Tym jednym słowem można opisać życie Skaczącej Fali od niedawna.
Morderstwa słynnej Dzierzby, sprawa z Wilczym Zewem i Grzybową Ścieżką, podejrzana śmierć dwójki radnych… w tym jej ukochanego ojca… wygnanie medyczki i przejęcie władzy przez Srokosza, to wszystko odbiło się na młodej wojowniczce.
Miała dość.
Miała wszystkiego dość.
W przeciągu kilku dni straciła niemal wszystko, na czym jej kiedykolwiek zależało.
Płakała więc w legowisko. Rzewnie i często. Miała dość. Najpierw niekompetentny Grzyb, którego musiała pilnować, potem Aksamitka, która doprowadziła do buntu i ignorowała morderstwa, a teraz Srokosz, który wcześniej kazał jej sprawdzać całą zwierzynę, dostrzegając, jak bardzo pilnuje dobra starszych.
Nienawidziła go.
To wszystko, WSZYSTKO była jego wina.
To nie mógł być przypadek, nie mógł, nie mógł, nie mógł…
A teraz on był u władzy.
Nie czuła się już tu bezpiecznie. Nie czuła się jak w Klanie Klifu, w którym przyszło jej się urodzić. Zawsze chciała dla tego ugrupowania jak najlepiej. Starała się. Mimo bycia uczennicą próbowała sprawić, by Grzyb naprawił klan i przestał się mazać. By nie uzależniał się od wilczaków. Poświęcała na to czas, energię. Nie udało się. Zmarnował jej trud. Potem pilnowała starszych. Popsuł to Srokosz.
Co ona miała zrobić w Klanie Klifu z kimś, kogo podejrzewała o współudział, a także sam udział w morderstwach u władzy? Co miała zrobić, gdy nie miała już ani Morskiego Oka, ani ukochanych starszych, którzy ją wychowali? Jak miała pomóc sobie, jak Klanowi Klifu, gdy nie miała już jak?
Coraz częściej brała mak na sen, bo nie mogła zasnąć. Jednak już niedługo później Czereśniowa Gałązka uznała, że go nadużywa, więc przestała jej go dawać i zakazała tego samego swej asystentce. Skoczek nie wysypiała się więc, raz po raz przekręcając z boku na bok i budząc pobliskich wojowników, co na pewno nie podobało się im, sądząc po warkach, sykach oraz przekleństwach rzucanych co chwilę.
Leżała zwinięta na mchu, gdy podeszła do niej Srebrna Szadź.
— Musisz wstać. Idziemy na patrol.
Skoczek podniosła się wolno, a następnie obróciła rozczochrany łeb.
— Jasne.
Wyszła wraz z Szadzią. Dostrzegła zniecierpliwionych członków patrolu.
Nieomal nic nie zostało z zawsze dążącej do celu, niepoddającej się Skoczek.
— No. Nareszcie — warknął do niej Oliwkowy Szkwał, następnie wychodząc poza obóz. Reszta ruszyła za nim, a na końcu szły szylkretka i Skacząca Fala.
Szli i szli, a ona czuła, jak inni oglądają się na nią. Ah, nie mogli jej dać spokoju, gdy widzieli, że jest w złym stanie. Zawsze musiała się starać bardziej niż inni, żeby zdobyć cokolwiek poza współczuciem i darmowym żarciem. Mogła zostać starszą. Ale nie została. Pracowała i stała się wojowniczką. Ale na co jej to było, skoro nawet wtedy, gdy tak bardzo się starała, wszyscy dostrzegali w niej tylko balast? Szeptali za jej plecami, o tym, jak to sobie nie poradzi? Po co ona w ogóle to robiła, skoro i tak nikt tego nie doceniał, nie dostrzegał ile więcej energii i czasu musiała poświęcić na szkolenie, by móc zostać wojownikiem?
Srebrna Szadź chrząknęła, po czym powiedziała do niej cicho:
— Wiem, że ci ciężko.
Skacząca nie odpowiedziała, dalej wpatrując się pusto przed siebie.
— Nie będę cię pocieszać. Wiem, że to nic nie da. Musisz to sama przetrwać — stwierdziła. — Musisz… odskoczyć od dna, jak to zawsze robisz. — Pewnie to była próba rozluźnienia atmosfery, bycia zabawną. Skoczek doceniała to. Nawet Oliwka, który jakimś cudem usłyszał słowa wnuczki dawnego lidera zaśmiał się pod nosem, ale zaraz ucichł, słysząc, a raczej nie słysząc odzewu od córki Piegowatej Mordki.
Niedługo potem, cały patrol, składający się ze Skaczącej Fali, Srebrnej Szadzi, Oliwkowego Szkwału, Śliwowej Ścieżki i Dzwonkowego Szmeru dotarł do granicy Klanu Klifu. Droga grzmotu oddzielała ich tereny od ziemi niczyjej. Gdzieś po drugiej stronie można było dostrzec stojącego potwora. Nie jechał po ciemnej nawierzchni – zatrzymał się. Nie było to częste zjawisko, ale także nie takie, które się nie zdarzało, więc patrol zignorował to.
Oh jakim błędem to było.
Zaczęli iść wzdłuż granicy i wtedy właśnie poczuli zapach. Dziwny zapach. Po chwili rozległo się głośne szczekanie i zbliżające się kroki, a pośród zboża koty dostrzegły sylwetkę – nie należała jednak ona do normalnego stworzenia, a do… dwunoga.
Cały patrol nastroszył się, cofając, już po chwili wszyscy, poza Dzwonkowym Szmerem i Skoczek, rozpierzchli się nawiewając przed nadbiegającymi stworzeniami. Skoczek próbowała podążać za nimi, ale tak jak to ona, dość szybko zaliczyła glebę przez poruszanie się tylko na dwóch łapach. Widząc to Dzwonkowy Szmer od razu wrócił się po nią, chwytając za kark i próbując wraz z nią uciec.
I wtedy właśnie do ich dwójki dobiegło młode wyprostowanych. Nie takie duże, ale też nie takie małe. Widząc ich wydało z siebie podekscytowany pisk i rzuciło się w ich stronę. Nie zdążyli nic zrobić, nim stworzenie nie wyciągnęło do nich swych łap, a następnie nie chwyciło Dzwonkowego Szmeru. Ten wypuścił kark Skaczącej Fali z pyska, wrzeszcząc:
— UCIEKAJ!
Kotce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Była tak przerażona, że szybko zaczęła kicać. Jednak wtem i ona została podniesiona. Zaczęła syczeć i prychać, próbując kopać, drapać i gryźć tę kreaturę, jednak przy chwycie za kark nie było to możliwe. Ta istota była iście sprytna.
Już po chwili niebieska mogła ujrzeć zaciekawiony pysk dwunoga… tego samego, co złapał Dzwonka? Ale zaraz, chwila moment, to gdzie był Dzwonek? Przecież to coś nie miało chyba dwóch par przednich łapsk?
I wtedy trzymająca ją istota podeszła do drugiej…
Wyglądającej i pachnącej identycznie.
Zaraz potem do dwójki dobiegł jeszcze jeden, tym razem większy wyprostowany, trzymający na lince dużego, w większości czarnego psa. Niebieska struchlała, widząc go.
Oni…
Oni chcą ją rzucić mu na pożarcie!
Zza dwunożnego wyskoczyło kolejne kocię tych istot – znów takie samo, jak pozostała dwójka. Od razu podeszło do niej i zaczęło się jej przyglądać, wydając z pyska jakieś dźwięki. Chwyciło za jej krótkie łapki i nie zrażało się wysuniętymi pazurami pomarańczowookiej, za co zaraz zostało upomniane przez dorosłego osobnika, ale nic sobie z tego nie robiło, dalej bawiąc się jej kończynami. Skoczek syknęła na dziecko, ale to nie przestało, tylko na chwilę wzdrygnęło się, znów coś gadając pod tym swoim wystającym nochalem.
Wtem usłyszała syk, prychnięcie, a gdy dwunóg trzymający ją odwrócił się, a ona sama dostrzegła pointa uciekającego w trawę. Spojrzała na wyprostowaną, która stała tuż obok. Całe ręce miała udrapane i we krwi, miaucząc coś z bólu. Od razu podszedł do niej największy z całej łysej czwórki, coś mówiąc uspokajająco. Po chwili wszystkie istoty skierowały się w stronę zaparkowanego po drugiej stronie czerwonego potwora.
Nie.
O nie, nie, nie, nie, nie… NIE!
— Puszczajcie mnie! PUSZCZAJCIE! — zaczęła się wydzierać szara, ale było już za późno. Stworzenie za mocno ją trzymało. Gdy tylko dotarli do pojazdu, ten wydał z siebie pojedynczy dźwięk, a jedno z jego ślipi lekko rozbłysło, by po chwili zgasnąć. Jedno z młodych dwunożnych chwyciło dziwny wypustek na boku potwora, po czym pociągnęło, a oczom Skoczek ukazały się w pełnej krasie bebechy monstrum, do którego zaraz została załadowana, wraz z trzema młodymi, identycznymi wyprostowanymi. — NIE! NIE! NIE!!! — jej głos przepłoszył pobliskie ptaki, gdy była ładowana do potwora. Dwunogi wsiadły, a ona została puszczona na jedno z siedzeń. Od razu rzuciła się do przezroczystej części potwora, wspinając się na dziwne kolorowe coś leżące tuż obok. Zaczęła w panice drapać szybę, miaucząc w niebogłosy.
Z daleka mogła dostrzec cztery sylwetki, siedzące pośród zboża i przyglądające się temu wszystkiemu.
Srebrna Szadź chrząknęła, po czym powiedziała do niej cicho:
— Wiem, że ci ciężko.
Skacząca nie odpowiedziała, dalej wpatrując się pusto przed siebie.
— Nie będę cię pocieszać. Wiem, że to nic nie da. Musisz to sama przetrwać — stwierdziła. — Musisz… odskoczyć od dna, jak to zawsze robisz. — Pewnie to była próba rozluźnienia atmosfery, bycia zabawną. Skoczek doceniała to. Nawet Oliwka, który jakimś cudem usłyszał słowa wnuczki dawnego lidera zaśmiał się pod nosem, ale zaraz ucichł, słysząc, a raczej nie słysząc odzewu od córki Piegowatej Mordki.
Niedługo potem, cały patrol, składający się ze Skaczącej Fali, Srebrnej Szadzi, Oliwkowego Szkwału, Śliwowej Ścieżki i Dzwonkowego Szmeru dotarł do granicy Klanu Klifu. Droga grzmotu oddzielała ich tereny od ziemi niczyjej. Gdzieś po drugiej stronie można było dostrzec stojącego potwora. Nie jechał po ciemnej nawierzchni – zatrzymał się. Nie było to częste zjawisko, ale także nie takie, które się nie zdarzało, więc patrol zignorował to.
Oh jakim błędem to było.
Zaczęli iść wzdłuż granicy i wtedy właśnie poczuli zapach. Dziwny zapach. Po chwili rozległo się głośne szczekanie i zbliżające się kroki, a pośród zboża koty dostrzegły sylwetkę – nie należała jednak ona do normalnego stworzenia, a do… dwunoga.
Cały patrol nastroszył się, cofając, już po chwili wszyscy, poza Dzwonkowym Szmerem i Skoczek, rozpierzchli się nawiewając przed nadbiegającymi stworzeniami. Skoczek próbowała podążać za nimi, ale tak jak to ona, dość szybko zaliczyła glebę przez poruszanie się tylko na dwóch łapach. Widząc to Dzwonkowy Szmer od razu wrócił się po nią, chwytając za kark i próbując wraz z nią uciec.
I wtedy właśnie do ich dwójki dobiegło młode wyprostowanych. Nie takie duże, ale też nie takie małe. Widząc ich wydało z siebie podekscytowany pisk i rzuciło się w ich stronę. Nie zdążyli nic zrobić, nim stworzenie nie wyciągnęło do nich swych łap, a następnie nie chwyciło Dzwonkowego Szmeru. Ten wypuścił kark Skaczącej Fali z pyska, wrzeszcząc:
— UCIEKAJ!
Kotce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Była tak przerażona, że szybko zaczęła kicać. Jednak wtem i ona została podniesiona. Zaczęła syczeć i prychać, próbując kopać, drapać i gryźć tę kreaturę, jednak przy chwycie za kark nie było to możliwe. Ta istota była iście sprytna.
Już po chwili niebieska mogła ujrzeć zaciekawiony pysk dwunoga… tego samego, co złapał Dzwonka? Ale zaraz, chwila moment, to gdzie był Dzwonek? Przecież to coś nie miało chyba dwóch par przednich łapsk?
I wtedy trzymająca ją istota podeszła do drugiej…
Wyglądającej i pachnącej identycznie.
Zaraz potem do dwójki dobiegł jeszcze jeden, tym razem większy wyprostowany, trzymający na lince dużego, w większości czarnego psa. Niebieska struchlała, widząc go.
Oni…
Oni chcą ją rzucić mu na pożarcie!
Zza dwunożnego wyskoczyło kolejne kocię tych istot – znów takie samo, jak pozostała dwójka. Od razu podeszło do niej i zaczęło się jej przyglądać, wydając z pyska jakieś dźwięki. Chwyciło za jej krótkie łapki i nie zrażało się wysuniętymi pazurami pomarańczowookiej, za co zaraz zostało upomniane przez dorosłego osobnika, ale nic sobie z tego nie robiło, dalej bawiąc się jej kończynami. Skoczek syknęła na dziecko, ale to nie przestało, tylko na chwilę wzdrygnęło się, znów coś gadając pod tym swoim wystającym nochalem.
Wtem usłyszała syk, prychnięcie, a gdy dwunóg trzymający ją odwrócił się, a ona sama dostrzegła pointa uciekającego w trawę. Spojrzała na wyprostowaną, która stała tuż obok. Całe ręce miała udrapane i we krwi, miaucząc coś z bólu. Od razu podszedł do niej największy z całej łysej czwórki, coś mówiąc uspokajająco. Po chwili wszystkie istoty skierowały się w stronę zaparkowanego po drugiej stronie czerwonego potwora.
Nie.
O nie, nie, nie, nie, nie… NIE!
— Puszczajcie mnie! PUSZCZAJCIE! — zaczęła się wydzierać szara, ale było już za późno. Stworzenie za mocno ją trzymało. Gdy tylko dotarli do pojazdu, ten wydał z siebie pojedynczy dźwięk, a jedno z jego ślipi lekko rozbłysło, by po chwili zgasnąć. Jedno z młodych dwunożnych chwyciło dziwny wypustek na boku potwora, po czym pociągnęło, a oczom Skoczek ukazały się w pełnej krasie bebechy monstrum, do którego zaraz została załadowana, wraz z trzema młodymi, identycznymi wyprostowanymi. — NIE! NIE! NIE!!! — jej głos przepłoszył pobliskie ptaki, gdy była ładowana do potwora. Dwunogi wsiadły, a ona została puszczona na jedno z siedzeń. Od razu rzuciła się do przezroczystej części potwora, wspinając się na dziwne kolorowe coś leżące tuż obok. Zaczęła w panice drapać szybę, miaucząc w niebogłosy.
Z daleka mogła dostrzec cztery sylwetki, siedzące pośród zboża i przyglądające się temu wszystkiemu.
— NIE! WYPUŚĆCIE MNIE! NIE! NIE! — dalej się wydzierała, choć jej głos nie dochodził praktycznie na zewnątrz.
Monstrum zawarkotało, a już po chwili koty z patrolu mogły zobaczyć, jak to oddala się, niedługo potem znikając całkowicie z ich pola widzenia.
Monstrum zawarkotało, a już po chwili koty z patrolu mogły zobaczyć, jak to oddala się, niedługo potem znikając całkowicie z ich pola widzenia.
*bye, bye, KK!*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz