Spuścił z oczu na chwilę kociaka. I tyle wystarczyło, by został capnięty przez dwunożnego małego śmierdziela i wsadzony do potwora.
Wypuścił z pyska upolowaną jaszczurkę, i bez zastanowienia zaczął pędzić za samochodem, który coraz to bardziej się oddalał. Sam Mniszek już po chwili zaczął dyszeć, przeklinając pod nosem, że brak mu kondycji. Zatrzymał się na środku Drogi Grzmotu, by już po chwili ostatniej sekundzie umknąć z drogi kolejnego potwora, który na niego zatrąbił.
Już mieli opuścić siedlisko dwunożnych, kilkanaście długości ogona dzieliło ich od Złotych Kłosów i co?
Zerknął na otwarty teren, który był już na wyciągnięcie jego łap. Parę dni i byłby znów na rodzinnych terenach. Sam jednak nie miał po co na nie wracać. Truchtem ruszył wzdłuż drogi, mając nadzieję, że uda mu się odnaleźć białego kocurka.
***
Szukanie Skarba było jak szukanie igły w stogu siana. Nigdzie nie czuł jego zapachu, nie mówiąc o smrodzie tego konkretnego potwora. Każdy śmierdział tak samo. A mimo to kręcił się po terenach dwunożnych, w których przyszło mu być pierwszy raz. Dzielnica jak dzielnica, dla kota różnicy wielkiej nie robiła, jednak oko dwunożnego doceniło by architekturę.
Wpadł na kilka samotników w trakcie swojej wędrówki, niektórzy chcieli mu pomóc, inni skopali mu tyłek, za to, że wszedł na ich teren. Spotkał też pieszczochy. Większość z nich przez jego obróżkę na szyi zakładała, że i van jest pieszczochem. Byli mili, chcieli mu pomóc, do czasu gdy kocur nie wyprowadził ich z błędu. Jedna z kotek, ta ze spłaszczonym pyskiem, zacietrzewiła się wyzywając kocura od oszusta, śmierdziela i różnych tego typu wyzwisk, po czym obrażona zniknęła w gnieździe dwunożnych.
Mniszek miał dość. Mimo tego drapał do drzwi wejściowych, mając nadzieję, że w końcu ktoś mu pomoże.
Znużony stracił rachubę czasu. Dzień za dniem, wyglądał tak samo. Wciąż nie znalazł swojego małego przyjaciela, dla którego był bratem.
Sam się dziwił, że z kimś całkowicie obcym udało mu się zbudować relacje, stał mu się bliższy niż jego prawdziwa rodzina. Może to dlatego, że Skarb nie był bierny? To on się go uczepił, chodził za nim. Był bardzo podobny do Sówki. Był pewny, że oboje się dogadają, gdy już dotrze z nim do Owocowego Lasu.
Brudny, wymęczony, a przede wszystkim spragniony skierował swe kroki do jednego z domów. Na werandzie znajdowała się miska, ten śmieszny przedmiot, z którego nie raz jadł Skarb. Miska jednak była wielka, zbyt duża dla kota. Mimo to nachylił się do niej i zaczął pić wodę. Pił tak w spokoju, dopóki nie dostrzegł ruchu za przeźroczystą ściana, której nienawidził z całego serca. Nie raz uderzył w nią pyskiem, gdy starał się wyskoczyć przez okno, myśląc, że to jest otwarte. Omal się do zakrztusił woda, gdy rozpoznał tego dziwnie pochylonego kota, który przyciskał nos do szyby uchylonego okna, wpatrującego się intensywnie w vana. Była ostatnim kotem, którego by się spodziewał odnaleźć w siedlisku dwunożnych. Chociaż czy to była na pewno Skoczek, ta łajza z Klanu Klifu, w która rzucał kamienie? Zbliżył się nie spuszczając wzroku z kota. Tak, to była ona. Pokręcił głową.
— Ze wszystkich kotów, które przyszło mi wcześniej poznać musiałem trafić właśnie na ciebie... Klan Klifu w końcu przejrzał na oczy i cię wygnał czy sama zrozumiałaś, że jesteś balastem i zdecydowałaś zostać pieszczochem? — zagadnął czując swego rodzaju satysfakcję, że jednemu z kotów, za którymi nie przepadał nie powodziło w życiu — Mniejsza. Widziałaś w okolicy może... — urwał
Tuż obok Skoczek pojawił się nie kto inny jak Skarb, który na widok niebieskiego zaczął się cieszyć jak głupi, przylegając do boku niebieskiej. Wyglądało na to, że przez ten czas, gdy byli rozdzieleni zyskał nową przyjaciółkę, co Mniszkowi się bardzo nie spodobało, ale nie był w stanie powiedzieć tego wprost.
— Mówiłem ci, że braciszek po mnie przyjdzie!
Skoczek zerknęła ponownie na Mniszka, kocur mógłby przysiąść, że na jej pysku zagościł drwiący uśmiech, gdy patrzyła się na jego szyję, czy też obrożę której wciąż się nie pozbył.
<Co tam krasnalu? Oddawaj kocię>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz