Śmierć Zmierzchowej Łapy odbiła się mocno na całej jej rodzinie. No, może za wyjątkiem Jutrzenkowej Łapy, lecz ta nie była szczególnie blisko ze swoim rodzeństwem. Zarówno Szakali Szał, jak i Bielicze Pióro starały się wspierać swoje dzieci, lecz w ich oczach widać było ból po utracie jednego z kociaków. Każda strata młodego członka klanu, przyszłego członka kultu, była bolesna, ale utrata własnego potomka…
Poranek, poza pierwszymi dniami po śmierci siostry i tym jednym razem, kiedy jej emocje wypłynęły na wierzch i musiała skryć się w ciepłych objęciach matki, trzymała wszystko w zamknięciu. Poświęcała jeszcze więcej czasu niż zazwyczaj Brzaskowej i Świtającej Łapie, czasami po prostu się w nich wtulając, czasami zmuszając się do swojego typowego paplania, by podnieść ich nieco na duchu.
Uczennica najbardziej martwiła się o swoją złocistą siostrzyczkę, która przyjęła to wszystko najgorzej. Nikogo to oczywiście nie dziwiło, to ona w końcu była świadkiem śmierci Zmierzchu, współuczestnikiem tego okropnego wypadku. Podczas gdy ona, niech będą dzięki członkom Mrocznej Puszczy, wyszła z tego jedynie z wybitym barkiem, poobijanym i poranionym ciałem, ale żywa, Zmierzch odeszła już na zawsze. Podczas gdy Poranek jedynie przelotnie widziała ciało najmłodszej siostry po tym, jak już uszło z niej życie, Świt musiała widzieć je wyraźniej.
Dlatego teraz, idąc jakieś dwa kroki przed nią na polowanie, oglądała się co chwila na siostrę. Tą zaś wyraźnie znowu zjadały własne myśli. Jej przekrwione oczy, wbite w podłoże lub własne łapy, w rzeczywistości zapewne nie skupiały się na zupełnie niczym, ciało automatycznie samo prowadziło ją za drugą uczennicą. Choć niebieska kotka starała się jednocześnie rozglądać się za potencjalną ofiarą — w końcu były tu po to, by coś upolować — wiedziała, że nie może tak po prostu zignorować tego, jak czuł się jeden z najważniejszych dla niej kotów. Zwolniła więc, by zrównać się z siostrą.
— Świt…? — zaczęła niepewnie.
Świtająca podniosła wzrok. Przez chwilę jej spojrzenie zdawało się być bardzo rozbiegane, a sama kotka zdezorientowana, lecz po chwili ponownie skupiła się na swoich łapach. Poranek przełknęła westchnienie, które chciało wyrwać się z jej pyszczka. To nie była dobra chwila na wzdychanie.
— Wszystko dobrze? — spytała, nawet jeśli pytanie to zdawało się być najgłupszym w światowej historii pytań. To oczywiste, że nie jest dobrze. — Martwię się… od wypadku… sama wiesz, zachowujesz się jak nie ty… — wyjaśniła, uważnie obserwując złotą kotkę.
Zupełnie nie spodziewała się tego, co nastąpiło potem. To znaczy… Płacz był typową reakcją na tego typu emocje — ona sama płakała co najmniej kilka razy od śmierci Zmierzchu, zwłaszcza tuż po tym, jak to się wydarzyło, ale… Płacz nie był czymś, czego spodziewała się po silnej Świtającej Łapie. A już na pewno nie taki, który już po chwili przerodził się w krzyk pełen bólu i rozpaczy, najbardziej łamiący serce dźwięk, jaki Poranek słyszała w całym swoim (niezbyt długim) życiu.
Przytuliła się mocniej do siostry, mając gdzieś to, że jej futerko pokrywa się łzami i mniej przyjemnymi wydzielinami ze świtowego nosa. Czystość i wygląd sierści był ważny, ale nie ważniejszy od wspierania swoich bliskich.
I wtedy usłyszała coś, co nie miało przecież żadnego sensu. No bo dlaczego niby śmierć Zmierzchu miałaby być winą Świtu?
Przełknęła zdradliwe łzy, które same cisnęły jej się do oczu i starała się spokojnie podejść do sytuacji. To musiał być szok, który siostra wciąż odczuwała po tym strasznym upadku. Może wbrew temu, co powiedział Gęsi Wrzask, uderzenie w głowę pozostawiło jakieś przynajmniej tymczasowe skutki?
— Co ty mówisz, Świt? — spytała, z głosem nieco słabszym niż by chciała. — Przecież śmierć Zmierzchu to nie twoja wina. Niczyja…
Wciąż starała się zachować spokój, choć sama wyraźnie słyszała, jak zduszony przez emocje miała głos. Cała ta sytuacja była bolesna — śmierć Zmierzchu, rozpacz Świtu, jej obwinianie się o ten straszny wypadek.
Złota kotka nagle odsunęła się od swojej niebieskiej siostry, gorączkowo kręcąc głową. Mówiła — a raczej mamrotała — nieco nieskładnie, wciąż kręcąc głową, jakby to w kółko powtarzane nieme „nie” miało zmienić to, co się wydarzyło.
— Zabiłam ją! — krzyknęła Świt gdzieś w środku swojej wypowiedzi, a Poranek poczuła się, jakby ziemia osuwała się jej spod łap.
W rzeczywistości wciąż jednak stała prosto, nawet jeśli nieco drżąc. Siostra znowu się w nią wtuliła, jej ciałem wciąż wstrząsał szloch, lecz suchy, bez łez.
Poranek patrzyła przed siebie, ale nic nie widziała. Potrzebowała chwili, choć kilku uderzeń serca, by przetrawić to wszystko, co usłyszała.
Zanim jednak zdołała otworzyć pysk, kątem oka zarejestrowała jakiś ruch. Odsunęła się od siostry dość nagłym ruchem, ale posłała jej delikatny uśmiech, spojrzenie, którym chciała wyrazić to, czego aktualnie nie potrafiła wypowiedzieć słowami — „Nie winię cię za to, co się stało”.
Dopiero wtedy skupiła całą swoją uwagę na poruszającym się w pobliżu obiekcie, którym okazał się być młody zając. Malec, jeszcze wręcz osesek, urodzony dość późno jak na standardy swojego gatunku. Jakimś cudem znalazł się tu sam, bez norki i matki w zasięgu wzroku. Szczęście w nieszczęściu dla kocich sióstr.
— Poczekaj — szepnęła, przenosząc całą swoją uwagę na zwierzynę.
Czuła się, jakby krew w jej żyłach wrzała. Była cała nabuzowana po tym, co usłyszała. Po raz pierwszy do śmierci Zmierzchu poznała więcej szczegółów. Szczegółów, których nie chciała znać. Jeśli teraz zignorowałaby zajączka, musiałaby od razu przejść do konfrontacji z siostrą, a na to nie była gotowa.
Podkradła się więc do zwierzyny, skoczyła prosto na nią i po krótkiej walce zacisnęła kły na gardle młodzika.
Czuła, jak ulatuje z niego życie, ale nie rozwarła szczęk nawet wtedy, gdy zając przestał się już rozpaczliwie rzucać i piszczeć, i zwiotczał. Miała ochotę zatopić kły i pazury w reszcie jego ciała, rozszarpać je na kawałeczki. Dać jakikolwiek upust emocjom.
Zamiast tego otworzyła pysk i, krzywiąc się przez kawałki szarawej sierści, które przykleiły się jej do języka, odsunęła się od truchła. Polowała po to, by wyżywić klan. Nie mogła zmarnować jedzenia.
— Zadanie mentorów wykonane — powiedziała beznamiętnym głosem, odwracając się ponownie do siostry. — Myślę, że mamy jeszcze chwilę, zanim się to zjawią. Uważam, że powinnyśmy ją wykorzystać, by porozmawiać o tym, co mi powiedziałaś — dodała, wylizując pyszczek z krwi.
Odeszła jeszcze na chwilę, by przyciągnąć swoją zdobycz bliżej nich. Nie chciała, by ktokolwiek lub cokolwiek zabrał jej mięso sprzed nosa, gdy będzie zajęta rozmową z siostrą.
— Na początku chcę zaznaczyć, że nie uważam cię za winną tego, co się wydarzyło. To był nieszczęśliwy wypadek. I ogromna niesprawiedliwość, że cokolwiek wam się stało, że Zmierzch zmarła, że ty mogłaś umrzeć — wyjaśniła spokojnym głosem.
Jej emocje zaczęły powoli opadać. Wyżycie się na zajączku, jakkolwiek brutalne, pomogło. Końcówka jej ogona wciąż jednak drgała nerwowo. Nie była jednak zła na złotą. Była zła na niesprawiedliwość losu, który postanowił odebrać życie świeżo mianowanej uczennicy.
— Świcie, czy… Czy o tym wie jeszcze ktokolwiek inny poza naszą dwójką? — spytała, przypominając sobie to, jak zdenerwowana zdawała się być siostra, gdy wyjawiła jej całą prawdę.
— Nie… Tylko ja. I teraz ty — odpowiedziała uczennica, która również zdążyła się choć częściowo uspokoić.
— Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale jeśli chcesz, żeby nie dowiedział się o tym już nikt inny, zrozumiem. Dochowam tajemnicy, nie pisnę o tym nawet słówka, nikomu. Jeśli tego chcesz, będę strzec tej tajemnicy całym swoim życiem. Ale to ty musisz podjąć decyzję, czy to właśnie ma być tajemnicą, Śwituniu — mruknęła, siadając ostrożnie na omszonej ziemi. — Widzę, jak ci ciężko. Widzę twoje ciągle czerwone oczy. Widzę to, jak co noc z krzykiem budzisz się z koszmaru. Domyślam się, że przynajmniej częściowo może wynikać to z poczucia winy — kontynuowała ze spokojem, który nagle ją otulił niczym ciepłe objęcia jednej z matek. — Może jeśli opowiesz o tym nie tylko mnie, ale i mamom i Brzaskowi, będzie ci łatwiej, lżej. Jestem pewna, że oni również zrozumieją, że tak jak ja nie będą cię obwiniać. — Zamyśliła się na chwilę. — A jeśli dowie się o tym ktokolwiek inny i z jakiegoś powodu pomyśli o tobie źle, osobiście się nim zajmę. Nawet jeśli będzie o wiele większy i silniejszy ode mnie, nie spocznę, dopóki nie zabiję skurwysyna, który choć krzywo na ciebie spojrzy przez to, że jest zbyt głupi, by zrozumieć prawdę — oznajmiła, znowu wstając i prostując się dumnie. Nikt nie krzywdził jej rodzeństwa, póki ona żyła. — Albo ewentualnie codziennie będę mu srać do legowiska, jeśli będzie naprawdę baaardzo duży — dodała po chwili namysłu, licząc, że rozśmieszy tym choć trochę siostrę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz