Stała przed legowiskiem medyka, wahając się czy wejść. Słowa Potrójnego Kroku wciąż dźwięczały jej w uszach.
- To była kocimiętka. I jakieś zioła wywołujące biegunkę, pewnie babka.
Była pewna, że obie zginą. W innym wypadku nigdy by tego nie zrobiła. Nigdy. Działała w samoobronie, spanikowała.
- Uderzyła na tyle mocno, że rozwaliła sobie głowę. Padła martwa w uderzenie serca.
Zabiła kota. Zajęta ratowaniem własnej skóry, zabiła Sarni Ogon.
Niewinną Sarni Ogon. Kocicę, która nafaszerowała gołębia kocimiętką i ziołami na sraczkę.
Nie wybaczy sobie tego. Nigdy. Klan Gwiazdy też jej nie wybaczy. Nie ma usprawiedliwienia dla tego, co zrobiła.
Najpierw zniszczyła życie Bystrej Wodzie, teraz zabiła jego siostrę i zabrała kociakom matkę.
Przestąpiła próg legowiska.
Borsuczy Krok wciąż wyglądała, jakby otarła się o śmierć. Zresztą tak właśnie było. Jej skóra okrywała szkielet zbyt luźno, miejscami zwisając, futro było brudne i pozlepiane.
Ślepia były zapadnięte i podkrążone, a przednia łapa spuchnięta.
Bura usłyszała kroki i otworzyła ślepia. Spojrzała na Jastrząb twardo.
Nie spotkały się od tamtego momentu. A nie rozmawiały odkąd... Słoneczna Myśl prawie zginęła. A i tak miała wrażenie, że kocica zawsze jest gdzieś niedaleko. W cieniu.
- Sarni Ogon nie żyje - miauknęła.
- Słyszałam - głos zastępczyni był słaby, ale pewny. - Ponoć ją zabiłaś.
Wojowniczka zjeżyła futro.
- To był wypadek! Miałam pozwolić jej cię zabić?!
Brązowe ślepia spojrzały na nią zimno.
- Zabiłaś ją - powtórzyła. - Im szybciej przyjmiesz to do wiadomości, tym lepiej.
- Broniłam się - warknęła, obnażając kły. - I powoli zaczynam tego żałować. - Jej ogon machał wściekle na boki. Jasne, nie liczyła, że Borsuk rzuci jej się do łap, ale mogłaby okazać choć odrobinę wdzięczności. Zresztą, czego się po niej spodziewała. - Trzeba było cię tam zostawić.
- Trzeba było - powtórzyła za nią Borsuk chłodnym tonem. - Nikt ci nie kazał mnie ratować.
To było dla Jastrząb zbyt wiele. Odwróciła się na pięcie i wybiegła z legowiska. Miała ochotę wrzeszczeć, ale przez zaciśnięte gardło nie przedzierał się ani jeden dźwięk.
W legowisku medyka Borsuczy Krok zamknęła ślepia i wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić.
Czy w ogóle miała prawo tam wejść?
Wpatrywała się w wejście do kociarni. Jej dzieci… Miały matkę morderczynię.
Przez uderzenie serca miała ochotę zawrócić i pobiec w las. Odetchnęła głęboko i przestąpiła próg. Dwóch kocurów natychmiast podniosło na nią wzrok.
- Nareszcie - miauknął Świtająca Maska. - Jak następnym razem postanowisz ratować świat, znajdź sobie jakąś inną niańkę.
Jego złośliwość wyjątkowo jej nie przeszkadzała.
- Dziękuję - miauknęła cicho. Kocur spojrzał na nią zszokowany. Zignorowała go, ze ściśniętym gardłem zwracając się co drugiego wojownika. - Dębowa Piersi? Ja… Przepraszam. Nie… - Zanim zdążyła powiedzieć więcej, kremowe futro przylgnęło do jej pyska, zasłaniając wszystko w polu widzenia.
- Sarenka na pewno nie jest na ciebie zła - miauknął, prawie miażdżąc ją w swoim uścisku. - Zawsze miała dobre serce. Niespokojne ale dobre.
Nie potrafiła powstrzymać łez. Dębowa Pierś przytulał ją tak długo, jak tego potrzebowała. Później przygarnęła do siebie dzieci i poszła spać. Całą piątkę.
<Ktoś z kw?>
Ooo! Ja! Ja klep! *zaciera łapki*
OdpowiedzUsuń:hehe_cma:
Usuńw takich momentach żałuję, że nie mam postaci w kw
OdpowiedzUsuń