Wkrótce jednak deszcze zrobiły się o wiele obfitsze, częstsze, a chmury wyglądały, jakby w każdej chwili miały się ugiąć pod własnym ciężarem i spowodować ogromną ulewę. Słońce rzadko kiedy wyglądało zza grubej warstwy obłoków, o faktycznym ogrzaniu obozu już nie wspominając. Powietrze było wilgotne, chłodne, niemal raniło gardło, gdy brało się oddech po dłuższym biegu, a i z upolowaniem dobrze odżywionej zwierzyny zaczynały się problemy.
Słońce akurat zachodziło — już prawie kryło się za horyzontem, rzucając różnobarwne cienie na nieboskłon. Języki czerwieni i pomarańczu mieszały się ze sobą w zgrabnym tańcu, przechodząc w odcienie różu oraz żółci. Cienie klinowatych drzew wydłużały się wręcz nienaturalnie, wyciągając ciemne szpony do góry, gdy mróz wdzierał się pod futra kotów, szczypiąc nosy i uczepiając się skóry.
Gdzieś w oddali majaczyła niewielka, kocia sylwetka — brzuch delikatnie zaokrąglony, mięśnie zarysowane pod półdługą warstwą lśniącego futra i gibkie kończyny, ostrożnie stąpające po ziemi. W fizjonomii kocicy można było dostrzec zmęczenie; sposób, w jaki powieki delikatnie jej opadały, a wąsy drgały nerwowo zdradzały brak snu. Z każdym kolejnym krokiem czuła, jak serce wali jej w piersi, łapy odmawiają posłuszeństwa, a ciało truchleje.
Czyhająca Murena przekrzywiła nieznacznie głowę i omiotła czujnym wzrokiem okolicę. Strzepnęła ogonem, strząsając z białego futra kilka kropli wody.
Łapy osuwały jej się na śliskiej glebie, wizja rozmazywała się przed nosem, jakby zwężone w wąskie szparki oczy same prosiły się o odpoczynek. Głód jej doskwierał, łapał za wnętrzności i wykręcał je niemiłosiernie — a może to tylko kociaki domagały się wreszcie wyjścia na świat. Z każdym kolejnym krokiem czuła, jak opuszczają ją siły, a mdłości dokuczają coraz bardziej.
Plan był względnie prosty — miała spotkać się z Harpunem na granicy z Klanem Nocy, a później w spokoju urodzić i następnego dnia wrócić do obozu wraz z potomstwem, dzięki czemu mogła zyskać nieco czasu na oswojenie się z rolą matki.
Serce ściskało jej się ze strachu na myśl o tym, co ją czekało. Czy w klanie zaakceptują jej kociaki? Jak Samowolna Łapa przyjmie do świadomości bycie ojcem? Chociaż przedtem powiadomiła go o jej ciąży, nie była pewna, jak zareaguje na faktyczny widok kociąt. Nawet jeśli był sympatyczny, zdawał się wiecznie chodzić z głową w chmurach i nie była pewna, czego się po nim spodziewać. Co, jeśli po drodze spotka jakieś problemy? Nikt oprócz Samowolnej Łapy nie wiedział o jej zajściu w ciążę — celowo ograniczała posiłki, aby zaokrąglony brzuch był jak najmniej widoczny — na pewno więc dla wszystkich będzie zdziwieniem, gdy pewnego poranka po prostu pojawi się z potomstwem w zębach.
Krew szumiała jej w uszach, w oddali słychać było szelest liści, a gdzieś nieopodal niej jakaś mysz przemknęła w zaroślach. Mróz wdzierał się pod sierść księżniczki i uczepiał skóry, a z każdym mocniejszym podmuchem wiatru czuła, jakby jej nos miał zamienić się w sopel lodu.
Wreszcie dotarła do miejsca, w którym oznakowania zapachowe Klanu Nocy były najsilniejsze; przez chwilę rozglądała się czujnie, zanim jednym, zgrabnym krokiem przekroczyła granicę.
Strzepnęła uchem i rozejrzała się, wzrokiem wodząc po każdym, nawet najmniejszym detalu krajobrazu.
— Mureno!
Wojowniczka omal nie wyskoczyła z własnej skóry, gdy z jej lewej strony dobiegł czyjś znajomy głos. Po tylu spotkaniach rozpoznawała go już bardzo dobrze. Obejrzała się przez ramię, aby złączyć spojrzenie z żółtymi ślepiami kocura.
— Nie spodziewałem się, że będziesz tu tak wcześnie — Harpun przekrzywił ciekawsko łeb i zbliżył się do kocicy, ogonem ocierając się o jej bark. — Chodź, poszukamy jakiegoś bezpiecznego miejsca.
Czyhająca Murena nie odpowiedziała. Wciąż była nieco sceptycznie nastawiona do czekota, nawet, jeśli był ojcem ich kociąt. Serce podpowiadało jej, aby w pełni zaufać Harpunowi — rozum jednak wciąż nakazywał jej zachować czujność.
Kły samotnika błysnęły w delikatnym uśmiechu, gdy odwrócił się na pięcie i począł kręcić się po okolicy.
— To… powiedz mi, jak się czujesz? — zapytał, strzepując uchem.
Księżniczka jednym susem zrównała z nim krok i przechyliła łeb.
— Nie narzekam… chociaż mogło być lepiej — mruknęła, wzdychając cicho.
Harpun skinął głową ze zrozumieniem; jego lico nieco spoważniało po słowach wojowniczki. Murena czuła, jak serce wali jej coraz mocniej w piersi z obawy. Nie była gotowa na zostanie matką… Nie chciała tego robić — ale jeśli oznaczało to podarowanie klanowi znakomitych wojowników… postanowiła się poświęcić dla dobra ogółu. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
Wkrótce wspólnie z Harpunem odnaleźli odpowiednie schronienie na czas porodu — stary, spróchniały pień z wydrążonym w środku otworem odpowiednim dla ich dwojga. Mimo wieku drzewa, jama wydawała się dosyć szczelna, toteż mogła zapewnić im ochronę przed wiatrem i największym mrozem.
Słońce już dawno schowało się za horyzontem, zalewając nieboskłon falą bezkresnego atramentu, upstrzonego gwiazdami. Noc była wyjątkowo ciemna — księżyc skryty był za grubą powłoką z chmur, pozbawiając Murenę jakiegokolwiek źródła światła, gdy ostrożnie wsunęła się do środka, a nieopodal niej przysiadł Harpun, czuwając nad nią przez ten cały czas.
Poduszki łap ją piekły, stawy bolały, mdłości z każdą chwilą się nasilały, a czuła, że będzie tylko gorzej.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Delikatna woń mleka unosiła się w powietrzu, łaskocząc nozdrza kocicy. W pewnej chwili pisk nowonarodzonego kociaka przedarł się przez ciszę i wypełnił wnętrze schronienia.
Na ten dźwięk Czyhająca Murena ostrożnie wysunęła przed siebie łapę, aby przyciągnąć malucha do brzucha. Od jego drobnego ciałka biło ciepło, a boki uniosły się i opadły w urywanym oddechu, gdy zaczerpnął powietrza.
W bladym świetle księżyca wojowniczka nie była w stanie dostrzec nic oprócz słabego zarysu jego pulchnej, kocięcej mordki. Przez chwilę wpatrywała się w milczeniu w młodego potomka z mieszaniną czułości i obawy w oczach. Czy była gotowa poradzić sobie z dzieckiem? Czy… w ogóle chciała to robić? Przez chwilę żal ścisnął jej serce. Sterletowa Łuska nigdy nie zobaczy jej potomka...
Jednym ruchem ogona przysunęła do siebie kocię, pozbywając się wszelkich obaw, gdy malec zamilknął, przysuwając się jeszcze bliżej do niej, w poszukiwaniu ciepła. Mimo tego całego strachu, jej umysł ucichł wraz z kociakiem, a wszystkie myśli nagle zastąpione zostały rosnącym ciepłem w klatce piersiowej. Jakie urocze stworzenie…
— Ładny maluch, co? — wymruczał Harpun, przechylając nieznacznie głowę.
Czyhająca Murena przeniosła na niego wzrok. No tak. Całkiem zapomniała, że tu był. Powoli skinęła łbem.
— Śliczny jest. — Uciekło jej z pyska, gdy otworzyła szczęki w szerokim ziewnięciu i delikatnie przymknęła oczy.
Była wyczerpana i obolała, a łapy całkiem jej już zdrętwiały od ciągłego siedzenia w jednym miejscu.
Harpun uśmiechnął się czule i ogonem dotknął jej barku.
— Powinnaś odpocząć. Na pewno jesteś zmęczona. — Jego głos był łagodny i cichy, gdy tak przyglądał się jej uważnie.
Powoli skinęła łbem, układając pysk na łapach.
— Dzięki, że ze mną zostałeś — wymruczała, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
Jeszcze przed zamknięciem powiek dostrzegła, jak żółte oczy Harpuna błysnęły tajemniczo; a potem zapadła w długo wyczekiwany sen.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Obudziło ją delikatne szturchnięcie w bok. Zamrugała kilka razy, mrużąc oczy, gdy jasne światło dnia wlało się do wnętrza schronienia, padając na jej pysk. Strzepnęła końcówką ogona, a następnie przechyliła łeb, aby napotkać tylko pustkę i chłód. Poczuła się tak, jakby uderzył w nią piorun. Otworzyła szerzej oczy i podniosła się na równe łapy, czując, jak serce podskakuje jej w gardle. Kociak. Gdzie był? Panicznym wzrokiem rozejrzała się, ale we wnętrzu nikogo nie było. Nie mogła marnować czasu. Wiedziała, że ten przeklęty samotnik coś kręcił… Gdzie teraz była ta wronia strawa!?
Zerwała się z ziemi, jednym, długim susem doskakując do wyjścia. Zmrużyła oczy, zrobiła krok na przód i… zamarła.
Przed nią stały dwie, kocie sylwetki — jedna należąca do Harpuna — i druga, stanowiąca jakiegoś zupełnie obcego jej samotnika. A pomiędzy ich błyszczącymi pazurami? Spoczywało drobne, czarno-białe, kwilące ciałko. Jej nienazwany potomek.
— Oddaj się w nasze łapy... — Głos pierwszego samotnika był ostry, gdy jak nóż przecinał powietrze. — …albo kociak zginie.
Nie wierzyła w to, co słyszała. Te pomioty Mrocznej Puszczy miały czelność zabierać jej syna, a potem jeszcze jej grozić? Przesunęła pełen niedowierzania wzrok na pysk Harpuna, ale nie znalazła tam nic, oprócz chłodu. Zupełnie, jakby była obcym kotem. Jakby to wszystko, co wydarzyło się między nimi, nigdy nie miało miejsca.
Żółte oczy włóczęgi błysnęły zadziornie, gdy kąciki jego ust drgnęły w pełnym zadowolenia, chytrym uśmiechu. W jego ślepiach było coś niemal drapieżnego.
— Wybacz, Mureno — zaświergotał, strzepując ogonem. — Myślisz, że naprawdę polubiłbym kogoś z Klanu Nocy? Jak naiwnie. Ale muszę ci przyznać, nie było tak łatwo przekonać cię do siebie… Nawet po tym wszystkim nie wydawałaś się szczególnie zakochana. W każdym razie pozwoliłaś mi się zbliżyć na tyle, abym mógł to wykorzystać w imię wyższej sprawy. Takie życie.
I wzruszył ramionami, a ona poczuła, jak serce łamie jej się na milion kawałków. Z jej piersi uciekł urywany oddech. Wszystkie dźwięki zagłuszone były przez krew szumiącą w jej uszach, gdy wzięła kolejny, płytki wdech, a jej ciało zadrżało. Szeroko otworzone oczy rozpaczliwie błądziły po pysku dwóch samotników, jakby doszukując się w ich słowach kłamstwa. Wizja rozmazała jej się, gdy łzy zaszkliły ślepia.
Wszystko to jak bańka pękło, gdy z gardła Harpuna uciekł chichot.
Sierść na karku Czyhającej Mureny zjeżyła się, a pazury ze świstem wbiły się w wilgotną glebę. Uniosła wargę, odsłaniając kły, a z głębi jej gardła wydobył się warkot.
— Zapchlona skóra! Zabiję was obu — wysyczała.
Jej ogon smagał powietrze jak bicz, gdy wypluła te słowa. Harpun nie był już nikim innym, jak zdrajcą. Nie będzie za nim tęsknić…
Więc czemu w sercu poczuła ucisk?
— Lepiej zastanów się dwa razy, zanim coś zrobisz — ostrzegł pierwszy samotnik, strzepując ogonem. — Jeden zły ruch i kociak będzie martwy.
Jego usta rozciągnęły się w szerokim, niemal nie kocim uśmiechu.
Cieszyli się z zemsty.
Drgnęła w miejscu, gotowa do walki, gdy z gardła jej maleństwa wydobył się szloch.
Gwałtownie zatrzymała się w miejscu, przenosząc wzrok na kociaka, wciąż brutalnie trzymanego przez rudego samotnika.
Nie odważyła się nawet drgnąć. Jej oczy wlepione były w jego drobne, kruche ciałko.
— Dobry wybór — wymruczał włóczęga.
I w chwili, gdy Harpun zrobił krok do przodu, pochylając się nad nią, czyjeś niebieskie futro mignęło tuż za nim, a ostre pazury zatopiły się w karku czekota.
Włóczęga wydał z siebie przeraźliwy wrzask i rzucił się do tyłu, starając się zrzucić z grzbietu napastnika.
Czyhająca Murena zrobiła krok do tyłu i dostrzegła znajomą sylwetkę — Szałwiowe Serce.
Niemożliwe.
Rudy samotnik z boku na widok księcia zjeżył sierść na karku i upuścił kwilącego kociaka, odskakując do tyłu.
— Miała przyjść sama! – wysyczał, robiąc kilka kroków w tył. — Mówiłeś, że nikt nam nie przeszkodzi! — warknął w stronę towarzysza.
Harpunowi wreszcie udało się zrzucić z pleców pointa; z ran na jego grzbiecie sączyła się szkarłatna posoka. Przez chwilę stał tak w miejscu, przenosząc wzrok z kota na kota. Klatka piersiowa Szałwiowego Serca unosiła się i opadała w rytm oddechu, gdy stanął nieopodal Mureny.
Wreszcie, włóczęga strzepnął ogonem i rzucił się do tyłu, razem ze swoim towarzyszem kryjąc się gdzieś w krzakach. Dopiero, gdy samotnicy zniknęli w oddali, Szałwiowe Serce przeniósł na nią pytający wzrok, ale ona go zignorowała. Jednym, długim susem dopadła do zawodzącego kociaka i przypadła do ziemi, obejmując go ogonem. Uważnie przyglądała mu się w poszukiwaniu jakichkolwiek ran — odetchnęła cicho, gdy nic nie znalazła. Napięcie z jej barków powoli ulotniło się, gdy maluch zamknął mordkę, wtulając się w futro matki.
— Mureno!? — Ostry głos Szałwiowego Serca przedarł się przez ciszę.
Point zbliżył się do niej gwałtownie, jego ogon smagał powietrze nerwowo. Zmrużył oczy, wbijając pazury w ziemię.
— Co to ma być!? — wysyczał, odsłaniając kły. — Co tu robisz z jakimiś samotnikami i co to, na osty i ciernie, za kociak!? Całą noc nie było cię w obozie, a teraz zadajesz się z jakimiś włóczęgami!? Wytłumacz się!
Powoli przekrzywiła łeb, podnosząc zmęczone oczy znad kociaka. Wojownik wstrzymał oddech, jakby coś sobie uświadomił.
— Nie trzymałabyś tak obcego kociaka… — wyszeptał i otworzył szerzej ślepia. — Mureno… czy ty?
Z jej pyska uciekło ciche westchnienie, gdy odwróciła wzrok i przejechała ogonem po ziemi.
— To… długa historia — wymruczała zrezygnowanym tonem głosu.
— To mi ją opowiedz! — warknął Szałwiowe Serce, nagle całkiem oprzytomniając.
Księżniczka wzięła głęboki wdech. Jej wzrok zatrzymał się na drzewach w oddali.
— A więc… Poznałam tego samotnika jakiś czas temu, na granicy-
— Którego samotnika? — urwał jej ostro Szałwik.
Odetchnęła cicho, zwieszając łeb.
— Tego czekoladowego.
Chwila ciszy.
— Na początku nie byłam do niego przekonana, ale… jakoś tak wyszło, że… — Niemal ze skruchą wskazała podbródkiem na potomka, leżącego w jej objęciach.
Szałwiowe Serce wypuścił gwałtownie powietrze.
— Nie mów, że…
— To moje dziecko — dokończyła cicho, spoglądając w niebo. — Przyszłam tutaj, aby urodzić. Mogłam się spodziewać, jak to się skończy. Wybacz, Szałwiowe Serce… Proszę, nie mów nikomu, kim jest jego ojciec.
Rudy samotnik z boku na widok księcia zjeżył sierść na karku i upuścił kwilącego kociaka, odskakując do tyłu.
— Miała przyjść sama! – wysyczał, robiąc kilka kroków w tył. — Mówiłeś, że nikt nam nie przeszkodzi! — warknął w stronę towarzysza.
Harpunowi wreszcie udało się zrzucić z pleców pointa; z ran na jego grzbiecie sączyła się szkarłatna posoka. Przez chwilę stał tak w miejscu, przenosząc wzrok z kota na kota. Klatka piersiowa Szałwiowego Serca unosiła się i opadała w rytm oddechu, gdy stanął nieopodal Mureny.
Wreszcie, włóczęga strzepnął ogonem i rzucił się do tyłu, razem ze swoim towarzyszem kryjąc się gdzieś w krzakach. Dopiero, gdy samotnicy zniknęli w oddali, Szałwiowe Serce przeniósł na nią pytający wzrok, ale ona go zignorowała. Jednym, długim susem dopadła do zawodzącego kociaka i przypadła do ziemi, obejmując go ogonem. Uważnie przyglądała mu się w poszukiwaniu jakichkolwiek ran — odetchnęła cicho, gdy nic nie znalazła. Napięcie z jej barków powoli ulotniło się, gdy maluch zamknął mordkę, wtulając się w futro matki.
— Mureno!? — Ostry głos Szałwiowego Serca przedarł się przez ciszę.
Point zbliżył się do niej gwałtownie, jego ogon smagał powietrze nerwowo. Zmrużył oczy, wbijając pazury w ziemię.
— Co to ma być!? — wysyczał, odsłaniając kły. — Co tu robisz z jakimiś samotnikami i co to, na osty i ciernie, za kociak!? Całą noc nie było cię w obozie, a teraz zadajesz się z jakimiś włóczęgami!? Wytłumacz się!
Powoli przekrzywiła łeb, podnosząc zmęczone oczy znad kociaka. Wojownik wstrzymał oddech, jakby coś sobie uświadomił.
— Nie trzymałabyś tak obcego kociaka… — wyszeptał i otworzył szerzej ślepia. — Mureno… czy ty?
Z jej pyska uciekło ciche westchnienie, gdy odwróciła wzrok i przejechała ogonem po ziemi.
— To… długa historia — wymruczała zrezygnowanym tonem głosu.
— To mi ją opowiedz! — warknął Szałwiowe Serce, nagle całkiem oprzytomniając.
Księżniczka wzięła głęboki wdech. Jej wzrok zatrzymał się na drzewach w oddali.
— A więc… Poznałam tego samotnika jakiś czas temu, na granicy-
— Którego samotnika? — urwał jej ostro Szałwik.
Odetchnęła cicho, zwieszając łeb.
— Tego czekoladowego.
Chwila ciszy.
— Na początku nie byłam do niego przekonana, ale… jakoś tak wyszło, że… — Niemal ze skruchą wskazała podbródkiem na potomka, leżącego w jej objęciach.
Szałwiowe Serce wypuścił gwałtownie powietrze.
— Nie mów, że…
— To moje dziecko — dokończyła cicho, spoglądając w niebo. — Przyszłam tutaj, aby urodzić. Mogłam się spodziewać, jak to się skończy. Wybacz, Szałwiowe Serce… Proszę, nie mów nikomu, kim jest jego ojciec.
Jej brat przez chwilę milczał, najwidoczniej zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek powiedzieć.
— Nie wiem, co cię do tego skłoniło i nie wiem, jak mogłaś pomyśleć, że... — zaczął mówić po kilku długich uderzeniach serca, wciąż z pewnym gniewem wyczuwalnym w jego głosie, aż ponownie nie ucichł, spoglądając na swoją siostrę. Ostry wzrok złagodniał, łapiąc nim rozpacz siostry wymalowaną na jej pysku i ciele. Złość wydawała się całkiem opuścić jego ciało, gdy zrobił wolny krok do przodu, a potem opadł na ziemię obok Mureny i przytulił ją. Z początku niepewnie, delikatnie — jakby bał się, że ją poparzy — a potem coraz naturalniej. — Nie powiem — westchnął po kilku długich uderzeniach serca, odwracając wzrok. — Nie mogę tego zrozumieć, ale to nie jest moment na to, bym na ciebie wrzeszczał. Bym na ciebie w ogóle wrzeszczał... Nasz spór w obliczu tego to jakaś... Dziecinada — przyznał.
Przez chwilę Czyhająca Murena nie wiedziała, co powiedzieć. On... naprawdę jej przebaczył?
— Przepraszam, Szałwiku… — wyszeptała. — Nigdy nie chciałam cię zranić… Nie wiesz nawet, jak mi ciebie brakowało- Popełniłam straszny błąd.
Och, Klanie Gwiazdy… Miej litość dla jej złej, plugawej duszy.
Niebieski przez chwilę milczał.
— Nie gniewam się — odparł po chwili milczenia. — Po prostu… chodźmy już do obozu. Wszyscy strasznie się martwią…
Wojowniczka podniosła wzrok, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego nachyliła się, aby złapać malucha za luźną skórę na karku i podniosła go, stając obok Szałwiowego Serca.
— Pomóc ci go nieść? — zapytał kocur, przekrzywiając głowę.
— Poradzę sobie… I tak już dużo zrobiłeś — oznajmiła Murena, strzepując ogonem.
Szałwik nie nalegał. Skinął tylko głową i razem, wolnym krokiem udali się w stronę terenów Klanu Nocy.
— Nazwałaś go już? — Point wskazał łbem na malucha, zwisającego ze szczęk kocicy. Widocznie starał się rozluźnić nieco atmosferę.
Pokiwała przecząco głową.
— To może… Bocian? — Przechylił pysk, przyglądając się kociakowi. — Klekotek?
Murena zerknęła z ukosa na brata. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad jego propozycją, a potem przeniosła wzrok na malucha.
— ...Klekotek — powtórzyła nieco niewyraźnie, pilnując, aby kociak nie wypadł jej z pyska.
Pasowało idealnie.
Szałwik posłał jej szeroki uśmiech i resztę drogi pokonali w milczeniu — tym razem cisza między nimi nie była tak ciężka, jak zazwyczaj.
Gdy dotarli do obozu, zostali przywitani przez zaskoczone, kocie pyski i stłumione okrzyki. Kilka kotów przepchnęło się do przodu przez tłum, aby lepiej przyjrzeć się potomkowi Mureny — ona i Szałwik prędko zostali obsypani górą pytań, ale kocur odmawiał udzielenia odpowiedzi na cokolwiek. Pewnie sam nie był do końca pewien, co się działo, i wolał zostawić to w łapach Mureny.
Księżniczka zresztą też niechętnie zaspokajała ciekawość klanu, zbywając ich pytania krótkimi “to długa historia”, “zostałam matką” i tak dalej. Po przenosinach do żłobka rozmawiała ze Spienioną Gwiazdą; pokrótce opowiedziała jej o wszystkim (pomijając szczegóły o tożsamości ojca Klekotka oraz jej znajomości z Harpunem), a wkrótce do legowiska wpadła Mandarynkowe Pióro, również domagając się wyjaśnień.
— Przepraszam, Szałwiku… — wyszeptała. — Nigdy nie chciałam cię zranić… Nie wiesz nawet, jak mi ciebie brakowało- Popełniłam straszny błąd.
Och, Klanie Gwiazdy… Miej litość dla jej złej, plugawej duszy.
Niebieski przez chwilę milczał.
— Nie gniewam się — odparł po chwili milczenia. — Po prostu… chodźmy już do obozu. Wszyscy strasznie się martwią…
Wojowniczka podniosła wzrok, ale nic nie odpowiedziała. Zamiast tego nachyliła się, aby złapać malucha za luźną skórę na karku i podniosła go, stając obok Szałwiowego Serca.
— Pomóc ci go nieść? — zapytał kocur, przekrzywiając głowę.
— Poradzę sobie… I tak już dużo zrobiłeś — oznajmiła Murena, strzepując ogonem.
Szałwik nie nalegał. Skinął tylko głową i razem, wolnym krokiem udali się w stronę terenów Klanu Nocy.
— Nazwałaś go już? — Point wskazał łbem na malucha, zwisającego ze szczęk kocicy. Widocznie starał się rozluźnić nieco atmosferę.
Pokiwała przecząco głową.
— To może… Bocian? — Przechylił pysk, przyglądając się kociakowi. — Klekotek?
Murena zerknęła z ukosa na brata. Przez chwilę milczała, zastanawiając się nad jego propozycją, a potem przeniosła wzrok na malucha.
— ...Klekotek — powtórzyła nieco niewyraźnie, pilnując, aby kociak nie wypadł jej z pyska.
Pasowało idealnie.
Szałwik posłał jej szeroki uśmiech i resztę drogi pokonali w milczeniu — tym razem cisza między nimi nie była tak ciężka, jak zazwyczaj.
─── ⋆⋅ ☾⋅⋆ ───
Gdy dotarli do obozu, zostali przywitani przez zaskoczone, kocie pyski i stłumione okrzyki. Kilka kotów przepchnęło się do przodu przez tłum, aby lepiej przyjrzeć się potomkowi Mureny — ona i Szałwik prędko zostali obsypani górą pytań, ale kocur odmawiał udzielenia odpowiedzi na cokolwiek. Pewnie sam nie był do końca pewien, co się działo, i wolał zostawić to w łapach Mureny.
Księżniczka zresztą też niechętnie zaspokajała ciekawość klanu, zbywając ich pytania krótkimi “to długa historia”, “zostałam matką” i tak dalej. Po przenosinach do żłobka rozmawiała ze Spienioną Gwiazdą; pokrótce opowiedziała jej o wszystkim (pomijając szczegóły o tożsamości ojca Klekotka oraz jej znajomości z Harpunem), a wkrótce do legowiska wpadła Mandarynkowe Pióro, również domagając się wyjaśnień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz