— Tutaj są niebieskie kwiatki — mówiąc to, złapała kocurka za łapkę, by przełożyć ją nad kwiaty, których poszukiwał — Może spróbuj po zapachu. Te, które mają mocniejszy, bardziej intensywny zapach, są pomarańczowe, a te mające taki delikatny zapach są niebieskie – tłumaczyła, w międzyczasie przyglądając się pozostałym dwóm kocurkom. Śniątko, jak przystało na Śniątko, zwinął się w kłębek, pozwalając bratu szturchać łapką naczynie z liśćmi, które wypełnili wodą.
— Ooo, rozumiem — Podjął Księżyc i przyłożył nos do roślinek — Inaczej pachną — zgodził się — Ale jednocześnie pachną bardzo podobnie. W-wiesz, jak siano.
Parę uderzeń zeszło kociętom na przygotowaniu barwników. Wróżka nie chcąc się zawczasu niepotrzebnie wybrudzić, zdecydowała się na użycie patyka zamiast łapy, by już chwilę później składniki przyniesione z Groty Pamięci oraz legowiska medyków zamieniły się w najprawdziwsze barwniki. Wędrujące Niebo mógł dać im gotowce, jednak być może zechciał, aby kocięta miały frajdę z tworzenia ich samemu.
— Hmmm... Może do niebieskiego barwnika dodamy kamyk? — zaproponowała, zdając sobie sprawę, że po wymieszaniu substancji zapach roślin stał się jeszcze trudniejszy do rozróżnienia dla Księżyca. — Wtedy jak zamoczysz w naczyniu łapkę i poczujesz przedmiot, będziesz wiedział, w jakim jest kolorze. Czerwony zostawimy pusty. Przed brązowym położę patyczek... Hm. Jeszcze przydałoby się jedno naczynie z czystą wodą, żebyśmy mogli umyć łap... — Tłumaczyła kociakom, gdy poczuła coś mokrego na swojej sierści. Przeniosła spojrzenie na swój bark, do którego Księżyc dociskał prawą łapkę, by już po chwili zostawić kolorowy odcisk na śnieżnobiałej sierści koteczki.
— Ok — Mina kociaka w pewnym sensie zdradzała, że nie do końca wszystko zapamiętał. Możliwe, że już część informacji wyciekała z jego głowy. — I jak? Widać coś?
W oczach Wróżki pojawił się strach. Miała nadzieję, że tata nie zdecyduje się na odwiedziny w kociarni właśnie w tej chwili. Byłby zły, że zamiast opowiadać kociętom o Klanie Gwiazdy, zdecydowała się na tak głupią zabawę. Oczywiście zdaniem ojca; w końcu każda zabawa była głupia, jeśli trzeba było się przy niej ubrudzić czy bardziej wysilić.
— W-widać... — wykrztusiła, nie odrywając spojrzenia od wejścia. Miała nadzieję, że tata wraz ze swoją mentorką był poza obozem.
— To teraz ty mi dobra? — spytał, chociaż zaraz potem przeszło mu coś przez myśl — Albo ja ci będę malował ogon, a ty mój ogon.
Nie zdążyła odpowiedzieć, a małe łapki Księżyca dotknęły jej białego ogonka, który przybrał rdzawej barwy. Wzięła głęboki oddech. Ukradkiem zerknęła na leżącą na posłaniu matkę, która dostrzegając spojrzenie córki i ruch łapą wskazujący na odciśniętą opuszkę, jedynie dała jej znać, aby się dobrze bawiła. Przez chwilę się wahała, jednak upewniając się, że mama nie zmieni zdania w ciągu kilku uderzeń serca, ponownie skupiła spojrzenie na niebieskim kocurku trzymającego jej kitę.
— Wolisz czerwony czy brązowy? — spytała, maczając ostrożnie łapkę w barwniku.
— Nie wiem — przyznał. — A ty jakie chcesz? Tylko musisz mi pokazać łapą...
— Hmmm... — zamyśliła się, rozważając jaki kolor pasowałby do rdzawego pasma farby zdobiący jej ogonek. – Może niebieski? Jest tutaj. – pomogła kocurowi zlokalizować naczynie z barwnikiem.
Z zadowoleniem zamoczył łapkę w naczyniu. Nie miał pojęcia ile to dużo a ile to mało, w dodatku nie widział, ile śladu barwnik zostawia na ogonie, ale nie było to teraz najważniejsze. Przyklepał najpierw ogon kotki jedną łapą, żeby zrobić sobie "płaskie" miejsce na malowanie, drugą łapą robiąc szlaczki. Natomiast Wróżka, idąc za niemą radą matki, dobrze się bawiła. Miała nadzieję, że po zabawie mama pomoże jej pozbyć się barwników z futerka. Nie chciała, aby z nią zostały na zawsze. W ciszy przyglądała się, jak Księżyc tworzy na jej ogonku, służącemu jako płótno, esy-floresy. W końcu sama zdecydowała się odcisnąć opuszki na ogonie kocurka, z zamiarem stworzenia łąki kwiatów.
— Co robisz? — spytał, zaciekawiony co będzie miał na ogonie, podczas gdy sam, z końcówką języka na wierzchu, świadczącą o najwyższym skupieniu, robił kolejnych kilka plam i kropek i zawijasów... kierował się wewnętrzną inspiracją!
— Próbuję odwzorować łąkę, która znajduję się poza obozem... Podobno najładniejsza jest porą zielonych liści, a do niej jeszcze trochę czasu! — miauknęła, zadowolona ze swojego dzieła. — Twoja mama lubi kwiaty... — zauważyła. — Wiesz, jaki jest jej ulubiony?
— Nie — przyznał, kręcąc głową — A ty lubisz?
— Lubię. Konwalie... Maki... Stokrotki... — wymieniała. — Niezapominajki. Lubię wszystkie kwiaty. Tak mi się wydaję. — Być może za sprawą jej kwiatowego imienia oznaczającego egzotyczną roślinę pokochała roślinki. — W przyszłości chciałabym zobaczyć Królową Jednej Nocy. Podobno ten kwiat sprawił, że moi rodzice się w sobie zakochali i postanowili mieć kociaki. A przynajmniej tak tata mówił, jak poprosiłam go o opowieść o tym, jak się poznał z mamą.
— Brzmi ładnie — przyznał, zaintrygowany. Podobało mu się brzmienie nazwy kwiatu. — A czemu tylko jednej? I czemu nocy? Kwiatki mi się kojarzą raczej z ciepłem i jasnością...
— Królowa Jednej Nocy rozkwita dokładnie tylko na jedną noc, a potem bardzo szybko więdnie i usycha. Różni się od kwiatów rosnących na łące — wytłumaczyła. — Dlatego jest królową jednej nocy. Bo można cieszyć nią swoje oczy i nos przez krótki czas. Tata mówił, że jej kwiaty są bardzo duże, wręcz spektakularne i podobno bardzo ładnie pachną.
<Księżycu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz