Miał jej dosyć, tak szczerze miał dosyć tego rozpuszczonego bachora, że gdyby nie Szakala Gwiazda, to to… coś, już dawno robiłoby za dywanik w jego legowisku. Nie mógł jej jednak zabić, przynajmniej nie teraz, chociaż dupa bolała go przez to niemiłosiernie. Zapchlony szczeniak.
Ostatecznie, Rozwydrzona dorwała tego cholernego ptaka, czy co to tam było. Nie bardzo się skupiał, na jakie żyjątko miała zapolować. Machnął ogonem, nim wstał, podchodząc do niej. Czuł lekką satysfakcję, gdy rzucał na kotkę swój cień, a ta kuliła się przed nim przerażona.
— Cz-czy opatrzyłbyś moje rany? — jej głos był pełen nadziei. Jeśli tak, może będzie jej się lepiej walczyło, no i na pewno nie będzie tak piekło. Nie odważyła się spojrzeć w górę, w jego oczy. Nie widziała jego reakcji na udane polowanie ani na jej pytanie. Nie była pewna, czy to jest dobry pomysł, ale innego nie miała. — Proszę… — dodała znowu, zaczynając się bać. Nic nowego, Gęś wywrócił ślepiami, warcząc pod nosem zirytowany. Bachory cholerne, każdy jeden kot w tym zasranym klanie potrafił do niego przyjść, a to coś jak księżniczka czekało, aż on się do niej pofatyguje!
— Dlaczego miałbym, co? — fuknął, mierząc ją ostrym wzrokiem.
— A-a dlacz-zego n-nie… — zamilkła, gdy krokodyle łzy pociekły z jej oczu. Gęsi Wrzask wywrócił ślepiami. Klasyka, najlepiej, rozbeczeć się o tyle. Kocur był wręcz o uderzenia serca od przeorania jej mordy swoimi ostrymi pazurami.
— Domyśl się.
Ostatnie, na co miał ochotę, to bawić się z nią w kotka i myszkę. Jeszcze czego. Może miał codziennie ją badać, czy sobie sierota nie zrobiła ałka? Obserwował ją turkusowymi oczami, jakby była myszką, którą miał zaraz pożreć.
— Nie będę latać za roszczeniowymi bachorami. Reszty domyśl się sama — wziął głęboki wdech, wstając. Odwrócił się do uczennicy, uderzając ją ogonem w pysk. — Trening na dzisiaj zakończony.
~*~
Po powrocie do obozu czekały na niego dwie kotki, które już na sam widok kocura zaczęły mu trajkotać o swoich problemach. Gęś w ostatniej chwili ugryzł się w język z pytaniem, dlaczego nie poszły to tej śmierdzącej lenistwem Kunki.
Postanowił jednak być miły, aż mu pysk wykręcało, skoro pofatygowała się do niego sama matka liderki.
— Oj Gąsiorku, Gąsiorku, jesteś pewien, że nie chcesz poznać przyszłości? — zaświergotała, gdy point wyginął się nad jej tylną lewą łapą, starając się ją jakoś usztywnić. Nie było to zbyt proste, zważywszy na to, że kocica co chwilę nią machała, gestykulując żywo.
— Erhgm… nie, dziękuję, Stokrotkowa Polano — odparł spokojnie, wypuszczając powietrze nosem. Wdech i wydech a pierdolca nie dostaniesz Gęsi… — Jeśli mógłby prosić, żebyś… eh, żebyś przestała wierzgać nogą? Staram się ci pomóc.
— Już, już. Już się nie ruszam Gąsiorku! — przymknął ślepia na uderzenia serca. Po to miał imię, by je używać, nie chciał być jednak niemiły dla kotki. Znaczy się, chciał, po prostu nie miał zamiaru narobić sobie problemów, jak jego żałosna podopieczna. — Wiesz, duchy ostatnio zesłały mi wizję... prawdziwą rzeź! Wszędzie były…
I zaczęła to swoje trajkotanie o krwawych snach, które niby dostawała z samego miejsca, gdzie brak gwiazd. Jeśli jego zdanie jakkolwiek się liczyło, kocur uważał, że kocica powinna już dawno we wariatkowie wylądować.
Podczas jego siłowania się z usztywnieniem łapy starszej, swoją obecnością zaszczyciła go jeszcze Czerwona Róża, która srała dalej, niż widziała. Skrzywił się, gdy ta wyznała, że od wschodu słońca męczą ją problemu pokroju układu trawiennego. W miarę szybko odnalazł potrzebne zioła, po czym wcisnął je kotce, polecając przy okazji, by dużo piła i odpoczywała.
Kocur myślał, że to koniec problemów, jednak pojawiła się ona - Rozwydrzona Łapa, na której widok uniósł zdumiony brwi. Nie spodziewał się ujrzeć tego śmierdzącego wypłosza jeszcze dzisiaj.
— Mam nadzieję, że zrozumiałaś moje słowa — owinął ogonem swoje łapy, nawet nie kłopocząc się, by być jakkolwiek dla niej miłym. — Mam dosyć roboty, nie będę latać za jakimiś rozpuszczonymi bachorami. Ty masz ranę, nie ja, więc z łaski swojej następnym razem zawlecz spasioną dupę, a nie becz, że ojej zrobiły mi się ropnie ojej — przedrzeźniał ją, wykrzywiając pysk w najbardziej możliwym, kpiącym grymasie. — Siadaj z dupą z boku i nie przeszkadzaj, zaraz ci coś dam.
Machnął gniewnie ogonem, powracając do Stokrotki, której łapa potrzebowała dodatkowego opatrunku, by przytrzymać łapę nieruchomo.
<Rozwydrzona Łapo?>
[trening wojownika; 674 słowa]
[Przyznano 7%]
Wyleczeni: Czerwona Róża, Stokrotkowa Polana
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz