Pazurem szturchnął piórko, które dzisiaj rano dostał od Kalinkowej Łapy, na mordce kocurka nadal widniał łagodny uśmiech oraz lekkie rumieńce. Lubił szylkretkę i zdawał sobie sprawę z tego, że ona o tym wie, nie bez powody ostatnio określiła go mianem swojego przyjaciela... Chyba bez powodu. Pierwszy raz w życiu Srocza Łapa czuł się doceniony przez kogoś, kto nie był jego ukochanym braciszkiem. Vanka... Ona... Ona po prostu go akceptowała takim, jakim jest. Jak Bluszczyk, co bardzo doceniał, jednakże nie miał pojęcia, jak to okazać. Z początku myślał nad wręczeniem im prezentów, jednakże gdy przez wiele wschodów słońca nie dał rady znaleźć, jego zdaniem, czegoś odpowiedniego - odpuścił sobie. Mierziło go to niesamowicie do tego stopnia, że czasem nie potrafił wręcz zasnąć, co skutkowało nieobecności na treningu, jednak aż tak tego nie przeżywał. Co prawda Olchowe Serce, jego mentorka, która znana była z rzucania obelgami na niektórych klanowiczów, o dziwo posiadała niesamowicie wielkie pokłady cierpliwości do Sroczej Łapy.
Wielokrotnie powtarzała buremu, że nie musi się martwić, że wszystko na spokojnie i bez pośpiechu przerobią. Że jak czegoś nie rozumie, to ma powiedzieć a ona wytłumaczy kolejny raz i kolejny.
Dzisiaj nawet dała mu wolne na resztę dnia!
Kocurek cieszył się niesamowicie. Myślał bowiem, że skończy dzisiaj cały ubrudzony leśną ściółką a tu proszę - taka niespodzianka!
Wziął prezent w zęby, chcąc udać się do swojego legowiska, jednakże jego plany pokrzyżowało pojawienie się Bluszczowej Łapy. Burasek podskoczył, drżąc na całym ciele, gdy tylko brat wymówił jego imię. Pospiesznie schował prezent od Kalinki pod swoim ogonem, odwracając się do liliowego.
Mimo szoku, cieszył się na jego widok. Non stop albo mijali się w obozie, albo siedzieli na treningach. Szczególnie Sroczek bywał tak zmęczony, że czasem dosłownie zasypiał nad swoim posiłkiem.
— Jest dobrą mentorką? — poruszył uszami, słysząc w tonie głosu Bluszczyka troskę. Czyli jednak martwił się o niego... Kocurek nerwowo zaszurał łapką po piasku, pesząc się. Nie wiedział, co mu odpowiedzieć! Nie chciał narobić rudej wojowniczce problemów, przecież nic takiego nu nie zrobiła... Zdezorientowany nawet nie zauważył, kiedy zaczął się hiperwentylować, zaś z jego pyszczka ślina skapnęła między chuderlawe łapy. Pazury wbił w ziemię i uspokoił się dopiero, kiedy liliowy przyciągnął go do uścisku.
Uczeń przymknął zielone ślepa, oddychając głęboko. Potwornie szybko bijące serce kocurka powoli się uspokajało, zaś Sroczek wracał do względnego stanu normalności.
— W-wybacz... — stęknął, kuląc się — O-olcha to d-dobra m-mentorka... M-ma d-dużo cierpliw-wości d-do m-mnie. M-mów-wi, ż-że n-nie mam s-się c-co s-spieszyć z t-treningiem — wybełkotał, zażenowany unikając wzroku przyszłego medyka.
Mordkę Bluszczowej Łapy ozdobił szczery, radosny uśmiech.
— Bardzo cieszę się z tej informacji, Sroczku. Pamiętaj, że jeśli coś będzie nie tak, zawsze możesz do mnie przyjść — na te słowa bury uniósł kącik mordki, kiwając powoli głową — Hej, a co tam masz? Ale ładne piórko!
Zestresowany Sroczek przyciągnął do siebie pióro z ogona sójki, chowając je między swoim futerkiem. Zdziwiony brat uniósł jedną brew ku górze.
— T-to od K-kalinki — bąknął, czując, jak cały pyszczek pali go od rumieńców — M-mówi, ż-że się p-przyjaźnimy... — urwał na kilka uderzeń serca, uspokajając drżący oddech — L-lub-bię j-ją... T-tak b-bardzo... B-bardzo — stęknął, wbijając w brata zielone ślepia, które aż krzyczały błagalnie, aby nie mówił nic szylkretce — T-też m-mogę d-dać c-ci p-p-prezent... — miauknął, zaś jego mordkę ozdobił szczery, radosny uśmiech.
< Bluszczyku? uwu >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz