Skąpane w żłobkowym gwarze jedynymi osobami, niewydającymi żadnego, nawet najmniejszego dźwięku były dwie kotki. Jedną z nich była wieczna karmicielka Jemioła - młoda, wdzięczna kocica o delikatnych, smutnych rysach twarzy. Drugą postacią, jak mogłoby się wydawać, zaklętą we własnej ciszy było niewielkie, bure kocię, które z rzadko spotykaną w jej wieku uwagą obserwowała smukły profil Jemioły. Zielone spojrzenie dokładnie lustrowało lico starszej kotki, wyłapując każde jego zmącenie na jego pozornie spokojnej niczym szklana tafla jeziora powierzchni. Na ozdobionej rudo-czarną maską głowie uszy pointki co chwilę drgały, wyłapując szmery, szepty i szumy z otoczenia. Jej zgaszone oczy skierowane były gdzieś za próg obozu, a podążając śladem jej wzroku nie można było znaleźć jasnego punktu, w które przygnębione, zimne ślepia były wpatrzone. Nawet wąsy kotki nie poruszały się, nie zdradzały najcichszych emocji, jakie przeżywała szylkreta. Dla Wrzosu było coś niesamowitego w głęboko zatopionym w zamyśleniu obliczu królowej, jaką była zwykle przestraszona Jemioła. W oglądaniu jej młodsza znalazła dziwny spokój, a jej myśli krążyły wokół zagadki, jakim był umysł niebieskookiej kocicy. Gdzie podążała, kierując swe przemyślenia w tak daleki horyzont? Co przeżyła, żeby dotrzeć tu, gdzie jest teraz? Wrzos nie śmiała jej nigdy o to zapytać. Nie chciała zmącić stawu marzeń na jawie Jemioły ani zniechęcić jej do siebie.
W jednym, krótkim momencie ta mistyczna, cudowna bańka prysła, gdy Rdzawa przypadkiem wpadła na Jemiołę, siłując się z Marchewką.
- Przepraszam! - zawołała vanka z uśmiechem rozjaśniającym pyski.
- Nie szkodzi - westchnęła karmicielka, nie wracając już do swojego poprzedniego stanu. Na pysku Wrzosu odbił się delikatny smutek tą realizacją, a Jemioła po chwili zwróciła swoją uwagę na jeszcze moment temu zielone oczęta. Delikatnie zmieszana tym widokiem potrząsnęła łbem, a jej krótka sierść na policzkach zafalowała nieznacznie.
- Coś się stało, Wrzosie?
- Nie, nic, dziękuję - odparła grzecznie wysokim głosikiem, kierując uszy w stronę zastępczej matki. Jemioła nie miała jednak w zwyczaju ciągnąć rozmów. Jej cichy głos umilkł, równie szybko jak się zaczął. Starsza położyła głowę na łapy, uważnie obserwując wnętrze zapełnionego żłobka. Bura owinęła kawałek łapki ogonem na tyle, w jakim stopniu jego długość pozwalała, po czym powędrowała wzrokiem w inny kąt. Ze skromnym uśmiechem goszczącym na pyszczku oglądała zabawy przyjaciół z norki, które już od pierwszego, niepewnego otworzenia oczu uznawała za braci i siostry. Nie mieli wspólnych przodków ani krewnych, jednak Wrzos nigdy nie będzie postrzegać i kochać ich inaczej niż rodzeństwo. Śmiech jej siostrzyczek brzmiał w jej uszach, rozjaśniając jej przedpołudnie. Drobnym ciałkiem Wrzosu wstrząsnął dreszcz, gdy jej bystre ślepia u wejścia do żłobka wychwyciły zbliżający się cień. Jak wtedy, przysłonił blask słońca wlewający się do miejsca, gdzie przebywali. Złowrogi cień, który przywrócił jej rozszerzone źrenice owiane mgiełką przerażenia, zjeżone futro i dygoczące łapy. Pręgowana klasycznie kotka z paniką w ruchach rzuciła się ku Dzikowi, chowając się za jego grzbietem. Czarno-biały kot przerwał rozmowę z bratem, wciąż przebierając nerwowo łapami, by przyjrzeć się niewielkiemu kocięciu, co właśnie zanurkowało obok niego, skrywając pyszczek w jego boku.
- Wrzos, wszystko dobrze. Zobacz, to tylko goście - wymamrotał Dzik do kruszyny, na co Niedźwiedź zgodził się niemo skinieniem głowy. - Patrz, nie ma się czego bać.
Wrzos uniosła delikatnie główkę, tak, by tylko połowa jej pyszczka wystawała zza grzbietu jej przyjaciela. Z płuc Wrzosu wydostało się cichy, pełny ulgi oddech, gdy zamiast psa dostrzegła w wejściu kocią sylwetkę. Leżąca niedaleko zaraz przerwała zjadanie borówek i uniosła łeb, już z daleka zaglądając gościowi do pyska w poszukiwaniu czegoś, co być może przyniósł do jedzenia.
- Cześć! - zawołała sympatycznie liliowa, chociaż mimo wszystko delikatnie rozczarowana, gdy okazało się, że kot przyniósł jedzenie nie jej, a karmicielce. Wrzos w tym czasie zdążyła wyjść zza nadpobudliwego Dzika i z uroczo przekręconą w zastanowieniu główce wyszła nieznajomemu nieśmiało na powitanie. W końcu nie wypadałoby nie przywitać się z nowym przybyszem, mimo tego, że jego obecność wciąż odrobinę ją niepokoiła..
- Dzień dobry - miauknęła koteczka, wbijając w kota bystre spojrzenie.
< Ktoś? >
Klep!
OdpowiedzUsuń