Dawniej
Nie bał się już rzucać wyzwań światu i chętnie stawał w szranki ze wszystkim, co los rzucił mu pod nogi. Jego mentor nie potrzebował wiele czasu, żeby odkryć tę iskrę oraz przekuć jego energię na treningi. Zadania były trudniejsze i dłuższe niż dotychczas, ale Świergotek śmiał się im w pysk. Znał swoje ciało, znał swoje możliwości i wykorzystywał je w każdy możliwy sposób, żeby tylko osiągnąć swój cel. Treningi ponownie sprawiały mu satysfakcję, skakanie po drzewach było przyjemnością i potęgowało w nim poczucie swobody oraz chęć do wzniesienia się i lecenia ponad wszystkimi.
Nawet w czynnościach mniej mu bliskich, jak mozolne i irytujące otwieranie krabów, starał się nie zniechęcać i parł do przodu. Nie chciał już stać w miejscu. Niczym ofiara, czekająca na ostatni cios ze strony drapieżnika. Niczym kwiat, godzący się, z tym że kiedyś będzie musiał przekwitnąć. Świergocząca Łapa świadom był tego, że do tego czasu jeszcze daleka droga.
***
Księżyc później
— Witaj, Świergocząca Łapo. — W głosie mentora słychać było nadmierną pompatyczność, jednak jego pysk nie potrafił ukryć uśmiechu.
— Witaj, Gąsienicowy Ogryzku — odparł równie przesadnie młodszy, kłaniając się nisko, podczas gdy serce jego wyrywało się do przodu, a łapy świerzbiły. — Z czym do mnie przybywasz? — spytał.
Jego myśli gnały niczym stado spłoszonych jeleni, szukające schronienia lub celu. Kilka dni temu poinformował swojego mentora, że gotowy jest przystąpić do sprawdzianu na wojownika, co przyjęte zostało łagodnym uśmiechem. Niczym więcej. Nie padł żaden termin, żadne słowo otuchy. Niedawno przywrócona wiara we własne siły znowu wymykała mu się z łap, znikając i pojawiając się, niczym jakiś nornik. Jeszcze niedawno wydawało mu się, że był już gotów na życie wojownika, sam Ogryzek kilkukrotnie próbował mu to sugerować, jeszcze za czasów Nowych Liści, a jednak to jego milczenie gryzło go w środku. Wierciło dziurę, której nie był w stanie się pozbyć i chociaż przynosiło to ze sobą swego rodzaju ekscytację przed nieznanym, tak wciąż pełen był obaw. Czy była to cicha zgoda, czy może jedynie lizanie kociaka za uchem i zapewnianie, że wszystko jest w porządku?
— Może polowanie? — uśmiechnął się Ogryzek, unosząc brodę do góry. — Choć chyba nie tego się spodziewałeś, prawda? — dodał wesoło, widząc jak barki młodego kocura minimalnie opadły z rozczarowaniem, gdy ten pozbawiony został nadziei. — Myślę jednak, że całkiem ci się spodoba.
Słowa mentora niosły ze sobą pocieszenie, przeplatane ciekawością oraz irytacją na podejrzanie dobry humor Ogryzka. Szedł on szybko i rześko, a wszelakie pytania kocura zbywał głupim komentarzem. Rozpowiadał o pogodzie, o klanowych ploteczkach oraz o wszystkim innym, co w najmniejszym nawet stopniu nie zahaczało o temat ich treningu.
— Gdzie my w ogóle idziemy? — spytał w końcu Świergotek, chociaż ostatnie słowa wypowiadał, czując na pysku ogon starszego kocura.
— Kto pyta, ten żałuje, czy jak to tam szło. — Ktoś tutaj bawił się w najlepsze. — Sam powinieneś się jednak domyślić.
Rudy kot w istocie domyślał się celu ich podróży. Przeprawili się przez rzekę, minęli Sowiego Strażnika i jedynym, o czym mógł obecnie myśleć, był sekretny tunel, w którym od dawna już nie bywali. Nie mówiąc o bliskim sąsiedztwie dwóch klanów, które sprawiało, że polowanie w okolicy było na ogół nieszczególnie skuteczne. Większość kotów wolała trzymać się bliżej Złotych Kłosów oraz ich myszodajnych okolic. Tunele do takowych się nie zaliczały.
— Nie lepiej byłoby polować przy rzece, tam gdzie zawsze? — Świergotek nie był pewien, czy nauczyciel nie sprawdza jego wiedzy.
— W istocie byłoby. — Poważny ton powrócił, podobnie jak i cwany uśmiech. — Nie byłoby w tym jednak zabawy. Ani okazji do sprawdzenia twoich wojowniczych umiejętności. — Oczy mentora uważnie śledziły swojego ucznia.
Kociak w jednej chwili stał się jakby wyższy, potężniejszy, jakby już ukończył swoje szkolenie. Zniknęła niepewność oraz szacunek do starszych, przy których zawsze był trochę ostrożniejszy. Na jego drodze pojawiło się wyzwanie, a ten nie zamierzał przejść koło niego obojętnie.
— Płomykówka pewnie ci o tym mówiła, ale każdy uczeń przechodzi pewnego rodzaju sprawdzian swoich umiejętności. — Kocur potwierdził tę informację skinieniem pyska, chociaż z opowieści znał już cały jego przebieg oraz uważał tę pogadankę za co najmniej zbędną. Nie mówiąc o tym, że Ogryzkowi najwyraźniej spodobała się nowa rola. — Każdy jednak jest indywidualny i w zupełności zależny od ich mentora. W tym przypadku mnie. — Kocur był wyraźnie z siebie dumny. — Co znaczy, że masz całkiem przechlapane.
Świergocząca Łapa nawet przez moment nie wziął tych słów na poważnie, świadomy tego, że jego mentor najzwyczajniej w świecie się nad nim znęca, ale jednak drobna rysa pojawiła się na jego fasadzie. Może faktycznie Ogryzek chciał się wykazać, jako nauczyciel, i przygotował dla niego niesamowicie trudny sprawdzian?
— Och, żartuję oczywiście — powiedział starszy, jakby wyczuł wahanie ucznia i obudziły się w nim wyrzuty sumienia. — Nie mogę jednak puścić cię bez walki. W końcu jesteś już dorosłym kocurem i jestem pewien, że ze wszystkim sobie poradzisz. Rozumiemy się? — spytał, tarmosząc łeb Świergotka, który nieco chętniej mu przytaknął.
— O ile nie każesz mi łapać krabów przez cały dzień — próbował rzucić jeden z ich stałych żartów, związany z wielką nienawiścią młodego do całego procesu łapania tych zwierzaków. Były twarde, kąsały i nie były wcale takie smaczne.
Przyjemny dla ucha śmiech potoczył się po okolicy, rozluźniając lekko atmosferę. Ostatnie kroki pokonywali lekko, a mentor pozwolił sobie nawet otrzeć się o ucznia, próbując dodać mu otuchy przed ich celem. Tunelem.
— Przed naszym wyjściem poprosiłem Gołębi Puch, żeby ukryła w tunelach pewną mysz, złapaną wcześniej przeze mnie i wysmarowaną po uszy w jagodach. Szczęśliwie, nie zmarła nam na zawał, więc mogliśmy wykorzystać ją raz jeszcze. — Kocur był wyraźnie dumny ze swojego planu. — Mysz ta została ukryta gdzieś w tych tunelach, a twoim zadaniem jest ją znaleźć, złapać i przynieść do mnie przed zachodem słońca.
Zastrzyk adrenaliny pobudził kota do działania. Postać mentora rozmyła mu się przed oczami, a ten niemal mechanicznie zakończył ich rozmowę skinieniem pyska. Czekała na niego ciemność. Mokre, długie tunele, blokujące wszelakie światło oraz kolory, do których zdążył już przywyknąć. W głowie wciąż wyraźnie widział wspomnienie swoich pierwszych wizyt w tunelach, pamiętał strach oraz niepewność, która im towarzyszyła, jednak tym razem nie pozwolił się im obezwładnić. Porzucił zmysł wzroku, pozwalając, żeby prowadził go nos i uszy. Nawet te jednak miały przed sobą jasne zadanie i nie usłyszały cichego szeptu, który życzył mu powodzenia.
Ciemne ściany wydawały się wokół niego zaciskać, ale Świergocząca Łapa parł niezmiennie do przodu, poszukując najmniejszej wskazówki. Domyślał się, że mysz nie została schowana zbyt blisko wyjścia – zbyt łatwo mogła stamtąd uciec, więc logiczniejszym wydawało się iść dalej. Nie szukał też jedynie zapachu myszy, ale szukał też woni jagód, woni ich kotów oraz odchodów. W jednym z korytarzy wydawało mu się, że wyczuwał któregoś z młodszych kotów, które musiały być tutaj na treningu, jednak woń Gołębiego Puchu poczuł gdzieś zupełnie indziej.
Czuł też, jak młoda wojowniczka kluczyła i zbaczała ze ścieżki, starając się zatrzeć własne ślady, jednak życie nauczyło go cierpliwości, a nawet jeśli tej mu czasem zabrakło – zastępowała ją determinacja. Monotonnie sprawdzał kolejne ścieżki, aż do jego nosa nie dotarły kolejne zapachy. Oblizał wargi, wyczuwając bliską woń myszy, a także subtelną nutę jagód oraz strachu. Cóż, bałby się równie bardzo, gdyby został tutaj porwany. Ba, nawet za kociaka się bał.
Teraz jednak prowadzony przez własny nos, szedł pewnie i stanowczo, czując się niczym legendarny wojownik, ktoś, kim kiedyś pragnął być. Systematycznie sprawdzał kolejne rozwidlenia i mimo wyczerpującej się cierpliwości, która doprowadziła go do paru pomyłek, polowanie przebiegło bez przeszkód. Miał ją. Z jego pyska dumnie zwisała bura mysz z wymiętoszonym futrem, posklejanym przez jagody w miejscach, które dotknął wcześniej pysk Gołębiego Puchu.
Udało mu się.
***
Dzień później
Rudy kocur nie potrafił usiedzieć w miejscu, łapy wyrywały mu się do przodu i mimo tego, że rodzeństwo przy nim trwało – nie potrafił się uspokoić. Wczoraj zaliczył swój sprawdzian i dumny Ogryzek ogłosił, że porozmawia z Judaszową Gwiazdą, ich nowym liderem. Stanowczym kocurem, który stanowił duży kontrast do postaci Liściastej Gwiazdy, jednak zdawał się przynosić tym pewne ukojenie. Świergocząca Łapa nie potrafił ukryć niechęci do poprzedniej liderki, nawet jeśli o zmarłych nie należało mówić źle.
Zwołanie zebrania było w jego oczach świętem większym niż wszystkie, które przeżył za swojego pieszczochowego życia. Nareszcie będzie mógł się wykazać, zostać docenionym i przede wszystkim – opuścić ten obóz, żeby móc posmakować dorosłego życia. Będzie mógł wykorzystać tę okazję i w całości skorzystać z miejsca, w którym się znalazł.
Jak przez mgłę pamięta, gdy Gąsienicowy Ogryzek po niego przybył, a ten wybył z legowiska, otoczony przez swoje rodzeństwo. Wspomnienie tłumu kotów było przytłaczające, nawet jeśli ledwo pamiętał ich twarze oraz układ. Byli tutaj wszyscy ci, których zamierzał chronić i kochać.
— Ja, Judaszowcowa Gwiazda, przywódca Klanu Klifu, wzywam moim walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. — Ceremonia oficjalnie się rozpoczęła. — Świergocząca Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Znajome słowa zabrzmiały nagle niespodziewanie dojrzale i poważnie, ale uczeń nie pozwolił, żeby jego głos się załamał. Znał swoją ścieżkę i czuł, że postępuje dobrze.
— Przysięgam.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Świergocząca Łapo, od tej pory będziesz znany jako Świergoczący Potok. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację i odwagę oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu. — Czoło Judaszowcowej Gwiazdy delikatnie musnęło głowę kocura, a on dotknął jego barku.
Było w tym coś niesamowicie intymnego i wyniosłego. Niczym rzucony czar, niczym wiele różnych emocji zamkniętych w jednym drobnym geście. Nawet jeśli nie trwał on długo, nawet jeśli jego rodzeństwo zaraz po ceremonii przyszło mu pogratulować i go wyczochrać – dzielnie wytrwał on do rana.
[1745 słów]
[przyznano 29%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz