Poranna Łapa czasami myślała, że gdyby nie to, że kochała Świtającą Łapę swoim sercem, prawdopodobnie by jej nienawidziła. Ambitna i tak cholernie dobra w prawie wszystkim, czego dotknęła… Wiecznie spychała Poranek na drugie miejsce, nieważne jak bardzo ta by się starała.
Niebieska kotka kochała jednak swoją złotą siostrę. Przełykała więc gorzki smak zazdrości i kibicowała siostrze, sama dając z siebie coraz więcej, wiedząc, że jeśli jej nie przegoni (do czego wciąż skrycie dążyła), to może chociaż będzie tuż za nią. Albo na równi z nią.
Żeby tego dokonać, musiała jednak wykazać się dodatkową inicjatywą tak jak siostra, i zdobyć nie tylko umiejętności wojownika, ale i przynajmniej podstawowe umiejętności medyczne. Wspólne pobieranie nauk u klanowego medyka mogło też pomóc im zacisnąć więzi, co było dla Poranek równie ważne.
Kotka miała jeszcze jeden motyw, który pomógł jej podjąć decyzję — chciała być w stanie pomóc swoim bliskim, jeśli kiedykolwiek cokolwiek złego miałoby przydarzyć się komukolwiek z nich. Nie mogła pozwolić, by los odebrał jej jeszcze kogoś. Nie mogła pozwolić, by Szakala Gwiazda, Bielicze Pióro, Brzaskowa Łapa czy Świtająca Łapa… nawet Jutrzenkowa Łapa… podzielili los Zmierzchowej Łapy. Zamierzała więc posiąść choć podstawową wiedzę, która mogła okazać się tym, co kluczowe do pomocy komukolwiek choremu czy rannemu.
Tego dnia podeszła więc do siostry i przedstawiła sprawę najprościej, jak się dało:
— Pamiętasz, jak mówiłaś, że trujesz Gęsiemu Wrzaskowi dupę, żeby uczył cię ziół? Zabierz mnie, proszę ze sobą. Ja też chcę nauczyć się chociaż podstaw medycyny — wyjaśniła, robiąc swoje najładniejsze maślane oczka.
— Jasne, nie ma sprawy. Ale wiesz, ten stary chuj to totalny burak i wariat. Wybił mi zęby, pamiętasz? — zauważyła. Kontynuowała dopiero gdy Poranek skinęła głową. — Ale zna się na ziołach i innych duperelach i nawet jak będzie przez cały czas marudził, to i tak nauczy nas wielu przydatnych rzeczy.
— Może marudzić, ile chce, byle nas uczył. A jak będzie przesadzał, to nasram mu do legowiska — mruknęła. Nie była pewna, kiedy ta groźba stała się tak przez nią lubiana, ale nie zamierzała narzekać. Jeśli miałaby zajść taka potrzeba, to naprawdę byłaby gotowa to zrobić.
— No to idziemy do niego — skwitowała Świt i od razu ruszyła w kierunku legowiska medyka.
— Coo? Ale że teraz? — miauknęła zdziwiona niebieska kotka, dopiero po chwili ruszając za siostrą.
— No ba. Mamy jeszcze trochę czasu, zanim będziemy musiały zacząć trening, więc to idealny moment, żeby do niego pójść.
— No dobra. Skoro tak mówisz… — westchnęła Poranek.
W wejściu do legowiska medyka siostry minęły się z Płonącą Duszą, matką Pierzastej i Rozwydrzonej Łapy. Pewnie musiała przełknąć dumę, by się tu zjawić, jeśli to, co córka liderki słyszała o treningu Nocki, było prawdą.
— Czego chcecie — burknął Gęsi, gdy je zauważył. No tak, nie ma to jak ciepłe powitanie. — Mam robotę do wykonania, więc jak macie o coś problem, to szybko — syknął, a potem dodał coś, czego Poranek nawet nie chciało się rejestrować, bo brzmiało jak typowe starcze marudzenie, do tego skierowane nie do nich.
— Żebyś uczył Poranek jeszcze — odpowiedziała Świt, wychodząc do przodu i patrząc wyzywająco na starucha.
Wtedy ten zaczął się drzeć. Nie było to nic więcej niż kolejna porcja marudzenia, więc niebieska kotka nie przejmowała się tym zbytnio. Aż do momentu, kiedy, uniknąwszy ciosu Świtu, sam jej przywalił. Poranek aż się najeżyła, gotowa do spuszczenia temu pojebowi wpierdolu. Siostra nie wyglądała jednak na zbyt ranną, a do tego dobrze sama dała radę tej sytuacji, więc Poranna Łapa uznała, że nie ma potrzeby się do tego mieszać.
Milczała więc dalej, przysłuchując się jedynie ich wymianie zdań (splunięć, westchnień i syknięć), dopóki medyk nie przeniósł swojej uwagi na nią:
— A ta co, niemowa? — burknął.
Wyprostowała się, spojrzała mu prosto w oczy i dopiero wtedy otworzyła pyszczek:
— Uznałam, że będziesz wolał, żebym nie przyprawiała cię o migrenę zbędnym mieleniem jęzora. Ale jak wolisz, żebym mówiła niepytana, to spoko, mogę wygłosić jakiś improwizowany monolog. Na przykład o… o, o tym zielsku. To mięta, co nie? — paplała z niewinnym uśmieszkiem.
— Żadnych, kurwa, monologów. Chcesz się uczyć, to bez żadnego zbędnego pierdolenia — zaznaczył medyk, groźnie się nad nią nachylając. — I co, może jeszcze chcesz, żebym cię pochwalił za rozpoznanie najbardziej przeruchanego zioła na świecie, co, gówniarzu? — dodał, zerkając na listki mięty.
— Nie trzeba, dzięki. Monologu też mogę nie prowadzić, jakoś to przeżyję. Może przy okazji zachowam zęby — prychnęła. — W każdym razie, niemową nie jestem. Przyszłam tu się uczyć. Potrafię słuchać i odpowiadać tylko, gdy jestem o coś pytana — zaznaczyła, hardo się w niego wpatrując.
— Podobno jesteś dobry w te roślinki, uczyła cię w końcu sama Irga. Nie chcę od ciebie więcej, niż tyle wiedzy, ile uznasz za konieczne do przetrwania dla wojownika. Świetnego wojownika — podkreśliła, wciąż się w niego wpatrując.
[trening medyka; 762 słowa]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz