Kolejna pora, kolejne dni, noce, a Czajka czuł z każdym uderzeniem serca i zachodem słońca jak powoli go dopada samotność w rodzinnej kociej społeczności. Miał wokół siebie pobratymców, rodziców, rodzeństwo, mentora, lecz to jednak zdawało się nie mieć znaczenia. Każdego dnia nosił uśmiech na swoim młodym pyszczku, jednak była to maska, pod którą skrywało się osamotnienie. Kocurek nie chciał nikogo martwić swoim stanem, co leżało w jego naturze, w dodatku uważał, że to tylko przejściowy stan spowodowany powolnym załamaniem pogody po upalnych dniach. Mógłby porozmawiać z Kajzerką lub Orzeszkiem, ale czuł, że by go nie zrozumieli. Niby miał jeszcze rodzeństwo, ci jednak byli zajęci sobą, a Guziczek także spędzaniem czasu z Kurką oraz męczeniem biednego Czerwca. Jak nie Gąska bądź Guziczek to może Borowik? Jednakże on też nie wchodził w grę — Czajka miał wrażenie, że za każdym razem, gdy zbierał się w sobie na rozmowę z przyjacielem, to ten nagle był czymś zajęty. Był to niezwykły zbieg okoliczności lub celowe działania liliowego kocura, który z jakiegoś powodu unikał niebieskiego solida. No cóż, ostatecznością był bury zwiadowca, lecz uczeń nie chciał go obarczać własnymi problemami, skoro ten już miał własne spowodowane jego niesfornym bratem oraz bratem Borowika, z którym trzymał się niemal cały czas.
Kocurek współczuł zwiadowcy, jednak raczej nic zbytnio nie mógł zdziałać. Przecież jego słowa nie powstrzymają dwójki przyjaciół przed dalszymi psotami, taką moc posiadała jedynie Kajzerka i Orzeszek. Czajka jednakże nie miał zamiaru im o tym mówić, nie chcąc, by uczniowie stracili swą kocięcą radość z życia jak on. Wystarczyło, że on w rodzinie stał się jakimś ponurakiem i aspołecznikiem, który kryje się pod maską uśmiechu w czasie opuszczania wygodnego posłania w gałęziach drzewa, gdzie mieściło się legowisko dla szkolących się młodych kotów. Dużo z nich miało w jakiś sposób ozdobione swe miejsca snu, dodając różne pióra czy też inne znaleziska. Jedynie te Czajki niczym się nie wyróżniało na ich tle lub wyróżniało się swoją zwykłością, brakiem charakteru.
Uczeń po wczorajszym treningu czuł się zmęczony nieco bardziej niż wcześniej, co postępowało z każdym opuszczeniem obozu na dłuższy czas. Nie wiedział, czego to może być wina, jednak starał się nie zaprzątać tym głowy i skupić na treningach. Czuł, że w tym temacie stoi w miejscu — większość uczniów robiła widoczne postępy, jednak on nadal nie potrafił dorównać umiejętnością rówieśnikom.
“Może Czerwiec faktycznie miał wtedy rację? Może powinienem zmienić drogę, jeśli nie jest za późno” — przeszło mu przez myśl po wybudzeniu się z niespokojnego snu. Nie wiedział, co przeżywał w świecie wyobraźni, jednak raczej nie było to nic przyjemnego. W sumie to jego jakość snu także zaczęła się pogarszać, co mogło być przyczyną postępującego zmęczenia po treningach.
Matowym wzrokiem przeleciał po śpiących uczniach, by zdać sobie sprawę, że jeszcze nie nastał wschód słońca, a Owocowy Las był pogrążony w spokojnym śnie.
Po cichu podniósł się na łapy, by zrzucić z siebie luźne elementy posłania i bezszelestnie przejść po gałęzi, a następnie zejść po pniu drzewa na pustą polanę. Przynajmniej ten jeden element mu wychodził, czyli ciche poruszanie się — choć także dobrze sobie radził, przemieszczając się w koronach drzew, ale tego w sumie wymagał Czerwiec, który nie stał w miejscu z tematami treningów. Czajka musiał nadążać za zwiadowcą i tyle w temacie.
Czując pod łapami mokrą trawę oraz ziemię, poczuł, jak przebiega go dreszcz wzdłuż kręgosłupa od czubka uszu aż do końcówki ogona. Było w tym coś orzeźwiającego zamglony umysł niebieskiego solida. Rozciągnął palce w przednich łapach, wysuwając przy okazji pazury, które następnie zanurzyły się w żyznej glebie, choć wiele kotów musiało już tędy przejść. Skupiony na tych doznaniach, odczuwał swego rodzaju wewnętrzną harmonię — tylko on, noc, mokra ziemia pod łapami, a w tyle koncert świerszczy w akompaniamencie pohukiwania sowy w oddali. Odgłosy ptaka niosły się echem po pobliskich terenach Owocowego Lasu, także drapieżny lotnik nie był zagrożeniem dla Czajki — podobnie jak dla Owocniaka stojącego na warcie przy wyjściu. Dotychczas uczeń nie przejął się tym faktem, lecz w końcu ciężar spojrzenia pobratymca stał się niemal nie do zniesienia. Niebieski jedynie skinął głową do wartownika, by wrócić na drzewo i posłania, które zapewne było jeszcze ciepłe — w końcu opuścił je tylko na krótką chwilę, przez którą temperatura nie mogło się ulotnić, mieszając i ustępując chłodniejszemu nocnemu powietrzu.
Niedługo nie pospał, odnosząc wrażenie, że ledwo co przymknął niebieskie ślepia, a już je musiał otwierać z winy pierwszych promieni nowego dnia. Z lekkim grymasem na pyszczku obrócił się plecami do tego wstrętnego światła, chcąc jeszcze chwilę pobyć w krainie Morfeusza — nawet jeśli to oznaczało mało wydajny i płytki sen. To jednak na długo nie pomogło, ponieważ po paru uderzeniach serca inni uczniowie zaczęli się przebudzać, tworząc małe zamieszanie, które skutecznie wybiło Czajkę z dalszego odpoczynku. Z tego powodu nieco markotny przeciągnął się na posłaniu, czując, jak te pracuje pod jego ciężarem, nieco balansując na gałęziach. Kocur nie bał się upadku, w końcu, gdyby nie było bezpiecznie to raczej, by tu nie sypiali, choć zapewne mogły się zdarzyć pojedyncze przypadki wypadnięcie ucznia z legowiska w czasie snu.
Otrzepał się z resztek posłania, które lubiły wczepić się w jego niebieską sierść i pozostawać na niej przez jakiś czas. Zszedł z drzewa, by następnie odszukać Czerwca wzrokiem — zwiadowca już na niego czekał jak co dzień. Stało się to pewnego rodzaju nawykiem, rutyną tej dwójki, choć raczej im to nie przeszkadzało, a przynajmniej uczniowi, ale zwiadowca nic nie wspomniał, by zmienić ich porę spotkać.
— Dzień dobry, co dziś będziemy robić? — spytał z lekkim uśmiechem, który przybrał na pyszczku.
— Dziś skupimy się na wspinaczce na drzewa. Wiem, że wasze legowisko znajduje się na kasztanowcu, lecz to nie wystarczy, byś został zwiadowcą — wyjaśnił kocur, kierując się w stronę wyjścia z obozu.
Większość drogi pokonali na ziemię, by w Dębowej Ostoi wspiął się na najbliższy dąb, który dominował w tej części terenu Owocniaków. Potężne drzewo nie uginało się nawet pod podmuchami wiatrów, który jedynie poruszał najwyższymi gałęziami — ich obwód był znacznie mniejszy niż gałęzi bliżej ziemi oraz samego konara. Kocur był nieco uraczony kolorowymi liśćmi, które powoli zmieniały barwę z zielonej na te cieplejsze, jak żółć, czerwień oraz pomarańcz, przeplatające się nawzajem na całej powierzchni listków. Te były nieco dłuższe i węższe u podstawy z lekko zaokrąglonymi rogami, co wyróżniało je na tle innych gatunków drzew.
— Oprócz wspinaczki poznasz dzisiaj także różne choroby drzew — oznajmił starszy, ruszając powoli w głąb lasu liściastego. Uczeń bez słowa ruszył za nim, wbijając nieco pazury przy każdym kroku — tych drzew nie znał, także wolał uważać, by uniknąć nagłego upadku. Wbrew pozorom nisko się nie znajdowali, także zejście z dębu w taki sposób na pewno nie obyłoby się bez konsekwencji w najlepszym wypadku jedynie w postaci zwichnięcia bądź złamania, w nieco gorszym przypadku śmiercią w bólu lub natychmiastowa na miejscu.
W czasie ich wędrówki co jakiś czas zatrzymywali się, by Czajka poznał sposób rozpoznawania niektórych chorób. Czerwiec też czasem pozbywał się mało licznych grzybów, tłumacząc, że szkodzą drzewu i gdyby je zostawił, pozwalając im się rozrastać to potężna roślina, by obumarła. Młodszy chłonął wiedzę niczym gąbka, co zdecydowanie było korzystne, patrząc na to, ile nauki go jeszcze czeka — i o ile utrzyma ten “zapał” to może w niedługim czasie odbędzie się jego mianowanie na zwiadowcę. W tym czasie niebieski nawet nie zauważył, kiedy znaleźli się wyżej w koronach drzew, chodząc po znacznie cieńszych gałęziach, które były w stanie udźwignąć ich dwójkę na raz.
— A więc, jako zwiadowca większość czasu będziesz spędzać na drzewach w różnych porach, niezależnie czy to śnieg, czy deszcz. Musisz umieć się w tych warunkach swobodnie poruszać, dlatego dziś ćwiczymy w Dębowej Ostoi. Niedawno padało, więc jak już zdążyłeś zauważyć, kora jest mokra i bardziej śliska — wyjaśnił, robiąc mały wstęp. — Jedyne co cię uratuje przed upadkiem to dobra równowaga, kroki stawiane z rozwagą oraz najważniejsze, czyli pazury.
Czerwiec dłuższą chwilę tłumaczył co robić i na co zwrócić uwagę, kiedy Czajka by się znalazł na obcym terenie i nie znał dobrze drzew. W ramach poćwiczenia teorii w praktyce uczeń miał dogonić zwiadowcę, który sprawnie będzie “uciekał” przed nim. Młodszy miał nadzieję, że mentor nie będzie biegał po drzewach w tak zawrotnym tempie, jak wiewiórki, uważając, że wtedy nie miałby najmniejszych czas z bardziej doświadczonym kocurem. Niestety nie miał zbytnio wyboru, a sprzeciwy wobec mentora nie leżały w jego naturze — także ciężko jedynie westchnął, widząc, jak starszy znika między liśćmi, sam ruszył po uderzeniu serca za Czerwcem.
Była to istna dzika gonitwa po gałęziach, wysoko nad ziemią, czego Czajka miał cały czas świadomość, jednak mimo to przebierał łapami, skacząc z jednego drzewa na drugie. Oczywiście parę razy zdarzyło się, że nieostrożnie postawić krok i o mało co nie spadł boleśnie na ściółkę. Na szczęście szybka reakcja ciała ratowała go od tego. Oprócz tego bury zwiadowca uwielbiał zmieniać kierunek biegu i nagle zeskakiwać na niższe gałęzie, a później wspinać się po pniu, aby ponownie wrócić na poprzednią wysokość. Istny maraton z przeszkodami dla ucznia, jednak z każdym skokiem, zmianą kierunku czuł, jak zaczyna się odnajdywać w tym wszystkim. Jak za trzepnięciem ogonem czuł się na miejscu, że to właśnie chce robić każdego i nic innego, to był jego żywioł, który na niego czekał, kiedy ten po omacku rzucał się dookoła, próbując się odnaleźć w kociej społeczności.
[1509 słów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 30% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz