Delikatne szturchnięcie i ciche głosy niosące się z głębi miejsca, w jakim się znalazła, szybko rozwiały koszmar z jej niespokojnych powiek. Momentalnie otworzyła przeszklone oczy, a jej ciężki oddech drżał niczym samotny liść na wietrze. Ostrymi ruchami rozglądała się wokół, szukając jakichś oznak, że jest już bezpieczna. Że to wszystko, co widziała, to był zwykły sen. Koszmarny i przerażający, jednak wciąż sen, którym złe duchy nawiedziły ją za złamanie tej jednej gałązki któregoś dnia.
Wydawało się koszmarem, nieprawdziwym wydarzeniem. W jej pamięci widniały jedynie krótkie, zabarwione szarłatem przebłyski, a nie logiczny ciąg wydarzeń, tak charakterystyczny dla jawy. Chciała znaleźć ratunek w jasnym futrze ojca, jednak przy nosie wyczuła jedynie czarną jak smoła sierść Dzika. Miał zostać. Miał zostać z nimi i pilnować, gdy mamy wyszły na polowanie. Nagłe, pełne strachu spojrzenie na zewnątrz tylko przyspieszyło kiełkowanie jej niepokoju. Było ciemno. "Zaraz wrócimy” było ostatnim, co powiedziała jej Pyza. A potem… potem pojawiły się ogromne potwory. Błysk ich ostrych jak brzytwa kłów wciąż rysował się mocnymi liniami w jej świadomości. Silne pociągnięcie za kark, by ukryć się we wnęce, zasłanianie oczu przez starsze rodzeństwo. Wrzask rozdzierający duszę i metaliczny swąd krwi z rozrywanym, szarpanym mięsem.
- T-tato? - z jej suchego gardła wydarł się cichy pisk, którym zwróciła na siebie uwagę dwójki obcych kotów. Spojrzenie spokojnych, niebieskich oczu osiadło prosto na nią, już z odległości sprawdzając stan młodej, roztrzęsionej kotki.
- Przynieś mech z wodą. I mysz - poleciła niebiesko-kremowa postać, skinąwszy głową piaskowemu kocurowi, który zaraz wyszedł z leża. W tym samym czasie trójkolorowa podeszła bliżej niewielkiej, skulonej sylwetki, z troską i udzielającym się spokojem w zimnych barwą, ciepłych duchem oczach. - Już dobrze, dziecko, już dobrze… - wymruczała, przykładając nos do głowy kocięcia. - Jestem Firletkowy Płatek, już nic ci nie grozi, skarbie.
Bura koteczka wzięła głęboki wdech, wsłuchując się w niemalże hipnotyzujący głos starszej, otulając się delikatnym brzmieniem jej głosu. Ostrożnie wzięła sobie jej słowa do serca, przymykając piekące ślepia. Nie dostała odpowiedzi. Nie tego chciała. Jednak w tym momencie sama nie wiedziała, czy pragnęła znać prawdę.
- G-gdzie… - przełknęła ślinę - gdzie jest tata? Mamy? - uniosła ostatecznie wzrok, by obserwować powoli zmieniający się wyraz pyska nieznajomej. Szylkretowa już otwierała pysk, żeby odpowiedzieć, jednak przerwał jej tętent łap uderzających o wysuszone dno legowiska. Bicolor wrócił z niewielkim stworzeniem zwisającym bezwładnie z pyska, ratując medyczkę przed odpowiedzią. Kocica odwróciła się i chwyciwszy zdobycz i parę nasion znów przysunęła się do kociaka, który kurczowo ukrywał się w futrze przyjaciela.
- Napij się i zjedz, musisz być głodna. Doda ci sił, a mak uspokoi - podsunęła małej pokarm, mech i liść z medykamentem. Gdy świeży zapach podrażnił jej nos, zdała sobie sprawę, jak ogromną pustkę czuła w żołądku. Od ilu dni nie jadła? Ile dni temu mama grupa opuściła ich norkę? Przez powoli opuszczający ją szok, który dodał jej siły na moment, dopiero poczuła, jak słabe są jej mięśnie i jak bardzo boli ją głowa przez odwodnienie. Powoli zsunęła swoją ciężką głowę z sierści kocura, by wziąć parę łyków z nasiąkniętego życiodajną cieczą kępki mchu. Monotonnym ruchem spijała wodę z rośliny, nawilżając gardło i nawadniają organizm. Usłyszała oddech ulgi nad głową, wydany przez miłą kotkę, która podała jej to wszystko. Po zjedzeniu kilku kęsów myszy i przełknięciu nasion maku bura znów odłożyła łepek na bok Dzika. Nie miała siły na ruch, nie chciała też tego robić. Bała się też znów zamykać oczy, jednak jej powieki robiły się coraz cięższe przez podane nasiona.
- Odpocznij - miauknęła, jeszcze zanim odeszła parę kroków dalej, by ułożyć się na własnym posłaniu. Wyczerpana zielonooka ukryła się głębiej w futrze, na którym leżała, a czując, jak jego właściciel okrywa ją też ogonem, musiała się poddać. Porzuciła wszelkie opierania się ramionom nużącego zmęczenia i zamknęła powieki, po chwili odpływając w czarną dziurę w jej pamięci.
Mechanizm obronny jej wciąż kruchej psychiki ostatecznie zadziałał jeszcze tej samej nocy. Kojący głos Firletkowego Płatku naprowadził ją na to, że już dobrze. Zupełnie tak jak kiedyś głos jej matki, gdy uspokajała córkę po gwałtownym przebudzeniu się ze złego snu. Zapach bliskiej jej osoby, delikatny ruch w rytm jego oddechu, kołyszący ją delikatnie, wprowadzał w spokojny trans. Ów mechanizm przekonał ją, że to wszystko było jedynie koszmarem, żeby bronić się przed długotrwałą traumą. Uwierzyła w to, że jej rodzice jeszcze kiedyś do niej wrócą, a wszelkie pytania w takim razie były zbędne. Po co bowiem pytać o coś, co już dobrze poznała, nawet jeśli jej wersja była daleka od prawdy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz