Zajmował się skaleczeniem Skrzącej Nadziei, kiedy nagle rozległ się przeraźliwy huk. Zaskoczony co mogło wydać ten odgłos, powoli wyjrzał z jaskini. Oby to nie kolejny kataklizm! Był za młody, aby już umierać! Widząc jak Deszczowa Łapa zmierza w tą stronę, syknął do niego, aby dokończył nakładanie opatrunku na pacjentkę. Nie potrzebny mu tu był zaciekawiony dzieciak. Widząc, że ten się z nim nie spierał, pokusił się o wyjście. Rozejrzał się w prawo, w lewo i znów w prawo. Nic jednak nie dostrzegł... No... prócz jakiejś kupki popiołu. Chwila... Nagle wszystko zaskoczyło. Grzmot i kupka popiołu? Zamarł siadając tyłkiem na ziemi. Tak samo było ze Strzyżykową Pręgą... Tak samo... A to oznaczało, że... Fasolowa Łodyga... Ona... Umarła. Klan Gwiazdy ją w końcu ukarał. Nie wybaczył jej występku. Pokazał wszystkim, że z nimi należało się liczyć.
Nie miał ochoty podchodzić bliżej i przyglądać się prochom. To było... dla niego za ciężkie do przetrawienia. Bądź co bądź... znał ją od maleńkości. Szkolił... Złapał głęboki oddech. Ale tak musiało być. Zdradziła. Złamała kodeks medyka... Doskonale wiedziała co ją czeka. Jej poprzedniczka tak samo w końcu skończyła.
Poczuł dziwne uczucie gorąca. Musiał wejść do środka. Nie zaszczycił swojego ucznia spojrzeniem, który zaczął wypytywać co się stało. Nie chciał tego tłumaczyć.
- Zajmij się pacjentem! Chcesz być medykiem, czy nie? - syknął w jego kierunku, zaszywając się w magazynie. Tu, wśród pająków mógł sobie pozwolić na rzeszę łez, które zaczęły spływać mu z oczu. Jego mała Fasolka... A ostrzegał. Mówił, aby tego nie robiła... A ona co? Miała pstro we łbie! To wina tego przeklętego Huragana. Gdyby nie namotał jej w głowie i nie zrobił jej wstrętnych bachorów... To by żyła... Nie chciał po raz kolejny przeżywać żałoby. Już raz się tym wyniszczył. Czemu... Czemu nic nie mogło być nigdy tak jak sobie to wymarzył? Czemu pająki zasnuwają mózg mądrym, utalentowanym kotom? Po co im te wstrętne bachory?! Same tylko z nimi problemy! Jak on ich nienawidził. Tych glutów, które niszczą wszystko. Tyle księżyców szkoleń... Na nic.
Wyrwał się z jego pyska urywany szloch. Zacisnął jednak gardło, dławiąc to. Nie miał zamiaru znów tak się poniżać przy uczniu. Niech nie wiedzą, że mu zależało... Bo tak było... Pomimo tych słów... które wypowiadał... pomimo tego... Wiedział co się z nią stanie. Ostrzegał. Myśląc tak, miał nadzieję, że już do tego dojdzie, to łatwiej mu będzie znieść tą świadomość... Mylił się. Fasolowa Łodyga odeszła do Mrocznej Puszczy. Nigdy już nie spotkają się po drugiej stronie. Czasami przez takie właśnie sytuację tracił nadzieję... Już sam fakt, że jego kolejny uczeń okazał się takim... mysim móżdżkiem... pokazywał mu, że ten świat to jakiś chory żart. Czemu nie mógł mieć normalnych uczniów? Nie chciał widzieć jak jego podopieczni umierają... A wychodziło na to, że to nieuniknione. Chociaż Deszczowa Łapa cudownie znał kodeks. Chyba lepiej od Fasolki... to... czuł, że przez jego mały rozum... również wpadnie w tarapaty z Klanem Gwiazdy. Tak. Z każdym dniem obawiał się co przodkom strzeli do głowy. Dlatego starał się wytłumaczyć Deszczowej Łapie jak ważny jest kodeks i nauki jakie mu wpaja. Nie chciał znów tego zawodu, bólu, złości. Obawiał się, że teraz po jego przepowiedni, Pokrzywowa Łapa zacznie szaleć jeszcze bardziej. Zmarła w końcu jego matka... Mógł nie pchać się na ten świat, to by nie umarła. Ygh... Czemu nie mógł trzymać się od niego z daleka? Z chęcią nie wpuszczałby go do legowiska medyków, jednak przyszło mu szkolić jego przyjaciela, więc widok jego pyska był... irytujący.
Złapał kolejny oddech i kolejny. Nie miał po co wychodzić i czuwać nad prochami. Pogrzeb odprawią i bez niego.
I tak też się stało.
***
Różana Słodycz... Kotka przyszła do niego, aby zająć się oparzeniem. Najwyraźniej za długo opalała się, bo sierść nie zdołała ochronić ją przed działaniem słońca. Było duszno i parno. Nie miał sił i chęci na zajmowanie się pacjentami. Znów wpadł w swego rodzaju melancholię. Deszczowa Łapa nałożył opatrunek, wpatrując się wyczekująco w mentora. Rzucił na jego starania okiem, po czym pokiwał głową. Kotka pożegnała się i tyle ją widzieli.
- Panie Potrójny Kroku... W porządku? - Głos Deszczyka zabrzmiał tuż obok.
- Tak. Masz być medykiem, więc musisz od czasu do czasu leczyć na własną łapę. To praktyka - burknął, zatajając fakt, że się nim wyręczał.
Nie za dobrze sypiał. A skoro miał ucznia, postarał się, aby ten miał jak najwięcej obowiązków i nie spotykał się za często ze swoim przyjacielem.
Nie zdążył mu odpowiedzieć, kiedy w wejściu stanął Ciernista Zamieć. Skarżył się na brak sił, więc posłał Deszczową Łapę, po zioła na wzmocnienie i kazał kocurowi iść się położyć. Akurat wyczerpanie łatwo się diagnozowało. Czasami zastanawiał się czemu taką głupotą zawracali mu głowę. Wystarczyło się wyspać.
Kiedy słońce znalazła się na szczycie nieba, zawitała Północny Mróz. Z tym swoim beznamiętnym głosem objaśniła, że użądliła ją pszczoła. Kazał uczniowi sprawdzić to miejsce i wybadać, czy nie ma żądła, po czym ocenił jego starania. Nie było. Trochę mniszku załagodziło opuchliznę. Kolejnym pacjentem był Suśla Łapa. Skarżył się na słabość i gorąco. Kazał mu się położyć, a Deszczowa Łapa już obmywał go mchem z nasączoną wodą. To go zdziwiło. Czyżby... W końcu rozumiał na czym to polegało?
- Dobra robota - miauknął do kocurka, po czym skierował kroki do magazynu, gdzie wiele set par oczu, wpatrywało się w niego z zaciekawieniem.
Eh... te pająki... Nawet już nie widział, który to Tkacz. Może również zdechł? Nie wiedział. Ułożył się przy pajęczynie, po czym zasnął.
Wyleczeni: Różana Słodycz, Ciernista Zamieć, Północny Mróz, Suśla Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz