wzruszyła ramionami, podążając za wzrokiem starszej wojowniczki.
— Pewnie tak, chociaż polowania są teraz o wiele cięższe. I zimno jest strasznie dokuczliwe; nie mogę spać w nocy przez to zimno! — dodała.
Porywisty Sztorm tylko zaśmiała się, po czym pacnęła Murenę ogonem.
— Aj tam, nie przesadzaj, nie jest tak źle! — zachichotała. — Poczekaj na Porę Nagich Drzew i wtedy narzekaj. Zachowujesz się już jakbyś miała co najmniej siedemdziesiąt księżyców!
Kąciki ust wojowniczki mimowolnie drgnęły delikatnie, gdy przewróciła oczami.
— Myś…
Jej kolejne słowa zostały zagłuszone, gdy z zarośli wyskoczył liliowy kocur. W pysku trzymał niewielką ukleję, której intensywny zapach osiadł już na jego futrze i niósł się po okolicy, docierając do nozdrzy dwóch kocic.
— Zmierzchająca Fala? Co ty tutaj robisz? — Porywisty Sztorm zmarszczyła brwi i strzepnęła ogonem, odkładając ryjówkę na bok.
Czyhająca Murena za to przystanęła, obserwując malca (no, może już nie takiego malca). Nie doglądała do niego zbyt często, a zwłaszcza nie rozmawiała z nim po mianowaniu na wojownika, ale musiała przyznać, że wyrósł na porządnego, silnego i zdrowego kota. Dobrze. Nie żałowała przygarnięcia go do Klanu Nocy.
— Chwilę temu polowałem i właśnie wracam do obozu — oznajmił kocur, z dumą wypinając pierś. — A wy? Sądząc po zwierzynie, też polowałyście.
Młodszy przeniósł wzrok na Murenę i ich spojrzenie na moment się złączyły. Skinął w jej stronę delikatnie głową, a księżniczka tylko przymknęła ostrożnie oczy. Na jej pysku malował się wręcz ciepły wyraz, ale nie była pewna, czy maluch to dostrzegł. Może i lepiej, jeśli nie.
Porywisty Sztorm przytaknęła.
— Możemy wrócić do obozu razem, jeśli chcesz! — zaproponowała, na co kocur ochoczo przystanął.
— Jasne — wymruczał, trochę niewyraźnie przez rybę w szczękach.
Kątem oka Murena dostrzegła, jak szylkretka podnosi bezwładne ciałko ryjówki z trawy i cała trójka zrównała krok, powoli kierując się w stronę koczowiska.
— Jak idzie ci sprawowanie jako wojownik? — zapytała Murena, spoglądając z ukosa na Zmierzch. Nie mogła uwierzyć, że tak prędko urósł… Pamiętała, jak jeszcze był ledwie wyrostkiem, gdy razem z Kijankowymi Moczarami odnalazła go w krzakach i zaprowadziła do Klanu Nocy.
Ach, czas płynął tak szybko…
— Jest w porządku! — odparł pogodnie kocur i wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Cieszę się, że mogę służyć klanowi razem z innymi kotami.
Kąciki ust Czyhającej Mureny drgnęły nieznacznie. Na taką odpowiedź liczyła. Zanim jednak zdążyła ułożyć jakąś sensowną pochwałę, Porywisty Sztorm wtrąciła się, widocznie tryskając energią:
— No i to się ceni! — przyznała wesoło.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Po śmierci Sterletowej Łuski
Wpatrywała się w wydeptaną ziemię przed sobą; tą samą, pod którą spoczywało teraz ciało Sterletowej Łuski. Jej wzrok był pusty, oczy zaczerwienione od łez, a delikatnie zwieszony pysk sprawiał wrażenie, jakby nie spała od dłuższego czasu. Kilka pąków błękitnych kwiatów spoczywało na grobie, od czasu do czasu tylko drgając delikatnie na wietrze. Tęskniła. Bardziej, niż byłaby w stanie przyznać przed samą sobą. Pochyliła się nad ziemią, przejeżdżając ogonem po wilgotnej glebie. Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili Sterlet miał stanąć obok niej; może się uśmiechnąć, może ją zwyzywać. Może pocieszyć lub rzucić jakimś żartem. Ale ta chwila nie nadchodziła. I już nigdy nie miała nadejść.
— Mureno?
Drgnęła nieznacznie, gdy do jej uszu dotarł dźwięk czyjegoś głosu. Przekrzywiła łeb, spoglądając przez bark na nowoprzybyłego kota — Samowolną Łapę. Dymny przechylił delikatnie głowę i strzepnął ogonem, zerkając na księżniczkę.
— Przykro mi z powodu Łuski — wymruczał. — Znaczy się, nie znałem go, ale słyszałem, że umarł… I że był w twoim bratem… Więc ten, szkoda.
Zamrugała kilka razy, widocznie zbita z tropu. Musiała zapamiętać, że Samowolnej Łapie nie najlepiej szło składanie kondolencji.
— Mogę posiedzieć z tobą przy grobie? — zapytał po chwili starszy kocur, przekrzywiając głowę.
Powoli skinęła łbem.
— W porządku.
I tak, kołysani przez szum drzew oraz świergot ptaków, w milczeniu siedzieli obok siebie, jakby modły do zmarłego mogły cokolwiek zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz