— H-hej… — wymamrotał cicho, wypuszczając z ulgą powietrze z płuc. — C-co to b-było…? — dodał i ze zmęczenia położył głowę na łapach.
Kruszynka chciała mu odpowiedzieć, ale język jakby przykleił się jej do podniebienia. Zamiast słów, z gardła wydobyło się jedynie ciche westchnienie.
— G-gdy zemdlałem… m-miałem sen! — wyrzucił nagle Wiciokrzew, a na jego pysku pojawił się łagodny, niemal dziecinny uśmiech. Jego ogon poruszał się powoli po ziemi, jakby odtwarzał rytm tamtego snu. — Pi-pierwszy był straszny… Wi-widziałem pole, ale be-bez maków! Potem… pojawiła się ja-jaskółka! Prowadziła m-mnie, ale za ka-każdym razem, gdy bi-biegłem, ziemia się za-zapadała! — wyrzucił z siebie głośniej.
— D-drugi sen był le-lepszy… — dodał ciszej. — U-umiałem la-latać! A potem Ś-Świergot za-zaprowadziła mnie do miejsca, gdzie ba-bawiły się kocięta… Wszystko było spokojne i… i tam były ma-maki! Całe ich mnóstwo! — rozpromienił się, szczerząc zęby.
Nim Kruszynka zdążyła odpowiedzieć, do lecznicy wpadła Purchawka. Szybkim ruchem wzięła kilka ziół ze składziku i zaraz wybiegła, zostawiając ich znowu samych.
— M-musimy o tym ko-komuś opowiedzieć… — szepnął Wiciokrzew, przewracając się niezgrabnie na plecy.
Medyczka zmrużyła oczy, jakby samo analizowanie jego słów było najcięższym zadaniem w jej życiu. W uszach szumiało jej jak w pniu drzewa podczas wichury, a w głowie wciąż kręciło się niepokojąco.
— Powiedzieć co?... — mruknęła i przełknęła ślinę tak gwałtownie, że aż prawie się nią zakrztusiła.
— N-no to, co c-ci powiedziałem właśnie — przypomniał jej kocur, sam znów odpływając myślami w stronę snu.
Kruszynka nagle drgnęła. Jakby coś w niej zaskoczyło – iskra zrozumienia. Poderwała się na krótkie łapki, czując, jakby natchnęło ją coś większego od niej samej.
— To na pewno wiadomość od Wszechmatki! — pisnęła, chwiejąc się na nogach, po czym znów usiadła. — Mak, tak? Mówiłeś o maku! Trzeba go chronić! — oznajmiła z przekonaniem, przekręcając nieco sens snu kocura, ale całkowicie wierząc w swoją interpretację.
Wiciokrzew pokiwał głową z zachwytem i powagą zarazem. W jego oczach błysnęła wiara – może nawet nadzieja. Nagle głośniejsze głosy dobiegające z wejścia do dziupli zwróciły ich uwagę. Do środka wszedł Ziemniak, by odwiedzić chorą siostrę, Miodunkę. Tuż za nim wturlała się Gąska, ostrożnie siadając przy wejściu i przysłuchując rozmowie. Mała Drobinka, przestraszona nagłym tłumem, uciekła pod mech obok Miodunki. Medycy spojrzeli po sobie.
— Trzeba im przekazać nowinę! — stwierdziła Kruszynka z iskrą w oczach. — Niech nie dotykają maku, bo jest święty! — prychnęła głośno, pełna pewności siebie.
Wstała z pozycji siedzącej i ruszyła ku grupce młodziaków. Wiciokrzew, chwiejąc się jeszcze lekko na łapach, podążył za nią. Gdy oboje zatrzymali się przy kotach, te spojrzały na nich z zaciekawieniem.
— Mak… — wypluła z siebie Kruszynka, jakby słowo przypadkiem wymknęło się z jej pyska. Zawisło w powietrzu ciężkie, tajemnicze, jak zaklęcie.
Ziemniaczek od razu poruszył uszami i przechylił łebek, chcąc usłyszeć więcej. Reszta kotów spojrzała po sobie niepewnie.
— M-mak jest święty — dodał ciszej Wiciokrzew, znów siadając. Czuł, jakby brak jednej łapy ciążył mu bardziej niż kiedykolwiek.
— Tak, dokładnie! — oznajmiła z powagą Kruszynka. — Mam nadzieję, że nigdy go nie dotykaliście? — dodała, wpatrując się czujnie w kocięta, jakby chciała sprawdzić, czy żadne nie ma przypadkiem czerwonych płatków maku zaplątanych w futerku.
— Ja nie! — zawołał dumnie Ziemniaczek, prostując się. — Ale widziałem go nieraz na łące!
— A czemu mamy go nie dotykać? — spytała niepewnie Miodunka, lekko skonfundowana całą sytuacją.
Gąska drgnęła, jakby chciała coś powiedzieć, lecz tylko pokiwała głową w milczeniu, unikając wzroku Kruszynki. Drobinka natomiast podskoczyła bliżej medyków, z szeroko otwartymi oczami i uszami sterczącymi jak strzały – była ciekawa każdego słowa.
— Nie wolno ich dotykać, zbierać ani deptać! — zaczęła z pełną powagą Kruszynka, wznosząc głos tak, by każde kocię dobrze usłyszało. — Mogą być zbierane tylko w ważnej potrzebie, bo inaczej… — zawahała się, mrużąc oczy, jakby usiłowała przypomnieć sobie, co dalej. — Bo inaczej... umrzecie! I Wszechmatka nigdy nie przemieni was w jerzyki ani w jaskółki!
W lecznicy zapadła cisza. Tylko liście zwisające przy wejściu delikatnie szeleściły od wiatru, jakby i one wstrzymały oddech. Gąska aż lekko podskoczyła. Miodunka drgnęła, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Ziemniaczek i Drobinka otworzyli szerzej pyski – nie wiedzieli, czy wierzyć w każde słowo, czy śmiać się z przerażenia.
— I-idźcie… i powiedzcie i-innym — dodał z powagą Wiciokrzew. Próbował podnieść się, lecz zapomniał, że wciąż siedzi. Zachwiał się i upadł na pysk, po czym szybko poderwał, udając, że nic się nie stało. Ziemniaczek spojrzał na Gąskę, Gąska na niego. Bez słowa porozumienia rzucili się ku wyjściu i wybiegli z dziupli, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. Drobinka też chciała podążyć za nimi, ale Miodunka złapała ją za kark i przytrzymała.
— Zostań, mała — mruknęła cicho. — To pewnie jakiś żart... — dodała, choć sama nie brzmiała przekonująco.
Tymczasem Wiciokrzew i Kruszynka wymienili dumne spojrzenia. W ich oczach lśniło przekonanie, że właśnie ocalili całą społeczność przed gniewem Wszechmatki.
— Jak wróci Świergot, wszystko jej powiemy — powiedziała, ziewając, Kruszynka. Głos miała miękki, senny, jakby już odpływała w myślach. Położyła głowę na mchu. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać wszystko, co się wydarzyło. W głowie wciąż szumiały jej echa snów, słowa Wiciokrzewu i zapach maków. Nie potrafiła jeszcze połączyć faktów, a może po prostu nie chciała. Siąknęła nosem, wtuliła pyszczek w posłanie i wkrótce zapadła w sen.
Kruszynka chciała mu odpowiedzieć, ale język jakby przykleił się jej do podniebienia. Zamiast słów, z gardła wydobyło się jedynie ciche westchnienie.
— G-gdy zemdlałem… m-miałem sen! — wyrzucił nagle Wiciokrzew, a na jego pysku pojawił się łagodny, niemal dziecinny uśmiech. Jego ogon poruszał się powoli po ziemi, jakby odtwarzał rytm tamtego snu. — Pi-pierwszy był straszny… Wi-widziałem pole, ale be-bez maków! Potem… pojawiła się ja-jaskółka! Prowadziła m-mnie, ale za ka-każdym razem, gdy bi-biegłem, ziemia się za-zapadała! — wyrzucił z siebie głośniej.
— D-drugi sen był le-lepszy… — dodał ciszej. — U-umiałem la-latać! A potem Ś-Świergot za-zaprowadziła mnie do miejsca, gdzie ba-bawiły się kocięta… Wszystko było spokojne i… i tam były ma-maki! Całe ich mnóstwo! — rozpromienił się, szczerząc zęby.
Nim Kruszynka zdążyła odpowiedzieć, do lecznicy wpadła Purchawka. Szybkim ruchem wzięła kilka ziół ze składziku i zaraz wybiegła, zostawiając ich znowu samych.
— M-musimy o tym ko-komuś opowiedzieć… — szepnął Wiciokrzew, przewracając się niezgrabnie na plecy.
Medyczka zmrużyła oczy, jakby samo analizowanie jego słów było najcięższym zadaniem w jej życiu. W uszach szumiało jej jak w pniu drzewa podczas wichury, a w głowie wciąż kręciło się niepokojąco.
— Powiedzieć co?... — mruknęła i przełknęła ślinę tak gwałtownie, że aż prawie się nią zakrztusiła.
— N-no to, co c-ci powiedziałem właśnie — przypomniał jej kocur, sam znów odpływając myślami w stronę snu.
Kruszynka nagle drgnęła. Jakby coś w niej zaskoczyło – iskra zrozumienia. Poderwała się na krótkie łapki, czując, jakby natchnęło ją coś większego od niej samej.
— To na pewno wiadomość od Wszechmatki! — pisnęła, chwiejąc się na nogach, po czym znów usiadła. — Mak, tak? Mówiłeś o maku! Trzeba go chronić! — oznajmiła z przekonaniem, przekręcając nieco sens snu kocura, ale całkowicie wierząc w swoją interpretację.
Wiciokrzew pokiwał głową z zachwytem i powagą zarazem. W jego oczach błysnęła wiara – może nawet nadzieja. Nagle głośniejsze głosy dobiegające z wejścia do dziupli zwróciły ich uwagę. Do środka wszedł Ziemniak, by odwiedzić chorą siostrę, Miodunkę. Tuż za nim wturlała się Gąska, ostrożnie siadając przy wejściu i przysłuchując rozmowie. Mała Drobinka, przestraszona nagłym tłumem, uciekła pod mech obok Miodunki. Medycy spojrzeli po sobie.
— Trzeba im przekazać nowinę! — stwierdziła Kruszynka z iskrą w oczach. — Niech nie dotykają maku, bo jest święty! — prychnęła głośno, pełna pewności siebie.
Wstała z pozycji siedzącej i ruszyła ku grupce młodziaków. Wiciokrzew, chwiejąc się jeszcze lekko na łapach, podążył za nią. Gdy oboje zatrzymali się przy kotach, te spojrzały na nich z zaciekawieniem.
— Mak… — wypluła z siebie Kruszynka, jakby słowo przypadkiem wymknęło się z jej pyska. Zawisło w powietrzu ciężkie, tajemnicze, jak zaklęcie.
Ziemniaczek od razu poruszył uszami i przechylił łebek, chcąc usłyszeć więcej. Reszta kotów spojrzała po sobie niepewnie.
— M-mak jest święty — dodał ciszej Wiciokrzew, znów siadając. Czuł, jakby brak jednej łapy ciążył mu bardziej niż kiedykolwiek.
— Tak, dokładnie! — oznajmiła z powagą Kruszynka. — Mam nadzieję, że nigdy go nie dotykaliście? — dodała, wpatrując się czujnie w kocięta, jakby chciała sprawdzić, czy żadne nie ma przypadkiem czerwonych płatków maku zaplątanych w futerku.
— Ja nie! — zawołał dumnie Ziemniaczek, prostując się. — Ale widziałem go nieraz na łące!
— A czemu mamy go nie dotykać? — spytała niepewnie Miodunka, lekko skonfundowana całą sytuacją.
Gąska drgnęła, jakby chciała coś powiedzieć, lecz tylko pokiwała głową w milczeniu, unikając wzroku Kruszynki. Drobinka natomiast podskoczyła bliżej medyków, z szeroko otwartymi oczami i uszami sterczącymi jak strzały – była ciekawa każdego słowa.
— Nie wolno ich dotykać, zbierać ani deptać! — zaczęła z pełną powagą Kruszynka, wznosząc głos tak, by każde kocię dobrze usłyszało. — Mogą być zbierane tylko w ważnej potrzebie, bo inaczej… — zawahała się, mrużąc oczy, jakby usiłowała przypomnieć sobie, co dalej. — Bo inaczej... umrzecie! I Wszechmatka nigdy nie przemieni was w jerzyki ani w jaskółki!
W lecznicy zapadła cisza. Tylko liście zwisające przy wejściu delikatnie szeleściły od wiatru, jakby i one wstrzymały oddech. Gąska aż lekko podskoczyła. Miodunka drgnęła, a jej oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Ziemniaczek i Drobinka otworzyli szerzej pyski – nie wiedzieli, czy wierzyć w każde słowo, czy śmiać się z przerażenia.
— I-idźcie… i powiedzcie i-innym — dodał z powagą Wiciokrzew. Próbował podnieść się, lecz zapomniał, że wciąż siedzi. Zachwiał się i upadł na pysk, po czym szybko poderwał, udając, że nic się nie stało. Ziemniaczek spojrzał na Gąskę, Gąska na niego. Bez słowa porozumienia rzucili się ku wyjściu i wybiegli z dziupli, wpuszczając do środka powiew chłodnego powietrza. Drobinka też chciała podążyć za nimi, ale Miodunka złapała ją za kark i przytrzymała.
— Zostań, mała — mruknęła cicho. — To pewnie jakiś żart... — dodała, choć sama nie brzmiała przekonująco.
Tymczasem Wiciokrzew i Kruszynka wymienili dumne spojrzenia. W ich oczach lśniło przekonanie, że właśnie ocalili całą społeczność przed gniewem Wszechmatki.
— Jak wróci Świergot, wszystko jej powiemy — powiedziała, ziewając, Kruszynka. Głos miała miękki, senny, jakby już odpływała w myślach. Położyła głowę na mchu. Dopiero teraz zaczynało do niej docierać wszystko, co się wydarzyło. W głowie wciąż szumiały jej echa snów, słowa Wiciokrzewu i zapach maków. Nie potrafiła jeszcze połączyć faktów, a może po prostu nie chciała. Siąknęła nosem, wtuliła pyszczek w posłanie i wkrótce zapadła w sen.
<Wiciokrzewie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz