W pysku trzymał lichą mysz, zaś jego postawa sprawiała wrażenie, jakby kocur miał zaraz się rozpaść, czy połamać przez silniejszy wiatr. Nadal nie potrafił uwierzyć, że Olchowe Serce wkopała go w zaniesienie piszczki nowym przybyszom. Nie chciał ich widzieć, starczyło, że jego mama musiała się nimi zajmować. Był zazdrosny i to bardzo. Wierzył, że teraz kocha te przybłędy bardziej, aniżeli jego i Bluszczyka, przecież Jemioła praktycznie nigdy nie okazywała im wylewnych uczuć, jak inne karmicielki swoim młodym!
To nie było fair!
Co on zrobił pointce, że tak go nienawidziła!?
Przetarł mokre od łez oczy, robiąc krok naprzód. Zatrzymał się jednak zaraz, strzygąc uszami, gdy ze środka dobiegły do niego radosne piski kociąt, które pewnie bawiły się w jakieś zapasy, czy też inne przemocowe cholerstwo... Wzdrygnął się, przełykając gulę w gardle, nim wykonał kolejny krok. Później jeden, jeszcze jeden i kolejny.
To nie było fair!
Co on zrobił pointce, że tak go nienawidziła!?
Przetarł mokre od łez oczy, robiąc krok naprzód. Zatrzymał się jednak zaraz, strzygąc uszami, gdy ze środka dobiegły do niego radosne piski kociąt, które pewnie bawiły się w jakieś zapasy, czy też inne przemocowe cholerstwo... Wzdrygnął się, przełykając gulę w gardle, nim wykonał kolejny krok. Później jeden, jeszcze jeden i kolejny.
Wchodząc do środka poczuł się tak, jakby ponownie miał trzy księżyce i właśnie wracał z "emocjonującej", chociaż zdaniem kocurka bardziej traumatycznej, wyprawy poza żłobek. Zaraz po tym wszystkim niebieskooka miała ich nakarmić, zaś Bluszczyk radośnie opowiadał o tym, co widział na własne oczy. Sroczek w tym czasie siedziałby skulony, dygocząc.
Teraz jednak był uczniem, prawie wyszkolonym. A to oznaczało coś, co przerażało go bardziej, niż głośne dźwięki - obowiązki. Bał się, że nawali, że będzie beznadziejny nawet w przynoszeni jedzenia królowym.
— Dzień dobry — uczeń drgnął, gdy przed nim jak spod ziemi pojawiła się jedna ze znajdek. Wrzos, bo tak miała ponoć na imię, wlepiała w niego te swoje wielkie i przenikliwe ślepka. Zszokowany buras wypuścił mysz z pyska, nawet nie przejmując się, że ta zaraz została porwana przez jakiegoś liliowego kociaka.
— D-dobry — stęknął nieśmiało, dygocząc. Wodząc przerażonym wzrokiem po kociarni, natrafił na swoją matkę, która wpatrywała się w niego z tym samym smutkiem, co kiedyś. Do tego w jej oczach była jakaś dziwna, nieodgadniona emocja, która wprawiała go w potworny dyskomfort. Jakby... brzydziła się nim? Srocza Łapa naprawdę nie wiedział jak to rozgryźć...
— Może zabierzesz dzieciaki na spacer, Srocza Łapo? — miauknęła Popielaty Grzbiet, przeciągając się. Zdezorientowany uczeń nawet nie zdążył zareagować, kiedy Jemioła zawtórowała koleżance.
— Tak! Idziemy na spacer! Słyszałaś Wrzosku? — Słowik oparła się o bok młodszej kotki, miaucząc radośnie z kipiącej w niej ekscytacji.
— C-chcesz i-iść w-wr-rzos-sku...? — Sroczek skulił uszy, obserwując, jak cała czwórka kociąt wybiega na zewnątrz, zaś w środku pozostała tylko ona i Niedźwiadek.
< Wrzosku? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz