- Opowiesz? Możemy zatrzymać się na odpoczynek. Raczej tu nikogo nie ma- miauknął dość zachęcająco Drżąca Ścieżka, siadając pod krzakiem. Arlekin mimo woli przełknął ze skrępowaniem ślinę. Co miał opowiadać? NIKT. NIGDY. O to nie pytał. Mówienie o dawnym życiu, było mega stresujące. Pozostawało mu pytanie. Odpowiadać, czy nie odpowiadać. Odpowiadając, pewnie przez najbliższe kilka dni, byłby przerażony możliwością, że kremowy mógł wypaplać. Naruszyłby swoją prywatność. Jeszcze bardziej pochłonął się w rozpaczy, która tak rzadko go spotykała, lecz z dobijającym tupetem. Bezlitośnie. Jednak dając jasno do zrozumienia, jak trudne jest dla niego wyjawienie spraw rodzinnych, mógłby zranić i Drżącego i Ścieżkę. Zależało mu na tym, by żyć w przyjaźni z tymi osobnikami. Miał jako-takiego przyjaciela (lub przyjaciół), na którego mógł całkiem liczyć. Próbował rozkminić, jaką decyzję podjąć. Nad jego głową sterczały burzowe chmury, trzaskające piorunami w lewo i prawo, symbolizujące po prostu niepewność. Za każdym razem, gdy słyszał jak biały, wyimaginowany słup trzaska, coraz bardziej nie wiedział. Zdarzało się to rzadko. Często potrafił odpowiadać treściwie, oczywiście po krótkim namyśle, bo gadanie bez ładu i składu było nieopłacalne. Po co truć dupę losowo dobranymi słowami? Ale wracając do rzeczy, totalnie nie wiedział co powiedzieć. A niebieskooki dalej leżał zaciekawiony tuż przy nim. Kilka razy wziął głębokie wdechy. Musiał się uspokoić. Uspokoić!!!
- W-wiesz, ja raczej nikomu o tym nie mówiłem dużo…- zaczął delikatnie. W ogóle, skąd drugi wojownik wiedział o jego przeszłości?- I-i to nie jest ciekawa historia… Ale mogę ci ją opowiedzieć. Szybko, zwięźle- popatrzył się na Drżącą Ścieżkę, który skinął powoli głową. Znowu wypuścił ze świstem powietrze. “Dam sobie radę, nie zacznę płakać za rodziną!” poprzysiągł sobie w duchu. Nie chciał wychodzić na mazgaja, którym nie był.
- O początkach niewiele wiem… Tylko to, że urodziłem się u Dwunożnych. L-lecz to nie tak jak myślisz! Nie jestem piecuchem w stu procentach, tata był samotnikiem. Ogólnie, on mnie zabrał jak byłem odrobinę starszy. Z dala od tego głośnego miejsca. Pełnego nieprzyjemnych rzeczy. Po drodze zaatakował nas borsuk. On… Był bardzo odważny, wiesz? Stanął z nim do walki, pysk w pysk. Koniec końców, musieliśmy uciekać, ale z nim było źle. Krwawił. Zdołał mnie zanieść swojej dawnej przyjaciółce, która od niedawna osiedliła się w pobliżu i miała również kociaki. Umarł przed moimi oczami. Podczas porodu straciłem matkę, wtedy ojca… I było mi smutno. Zaprzyjaźniłem się z czwórką potomnych Konwalii, bo tak miała na imię ta kotka. Przynajmniej takim się posługiwała, by było mi prościej. Samotnicy często nie noszą imion podobno. Było całkiem dobrze. Codziennie znikała na długi czas, by zobaczyć czy nie ma w pobliżu niebezpieczeństwa oraz polowała. My się bawiliśmy, najlepiej było przy rzeczce, w dole klifu. Tam zrzucaliśmy kamyki, albo schodziliśmy niżej i udawaliśmy, że łapiemy ryby. Podczas takiego zwykłego dnia, przepadł jeden z moich przybranych braci, których było w sumie dwóch. On… Spadł do wody i się utopił. Po tych zdarzeniach, reszta zachorowała na zielony kaszel. Umarli niemalże tego samego dnia. Byłem od nich oddzielony, by się nie zarazić. Konwalia wciąż jednak przy nich była i z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Zaniosła mnie w okolice Klanu Burzy, gdzie jak słyszała, żyły pewne klany. Była pewna, że się mną zaopiekują. Nie myliła się, ale ona też poszła gryźć piach. Koniec. Mówiłem. Same nudy… A poza tym, to przeszłość- powiedział cicho, powstrzymując łzy. Te wspomnienia były takie żywe. Wciąż nawiedzały go gdzieś w zakamarkach umysłu. Bardziej boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele go ominęło. Ciężko mu było czasem patrzeć na szczęśliwe rodziny. On sam takiej nie stworzył. Żałował tego. Często kładąc się spać, chciał sobie wyobrazić jak wyglądało wspaniałe życie. Nigdy nie rozwikłał tej zagadki. Jedna czy dwie łze pociekły mu po policzku i ze smutnym uśmiechem spojrzał na kocura.
- O początkach niewiele wiem… Tylko to, że urodziłem się u Dwunożnych. L-lecz to nie tak jak myślisz! Nie jestem piecuchem w stu procentach, tata był samotnikiem. Ogólnie, on mnie zabrał jak byłem odrobinę starszy. Z dala od tego głośnego miejsca. Pełnego nieprzyjemnych rzeczy. Po drodze zaatakował nas borsuk. On… Był bardzo odważny, wiesz? Stanął z nim do walki, pysk w pysk. Koniec końców, musieliśmy uciekać, ale z nim było źle. Krwawił. Zdołał mnie zanieść swojej dawnej przyjaciółce, która od niedawna osiedliła się w pobliżu i miała również kociaki. Umarł przed moimi oczami. Podczas porodu straciłem matkę, wtedy ojca… I było mi smutno. Zaprzyjaźniłem się z czwórką potomnych Konwalii, bo tak miała na imię ta kotka. Przynajmniej takim się posługiwała, by było mi prościej. Samotnicy często nie noszą imion podobno. Było całkiem dobrze. Codziennie znikała na długi czas, by zobaczyć czy nie ma w pobliżu niebezpieczeństwa oraz polowała. My się bawiliśmy, najlepiej było przy rzeczce, w dole klifu. Tam zrzucaliśmy kamyki, albo schodziliśmy niżej i udawaliśmy, że łapiemy ryby. Podczas takiego zwykłego dnia, przepadł jeden z moich przybranych braci, których było w sumie dwóch. On… Spadł do wody i się utopił. Po tych zdarzeniach, reszta zachorowała na zielony kaszel. Umarli niemalże tego samego dnia. Byłem od nich oddzielony, by się nie zarazić. Konwalia wciąż jednak przy nich była i z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Zaniosła mnie w okolice Klanu Burzy, gdzie jak słyszała, żyły pewne klany. Była pewna, że się mną zaopiekują. Nie myliła się, ale ona też poszła gryźć piach. Koniec. Mówiłem. Same nudy… A poza tym, to przeszłość- powiedział cicho, powstrzymując łzy. Te wspomnienia były takie żywe. Wciąż nawiedzały go gdzieś w zakamarkach umysłu. Bardziej boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele go ominęło. Ciężko mu było czasem patrzeć na szczęśliwe rodziny. On sam takiej nie stworzył. Żałował tego. Często kładąc się spać, chciał sobie wyobrazić jak wyglądało wspaniałe życie. Nigdy nie rozwikłał tej zagadki. Jedna czy dwie łze pociekły mu po policzku i ze smutnym uśmiechem spojrzał na kocura.
<Drżący? uwu>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz