Momentalnie poczuł niewielki ciężar drobnego ciałka na swoim boku. Wilgoć jego łez niemalże przenikała przez futro vana i pozostawiała na skórze nieprzyjemny chłód. Zimno to nie zostało jednak na zewnętrznej powłoce, a wręcz przeszyło go całego.
Natychmiastowo poczuł, że zawiódł Sroczka. Żal burego dobijał go dwa razy mocniej niż zwykle, a przez chwilę w liliowej głowie zawitała myśl, iż za cierpienie brata odpowiada tylko i wyłącznie on.
Starał się nie zadrzeć, bo przecież powinien wesprzeć mdlejącego. Świst nierównego oddechu nie dawał mu spokoju i wzmacniał jego poczucie odpowiedzialności za całe nieszczęście, jakie dotknęły tę niewinną i wiecznie przerażoną istotkę.
- Sroczku - wymruczał łagodnie, starając się zachować spokój na twarzy. Chciał jak najmocniej okazać swoje wsparcie i pokazać, że pomimo zaistniałego przy mianowaniu niedomówienia, wciąż może mu pomóc. – Jeśli coś tobie zagraża, to powinieneś to zgłosić liderowi. Ja sądzę, że na pewno coś z tym zrobi. Martwię się o ciebie, nie możesz być tak bezkarnie krzywdzony – westchnął, opierając swój łebek o jego czubek głowy.
Zielone ślepia uchyliły się na moment, spoglądając niepewnie na brata.
- J-j-jakoś s-słabo c-cię w-widzę... - wykrztusił, biorąc po każdym słowie ciężki oddech. W tym momencie Bluszczyk był w stanie stwierdzić, że biedakowi wszystko sprawia problem.
- Chcesz iść do medyków? Nie wyglądasz najlepiej. - Pochylił się znowu, pozwalając mu mocniej się w niego wtulić.
Bury nic nie powiedział. Wydawał się dobrze czuć w tym miejscu, w którym był teraz, choć jego drżące ciało wciąż zdradzało jego negatywne emocje.
- Będę o ciebie dbać od teraz zawsze, proszę, zaufaj mi. - Bluszczyk chciał jak najlepiej odbudować relacje z bratem, jednak ponownie nie została mu udzielona żadna odpowiedź. A liliowy nie chciał naciskać na ten bezbronny kłębek nerwów. Najwyraźniej i tak przeżył za dużo zła w życiu.
Van zadrżał na myśl o tym, co może zadziać się w przyszłości, jeśli to wszystko będzie tak wyglądało.
Natychmiastowo poczuł, że zawiódł Sroczka. Żal burego dobijał go dwa razy mocniej niż zwykle, a przez chwilę w liliowej głowie zawitała myśl, iż za cierpienie brata odpowiada tylko i wyłącznie on.
Starał się nie zadrzeć, bo przecież powinien wesprzeć mdlejącego. Świst nierównego oddechu nie dawał mu spokoju i wzmacniał jego poczucie odpowiedzialności za całe nieszczęście, jakie dotknęły tę niewinną i wiecznie przerażoną istotkę.
- Sroczku - wymruczał łagodnie, starając się zachować spokój na twarzy. Chciał jak najmocniej okazać swoje wsparcie i pokazać, że pomimo zaistniałego przy mianowaniu niedomówienia, wciąż może mu pomóc. – Jeśli coś tobie zagraża, to powinieneś to zgłosić liderowi. Ja sądzę, że na pewno coś z tym zrobi. Martwię się o ciebie, nie możesz być tak bezkarnie krzywdzony – westchnął, opierając swój łebek o jego czubek głowy.
Zielone ślepia uchyliły się na moment, spoglądając niepewnie na brata.
- J-j-jakoś s-słabo c-cię w-widzę... - wykrztusił, biorąc po każdym słowie ciężki oddech. W tym momencie Bluszczyk był w stanie stwierdzić, że biedakowi wszystko sprawia problem.
- Chcesz iść do medyków? Nie wyglądasz najlepiej. - Pochylił się znowu, pozwalając mu mocniej się w niego wtulić.
Bury nic nie powiedział. Wydawał się dobrze czuć w tym miejscu, w którym był teraz, choć jego drżące ciało wciąż zdradzało jego negatywne emocje.
- Będę o ciebie dbać od teraz zawsze, proszę, zaufaj mi. - Bluszczyk chciał jak najlepiej odbudować relacje z bratem, jednak ponownie nie została mu udzielona żadna odpowiedź. A liliowy nie chciał naciskać na ten bezbronny kłębek nerwów. Najwyraźniej i tak przeżył za dużo zła w życiu.
Van zadrżał na myśl o tym, co może zadziać się w przyszłości, jeśli to wszystko będzie tak wyglądało.
***
Będąc uczniem, czuł, że w końcu ma swoją sensowną rolę w klanie. Uczył się o ziołach, roślinach i ich właściwościach. Pokazywano mu, za pomocą czego i w jaki sposób, przywrócić zdrowie kotu. Niektóre etapy leczenia były długie i dla ogółu wydawały się być monotonne, aczkolwiek jego cierpliwej naturze to ani trochę nie przeszkadzało.
Po kolejnym posegregowaniu medykamentów wyszedł przed legowisko i spojrzał w zachmurzone niebo. Gorące słońce opuściło ich, dzięki czemu w końcu dało się spokojnie i normalnie oddychać.
Niespodziewanie natknął się na kogoś. Los prawdopodobnie był dla niego łaskawy, bo trafił na swojego brata, który zgarbiony ciągnął swój ogon po ziemi.
- Srocza Łapo - wyszeptał, chcąc w delikatny sposób zwrócić jego uwagę.
Bury podskoczył, wbijając w niego zaniepokojony wzrok.
- O.. B-bluszczyku… J-jesteś już u-uczniem m-medyka? - spytał niepewnie, kuląc się.
Liliowy w relacji z bratem miał pewien zasadniczy problem. Nie wiedział, czy ten mu już ufa i czy w ogóle chce z nim utrzymywać kontakt, ale nie zamierzał go pytać o takie rzeczy.
- Tak, uczy mnie Bursztynowy Pył - oznajmił, uśmiechając się. - Za to słyszałem, że u ciebie podziały się dobre zmiany. Śnieżna Zamieć został cofnięty do roli ucznia, a ciebie uczy ktoś inny, mam rację? - zapytał z nadzieją w głosie. Sytuacja z problematycznym mentorem brata sama się naprawiła, więc prawdopodobnie nie musiał się martwić o znęcaniu się nad burym.
- O-olchowa S-serce – wydukał w odpowiedzi.
- Jest dobrą mentorką? – W jego głosie tkwiła głównie troska. Musiał wiedzieć, że tym razem Sroczek jest bezpieczny. Inaczej będzie musiał zebrać w sobie odwagę i poprosić Lwią Gwiazdę, by ten upewnił się, że w jego klanie nie ma miejsca przemoc.
<Sroczku? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz