— A więc mamy świadka. Klan Gwiazdy nigdy nie kłamie, ani się nie myli. Nie ma sensu tego niepotrzebnie przedłużać, Gawroni Obłędzie?
To były ostatnie słowa, które dotarły do jej uszu. Cała reszta bełkotu zlała się w jeden wielki ocean, zalewający jej uszy, ale wywołujący jedynie szum. Odetchnęła. Powietrze utknęło jej gdzieś na języku. Próbowała wziąć kolejny oddech, ale na nic. Spuściła wzrok. Dreszcze przepływały wzdłuż jej kręgosłupa. W momencie, w którym ziemia zatrzęsła się od upadku truchła, nogi się pod nią ugięły. Zacisnęła powieki, ale mimo tego obraz rozgrywał się pod nimi na okrągło.
Kiedy uchyliła powieki, widziała jedynie czerwień. Na miejscu Sarniego Tupotu leżała już Tuptająca Łapa. W bezruchu. Nieżywa. Kołatanie w klatce piersiowej stało się uciążliwe. Zastygnęła w miejscu i zaczęła wpatrywać się w jeden punkt. Nie była pewna, na co konkretnie patrzyła. Za to strugi krwi leniwie zalewały obóz Klanu Nocy. Jak morze podczas przypływu, ociężałymi falami zatapiały ostatnie knieje. A ona stała. Stała i tonęła jednocześnie. Wreszcie, kiedy jej głowa znalazła się już całkowicie pod taflą, coś wstrząsnęło jej ciałem. Próbowała wziąć oddech, łapczywie, jak prawdziwy tonący i…
Poderwała się z legowiska. Jej klatka piersiowa opadała i podniosła się w szybkim tempie. Przejechała wzrokiem po otoczeniu i uspokoiła się dopiero na widok swoich sióstr, spokojnie śpiących niedaleko niej. Głębszy oddech. To tylko koszmar – powtarzała sobie to w głowie jak mantrę. Jednak nawet to nie pozwoliło jej się uspokoić. Była już całkowicie wybudzona.
Westchnęła i po cichu zaczęła kroczyć ku wyjściu z legowiska uczniów. Po drodze polizała Gąskę po głowie, żeby upewnić się, że wszystko z nią dobrze. Ta coś wymamrotała i przekręciła się na drugi bok. Pianka uśmiechnęła się delikatnie. Nie chcąc przerywać jej snu, ruszyła dalej.
Powietrze było rześkie, przyjemne. Chłodne podmuchy wiatru smagały jej futerko. Skierowała wzrok do góry, zatrzymując go na Srebrnej Skórze. Gwiazdy migotały na tle bezchmurnego nieba. Cały świat zdawał się zapomnieć o pamiętnym deszczowym dniu, który odszedł od nich wraz z ostatnią kroplą krwi na obozowej ziemi. Życie toczyło się dalej. Dlaczego ona nie mogła wymazać go z pamięci? Sarni Tupot nie był dla niej kimś bliskim. Większość jej wspomnień o nim wiązała się z jego kłótniami ze Wzburzonym Potokiem. Nie czuła do niego niczego, oprócz zwykłego klanowego pobratymstwa.
Nie. Tak naprawdę już dawno doszła do tego, dlaczego czuła te kłębiące się w sercu uczucia. Nie chciała tego przyznać. Chociaż wiązały się ze śmiercią Sarniego Tupotu, tak naprawdę go nie dotyczyły. Za każdym razem, kiedy wspominała te lodowate oczy Mglistej Gwiazdy… kiedy przypominała sobie to nieruchome ciało… nie widziała tam już starszego wojownika. Widziała swoje siostry, mamę, bliskich. Czasami nawet… siebie.
Mogłaby dać sobie łapę uciąć, że każda z nich była lojalna klanowi. Jednak jak mogła ufać czemuś tak dla niej mistycznemu jak Klan Gwiazdy? Jak mogła wierzyć w jego nieomylność? Zadrżała. Co jeśli tak naprawdę to nie Klan Gwiazdy stworzył tę przepowiednię, a sama Mglista Gwiazda ją wymyśliła? Nie powinna o tym myśleć. Nie chciała. Próbowała przełknąć ślinę, ale nadaremno. Myśl o tym, że ktoś mógł zostać zabity za zbrodnię, której nie popełnił, była co najmniej straszna i niepojęta dla jej nadal delikatnego serduszka. A to, że coś takiego mogło przytrafić się (a może już przytrafiło?) w jej własnym klanie, wywoływała trwogę, której nigdy przedtem nie czuła.
Łza spłynęła po jej pyszczku i opadła na piach. Gwiazdy nagle się rozmazały. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że płacze. Czy te karygodne myśli były wystarczające na skazujący wyrok? Zjeżyła ogon i wysunęła pazury. Poderwała głowę i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu jakiegoś ruchu. Cisza. Wszyscy spali. Nikt nie mógł zobaczyć jej rozszerzonych źrenic i usłyszeć cichego łkania. Tak powinno zostać. Przetarła łapą ostatnie łzy, wreszcie zbierając się w sobie i przywracając neutralną ekspresję. Mogłaby być wiarygodna, gdyby nie jej wilgotne futro i zaczerwienione oczy.
Odetchnęła, ostatni raz spojrzała na obóz i wreszcie udała się do spania, zmęczona rozmyślaniem. Obiecała sobie, że te wszystkie emocje zostawi księżycowi i gwiazdom, a rano wstanie i będzie zachowywać się tak, jak zawsze. Jak Pianka.
W obozie powoli robiło się głośniej od wszystkich budzących się kotów. Już w tym momencie wiedziała, że dotrzymanie obietnicy będzie bardzo trudne. Oczy kleiły się do siebie i z wielkim wysiłkiem udało jej się w końcu je otworzyć. Słyszała już gwar dookoła, dlatego zmusiła się do podniesienia i przeciągnięcia się.
— Och, wreszcie wstajesz! — zawołała Kotewka, wygięta w jakiejś dziwnej pozycji na swoim legowisku. Na widok siostry Pianka momentalnie się uśmiechnęła.
— A ty? Dlaczego już nie śpisz? — zagadnęła, przekrzywiając główkę. — Dzisiaj masz trening dopiero po szczytowaniu słońca. Idziesz na patrol, prawda?
Sroczy Lot musiała rozdysponować swój czas na dwie uczennice, dlatego często jedna zaczynała trening wraz ze wschodem, a druga kiedy słońce już powoli spadało za drzewa. Ich mama była naprawdę zabieganą kotką. Sam fakt, że jeszcze do tego wykonywała obowiązki wojowniczki oraz zastępczyni, był naprawdę imponujący.
Kotewka próbowała pokiwać głową, ale było to niewykonalne w jej pozycji, dlatego odpowiedziała:
— Tak, dokładnie. Idą z nami jeszcze Pszczela Duma, Śnieżne Wspomnienie i Wodnikowe Wzgórze.
Rozmawiały jeszcze przez krótką chwilę o niezbyt ważnych sprawach. Lecz niebo zaczynało się rozjaśniać, a obóz robić coraz głośniejszy, a to oznaczało jedno - jeszcze chwila i spóźni się na trening. Pośpiesznie się pożegnała i ruszyła ku wyjściu z obozu. Odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła, że Sroczy Lot dopiero kroczy w jej kierunku. Kiwnęła jej głową.
— Mam nadzieję, że jesteś wyspana? — zapytała mentorka. W międzyczasie zaczęły kierować się w obranym przez nią kierunku. Pierwsze promienie słońca smagały ich grzbiet.
— Tak — skłamała, z uśmiechem cały czas goszczącym na jej pysku — nie chciałabym paść gdzieś po drodze na trening.
Sroczy Lot pokiwała głową, zaraz ponownie skupiając się na otoczeniu. Stawiała pewne kroki wśród wysokiej trawy. To oznaczało tylko jedno; od początku wiedziała, gdzie udadzą się na dzisiejszy trening. Nie mogła być to plaża ani Kolorowa Łąka, gdyż szły bardziej na południe niż na północ. Spieniona uważnie obserwowała zmieniający się krajobraz w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. W końcu drzewa pojawiły się na horyzoncie, a las zaczął między nimi gęstnieć. Czyżby kierowały się nad jezioro? Dzisiejszy trening mógł być powtórzeniem ostatniej próby łowienia ryb.
— Mam taką nadzieję, bo dzisiaj nauczę cię kolejnej umiejętności, bardzo ważnej dla każdego Nocniaka — przerwała wreszcie ciszę Sroka, rozwiewając wszelkie wątpliwości Pianki. Po tym jednym zdaniu odpowiedź na zagadkę stała się oczywista. — Dni stają się cieplejsze, a Pora Nowych Liści jest w pełnym rozkwicie. To idealny moment na rozpoczęcie nauki pływania.
— Naprawdę?!
Jej oczy zaświeciły się na te słowa. Marzeniem prawie każdego kociaka urodzonego w Klanie Nocy było nauczenie się dwóch rzeczy: pływania i łowienia ryb. To właśnie te umiejętności wyróżniały ich spośród innych klanów oraz czyniły z nich prawdziwych wojowników. Takie coś było dla kociaka - zafascynowanego wielkimi wyczynami starszych - czymś godnym aspirowania. Pianka w tym aspekcie nie różniła się od swoich rówieśników.
Z podekscytowania mimowolnie przyśpieszyła, a Sroczy Lot bez słowa dorównała jej kroku.
Kiedy pierwszy raz na treningu z Kotewką próbowały łowić ryby, woda była lodowata. Za to dzisiejszego dnia była już o wiele bardziej przyjemna. Wystarczyło delikatnie zamoczyć łapy, by się o tym przekonać.
— Najpierw będziemy wchodzić stopniowo do wody, żebyś twoje ciało się przyzwyczaiło — tłumaczyła Sroczy Lot, która stała parę kroków przed nią, już prawie cała zanurzona. Tym razem doszły do zupełnie innej części jeziora niż ostatnio. Plaża była dosyć długa, a zejście łagodne.
Gdzieś w oddali kaczki patrzyły na ich wyczyny. One spokojnie unosiły się na wodzie, dlatego Pianka mimowolnie im zazdrościła. Nawet najmniejsze pisklaki wyglądały na mistrzów w sztuce unoszenia się na tafli. Ich wzrok wyglądał prawie szyderczo. Prędko odwróciła od nich wzrok, skupiając się całkowicie na swoim zadaniu.
Jednak szybko okazało się, że nie było jednak tak proste jak mogło się wydawać. Każdy krok sprawiał, że coraz bardziej otaczała ją woda. Naciskała na jej kończyny. Mazała gęste futro. Już zdarzało jej się wchodzić do wody, ale nigdy tak głęboko. Wzięła głębszy oddech, od razu wyrywając się do przodu, by wreszcie przełamać. I wtedy to nadeszło. Przydusił ją niebywały ciężar. Puls przyśpieszył. Nie była pewna, czy to głębina tak na nią zadziałała, czy jedynie mózg płatał jej figle. W tym momencie się zakrztusiła.
Nie mogła do końca pojąć, co się dzieje, ale już po chwili znalazła się na brzegu. Wypluła zawartość całego pyska na piasek. Miała wrażenie, że jeszcze chwila, a wykaszle sobie płuca. Gardło zaczęło ją drapać. Za to bicie serca nadal nie zwalniało, ba!, nawet przyśpieszyło na widok Sroczego Lotu. Patrzyła się na nią z nieodgadnionym wyrazem. Spieniona Łapa spaliła się ze wstydu. Najwidoczniej mama musiała ją tu przytargać za skórę na karku, jak jakiegoś kociaka.
— Prz… ekh… — próbowała coś wymamrotać, ale na darmo. Jej struny głosowe zbyt się nadwyrężyły. Jednak jej siła woli była na tyle silna, że w końcu wydusiła z siebie z bólem coś w miarę zrozumiałego. — Przepraszam…
— Nie musisz za nic przepraszać, nie każdemu udaje się za każdym razem — odparła, liżąc ją jednocześnie po uchu. Czyli niektórym (albo większości) udaje się za pierwszym razem, tak? I najpewniej Sroka liczyła na to, że jej córce też się uda. Była tego pewna. Zwiesiła wzrok na swoje łapy. — Nie martw się. Posiedzimy sobie tutaj chwilę, odzyskasz siły i potem spróbujemy znowu. Albo i nie. To zależy od ciebie.
Siedziały dłuższą chwilę w ciszy, wpatrując się we wschodzące słońce. Pianka cały czas przełykała ślinę, chcąc przywrócić gardło do porządku dziennego. Jej wzrok błądził to tu to tam. Ani razu nie spojrzała przy tym na swoją mamę. Bicia serca dłużyły się niesamowicie. To niebywałe, że jeszcze chwilę temu czuła się bardzo dobrze, a teraz jej myśli znowu powracały do koszmaru. To poczucie topienia się wywlokło je na powierzchnię ze zdwojoną mocą. Możliwe, że czuła się jeszcze gorzej niż po samym przebudzeniu.
Być może te myśli, a być może strasznie niezręczna cisza, w końcu wyciągnęły z niej pytanie, które niezbyt chciała zadać komukolwiek. A już na pewno nie zastępczyni Klanu Nocy.
— Czy Mglista Gwiazda naprawdę musiała zabić Sarni Tupot?
<Sroczy Locie?>
1626 słów + nauka pływania
[Przyznano 38%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz